poniedziałek, 30 czerwca 2014

Fragment powieści "Kod Władzy" rozdział 39: Zamek Czocha, Polska

fot. wikipedia
Marc wychylił się przez okno komnaty. Spojrzał na rzekę Kwisę. Nieruchoma tafla wody wzbudzała w nim wątpliwości, czy to, co widzi, jest rzeczywiście rzeką. Woda stała w miejscu, tworząc szafirowe jezioro. Zamek Czocha został wybudowany w drugiej połowie XIII wieku i miał stanowić warownię chroniącą północną granicę Czech. Powstał z inicjatywy ówczesnego króla czeskiego Wacława II ze złomów granitowych i gnejsów spojonych zaprawą wapienną. W roku 1315 książę piastowski Henryk Jaworski ożenił się z Agnieszką, córką Wacława II i jako wiano dostał zamek oraz przyległe do niego ziemie.
Z wnętrza komnaty dochodził szum lejącej się wody. Monik brała prysznic.

Wspomnienie ostatniej nocy wywołało na ustach Marca lekki uśmiech. Kochali się długo, nie zwracając uwagi na mijający czas. Droga, którą odbyli poprzedniego dnia, kazała im czekać na siebie wiele godzin. Nie czuli zmęczenia, zastąpiło je wspólne czekanie na to, co stanie się w nocy.
Zbliżyli się do siebie w czasie swej niebezpiecznej przygody. Przy śniadaniu zastanawiali się, dokąd ruszyć dalej. Tylko przez chwilę pomyśleli o powrocie do redakcji. Myśląc o rezygnacji z dalszych przygód, a tym bardziej z przebywania ze sobą, nie znajdowali żadnego argumentu, który mógłby ich od tego odwieść. Postanowili pojechać w Sudety. Zgodnie z sugestią Kajetana, to w tamtej okolicy mogło znajdować się pod ziemią coś, co być może jest właśnie tym, czego szukali. Perspektywa podróży była całkiem przyjemna. Zamek, w którym postanowili się zatrzymać, znajdował się tuż przy granicy polsko-niemieckiej. Nastroju podróży nie psuła wizja poruszania się po marnych drogach. Piękna autostrada, z której rozpościerał się bajeczny widok, prowadziła ich przez Kassel i okolice starego, urokliwego Drezna.
Po drodze zatrzymali się. Uzupełnili zapas benzyny. Wypili kawę, a Marc zatelefonował o umówionej porze do Kajetana. Długo rozmawiali. Dziennikarz w milczeniu wsłuchiwał się w relację przekazaną Kajetanowi przez Poula. Słyszał już wcześniej o zdarzeniach związanych z szokującymi doniesieniami amerykańskich astronautów. Zaskoczyła go jednak precyzja informacji, a szczególnie podekscytowało wskazanie okolic, do których jechali właśnie z Monik, jako miejsca o wyjątkowo fascynującej historii. Wracając do Monik, Marc nie mógł ukryć ekscytacji. Ich podróż nabrała innego wymiaru. Mieli pewność, że miejsce, do którego zmierzali, jest niezwykłe. Znajduje się na mapie tajemnic historii cywilizacji.
Na Zamek Czocha dotarli późnym wieczorem. Poprosili o jak najwygodniejszy pokój. Nie rozstrzygali już dylematu, czy powinny znajdować się w nim dwa łóżka. Podnieceni sobą i tym, co mieli przeżyć razem, niemal biegli po schodach na pierwsze piętro zamkowych wnętrz. Z niecierpliwością zdejmowali z siebie nawzajem ubrania, by znaleźć się po chwili w świecie wolnym od upiorów przeszłości. Odpłynęli.
– Marc jesteś tam? – usłyszał głos Monik dobiegający z łazienki.
– Jestem, oczywiście – odpowiedział, zbliżając się do drzwi.
– Podziwiałem widok z okna. Czekam na ciebie.
Był zauroczony Monik. Czuła, delikatna, potrzebująca jego męskiej opieki. Razem znaleźli się w wirze wydarzeń, o których chciałby śnić niejeden autor fantastycznych powieści. Marc podszedł ponownie do okna wychodzącego na tył pałacu.

Zastanawiał, co dzisiaj ich czeka. Usłyszał odgłos otwierających się drzwi. W progu komnaty stanęła Monik. Ubrana w kremową zwiewną sukienkę, wyglądała zachwycająco.
– Jestem. – Uśmiechnęła się. – Czy może zechcesz obdarzyć mnie swoim pocałunkiem w tak pięknie rozpoczynający się dzień? – zapytała zalotnie.
Marc podszedł do niej. Przyciągnął ją do siebie, mocno obejmując.
– To jedna z tych rzeczy, o których jeszcze kilka dni temu nie mogłem nawet marzyć – odpowiedział.

W pokoju zapanowała cisza.
Na kolejną chwilę zapomnieli o otaczającej ich rzeczywistości. Wtulali się w siebie, czując gorąco swych ciał i szybkie bicie serc.
Otrzeźwiło ich uderzenie zegara.
– Czy myślisz, że ktoś zechce przynieść nam tu śniadanie, byśmy mogli spoglądać sobie w oczy z bliska? – zapytała żartobliwie Monik.
Marc roześmiał się.
– Nie sądzę. Pozostaje nam spoglądać na siebie zza rozdzielającego nas stołu w czymś, co przypomina restaurację. Nie obiecuję ci eleganckiego miejsca, ale mam nadzieję, że świadomość, gdzie się znajdujemy, wszystko zrekompensuje.
Pociągnęła go delikatnie w kierunku drzwi. Wyszli na korytarz i zeszli na parter po skrzypiących, szerokich schodach.
Weszli do restauracji podzielonej na dwie sale i usiedli pod oknem. Kelnerka zaproponowała wybór czegoś z gotowych zestawów. Oboje na początek poprosili o mocną kawę.
Po śniadaniu wyszli do holu. Marc pierwszy zauważył informację o możliwości zwiedzenia zamku z przewodnikiem. Kupili bilety. Mieli jeszcze pół godziny do określonej harmonogramem godziny zwiedzania. Wyszli przed zamek. Było ciepło. Przeszli przez most, z dziedzińca spojrzeli za siebie. Zobaczyli budowlę w pełnej okazałości. Była zachwycająca. Właśnie tak zapewne wyglądały zamki kreowane w dziecięcej wyobraźni. Z wieżą, w której powinna być zamknięta księżniczka.
– Prawdziwe zamczysko – powiedziała Monik, uścisnąwszy rękę Marca. – Ciekawa jestem, czego się o nim dowiemy?
Marc odwzajemnił uścisk. Przytulił się do Monik.

– Intuicja mi mówi, że będą to rzeczy niezwykłe – szepnął jej do ucha tajemniczo.
– Chcesz mnie wystraszyć?
– Skądże! Ale wiesz przecież, że w takiej sytuacji lepiej mieć ze sobą jakiegoś mężnego rycerza.
Monik zaśmiała się i oparła głowę na ramieniu Marca. Czuła się szczęśliwa i bezpieczna, pomimo ostatnich, szokujących wydarzeń.
Pozostali na dziedzińcu jeszcze kilkanaście minut, rozmawiając o swoich wspomnieniach z podobnych miejsc.
Wycieczka z przewodnikiem po zamku zaczęła się punktualnie. Zatopili się w opowieściach o tajemnych przejściach i nieprzebranych skarbach.

piątek, 27 czerwca 2014

Roboty DARPA

DARPA budzi nadzieje, kontrowersje i obawy. Nie można jej jednak odmówić innowacyjności i bycia liderem nowych technologii wojskowych, w tym robotyki. Zobaczcie jak wyglądają najnowsze osiągnięcia tej agencji w tworzeniu pierwszego na świecie androida. Kto wie, może już niedługo ci sztuczni ludzie zaczną patrolować ulice?




czwartek, 26 czerwca 2014

Ukryte oprogramowanie szpiegowskie w chińskich smartfonach

Firma G Data odkryła, że w popularnych smartfonach chiński producent umieścił złośliwe oprogramowanie służące do szpiegowania użytkowników.

fot. http://www.rockefeller-news.com


Jak podaje niemiecka firma zajmująca się bezpieczeństwem danych popularna marka smartfonów produkowanych w Chinach była zaopatrzona w specjalnie ukryte oprogramowanie do śledzenia ich użytkowników. Podejrzane aplikacje miały się znajdować w telefonach Star N9500 będących tańszym zamiennikiem Samsunga Galaxy S4. Na ich ślad trafiono dzięki użytkownikom, którzy wielokrotnie zgłaszali fakt, że po podłączeniu smartfona do komputera ich system operacyjny wykrywał jakiegoś rodzaju złośliwe oprogramowanie. W końcu po zakupieniu kilku modeli N9500 pracownicy firmy G Data stwierdzili, że w urządzeniach ukryte są aplikacje umożliwiające podmiotom trzecim ściąganie danych osobistych z telefonu, zlokalizować miejsce, w którym w danym momencie przebywa jego właściciel oraz wykorzystywać bez jego wiedzy wbudowane kamery i mikrofon. Dane następnie były przesyłane na serwer, który mieści się w Chinach.

Pomimo kilkukrotnych prób, pracownikom G Data oraz dziennikarzom Associated Press nie udało się znaleźć producenta telefonów.

Przypomnijmy, że w październiku ubiegłego roku Niemcy trafili na inny przypadek złośliwego oprogramowania wbudowanego w produkowane w Chinach urządzenie elektroniczne. Wówczas była to karta pamięci, która sprzedawana była przez firmę E-Plus. Po jej podłączeniu do telefonu lub komputera instalowało się oprogramowanie, które umożliwiało zdalne łączenie się ze sprzętem posiadacza. Również w tym przypadku nie udało się znaleźć osób ani firm odpowiedzialnych za umieszczanie szpiegowskiego oprogramowania.

Najważniejsze pytanie jakie powinniśmy sobie zadać to czy za masowym "skażeniem" elektronicznego sprzętu stały jedynie osoby prywatne lub organizacje przestępcze czy też znacznie poważniejszy gracz, na przykład chiński wywiad? Wykorzystując nieznajomość lokalnych stosunków a także ogromną ilość producentów elektroniki władze Państwa Środka mogą prowadzić podsłuch obywateli innych państw na skalę o jakiej nie marzyło się nawet NSA.


źródło: Intelnews

środa, 25 czerwca 2014

Wybitny specjalista ds. bioterroryzmu traci pracę w związku z uwolnionym wąglikiem

Wybuch wielkiej epidemii, która może zdziesiątkować ludzką populację na danym terytorium nie jest wcale domeną jedynie potencjalnych terrorystów, którzy w ten sposób będą chcieli zaszantażować rządy, zdobyć wpływy polityczne albo po prostu uzyskać rozgłos. Czasem epidemię może spowodować zwykła nieostrożność lub drobny wypadek w laboratorium.


Dopiero kilka dni po fakcie media poinformowały jak blisko tragedii byli mieszkańcy Atlanty. Wszystko z powodu nieuwagi naukowców pracujących przy śmiercionośnej bakterii wąglika. Setki pracowników mieszczącego się w tym mieście Bioterror Rapid Response and Advanced Technology Laboratory zostało narażonych na zarażenie się wąglikiem, po tym jak ze ściśle strzeżonych pięter przeniesiono próbki prosto do pomieszczeń z pracownikami. Jak podaje agencja Reutera złamano co najmniej kilka procedur bezpieczeństwa, między innymi pracownicy zamiast wymaganych 48 czekali jedynie 24 godziny na stwierdzenie, że testowana próbka z wąglikiem została zneutralizowana i można ją bezpiecznie przenieść na niższe poziomy.

Zaledwie kilka dni wcześniej badający bakterię naukowcy pracowali nad nowym protokołem neutralizacji i zabezpieczenia jej przed ewentualnym przeniesieniem na mniej strzeżone obszary. W ubiegły piątek na liście potencjalnych osób, które były narażone na infekcję umieszczono w sumie 84 pracowników laboratorium, większość z nich poddano kuracji antybiotykowej a także podano szczepionki. W efekcie skandalu stanowisko stracił dotychczasowy dyrektor laboratorium Michael Farrel a większość pracowników dostała zakaz wypowiadania się dla mediów.

Na pocieszenie należy podkreślić, że jest to pierwszy od wielu dekad podobny "wyciek" groźnego wirusa z amerykańskich laboratoriów, niestety nie mamy gwarancji, że podobnych procedur przestrzega się równie dokładnie także w innych krajach.




wtorek, 24 czerwca 2014

Czy człowiek JUŻ skolonizował Marsa? Niezwykła relacja byłego żołnierza, który miał służyć na Czerwonej Planecie

Człowiek dawno już dotarł na powierzchnię Marsa. Mało tego, ludzkość założyła tam co najmniej pięć kolonii, które zmuszone są bronić się przed żyjącymi tam mieszkańcami Czerwonej Planety. Zarządzające międzyplanetarną flotą Siły Obrony Ziemi (Earth Defense Force) prowadzą regularną rekrutację wśród byłych ziemskich żołnierzy, których zadaniem miałaby być obrona tych kolonii przed niezbyt gościnnymi tubylcami. 

fot. space.com

Powyższy tekst nie jest bynajmniej fragmentem powieści z gatunku science fiction, lecz jak najzupełniej "na poważnie" podawaną relacją byłego US marine, który ukrywając się pod pseudonimem Kapitan Kaye twierdzi, że odbył ponad 20-letnią służbę poza Ziemią: 17 lat na Marsie i 3 lata jako członek floty Sił Obrony Ziemi. Zanim rozpoczął służbę był szkolony na ziemskim Księżycu, na Tytanie (księżyc Saturna) oraz w przestrzeni kosmicznej, gdzie latał na trzech typach myśliwców i trzech rodzajach bombowców. Do tego Kaye twierdzi, że wspólnie z nim służyć mieli wojskowi z głównych światowych potęg, nie brakowało przede wszystkim Amerykanów, Chińczyków i Rosjan. Swoją karierę w Siłach Obrony Ziemi skończyć miał specjalną ceremonią, która miała miejsce na Księżycu a wśród przybyłych obecny był były sekretarz obrony USA Donald Rumsfeld. 

Całość rozmowy można przesłuchać tutaj:



Niezwykła historia, w którą bardzo trudno uwierzyć. Komunikat szybko został skopiowany przez wiele wiodących mediów, ale u źródła pochodzi on z bloga "EXOPOLITICS", który zajmuje się publikacjami rzadko kiedy sprawdzanych informacji. Do tego nazwa Earth Defense Force kojarzy się z japońską serią gier komputerowych, w których gracz wcielał się właśnie w żołnierza będącego członkiem ponadnarodowej organizacji mającej na celu obronę Ziemi przed atakami z kosmosu. 

Z drugiej jednak strony co jakiś czas wracają, regularnie z resztą uciszane, doniesienia na temat istnienia podejrzanych struktur na Czerwonej Planecie (przykładowo w 2011 roku astronom-amator David Martines zauważył tam pewien duży kolisty obiekt, który nie mógł powstać samoistnie). Jak sądzicie, czy tego typu tajemnica mogłaby w ogóle być ukrywa przed oczami wścibskich ludzi?

Źródło: exopolitics

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Fragment powieści "Kod Władzy", rozdział Rozdział 38 Międzyzdroje, Polska


Poul wrócił do pokoju. W powietrzu zapach palonej fajki mieszał się z aromatem świeżo zaparzonej kawy.
– No, to teraz, jeżeli nie interesowałeś się wcześniej tajemnicami III Rzeszy, trochę cię zaskoczę – powiedział Wiktor. – W Wiedniu odkryto dokumenty, w oparciu o które można stwierdzić, że w ośrodkach badawczych Niemiec mogły powstać pojazdy, które obecnie określa się mianem UFO. Innymi słowy, to co często uznaje się za pojazdy przybyszów z kosmosu, wcale nie musi być wytworem cywilizacji pozaziemskich.
– Chyba żartujesz… – powiedział zaskoczony Poul. – Jakie UFO?
– Posłuchaj, 14 grudnia 1944 roku New York Times zamieścił informację, że nad Niemcami latają okrągłe, pozbawione skrzydeł pojazdy. Pojawiają się pojedynczo lub w formacjach. Niektóre są metaliczne, inne wydają się przezroczyste. Ich sposób poruszania się mógłby sugerować, że Niemcy wynaleźli antygrawitację. Nikt nie wie jednak, jak tego dokonali. Brytyjczycy zlokalizowali lądowiska tajemniczych obiektów. Co ciekawe, miejsc tych nie zbombardowano. Bazy te istnieją po dziś dzień – są tajne i pilnie strzeżone. Z informacji znajdujących się w wiedeńskim archiwum wynika, że podczas wojny udało się Niemcom wyprodukować, oprócz powszechnie znanych V-1 i V-2, również V-4 i V-7, lecz prawdziwą rewelacją miał być pojazd o kodowej nazwie Vril-1 oraz jego rozwinięcie Vril-2. Ich twórcą był Victor Schauberger. Oba prototypy miały wykorzystywać napęd antygrawitacyjny. Vril-1 przeszedł ponoć pomyślnie próby w locie, a są tacy, którzy twierdzą, że to właśnie ten pojazd widział i sfotografował na Księżycu amerykański kosmonauta Edwin Aldrin. No i tak naprawdę nie wiadomo, co miał na myśli Armstrong, przekazując na Ziemię zdanie: „Nie jesteśmy tu sami”. Wiadomo jednak, że Hitler marzył o podboju kosmosu. Czyżby częściowo mu się to udało?
– Czy masz może coś innego niż wino? – zapytał Poul. – To, co mówisz, wymaga zdecydowanie mocniejszego alkoholu.
– Proszę cię bardzo – uśmiechnął się Wiktor. – Otwórz szafkę. Tę – wskazał. – Znajdziesz tam, co zechcesz.
Poul wstał i otworzył barek. Wyjął z niego pękatą butelkę bourbona. Po chwili usiadł w fotelu.
– Mów, proszę, dalej. Powiem ci, że nie mogę uwierzyć, by sprawa ta do dzisiaj się nie wydała.
– Praktycznie wszystkie rządy uczestniczą w utajnianiu informacji o UFO. Przytoczę pewien fakt z 1968 roku. Wtedy właśnie dwóch przyjaciół z Kalifornii było świadkami lądowania niezidentyfikowanego obiektu latającego. Najdziwniejsze jednak było to, co oświadczyli po tym wydarzeniu. Otóż stwierdzili oni zgodnie, że… załoga pojazdu porozumiewała się między sobą po niemiecku! Rząd zareagował natychmiast. Obydwaj świadkowie zostali zatrzymani i na długie lata umieszczeni w szpitalu psychiatrycznym o zaostrzonym rygorze, choć lekarze jednogłośnie twierdzili, że ich zdrowie psychiczne nie budzi żadnych zastrzeżeń. Po opuszczeniu szpitala byli już tylko wrakami ludzi.
Jeszcze więcej tajemnic związanych jest z niemiecką wyprawą na Antarktydę, podjętą w 1938 roku. Jej dowódcą był kapitan Ritsher. Obecnie wiadomo jedynie, że misja miała charakter militarny. Nie ujawniono jednak, co Niemcy robili w tym niedostępnym miejscu. Być może wiąże się to jakoś z rozkazem admirała Doenitza, który miał go wysłać pod sam koniec wojny do stacjonujących u wybrzeży Antarktydy okrętów podwodnych: Zostać i kontynuować misję. Rozkaz przesłano otwartym tekstem, lecz nie wiadomo do dziś, o jaką misję chodziło. Co ciekawsze, wszystko wskazuje na to, że ta tajemnicza misja nigdy nie została zakończona i trwa do chwili obecnej.
– O co chodziło z tą bazą na Antarktydzie? – zapytał Poul.
– Już tłumaczę – odpowiedział Wiktor i spokojnie kontynuował. – Sprawa jest bardzo tajemnicza. Faktem jest, że w 1947 roku wysłano w ten rejon ekspedycję marynarki wojennej USA. Dowodził nią admirał Byrd. Kiedy czyta się jego dziennik, ma się wrażenie, że jest to raczej powieść science fiction. Z zapisków tych wynika, że Amerykanie zauważyli kilka jednostek podwodnych, z którymi nie zdołano nawiązać jakiegokolwiek kontaktu, zaś próba zbliżenia się do nich kończyła się zawsze tak samo – okręty w niewytłumaczalny sposób znikały. To nie koniec! Wysłane na ich poszukiwania małe łodzie podwodne, w niewyjaśnionych okolicznościach ginęły. Nie udało się też nigdy nawiązać łączności z grupą żołnierzy wysłanych do zbadania fragmentu lądu, z którego miały startować tajemnicze obiekty latające. Żaden z nich nigdy nie powrócił. Odebrano jedynie fragment meldunku o odkryciu dziwnych tuneli. Potem zaległa cisza. Podczas misji zaginęło około stu żołnierzy, jednak ku zdziwieniu dowódcy misji, rząd USA nakazał mu przerwać zadanie i natychmiast opuścić niebezpieczny teren. Los zaginionych do tej pory pozostaje nieznany. – Wiktor przerwał na chwilę, zastanawiając się nad własnymi słowami. – Tak więc nie wiadomo, czy nadal funkcjonuje niemiecka baza na Antarktydzie i czy podczas drugiej wojny światowej udało się hitlerowcom zorganizować misję załogową na Księżyc. Pytanie to pozostaje bez odpowiedzi. Pewne jest tylko to, że Niemcy zbudowali pierwszy pojazd, który dziś określilibyśmy mianem UFO. – Spojrzał wymownie na Poula. – Prace nad skonstruowaniem latającego talerza rozpoczęto na początku lat dwudziestych w Augsburgu, w Niemczech. W 1934 roku zbudowano spodek o średnicy pięciu metrów. Świadkowie wspominają, że podczas lotu jego powierzchnia emitowała poświatę podobną do tej, o której obecnie wspominają badacze UFO. Rozpoczęto również prace nad bojowymi wersjami tego statku. Miał on rzekomo być wyposażony w działka trzydzieści milimetrów i karabiny maszynowe. Ta wersja miała być wypróbowana zimą 1942 roku. – Wiktor nabrał oddechu i ponownie spojrzał na Poula. – Może się to wydawać nieprawdopodobne, lecz niemieccy ufolodzy sugerują, że przed drugą wojną światową hitlerowcom udało się nawiązać kontakt z wysoko rozwiniętą cywilizacją, pochodzącą gdzieś z układu Aldebarana. Podają nawet, że do kontaktu miało dojść w Sudetach. Fakty są takie, że ludność zamieszkująca te okolice opowiadała, jakoby w latach trzydziestych na niebie pojawiały się tajemnicze światła i kule ognia. Rozwiązanie zagadki, czy Niemcom rzeczywiście udało się nawiązać kontakt z obcymi i przejąć część ich wiedzy, czy też niemieccy konstruktorzy okazali się na tyle zdolni, że samodzielnie opracowali kilkanaście nowatorskich rozwiązań technologicznych, w tym latającego dysku, wydaje się odległe. Obie hipotezy brzmią równie fantastycznie.
– Masz rację. To niewiarygodne.
– Pod koniec drugiej wojny światowej Niemcy dysponowali wieloma zaawansowanymi technicznie systemami uzbrojenia. Między innymi zbudowali prototyp bomby sterowanej za pomocą obrazów telewizyjnych czy też prowadzili testy samolotów niewykrywalnych dla radarów. To fakty. Poszlaki wskazują na wiele więcej! Odnalezione plany, dokumenty i relacje naocznych świadków dowodzą, że Niemcy osiągnęli znacznie więcej – coś wyjątkowego, coś co zadziwia nawet w naszych czasach! Major Wehrmahtu Rudolf Lusar wydał w latach pięćdziesiątych książkę, w której opisał opracowane przez Niemców latające dyski. Zgodnie z jego relacją prototyp jednego z nich, napędzany przez turbiny gazowe, osiągał prędkość dwóch tysięcy kilometrów na godzinę. Mało tego! Konstruktorzy z III Rzeszy mieli opracować napęd antygrawitacyjny, który wykorzystywałby własne pole siłowe, działające w przeciwnym kierunku niż przyciąganie ziemskie.
– A kto zaczął o takim napędzie mówić? Czy są jakieś dowody potwierdzające tę historię? – zapytał Poul.
– Kierujący amerykańskim projektem o nazwie Błękitna Księga, kapitan Edward J. Ruppelt – odpowiedział Wiktor. – Opracował on raport, w którym stwierdził, że hitlerowcy w okresie wojny dysponowali maszynami o możliwościach, które można by porównać tylko do osiągów UFO.
W pokoju zapanowała cisza przerywana jedynie szumem fal morza.
Poul był pod wrażeniem opowieści Wiktora.
– Muszę przyznać, że od kilku dni jestem raczej milczącym słuchaczem niezwykłych i intrygujących opowieści. Poznaję wydarzenia, o których wie zapewne tyko kilku ludzi. Sam nie wiem, co o tym sądzić…
– Całej prawdy nie zna nawet garstka historyków. Dużo zrobiono, by ukryć ją przed światem. I może to lepiej…
Wiktor zamilkł. Zastanawiał się przez chwilę.
Za oknem słychać było krzyczące mewy. Odbywały swój taniec nad białymi grzywami fal.
– Czy sądzisz, że tutaj może znajdować się pod ziemią jakiś tajny ośrodek? Czy stara fabryka pocisków może być na niego zaadaptowana? – zapytał Poul.
Wiktor zastanowił się przez moment.
– Myślę, że to zły trop. Jak widzisz, sporo wiem o tamtych sprawach i wiele czasu spędziłem na dotarciu i poznawaniu miejsc dotkniętych tą dramatyczną historią. Myślę, że nic tutaj nie znajdziemy. Dlaczego? Bo to właśnie stąd uciekano. W pośpiechu przenoszono instalacje i chyba właśnie dlatego… Być może gdzieś znajduje się jeszcze coś nieodkrytego, ale ja nie odnotowałem szczególnego zainteresowania tymi okolicami.
– Z tego wynika, że mogę wracać do Kajetana. Pewnie wiesz, że tam, gdzie jest, dzieją się dziwne rzeczy…
– Tak, mówił mi. Powiedział również, że wasze poszukiwania ktoś obserwuje i wcale nie zamierza wam pomagać. – Wiktor zadumał się. – Powinniście być bardzo ostrożni. Są tajemnice, których strzegą niebezpieczni ludzie.
– Zapewne masz rację. Pójdę się położyć i, jeżeli pozwolisz, jak trochę odeśpię, zwiedzę najbliższą okolicę.
– Oczywiście… Przekaż Kajetanowi moje serdeczne pozdrowienia. To wspaniały człowiek, prawdziwy przyjaciel… Dobranoc.
– Wielkie dzięki, jestem ci bardzo wdzięczny. – Poul wstał od stołu. – Życzę ci dobrej nocy, a właściwie dobrego snu. Noc mamy już chyba za sobą.
Udali się do swoich pokoi.
Przez uchylone okno wpadał zapach porannej bryzy.

sobota, 21 czerwca 2014

Infografiki - teorie spiskowe w wersji obrazkowej

Dzięki infografikom można w prosty i obrazowy sposób pokazać pewne często bardzo złożone informacje i zależności między poszczególnymi faktami. Dziś zachęcam do przejrzenia kilku infografik, które przybliżają nam to, czym są teorie spiskowe i jaki jest układ sił w Nowym Porządku Świata.







Na koniec coś z przymrużeniem oka :)




piątek, 20 czerwca 2014

Największy aktywny wulkan na świecie budzi się po trzydziestu latach drzemki


Pracujący w pobliżu leżącego na Hawajach wulkanu Mauna Loa sejsmolodzy ogłosili niedawno, że w w ciągu ostatnich trzynastu miesięcy dostrzegli oni znaczący wzrost aktywności sejsmicznej w jego okolicy.


Według doniesień magazynu WIRED w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy zaobserwowano łącznie cztery serie trzęsień ziemi, które dowodzić mają, głęboko w kraterze mają miejsce ruchy magmy. Do wszystkich wstrząsów doszło na północno zachodniej stronie wulkanu na głębokości ok. 10-14 kilometrów, dość blisko wyrwy w płycie tektonicznej.

Manu Loa jest największym wulkanem na archipelagu Hawajów a także największym aktywnym wulkanem na Ziemi którego krater znajduje się ponad powierzchnią morza. Wyprzedza go jedynie również leżący na Pacyfiku 1600 km od wybrzeży Japonii, wygasły już Masyw Tamu. Po raz ostatni Manu Loa wybuchł w roku 1984.

Czy należy się obawiać erupcji tak potężnego wulkanu?

Jeśli Manu Loa by wybuchł mogło by to mieć poważne konsekwencje na całej powierzchni Ziemi, wpływając na klimat na niewyobrażalną skalę. Póki co jednak sejsmologowie zapewniają, że do ewentualnego wybuchu wciąż nam daleko, nie dostrzeżono bowiem żadnych oznak prawdziwej erupcji , czyli przede wszystkim wzrostu emisji dwutlenku siarki i dwutlenku węgla, które są głównymi wskaźnikami świadczącymi o stopniu aktywności wulkanów. 

Obudzenie się tego ogromnego wulkanu nie jest być może niczym niezwykłym, jednakże fakt, że naukowcy dostrzegli tą aktywność dokładnie w momencie gdy na całej Ziemi obserwuje się ogromną ilość niepokojących zjawisk (tsunami, dziwne dźwięki spod ziemi, trzęsienia ziemi, ryby głębinowe wyławiane przez rybaków). Czy mamy do czynienia tylko ze zbiegiem okoliczności?



środa, 18 czerwca 2014

Sprywatyzować funta, wprowadzić kryptowaluty!

Pomimo zapowiadanego upadku kryptowaluty mają się dobrze i wciąż rośnie zainteresowanie bitcoinem i innymi podobnymi mu pieniądzom wirtualnym. Zdaniem eksperta jednego z brytyjskich think tanków pojawienie się kryptowalut powinno zostać jak najszybciej wykorzystane poprzez zupełną prywatyzację pieniędzy. 
 

Jak pisze Kevin Dowd w raporcie opublikowanym przez założony w 1955 roku Institute of Economic Affairs (publikujący między innymi słynne raporty wolności gospodarczej) nie powinno się bagatelizować wpływu bitcoina na sytuację polityczną. Jest on przekonany, że najsłynniejsza z kryptowalut "otworzy bramy przed falą przypływu prywatnych pieniędzy", które nie dadzą się tak łatwo kontrolować przez państwowe ani też żadne inne scentralizowane instytucje, gdyż są one z natury zupełnie zdecentralizowane i nie można zwyczajnie zablokować ich przepływu.

Dowd pisze, że prywatny pieniądz może być akceptowalnym środkiem wymiany pomiędzy podmiotami bez jakiegokolwiek udziału państwa jako gwaranta wartości. Tego typu waluta nie musi być wcale uznawana przez każdego, wystarczy, że będzie ona miała odpowiednio duży zasięg wśród rynkowych graczy. Już teraz w obiegu istnieją trzy typy prywatnych walut, z których dwie pierwsze opierają się na kruszcu: 
  • Liberty Dolar, 
  • e-złoto (e-gold),
  • kryptowaluty,
Jak bitcoin ma się jednak do prywatyzacji funta? Otóż według Dowda obecny system jednej państwowej waluty jest analogiczny do istniejących niegdyś monopoli energetycznych czy telekomunikacyjnych, których likwidacja wcale nie pogorszyła jakości oferowanych przez nich usług a wręcz przeciwnie obniżyła koszty i spowodowała obniżkę cen. Nie uważa on przy tym, że bitcoin jest finalnym etapem rozwoju kryptowalut gotowym faktycznie zagrozić funtowi, wkrótce jednak może powstać coś nowego, znacznie silniejszego, co może wstrząsnąć rynkami. 

Ciekaw jestem opinii Czytelników, czy interesujecie się tematyką bitcoina? A może powinienem rozważyć wprowadzenie możliwości zakupu książek w zamian za kryptowaluty?

wtorek, 17 czerwca 2014

Izraelski wywiad dysponuje budżetem w wysokości blisko 2 miliardów dolarów!

Wojna z terroryzmem kosztuje, szczególnie odczuwają to izraelscy podatnicy, którzy z roku na rok co raz większe kwoty przeznaczają na służby wywiadowcze.



Izrael od lat słynie ze skuteczności i zasięgu działania swojego wywiadu. Pomimo niewielkiego obszaru i niezbyt dużej liczby ludności państwo to nie tylko skutecznie się broni, ale też jego służby mają na koncie kilka niezwykle spektakularnych akcji . Warto przypomnieć choćby słynną i niezwykle widowiskową akcje porwania niemieckiego zbrodniarza wojennego Adolfa Eichmanna z plaży w Argentynie a następnie przewiezienia go łodzią podwodną prosto do Izraela. Informacja o tej akcji miała przy tym niezwykle ważny wydźwięk propagandowy. Chociaż od jej przeprowadzenia minęło wiele lat, to jednak budżet Mossadu wciąż pozostaje jednym z największych na świecie.

Niedawno magazyn Haaretz poinformował, że tegoroczny budżet wywiadu wyniesie blisko 2 miliardy dolarów (dokładne nakłady to 6,88 miliarda szekli, co odpowiada 1,97 miliarda dolarów). Kwota ta przeznaczona będzie na rzecz Shin Betu, organizacji zajmującej się bezpieczeństwem wewnętrznym i Mossadu, który odpowiada za działania wywiadu poza granicami Izraela.

Tegoroczny budżet jest o 4% większy od poprzedniego, natomiast w trakcie trwania kadencji Benjamina Netanyahu wydatki na służby wywiadowcze wzrosły w sumie o ponad 26%, przykładowo w 2012 roku wynosiły one 1,63 miliarda dolarów a w 2011 1,52 miliarda. W budżecie figurują one jako kwoty będące do dyspozycji premiera Izraela. Jak widać obecne władze w Tel Awiwie mają dość jednoznaczne priorytety. A być może czegoś się boją? 
 
 


poniedziałek, 16 czerwca 2014

Fragment powieści "Kod Władzy", rozdział 37 Lotnisko Fiumicino, Rzym, Włochy



Terminal lotniska w Rzymie wypełniony był tysiącami ludzi. Wylatujący i przylatujący z różnych stron świata, przechodzili obok siebie, wzajemnie się nie dostrzegając. Jak podczas budowy biblijnej wieży Babel, mówili różnymi językami. Bogaci, znakomicie ubrani pasażerowie klasy biznes, pachnący na odległość drogimi perfumami, zderzali się z podróżnymi opatulonymi w najtańsze stroje, kupione na afrykańskich czy indyjskich bazarach. Unoszący się w terminalu zapach był mieszanką perfum i potu zmęczonych podróżą ludzi. Rozdzielani byli od siebie od czasu do czasu patrolami policji i tajnej służby lotniskowej.

Wszędobylskie kamery zostawiały dla potomnych coś, co oglądane z boku przypominało ogromny ul. Jednak w lotniskowym gwarze sporo było osób błąkających się z miejsca na miejsce tylko pozornie bez celu. Terminal miał dziesiątki wejść. W kolejkach do nich cierpliwie stali ludzie. Przesuwali się powoli. Wracali do swych domów lub wylatywali do nowych dla siebie miejsc.
W długiej kolejce do stanowiska, nad którym widniała świetlna tablica z napisem Delhi, stał niepozorny mężczyzna. Średniego wzrostu, o niebieskich oczach. Na twarzy miał trzydniowy, ciemny zarost. Oczy przysłaniały mu okulary w gustownej rogowej oprawie. Nie byłoby w nim nic interesującego, gdyby nie charakterystyczna obrączka na lewej ręce połączona z czarną, płaską aktówką. Połyskujący srebrzyście, solidny łańcuch zapewne dawał mu poczucie pełnej kontroli nad wiezioną przesyłką. Opanowany, spokojny stał z paszportem w ręku.Powoli zbliżał się do punktu odprawy. Wcześniej oddał na bagaż niewielką walizkę, której zawartość zapewniała mu przeżycie kilku dni z dala od miejsca, z którym związał swój los. Wydawać by się mogło, iż nikt nie zwraca na niego uwagi. Nikt nie wiedział, że ów człowiek przewozi jeden z najważniejszych dla światowej polityki dokumentów. Opatrzone były one klauzulą największej tajności i stanowiły efekt setek godzin pracy najwyższej klasy specjalistów od negocjacji, a co ważniejsze, od układania scenariuszy światowej polityki.

Gdyby zajrzeć do tajemniczej teczki, można by dostrzec na dokumentach charakterystyczne pieczęcie Stolicy Apostolskiej.

W dobie poczty elektronicznej, ukryte przed światem zapisane kartki papieru nie były jednakże przesyłką anonimową. Kilka par oczu śledziło każdy ruch specjalnego kuriera. Wnikliwie sprawdzało, czy wszystko przebiega zgodnie z ustalonym scenariuszem.

Pasażerowie, których większość minęła już stanowisko odprawy, przesuwali się powoli w kierunku wejścia do samolotu. Wchodząc na pokład, odczuwali lekki niepokój. Żaden z nich nie zastanawiał się nad typem maszyny, do jakiej właśnie wsiadali. Przed oczami mieli ludzkie tragedie, spowodowane realizacją chorych ambicji garstki doskonale zakonspirowanych ludzi.

Samolot powoli zapełniał się. Pasażerowie rozlokowywali się na jego pokładzie. Dzieci krzyczały, chcąc wywalczyć dla siebie jak najlepsze miejsca. Niektórzy nerwowo zapinali pasy bezpieczeństwa. Stewardesy zaczęły sprawdzać, czy pasażerowie zajęli już swoje fotele. Gwar powoli cichnął. Pasażerowie zapełniali równe rzędy siedzeń. Z głośników dobiegał uspokajający głos kapitana, informujący o celu podróży, godzinie dotarcia do niego i temperaturze, jakiej mogli spodziewać się na miejscu. Samolot zaczął kołować w kierunku pasa startowego. Zatrzymał się na chwilę, zajmując pozycję do startu. Szum silników narastał, maszyna ruszyła. Z sekundy na sekundę nabierała coraz większej prędkości. Lekko drżała. Po chwili rozpoczęło się wznoszenie. Część pasażerów od dłuższego czasu wstrzymywała oddech, wszak katastrofy lotnicze najczęściej zdarzały się przy starcie i lądowaniu.
Siedzący przy oknach najbardziej odczuwali nabieranie przez samolot wysokości. Ogromny, metalowy ptak odlatywał ze swojego gniazda, zabierając ze sobą dziesiątki ludzkich istnień. Zabierał je w podróż do nieba.
W podróż, z której mieli już nigdy nie wrócić.

piątek, 13 czerwca 2014

Adolf Hitler ukrywał się w Argentynie?


San Carlos de Bariloche
źródło: Wikipedia.org
Zbliżają się wakacje i czas podróży, warto z tej okazji przypomnieć tekst napisany na szybko, prosto z kraju, który był celem emigracji wielu promintentnych nazistów a być może, według popularnej teorii, również samego fuhrera, Adolfa Hitlera, który wcale nie zginął w berlińskim bunkrze.

Na tych zdjęciach wbrew pozorom nie widzimy jakiejś schowanej między alpejskimi szczytami wioski, lecz San Carlos de Bariloche znajdujące się w prowincji Rio Negro w Argentynie. Według argentyńskiego dziennikarza, Abla Basti to właśnie w tam przebywał Adolf Hitler wraz z Ewą Braun. Mieli oni zostać przewiezieni do posiadłości należącej do argentyńskiego biznesmena, Jorge Antonio, jednego z zaufanych współpracowników trzykrotnego prezydenta Argentyny, Juana Domingo Peróna. Posiadłość była odizolowana od świata, dotrzeć do niej można było jedynie łodzią bądź samolotem.

W swojej wydanej kilka lat temu książce-przewodniku Basti wskazywał szereg miejsc, w których żyć i pracować mieli byli SS-mani. Często były to wysoko postawione w nazistowskiej hierarchii osoby, takie jak Josef Mengele czy schwytany później przez Mossad Adolf Eichmann. Byli poszukiwani w Europie i Izraelu, ciążyły na nich wyroki za popełnione zbrodnie wojenne, jednak w Argentynie, nie ukrywając przy tym szczególnie swojej tożsamości, spokojnie pracowali dla lokalnych firm, które w większości powstały, dzięki złotu przywiezionemu z Europy.


czwartek, 12 czerwca 2014

Futurystyczna technologia, zobacz 10 wynalazków, które już niedługo staną się rzeczywistością!

Fani science-fiction co raz częściej dostrzegają, że przedmioty, które jeszcze kilka lat temu były jedynie przedmiotem spekulacji i marzeń technologicznych maniaków, dziś stają się osiągalne i już wkrótce trafią do naszych domów.




1. Jet Pack International H202, czyli napędzane wodorem jetpacki (plecaki z napędem odrzutowym), które pozwalają latać z prędkością 77 mil na godzinę na wysokość 250 stóp. Póki co niestety najdłuższy czas jaki były w stanie unosić człowieka w powietrzu wynosił 33 sekundy.



2. Aerofex Aero-X - to coś dla fanów Gwiezdnych Wojen, unoszący się w powietrzu pojazd napędzany jest silnikiem o mocy 240 koni i osiąga prędkość 45 mil na godzinę.


3. Proteza ze zmysłem dotyku - jak sama nazwa wskazuje ma ona zdolność przekazywania wrażeń do zakończeń nerwowych w ciele noszącej ją osoby. Sztuczna "dłoń" staje się więc zdolna odczuwać fakturę przedmiotu oraz siłę nacisku.



4. TALOS - czyli Tactical Assault Light Operator Suit, specjalny kombinezon zapewniający ochronę przez pociskami, uderzeniami i ogniem. Może on już wkrótce stać się nowym wyposażeniem armii amerykańskiej, póki co jednak trwają prace nad użytecznym prototypem, który ma się pojawić już w 2018 roku.


5. Titan Arm to nic innego jak zwiększający siłę egzoszkielet, który pozwoli przeciętnemu człowiekowi dźwigać ogromne ciężary, natomiast niepełnosprawni zyskają szansę na ponowne wzmocnienie osłabionych przez różne schorzenia kończyn.




6. Super Maglev - to ulepszona wersja superszybkiego pociągu póki co kursującego w Japonii i Chinach. Nowa, ulepszona wersja ma być jednak w stanie osiągnąć prędkość przekraczającą 250 mil na godzinę.



7. Cave2 to w pełni wirtualna przestrzeń, wypełniona 72 panelami LCD, stwarza możliwość przeniesienia się do zupełnie innego świata.




8. Żywność drukowana 3D - ta technologia przypomina się z kolei fanom Star Treka, skoro jednak współczesne drukarki 3D są zdolne tworzyć coraz bardziej złożone przedmioty z plastiku, to czemu nie byłyby w stanie przygotować odpowiednio wyglądających dań z proszku?



9. Bezprzewodowe ładowanie - koniec z kablami i wtyczkami, dzięki tej technologii przedmioty będą w stanie ładować się pozostając w bezpośrednim zasięgu fal magnetycznych.



10. Storedot - błyskawicznie ładująca się bateria. Coś co z pewnością ułatwi życie wielu użytkownikom elektronicznym gadżetów, nowy rodzaj baterii będzie w stanie uzyskać pełną wydajność już w 30 sekund.

środa, 11 czerwca 2014

Topnieją lody Antarktydy, ale przyczyną nie jest globalne ocieplenie!

Potwierdza się powszechnie krytykowana informacja, że powoli topi się pokrywa lodowa pokrywająca zachodnią część Antarktydy. Dowody na to są jednoznaczne i potwierdzane przez tak poważne instytucje jak choćby NASA, która opracowała raport, z którego jasno wynika, że zachodnia pokrywa lodowa kontynentu będzie się regularnie kurczyć. Topnienie lodowców jest zdaniem naukowców nie do powstrzymania i znaczących zmian dojdzie już w nadchodzących stuleciach.


Fakt ten jest powszechnie wykorzystywany przez różnorakie organizacje ekologiczne, które nawołują do wprowadzenia takich rozwiązań, które docelowo sprawią, że proces ogrzewania się planety zostanie jeśli nie powstrzymany to przynajmniej znacząco spowolniony. Przyznał to również pracujący dla NASA's Jet Propulsion Laboratory Eric Rignot mówiąc, że "Antarktyda nie będzie na nas czekać".

Winny wulkan

Teraz jednak okazuje się, że sprawa topnienia lodowców jest znacznie bardziej złożona. Przede wszystkim proces ten jest znacznie starszy niż wcześniej sądzono i trwa on od blisko 20 tysięcy lat. Najbardziej istotna jest jednak jego przyczyna. Tutaj do zaskakujących wniosków doszli pracownicy Instytutu Geofizyki University of Texas w Austin, którzy dzięki wykorzystaniu radarów zauważyli, że przyczyną topnienia lodowca może być spowodowana czynnikami naturalnymi. Dostrzegli oni, że pod jednym z lodowców zaobserwować można znaczące źródła ciepła, które następnie rozchodzą się w różnych kierunkach, okazało się, że temperatury emitowane przez to źródło są znacznie wyższe niż dotychczas przypuszczano, . Powoduje to topnienie lodowej pokrywy od spodu i jego ześlizgiwanie się powoli ku morzu, co z kolei podnosi poziom oceanu. Według hipotezy teksańskich badaczy głównym źródłem ciepła może być znajdujący się pod lodowcem wulkan wyrzucający z siebie co raz to nowe porcje rozgrzanej magmy.

To niewyobrażalne dla nas środowisko termalne, a na dodatek znajduje się ono pod najbardziej niestabilnym lodowcem jaki mamy na Ziemi. Wyobrażenie sobie jak to funkcjonuje jest niemożliwością - stwierdził Don Blankenship, członek zespołu z Austin. Zdaniem badaczy kombinacja wysokich temperatur (100 miliwatów na metr kwadratowy, porównywalnie średnia temperatura pod kontynentami wynosi ok. 65miliwatów na m2) i zamarzniętej wody stanowi zupełnie nieprzewidywalną mieszankę, której skutków nie jesteśmy w żaden sposób sobie wyobrazić.


źródło: phys.org

wtorek, 10 czerwca 2014

Fragment powieści "Kod Władzy" Rozdział 36 Międzyzdroje, Polska



Poul szedł plażą. Piasek pod jego stopami cicho skrzypiał.
Bałtyk był spokojny i ciepły. Na horyzoncie rozbłyskiwało światło latarni morskiej. Z daleka słychać było muzykę. Po plaży spacerowało sporo ludzi.
Słońce powoli chowało się za linię morza. Zachód zachwycał swoją malowniczością. Gdyby ktoś wcześniej pokazał mu obraz z tym, co widziały jego oczy w tej chwili, nie uwierzyłby, że morze potrafi aż tak zachwycać. Zmieniające się refleksy światła skłoniły go do przemyśleń. Coś, co było przed chwilą najważniejsze, już po chwili stawało się jednak nieaktualne.
Poul wszedł do domu. Ściany pokoju pomalowane były na pomarańczowo. Pasowały do barwy zachodzącego słońca.

Wiktor siedział w fotelu zamyślony. Wpatrywał się w otwarte okno.
Poul, uśmiechając się, usiadł naprzeciwko.
– Piękne miejsce… – powiedział. – Wybrałeś piękne miejsce na swoje życie.
– Wielu marzy o czymś takim – odwzajemnił uśmiech Wiktor – ale wiesz, jak to jest… Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Cieszę się, że ci się podoba.
– Polskie morze jest piękne – odparł Poul. – Jesteś rybakiem?
Wiktor zaśmiał się cicho. Popatrzył na swojego gościa z sympatią.
– Ależ skąd. Jestem pisarzem – powiedział. – A przynajmniej staram się nim być – poprawił się. – Wiesz, to jest zajęcie, z którego nie zawsze można wyżyć. Dlatego wykładam na dwóch uczelniach przedmioty związane z tym, co staram się robić. A tu, w tym, jak powiedziałeś, pięknym miejscu, spędzam co roku wakacje. Jakoś nie umiem rozstać się z Międzyzdrojami. I tak wracam tu już od kilkudziesięciu lat.
– Wcale się nie dziwię. Można zauroczyć się morzem, plażą i pewnie ludźmi, którzy tu mieszkają.
– Właśnie. Mam tu kilku przyjaciół wśród rybaków – pochwalił się Wiktor. – To mężni, serdeczni ludzie. – Uśmiechnął się z sympatią. – Pewnie jesteś głodny. Proponuję świeżą, wędzoną rybę. Co ty na to?
– Wspaniale – ucieszył się Poul – doprawdy rewelacyjnie. Pomogę ci, jeżeli pozwolisz, przygotować kolację. Cieszę się, że będziemy mogli pogadać.
Poszli razem do kuchni. Znalazły się i ryby, i świeży wiejski chleb, i dwie butelki wina. Mężczyźni przenieśli przygotowaną kolację z kuchni do pokoju. Usiedli za stołem.

Poul zajadał się wędzonymi rybami. Nieczęsto miał okazję jeść coś bez środków konserwujących, po których czuł się nie najlepiej.
Wiktor przyglądał mu się z zadowoleniem. Cieszył go widok człowieka goszczonego przez siebie dobrymi, rodzimymi produktami.
Po posiłku usiedli w fotelach. Wiktor zapalił fajkę. Zapach tytoniu rozniósł się po pokoju.
– Powiedz, co cię do mnie sprowadza? Kajetan mówił mi, skąd pochodzisz i co zajmuje twoje życie. Miło mi, że mam tak zacnego gościa, z tak znaczącego w Europie miejsca. Wszyscy w Polsce mamy wiele sympatii do miasta, w którym przebywał nasz wielki rodak.
– O tak, to był w rzeczywiści wielki człowiek. Przekonałem się o tym osobiście – odpowiedział Poul. – Przyjechałem tu do ciebie w poszukiwaniu duchów przeszłości. A w zasadzie ich współczesnej formy reinkarnacji. Nie, nie patrz na mnie w ten sposób – zasłonił się w geście odcięcia ręką – będąc księdzem, nie wierzę w ponowne ziemskie wcielenia. – Uśmiechnął się. – Mam na myśli jakiekolwiek możliwe związki ludzi III Rzeszy i ich potomków, z obecną kuluarową polityką, zmierzającą do budowania mechanizmów supermocarstwa. Nawet jeżeli nieformalnego, to z całą pewnością nieformalnie organizowanego. W tym właśnie kontekście chciałem się przekonać, że dawne „superbudowle” tej okolicy nie wnoszą nic w ten proces. Wiesz, podziemne kompleksy wykorzystuje się na ogół zawsze, by coś ukryć przed światem. A tu, gdzieś pod nami, znajduje się dawna fabryka, starannie ukryta i dziś niedostępna. A może jest inaczej?

– Myślisz, że mogę coś o tym powiedzieć? – zapytał Wiktor.
– Pomyśleliśmy, że poszukam tutaj, w miejscu, gdzie konstruowano broń V1 i V2. Zapewne pozostały tu podziemne korytarze i hale, w których obecnie może się coś dziać. Oczywiście wcale tak nie musi być. Jednak nie rozumiem, dlaczego miejsca, o których wie świat, pozostają tak bardzo niedostępne? Mam nadzieję, że pomożesz mi rozejrzeć się po okolicy?
Wiktor uśmiechnął się ponownie.
– Naturalnie. Tak się składa, że przygotowując się do napisania jednej z moich książek, zainteresowałem się tym tematem i dotarłem do szokujących informacji. Jeżeli masz ochotę mnie wysłuchać, opowiem ci wszystko, co wiem na ten temat.
– Ależ to znakomicie – odpowiedział Poul. – Będę wobec ciebie ogromnie zobowiązany. Bez materialnych dowodów trudno będzie nam przekonać opinię publiczną, że od lat zorganizowane w bractwa i zakony, powiązane z sobą grupy, programują wojny, krachy giełdowe, a ostatnio i akty terrorystyczne. – Poul spojrzał znacząco na swojego rozmówcę. – Wiktor, czy wiesz o czymś, co może nam pomóc? Zaczynają ginąć ludzie z naszego otoczenia, a do nas też ktoś strzelał, aby nas powstrzymać…
– Czy uważasz Poul, że dawni władcy świata mogą mieć coś wspólnego z obecną polityką?
– Staram się znaleźć takie związki. Wiesz, Amerykanie nie rozpowiadają, że swoje osiągnięcia zawdzięczają niemieckim naukowcom. Nie wspominają, co się stało z majątkiem hitlerowców. Nie chwalą się, że jako zwycięzcy mogli negocjować każde warunki kapitulacji swoich wcześniejszych wrogów. Powiedz, Wiktorze, dlaczego dopiero dziś FBI nieśmiało przebąkuje, że Adolf Hitler dokonał żywota w Argentynie? Wierzysz w to, że hitlerowska machina wojenna ze swym personalnym i materialnym zapleczem wyparowała w maju 1945 roku? Cudów nie ma, mógłbym w tym przypadku tak powiedzieć, gdyby nie zabrzmiało to paradoksalnie. Dotarłem tu i będę ci niezwykle wdzięczny, jeżeli powiesz mi coś, co powinienem wiedzieć w kontekście, który ci przedstawiłem. Na tym świecie żyją ludzie będący dziećmi tamtej ideologii, a tamta ideologia nie akceptuje moich systemów wartości i pojmowania celu naszej obecności w miejscu, które wyznaczył nam Bóg.
Wiktor nalał do pustych kieliszków wina i spojrzał na Poula.
– Posłuchaj Poul, nie jestem analitykiem politycznym i nie wiem, czy ci pomogę. Nie potrafię zapewne wskazać związków pomiędzy tamtymi wydarzeniami a współczesnością, ale zrobię wszystko, byś wyjeżdżając stąd miał jakiś pogląd na to, co się tu działo jeszcze całkiem niedawno. Co więcej, chcę ci powiedzieć o czymś, o czym dzisiejszy świat chce jak najszybciej zapomnieć. Chciałbym również, byś nie czuł się rozczarowany, część z tych informacji, które posiadam, znajdziesz w Internecie czy bibliotece. Tyle tylko, że autorzy tych informacji są czasem deprecjonowani. Tak na marginesie, można by się zastanowić kiedyś dlaczego? – Wiktor spojrzał na zafascynowanego Poula. – Otóż, kiedy Niemcy zaczęły przegrywać wojnę, Hitler nakazał przyspieszyć prace nad nowymi rodzajami uzbrojenia. Nadzieja na odwrócenie biegu wypadków przy wykorzystaniu „cudownej broni” nie opuszczała wodza III Rzeszy do samego końca. Zresztą, prawdopodobnie przyczyniła się również do przedłużenia beznadziejnego oporu. Programów badawczych nad nowym uzbrojeniem było kilka. Już pod koniec lat trzydziestych pod nadzorem Luftwaffe prowadzono prace nad silnikami odrzutowymi. Ośrodek badawczy, a także zakłady wytwórcze i warsztaty, znajdowały się w Pennemunde na wyspie Uznam. To kilka kilometrów stąd. My jesteśmy na stałym lądzie. Fi-103 była właściwie małym bezzałogowym samolotem odrzutowym przenoszącym głowicę bojową, zawierającą osiemset trzydzieści kilogramów materiału wybuchowego. Prace w Pennemunde przerwał 18 sierpnia 1943 roku, jak zapewne wiesz, nalot brytyjskich bombowców. Po ataku produkcję nowej broni przeniesiono w góry Harzu, gdzie warsztaty zostały zorganizowane w tunelach wykutych w skale. I tu, jak widzisz, pojawia się dodatkowy ślad podziemnego ośrodka.
Poul rozejrzał się dookoła.
– Pozwolisz, że znajdę coś do notowania. Muszę zapisać to, co mówisz.
Wiktor skinął głową. Poul wyszedł z pokoju.
Po chwili powrócił z małym eleganckim notesem. Rozsiadł się wygodnie. Zapisał lokalizację, o której mówił Wiktor – góry Harzu.
– Klęski na froncie spowodowały, że Hitler nakazał przyspieszyć prace nad nową bronią, ale dopiero wiosną 1944 roku udało się usunąć usterki i przygotować masową produkcję „latającej bomby”, którą Hitler określił mianem „broni odwetowej”, Vergeltungwaffe, w skrócie V-1 – kontynuował swą opowieść Wiktor. – W Pennemunde prowadzono również prace nad silnikami rakietowymi, a ich efektem była rakieta A-4. Później nazwano ją V-2. Była to pierwsza w historii maszyna latająca o prędkości ponaddźwiękowej i sterowana za pomocą stabilizatora żyroskopowego. Zapewniał on, że rakieta po wystrzeleniu leciała poziomo. Parametry lotu można było zmieniać również drogą radiową. V-2 mogła przenosić tonę materiału wybuchowego.
– Niezły z ciebie fachowiec – powiedział Poul, słuchając uważnie Wiktora.
– Mówiłem ci, że przygotowywałem się do napisania książki i skupiałem się na poznaniu tych projektów, których powodzenie mogło zupełnie zmienić kształt współczesnego świata. Wynalazki niemieckie wywarły ogromny wpływ na sprzęt wykorzystywany podczas kolejnych wojen – zwycięzcy doskonalili niemieckie pomysły. Używana powszechnie po dziś dzień sowiecka rakieta SCUD, to tylko nieco unowocześniona wersja V-2. Twórca V-2, Werner von Braun, zajmował się po wojnie projektowaniem amerykańskich rakiet kosmicznych.
– Masz rację. Technologia, jaką dysponowali Niemcy, daleko przewyższała możliwości innych krajów – powiedział Poul.
– Właśnie, ale najciekawsze jeszcze przed tobą – uśmiechnął się Wiktor. – Pierwszy start rakiety V-2 z poligonu w Bliźnie miał miejsce 25 listopada 1943 roku. Chociaż kompletne pociski rakietowe przywożono z fabryk położonych na terenie Niemiec, to przygotowywano je do startu, napełniano paliwem, uzbrajano, a także dokonywano modyfikacji na terenie tutejszej bazy.
Wiktor podniósł do góry kieliszek z winem. Poul odpowiedział tym samym gestem.
– Największe zakłady produkujące rakiety V-2, Mittelwerke Dora, zorganizowano w tunelach i sztolniach wykutych w masywie Koluistein, niedaleko Nordhausen w górach Harzu. Pozostałe miejsca, w których wytwarzano tę broń, zostały zbombardowane przez Brytyjczyków, co było powodem znacznego ograniczenia ich możliwości wytwórczych.
– Obecnie niewiele można znaleźć śladów po tamtych wydarzeniach. Czy wiesz coś o tym, jak wyglądały podziemia takich fabryk? – zapytał coraz bardziej zaciekawiony Poul.
– O schronach Anlage Süd mówi się, że posiadały wielokondygnacyjne podziemia, prowadziły do nich klatki schodowe i windy. Miały się tam znajdować hale produkcyjne, a także kasyna i luksusowe, z przepychem wykończone pomieszczenia dla Hitlera i jego generałów. Do dziś jednak nie natrafiono na ich ślady, więc ich istnienie jest mało prawdopodobne.
– Pewnie masz rację, ale to, co wyczyniali w tamtych czasach Niemcy, do dzisiaj nie mieści się czasem w głowie… – zadumał się Poul.
Sięgnął do swojego notatnika. Zapisał w nim kolejną lokalizację podaną przez Wiktora.
Wiktor kontynuował.
– To jeszcze nie wszystko. Będziesz musiał zapisać sobie jeszcze jedno miejsce. Pewne tajemnicze prace prowadzone były pod zamkiem Książ i w Górach Sowich. Przez wiele lat uważano, że podziemny kompleks Riese był kwaterą nazistowskich dygnitarzy lub fabryką rakiet V1 i V2. Obecnie coraz częściej pojawiają się inne głosy. Mówi się, że w obiekcie miała być produkowana broń jądrowa. Wobec wielu dowodów trudno zaprzeczać przypuszczeniom, że hitlerowscy naukowcy konstruowali bombę atomową.
– Broń atomową? Słyszałem, że amerykańska bomba nigdy by tak wcześnie nie wybuchła, gdyby nie naukowcy z Niemiec – powiedział Poul.

– W grudniu 1938 roku Otto Hahn i Fritz Strassman rozszczepili atom uranu. Sukces tych dwóch fizyków wywołał poruszenie w środowisku akademickim. Wtedy też rozpoczęła się dyskusja nad możliwością skonstruowania bomby atomowej. Marzenie o cudownej broni stało się obsesją Adolfa Hitlera. Aż do śmierci uparcie roztaczał wizje wunderwaffe, która odmieni koleje wojny.
Poul zaczął zapisywać w swoim notesie kolejne informacje przekazane mu przez Wiktora. Był pod wrażeniem jego wiedzy i szczegółowej znajomości tematu.
– W 1939 roku z inicjatywy biura rozwoju i dostaw broni dla armii niemieckiej powołany został komitet, który miał zająć się analizą możliwości budowy reaktora atomowego. Miałby on być wykorzystywany do przetwarzania materiału rozszczepialnego, co stanowi pierwszy krok do budowy bomby jądrowej. Eksperymenty rozpoczęły się po trzech latach. W każdym z pięciu niezależnych ośrodków badano inną koncepcję budowy reaktora – opowiadał dalej Wiktor. – W 1943 roku Niemcy postanowili przenieść najbardziej strategiczne zakłady produkcyjne i ośrodki badawcze w Sudety. Spowodowane to było nasilającymi się nalotami aliantów. W Górach Sowich oraz pod zamkiem Książ rozpoczęto budowę schronów i drążenie podziemnych korytarzy. Projekt oznaczono kryptonimem Riese, a za jego realizację odpowiadała Organizacja Todt. Do prac wykorzystywano jeńców wojennych oraz więźniów z pobliskiego obozu koncentracyjnego Gross-Rosen. Były ich tysiące. Jako ciekawostkę powiem, że na potrzeby tego projektu, przeznaczono więcej betonu niż w całym 1944 roku przyznano na budowę schronów dla niemieckiej ludności cywilnej.

Koszt całości, wedle danych z września 1944, miał wynieść sto pięćdziesiąt milionów marek.
– To musiało być gigantyczne przedsięwzięcie – powiedział zdumiony Poul.
– I owszem – potwierdził Wiktor. – Przypuszcza się, że obiekt był miejscem, w którym prowadzono prace nad wyprodukowaniem broni atomowej. Tutaj także miały być modernizowane rakiety V-2 w taki sposób, aby mogły przenosić głowice nuklearne. Świadkowie mówią o częstych wizytach w Riese i na zamku w Książu Wernera von Brauna, który był twórcą rakiet V2. W podróżach tych niejednokrotnie towarzyszył mu Albert Speer. Może to świadczyć na korzyść przedstawionej tezy.
– A skąd Niemcy mieli brać surowce do produkcji bomby? – zapytał Poul.
– W pobliskim Wałbrzychu oraz otaczających go miejscowościach, zalegają złoża rudy żelaza oraz węgla. Wraz z nimi występuje ruda uranu. Zresztą, od lat była wykorzystywana w przemyśle ceramicznym. Zgromadzenie w tych okolicach ogromnych sił bezpieczeństwa świadczy o tym, że Niemcy doskonale zdawali sobie sprawę, jak ważne jest to miejsce.
– Jaki był efekt prac, prowadzonych w kompleksie Riese przez naukowców niemieckich?
– Tego dokładnie nie wiadomo. Wszelkie dokumenty na ten temat zostały po wojnie utajnione. Wydaje się jednak pewne, że prace te przyniosły jakieś znaczące efekty. Świadczyć by o tym mogło zainteresowanie, jakie tym obszarem wykazywali Rosjanie. Jeszcze kilka lat po zakończeniu walk w okolicach Wałbrzycha stacjonował spory garnizon Armii Czerwonej. Nie ulega wątpliwości, że w tym czasie dokładnie zbadali oni zarówno kompleks Riese, jak i podziemia Książa. Tuż przed opuszczeniem tego terenu przez Sowietów, część podziemnych instalacji została wysadzona.
– To niezwykłe, co mówisz – powiedział Poul.
– W tym samym czasie radzieccy geologowie prowadzili intensywne badania w Sudetach. Skupiali się przede wszystkim na wyrobiskach górniczych, hałdach i sztolniach. Wszelkie prace objęte były tajemnicą, lecz dziś możemy już z całą pewnością stwierdzić, że przy konstruowaniu pierwszej radzieckiej bomby atomowej wykorzystano sporą ilość wałbrzyskiego uranu… – Wiktor przerwał opowieść i spojrzał na swojego słuchacza. – Poul, mam propozycję, odetchnijmy trochę, zanim opowiem ci coś, co zupełnie cię zaskoczy. – Uśmiechnął się szeroko.
– A to jeszcze nie wszystkie sensacje? – zdziwił się Poul.
– Nie… – Wiktor spojrzał na Poula.
– Ależ mnie zaintrygowałeś – odpowiedział. – To może przygotujemy sobie kawę? Masz ochotę?
– Oczywiście. Ja zrobię kawę, a ty złap trochę świeżego powietrza.
Wiktor poszedł do kuchni.
Poul wyszedł przed dom. Rozejrzał się dookoła. Czuł się dziwnie, mając świadomość, że kilkadziesiąt lat temu rozgrywały się tu wydarzenia o tak ogromnym znaczeniu. Odetchnął głęboko.
Morze było spokojne.

- See more at: http://pomocnicy.blogspot.com/2013/04/jak-dodac-informacje-o-ciasteczkach-do.html#sthash.uAMCuvtT.dpuf