Zaostrzający się konflikt między Ukrainą a Rosją nie jest jedynym nowym punktem zapalnym na świecie, który jeśli sprawy się źle potoczą, może zakończyć się wybuchem wielkiego konfliktu na globalną skalę. Paradoksalnie drugie takie miejsce znajduje się nieopodal wschodniej granicy Rosji, na wodach między Chinami a Rosją.
Konflikt między tymi dwoma państwami tli się od lat, Chińczycy szczególnie pamiętają co Japończycy robili podczas okupacji Państwa Środka w latach 30. i 40. XX wieku, ci drudzy z kolei wciąż odcinają się od oskarżeń i twierdzą, że to nie oni odpowiadają między innymi za masakrę nankińską. Jednak to nie przeszłość może wpłynąć na wybuch konfliktu między tymi dwiema potęgami, lecz jak najbardziej aktualny spór o wyspy Senkaku/Diaoyu (odpowiednio: nazwa japońska i chińska), które ciągną się pasem wzdłuż Morza Wschodniochińskiego.
Sprawa jest poważna i potwierdzają to również pracownicy amerykańskiej marynarki wojennej (US Navy), między innymi oficer wywiadu kapitan James Fanell, który podczas spotkania w San Diego opowiadał o ogromnych chińskich manewrach uwzględniających wykorzystanie między innymi amfibii. Celem może być właśnie zniszczenie sił japońskich stacjonujących na Morzu Wschodniochińskim.
Nie próżnuje też premier Shinzo Abe, który inwestuje poważne środki pieniężne w zacieśnianie sieci sojuszy w całej Azji - choć jak sam przyznał pod koniec grudnia, Japonia powinna znacznie poszerzyć horyzonty i w swoich kalkulacjach uwzględniać nawet te odległe miejsca takie jak Australia, Hawaje czy Nowa Zelandia.
fot. Wikipedia |
Konflikt między tymi dwoma państwami tli się od lat, Chińczycy szczególnie pamiętają co Japończycy robili podczas okupacji Państwa Środka w latach 30. i 40. XX wieku, ci drudzy z kolei wciąż odcinają się od oskarżeń i twierdzą, że to nie oni odpowiadają między innymi za masakrę nankińską. Jednak to nie przeszłość może wpłynąć na wybuch konfliktu między tymi dwiema potęgami, lecz jak najbardziej aktualny spór o wyspy Senkaku/Diaoyu (odpowiednio: nazwa japońska i chińska), które ciągną się pasem wzdłuż Morza Wschodniochińskiego.
Sprawa jest poważna i potwierdzają to również pracownicy amerykańskiej marynarki wojennej (US Navy), między innymi oficer wywiadu kapitan James Fanell, który podczas spotkania w San Diego opowiadał o ogromnych chińskich manewrach uwzględniających wykorzystanie między innymi amfibii. Celem może być właśnie zniszczenie sił japońskich stacjonujących na Morzu Wschodniochińskim.
Nie próżnuje też premier Shinzo Abe, który inwestuje poważne środki pieniężne w zacieśnianie sieci sojuszy w całej Azji - choć jak sam przyznał pod koniec grudnia, Japonia powinna znacznie poszerzyć horyzonty i w swoich kalkulacjach uwzględniać nawet te odległe miejsca takie jak Australia, Hawaje czy Nowa Zelandia.
działalność dyplomatyczna premiera Abe w roku 2013/strarisks |
Zdaniem Daniela Goure z Lexington Institute bieżąca sytuacja wygląda jak powtórka z lat 30-tych XX wieku, z tym że tym razem będziemy mieli do czynienia z jeszcze większą ilością łodzi podwodnych, pojazdów zdolnych do przemieszczania się po wodzie a także znacznie więcej lotnictwa".
Czy zdaniem Czytelników, jeśli byśmy mieli obstawiać wybuch potencjalnego konfliktu, to prędzej wybuchnie on w Europie, Azji czy na Bliskim Wschodzie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się swoimi uwagami