Światła samochodu rozświetlały czerń nocy. Droga wiła się wśród wzgórz. Zbliżali się do zamku. Każdy z nich zastanawiał się, co ich czeka. Alicja myślała o miejscu, w którym zniknęli jej znajomi. Marc szukał w myślach Monik, a George planował krok po kroku, co powinni zrobić. Zabrali z domu kilka latarek. Na niebie nie było widać księżyca. Dojechali do parkingu. Był pusty. Jeszcze kilka godzin temu byli w tym miejscu. Gdyby ktoś wtedy powiedział Alicji, że za chwilę tu wróci, zaprotestowałaby stanowczo. Teraz wysiadła z samochodu, rozglądając się uważnie. Słychać było krzyk nocnych ptaków.
George zamknął samochód. Spojrzeli po sobie.
– No to idziemy – odezwał się George. – Za piętnaście minut będziemy na górze. Rozglądajcie się cały czas dookoła. Gdyby się coś podejrzanego działo, dajcie znać.
– W porządku – odparł Marc.
Alicja kiwnęła potwierdzająco głową.
– I jeszcze jedno.
Spojrzeli na niego.
– Gdybyśmy się przypadkiem pogubili dzisiaj w nocy, to spotykamy się przed barem na parkingu. A gdyby coś sprawiło, że nasze rozstanie potrwa dłużej, spotkamy się u mnie w domu. W porządku? – zapytał.
– W porządku – potwierdzili jednocześnie.
– Chodźmy.
– A czy bramy prowadzące na zamek nie będą o tej porze zamknięte? – zapytała Alicja.
– Są zamknięte – odpowiedział George. – Ale mam wszystkie niezbędne klucze.
– Skoro tak, to chodźmy – zachęcił ich Marc. Poszli w kierunku zamkowego wzgórza. Znaleźli się w pierwszej bramie. Po jej zewnętrznej stronie namalowane były postacie w strojach, trzymające flagi. Z lewej strony widniała flaga w czerwono-białych kolorach, nawiązująca do symboli państwowych, a człowiek z prawej trzymał flagę w barwach żółto-czarnego godła rodziny Khevenhüller. Szli dalej. Bram nie dzieliła duża odległość. Sporo czasu zeszło im jednak na ich otwieraniu i zamykaniu. Nie odzywali się do siebie. Rozglądali się uważnie, dotychczas nie zauważając nic podejrzanego.
– Którą minęliśmy? – zapytała cicho Alicja.
– Już dwunastą – odpowiedział Marc.
– A co to za urządzenie? – zapytała dziewczyna.
Marc spojrzał w stronę, w którą wskazała ręką.
– To mechaniczna wciągarka do opuszczania zwodzonych wrót – wyjaśnił.
– Tak mi się wydawało. Marc?
– Tak?
– Boisz się?
– Przyznaję, że nie jest tu miło. Jeszcze chwilka i będziemy na miejscu.
– Czy to jedyna droga na zamek?
– Jest jeszcze jedna droga. Ale niebezpieczna. Prowadzi po bardzo stromym zboczu. Nazwano ją ścieżką głupców. Za głupców uznawano tych, którzy się po niej wspinali, naprawdę ryzykując życiem. Teraz jest zamknięta z powodu zbyt dużego ryzyka upadku, który musiał kończyć się tragicznie.
– Każda brama ma swoją nazwę, prawda?
– Tak.
– A jak nazywa się ostatnia, czternasta?
– Nazywa się Kulmem. Spójrz, ma spadziste dachy, wąskie wejście i drewniany mostek, po którym się do niej wchodzi. Na pozór nie ma w niej nic nadzwyczajnego. Oczywiście, jeżeli w ogóle nie ma nic nadzwyczajnego w niezwykłym zamku o czternastu bramach. Nigdy nie zdobytym.
Alicja złapała go za rękę.
– Marc...
– Tak? Co się dzieje?
– Powiedz mi, czy tam, w tej bramie, może być coś strasznego?
Marc przysunął się do niej.
– Tak myślę. Widziałem wielu ludzi, którzy tam zniknęli.
To może być tajemna droga do podziemi tego zamku. Strzeżona i znakomicie ukryta. Może prowadzić do miejsca, w którym
znajdują się twoi znajomi. Do miejsca, w którym może być moja dziewczyna, Monik.
– Czy myślisz, że to miejsce... to miejsce, w którym Oni prowadzą eksperymenty medyczne? Dlatego ci ludzie znikają?
Czy ten koszmar odbywa się gdzieś pod nami?
Marc uścisnął jej dłoń.
– Nie wiem, Alicjo. Ale musimy się tam dostać.
George włożył klucz do zamka. Otworzył bramę. Poczuli dziwny zapach. Nie była to wilgoć. Ani nic podobnego do typowych zapachów.
Weszli do środka. Zastała ich ciemność. Małe okienka, przez które nie wpadało światło tej nocy. Była wąska jak na zamkową bramę. Zapalili latarki. Zobaczyli chropowaty mur. Kamienny bruk na ziemi.
– Rozdzielmy się, niech każdy z nas dokładnie, centymetr po centymetrze przegląda mur. Szukajcie jakichś szczelin, wyrw, dziwnie wyglądających kamieni. Czegoś, co może być przyciskiem dźwigni, która uruchamia otwieranie wrót. Zbadajcie również dokładnie bruk pod naszymi nogami. Nie zawsze wejścia w podziemia zaczynają się otworem w murze.
– Czy mamy czegoś dotykać? – zapytał rzeczowo Marc.
– Lepiej nie – włączyła się Alicja. – Trzeba się odnosić do starych mechanizmów z wielką ostrożnością. Nigdy nie wiadomo, co ich konstruktor przewidział dla niechcianych gości. Lepiej się razem przyjrzyjmy, czemuś co nas zaintryguje. Jeżeli już dotykać, to bardzo rozważnie.
– Masz rację – powiedział George. – Nadmiar ostrożności nie zaszkodzi.
– Dobrze, zabieramy się do roboty – zachęcił Marc.
Rozeszli się, każde w inną stronę. Podekscytowani i trochę wystraszeni, przeglądali każdy kawałek muru. Nie spieszyli się. Wiedzieli, że jeśli nic nie znajdą, nie będą chcieli tu wrócić. Nie chcieli się rozczarować.
Każde z nich miało swój motyw, chcąc odkryć tę tajemnicę.
– I jak? Macie coś? – zapytał George półgłosem.
– Ja nie – odpowiedziała Alicja.
– Ja też jeszcze nic – odpowiedział Marc.
– W porządku, szukajmy dalej.
Milczeli.
Na zewnątrz bramy, niespiesznie wstawało słońce. Jeszcze niewidoczne, rozjaśniało delikatnie czerń nocy, zmieniając ją w szarą kurtynę, będącą tłem dla unoszących się na polach mgieł.
– Mam... mam, chodźcie tu szybko! – krzyknęła Alicja.
– To chyba to...
Podbiegli do niej. Skierowali światło swoich latarek w miejsce, które wskazała
Wstrzymali oddech.
– Spójrzcie, tutaj na ścianie jest takie pęknięcie. Widzicie?
– Kierowała światło latarki wzdłuż szczeliny, o której mówiła.
– Widzę – powiedział Marc.
– Niby taka normalna, ale zobaczcie, idzie bardzo równomiernie. I tu na górze, spójrzcie. Idzie poziomo, łącząc się z drugą szczeliną. Niby nic nadzwyczajnego. Ale... jestem pewna, że to tajne wejście.
– Skąd wiesz? – zapytał dziewczynę George.
– Skąd wiem? – powtórzyła. – Przecież jestem archeologiem i już niejedno ukryte przejście w życiu widziałam.
– A jak się je otwiera? – spytał Marc.
Alicja rozejrzała się po ścianie.
– Na ogół musi być coś jeszcze. Jakaś zapadnia, coś co wystaje, albo w co można włożyć rękę. Coś, co uruchomi dźwignię i otworzy przejście. Skupmy się, a na pewno znajdziemy. Przeglądali we troje mur. Raz i jeszcze raz. Niczego nie dostrzegali.
– Nic nie ma – odezwał się Marc zniecierpliwiony.
– Szukaj, musi być – powiedziała podniecona Alicja. – Musi być. Jeszcze raz uważnie zaczęli oglądać mur. George zaczął przeglądać ścianę po przeciwnej stronie.
Nagle schylił się.
Oświecił latarką miejsce, na które spoglądał.
– Chyba znalazłem. Zobaczcie. Tutaj, przy samej ziemi. Tu, gdzie odpadł tynk. Widać kilkanaście czerwonych cegieł. Spójrz Alicjo, jedna z nich jest jakaś inna. Bardzo wygładzona. Tak jakby była wsuwana i wysuwana. Możesz zobaczyć dokładniej?
Alicja nachyliła się. Odłożyła latarkę. Dotknęła ręką cegły.
– Marc, poświeć tutaj.
Marc zbliżył latarkę do miejsca, które oglądała. Alicja uklęknęła. Towarzyszący jej mężczyźni nachylili się nad nią skupieni na czynności, jaką wykonywała.
– Zaryzykujemy? – zapytała.
George dostrzegł w oczach Marca akceptację.
– Próbuj – powiedział zdecydowanie.
Alicja nacisnęła cegłę. Ta ustąpiła. Wsunęła się do środka. W chwili, gdy zrównała się z murem, usłyszeli szczęk otwierających się drzwi. Głośny, ciągły, metaliczny dźwięk. Spojrzeli za siebie, na przeciwległą ścianę. Ogromny kawał muru otwierał się do środka. Podnieśli się, patrząc zdumieni. Wstrzymali oddech. Drzwi rozchyliły się. Zobaczyli białe, kamienne schody prowadzące w dół. Spojrzeli na siebie.
Tajemnica czternastej bramy stanęła przed nimi otworem.