Turcja jawi się z zewnątrz jako jedno z najstabilniejszych państw regionu śródziemnomorskiego, które skutecznie rozgrywa skonfliktowane ze sobą stronnictwa i wyciąga z tego dla siebie korzyści. Jest jednak także jej drugie oblicze, oblicze Turcji jako kraju podzielonego i wewnętrznie rozdartego, w którym na włosku wisi wojna domowa.
"To czego ludzie tutaj na zachodzie Turcji nie są świadomi to fakt, że jesteśmy zaledwie o krok od wojny domowej" - powiedział magazynowi New York Times Engin Gur mieszkający obecnie w Stambule przybysz z południowego wschodu kraju.
W graniczącej z Syrią części Turcji sytuacja jest niezwykle napięta, wielokrotnie znikali tam dziennikarze i działacze Partii Pracujących Kurdystanu, to właśnie tamtędy przerzucana jest broń i ludzie do Państwa Islamskiego na co przymykają oczy władze i wojsko. Głównym bowiem wrogiem Ankary nie jest "kalifat", lecz Kurdowie, którzy na terenie Syrii i Iraku starają się ze wszelkich sił powstrzymywać postępy Daesz.
Za przykład niech posłuży historia z sierpnia 2015 kiedy to siły kurdyjskie (YPG) były blisko zajęcia Jarablus będącego ostatnim miastem na drodze do kluczowej w trwającym konflikcie stolicy "kalifatu" Raqqi. W przypadku zajęcia Jarablus droga byłaby otwarta, lecz właśnie wówczas prezydent Erdogan uznał, że miasto nie może być zajęte a wojska tureckie po cichu zaatakowały Kurdów. Teraz, gdy stosunki z Rosją są szczególnie napięte Ankara może napotkać dodatkowy problem - wzmocnienie Kurdów, którzy zawrą porozumienie z Moskwą i uzyskają wsparcie bezpośrednio od Rosjan. Do tego póki co nie doszło, ale wiele wskazuje na to, że finalnie obie strony mogą się dogadać a wówczas, zwłaszcza jeśli Daesz upadnie siły kurdyjskie, uzbrojone i posiadające zaplecze polityczne mogą się zbuntować i ogłosić secesję. A to oznacza nową wojnę domową na Bliskim Wschodzie, tym razem w Turcji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się swoimi uwagami