poniedziałek, 23 czerwca 2014
Fragment powieści "Kod Władzy", rozdział Rozdział 38 Międzyzdroje, Polska
Poul wrócił do pokoju. W powietrzu zapach palonej fajki mieszał się z aromatem świeżo zaparzonej kawy.
– No, to teraz, jeżeli nie interesowałeś się wcześniej tajemnicami III Rzeszy, trochę cię zaskoczę – powiedział Wiktor. – W Wiedniu odkryto dokumenty, w oparciu o które można stwierdzić, że w ośrodkach badawczych Niemiec mogły powstać pojazdy, które obecnie określa się mianem UFO. Innymi słowy, to co często uznaje się za pojazdy przybyszów z kosmosu, wcale nie musi być wytworem cywilizacji pozaziemskich.
– Chyba żartujesz… – powiedział zaskoczony Poul. – Jakie UFO?
– Posłuchaj, 14 grudnia 1944 roku New York Times zamieścił informację, że nad Niemcami latają okrągłe, pozbawione skrzydeł pojazdy. Pojawiają się pojedynczo lub w formacjach. Niektóre są metaliczne, inne wydają się przezroczyste. Ich sposób poruszania się mógłby sugerować, że Niemcy wynaleźli antygrawitację. Nikt nie wie jednak, jak tego dokonali. Brytyjczycy zlokalizowali lądowiska tajemniczych obiektów. Co ciekawe, miejsc tych nie zbombardowano. Bazy te istnieją po dziś dzień – są tajne i pilnie strzeżone. Z informacji znajdujących się w wiedeńskim archiwum wynika, że podczas wojny udało się Niemcom wyprodukować, oprócz powszechnie znanych V-1 i V-2, również V-4 i V-7, lecz prawdziwą rewelacją miał być pojazd o kodowej nazwie Vril-1 oraz jego rozwinięcie Vril-2. Ich twórcą był Victor Schauberger. Oba prototypy miały wykorzystywać napęd antygrawitacyjny. Vril-1 przeszedł ponoć pomyślnie próby w locie, a są tacy, którzy twierdzą, że to właśnie ten pojazd widział i sfotografował na Księżycu amerykański kosmonauta Edwin Aldrin. No i tak naprawdę nie wiadomo, co miał na myśli Armstrong, przekazując na Ziemię zdanie: „Nie jesteśmy tu sami”. Wiadomo jednak, że Hitler marzył o podboju kosmosu. Czyżby częściowo mu się to udało?
– Czy masz może coś innego niż wino? – zapytał Poul. – To, co mówisz, wymaga zdecydowanie mocniejszego alkoholu.
– Proszę cię bardzo – uśmiechnął się Wiktor. – Otwórz szafkę. Tę – wskazał. – Znajdziesz tam, co zechcesz.
Poul wstał i otworzył barek. Wyjął z niego pękatą butelkę bourbona. Po chwili usiadł w fotelu.
– Mów, proszę, dalej. Powiem ci, że nie mogę uwierzyć, by sprawa ta do dzisiaj się nie wydała.
– Praktycznie wszystkie rządy uczestniczą w utajnianiu informacji o UFO. Przytoczę pewien fakt z 1968 roku. Wtedy właśnie dwóch przyjaciół z Kalifornii było świadkami lądowania niezidentyfikowanego obiektu latającego. Najdziwniejsze jednak było to, co oświadczyli po tym wydarzeniu. Otóż stwierdzili oni zgodnie, że… załoga pojazdu porozumiewała się między sobą po niemiecku! Rząd zareagował natychmiast. Obydwaj świadkowie zostali zatrzymani i na długie lata umieszczeni w szpitalu psychiatrycznym o zaostrzonym rygorze, choć lekarze jednogłośnie twierdzili, że ich zdrowie psychiczne nie budzi żadnych zastrzeżeń. Po opuszczeniu szpitala byli już tylko wrakami ludzi.
Jeszcze więcej tajemnic związanych jest z niemiecką wyprawą na Antarktydę, podjętą w 1938 roku. Jej dowódcą był kapitan Ritsher. Obecnie wiadomo jedynie, że misja miała charakter militarny. Nie ujawniono jednak, co Niemcy robili w tym niedostępnym miejscu. Być może wiąże się to jakoś z rozkazem admirała Doenitza, który miał go wysłać pod sam koniec wojny do stacjonujących u wybrzeży Antarktydy okrętów podwodnych: Zostać i kontynuować misję. Rozkaz przesłano otwartym tekstem, lecz nie wiadomo do dziś, o jaką misję chodziło. Co ciekawsze, wszystko wskazuje na to, że ta tajemnicza misja nigdy nie została zakończona i trwa do chwili obecnej.
– O co chodziło z tą bazą na Antarktydzie? – zapytał Poul.
– Już tłumaczę – odpowiedział Wiktor i spokojnie kontynuował. – Sprawa jest bardzo tajemnicza. Faktem jest, że w 1947 roku wysłano w ten rejon ekspedycję marynarki wojennej USA. Dowodził nią admirał Byrd. Kiedy czyta się jego dziennik, ma się wrażenie, że jest to raczej powieść science fiction. Z zapisków tych wynika, że Amerykanie zauważyli kilka jednostek podwodnych, z którymi nie zdołano nawiązać jakiegokolwiek kontaktu, zaś próba zbliżenia się do nich kończyła się zawsze tak samo – okręty w niewytłumaczalny sposób znikały. To nie koniec! Wysłane na ich poszukiwania małe łodzie podwodne, w niewyjaśnionych okolicznościach ginęły. Nie udało się też nigdy nawiązać łączności z grupą żołnierzy wysłanych do zbadania fragmentu lądu, z którego miały startować tajemnicze obiekty latające. Żaden z nich nigdy nie powrócił. Odebrano jedynie fragment meldunku o odkryciu dziwnych tuneli. Potem zaległa cisza. Podczas misji zaginęło około stu żołnierzy, jednak ku zdziwieniu dowódcy misji, rząd USA nakazał mu przerwać zadanie i natychmiast opuścić niebezpieczny teren. Los zaginionych do tej pory pozostaje nieznany. – Wiktor przerwał na chwilę, zastanawiając się nad własnymi słowami. – Tak więc nie wiadomo, czy nadal funkcjonuje niemiecka baza na Antarktydzie i czy podczas drugiej wojny światowej udało się hitlerowcom zorganizować misję załogową na Księżyc. Pytanie to pozostaje bez odpowiedzi. Pewne jest tylko to, że Niemcy zbudowali pierwszy pojazd, który dziś określilibyśmy mianem UFO. – Spojrzał wymownie na Poula. – Prace nad skonstruowaniem latającego talerza rozpoczęto na początku lat dwudziestych w Augsburgu, w Niemczech. W 1934 roku zbudowano spodek o średnicy pięciu metrów. Świadkowie wspominają, że podczas lotu jego powierzchnia emitowała poświatę podobną do tej, o której obecnie wspominają badacze UFO. Rozpoczęto również prace nad bojowymi wersjami tego statku. Miał on rzekomo być wyposażony w działka trzydzieści milimetrów i karabiny maszynowe. Ta wersja miała być wypróbowana zimą 1942 roku. – Wiktor nabrał oddechu i ponownie spojrzał na Poula. – Może się to wydawać nieprawdopodobne, lecz niemieccy ufolodzy sugerują, że przed drugą wojną światową hitlerowcom udało się nawiązać kontakt z wysoko rozwiniętą cywilizacją, pochodzącą gdzieś z układu Aldebarana. Podają nawet, że do kontaktu miało dojść w Sudetach. Fakty są takie, że ludność zamieszkująca te okolice opowiadała, jakoby w latach trzydziestych na niebie pojawiały się tajemnicze światła i kule ognia. Rozwiązanie zagadki, czy Niemcom rzeczywiście udało się nawiązać kontakt z obcymi i przejąć część ich wiedzy, czy też niemieccy konstruktorzy okazali się na tyle zdolni, że samodzielnie opracowali kilkanaście nowatorskich rozwiązań technologicznych, w tym latającego dysku, wydaje się odległe. Obie hipotezy brzmią równie fantastycznie.
– Masz rację. To niewiarygodne.
– Pod koniec drugiej wojny światowej Niemcy dysponowali wieloma zaawansowanymi technicznie systemami uzbrojenia. Między innymi zbudowali prototyp bomby sterowanej za pomocą obrazów telewizyjnych czy też prowadzili testy samolotów niewykrywalnych dla radarów. To fakty. Poszlaki wskazują na wiele więcej! Odnalezione plany, dokumenty i relacje naocznych świadków dowodzą, że Niemcy osiągnęli znacznie więcej – coś wyjątkowego, coś co zadziwia nawet w naszych czasach! Major Wehrmahtu Rudolf Lusar wydał w latach pięćdziesiątych książkę, w której opisał opracowane przez Niemców latające dyski. Zgodnie z jego relacją prototyp jednego z nich, napędzany przez turbiny gazowe, osiągał prędkość dwóch tysięcy kilometrów na godzinę. Mało tego! Konstruktorzy z III Rzeszy mieli opracować napęd antygrawitacyjny, który wykorzystywałby własne pole siłowe, działające w przeciwnym kierunku niż przyciąganie ziemskie.
– A kto zaczął o takim napędzie mówić? Czy są jakieś dowody potwierdzające tę historię? – zapytał Poul.
– Kierujący amerykańskim projektem o nazwie Błękitna Księga, kapitan Edward J. Ruppelt – odpowiedział Wiktor. – Opracował on raport, w którym stwierdził, że hitlerowcy w okresie wojny dysponowali maszynami o możliwościach, które można by porównać tylko do osiągów UFO.
W pokoju zapanowała cisza przerywana jedynie szumem fal morza.
Poul był pod wrażeniem opowieści Wiktora.
– Muszę przyznać, że od kilku dni jestem raczej milczącym słuchaczem niezwykłych i intrygujących opowieści. Poznaję wydarzenia, o których wie zapewne tyko kilku ludzi. Sam nie wiem, co o tym sądzić…
– Całej prawdy nie zna nawet garstka historyków. Dużo zrobiono, by ukryć ją przed światem. I może to lepiej…
Wiktor zamilkł. Zastanawiał się przez chwilę.
Za oknem słychać było krzyczące mewy. Odbywały swój taniec nad białymi grzywami fal.
– Czy sądzisz, że tutaj może znajdować się pod ziemią jakiś tajny ośrodek? Czy stara fabryka pocisków może być na niego zaadaptowana? – zapytał Poul.
Wiktor zastanowił się przez moment.
– Myślę, że to zły trop. Jak widzisz, sporo wiem o tamtych sprawach i wiele czasu spędziłem na dotarciu i poznawaniu miejsc dotkniętych tą dramatyczną historią. Myślę, że nic tutaj nie znajdziemy. Dlaczego? Bo to właśnie stąd uciekano. W pośpiechu przenoszono instalacje i chyba właśnie dlatego… Być może gdzieś znajduje się jeszcze coś nieodkrytego, ale ja nie odnotowałem szczególnego zainteresowania tymi okolicami.
– Z tego wynika, że mogę wracać do Kajetana. Pewnie wiesz, że tam, gdzie jest, dzieją się dziwne rzeczy…
– Tak, mówił mi. Powiedział również, że wasze poszukiwania ktoś obserwuje i wcale nie zamierza wam pomagać. – Wiktor zadumał się. – Powinniście być bardzo ostrożni. Są tajemnice, których strzegą niebezpieczni ludzie.
– Zapewne masz rację. Pójdę się położyć i, jeżeli pozwolisz, jak trochę odeśpię, zwiedzę najbliższą okolicę.
– Oczywiście… Przekaż Kajetanowi moje serdeczne pozdrowienia. To wspaniały człowiek, prawdziwy przyjaciel… Dobranoc.
– Wielkie dzięki, jestem ci bardzo wdzięczny. – Poul wstał od stołu. – Życzę ci dobrej nocy, a właściwie dobrego snu. Noc mamy już chyba za sobą.
Udali się do swoich pokoi.
Przez uchylone okno wpadał zapach porannej bryzy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się swoimi uwagami