Kolejka do konfesjonału była długa. Stojący w niej ludzie czekali cierpliwie, aż przyjdzie ich czas. Czas wyznania największych tajemnic. Czas zrzucenia z siebie odpowiedzialności oraz nadziei na wymazanie zdarzeń określanych przez ich wiarę mianem grzechu. Spowiedź odbyta w tym miejscu miała szczególne znaczenie. Oczyszczała. Przynosiła ulgę.
Bazylika wypełniona była setkami turystów. Podchodzili pod posąg św. Piotra, by natchnąć się mistyczną przepowiednią, wyrazić swoje pragnienia. Po dotknięciu stopy świętego przechodzili dalej, gubiąc się w ogromie monumentalnego wnętrza.
Przesuwający się powoli, szeroki strumień tysięcy ludzi ożywiał to szczególne dla świata miejsce. Płynął niczym krew dostarczająca tlenu.
Ksiądz w konfesjonale wsłuchiwał się w szept spowiadających się ludzi. Siedział z pochyloną głową. Jego nieruchome, przymknięte powieki i spoczywające na kolanach złożone ręce, stwarzały wrażenie, jakby pochylał się nad każdym kierowanym do niego słowem. Czasem ożywiał się, zwracając twarz w kierunku spowiadającego się. Mówił mało, niezbyt głośno. Gest ręki wykonujący znak krzyża kończył krótkie spotkania.
Odchodzili od konfesjonału wyprostowani, pokrzepieni. Szli do ławek lub klękali na marmurowej posadzce. Modlili się.
Ksiądz wstał. Wyszedł z konfesjonału. Stanął twarzą do oczekujących ludzi.
– Muszę przerwać spowiedź – zwrócił się do nich. – Musicie mi wybaczyć. Przejdźcie obok – wskazał ręką. – Przepraszam.
Wyszedł przed bazylikę. Spojrzał przed siebie. Ostre słońce oślepiło go. Zasłonił oczy ramieniem.
– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – usłyszał niski, męski głos.
Odsunął rękę. Przed nim, stopień niżej, stał nieznajomy mężczyzna.
– Na wieki wieków. Amen – odpowiedział.
– Nie przyszedłem do spowiedzi. Czekałem tutaj.
– Nie chcesz się spowiadać? To co tu robisz? – zapytał spowiednik.
– Przyjechałem z Wewelsburga.
– Rozumiem. Czy chcesz mi coś przekazać?
Zapadła cisza.
– Zostałem przysłany…
– Wiem – przerwał.
– Niezbędne są pewne informacje…
– Jakie? – zapytał krótko.
– Chodzi o księży… chodzi o księży – powtórzył klęczący człowiek – którzy mieli intymne relacje z osobami, z którymi się kontaktowali…
– Z kobietami?
– Nie.
– Rozumiem.
– Z pewnością są w jakimś archiwum.
– Z pewnością. Znajdę je. Muszę mieć trochę czasu. Proszę przyjść za tydzień. Tu i o tej samej godzinie.
– Dobrze, będę za tydzień.
Rozstali się. Ksiądz odszedł. Skierował się w kierunku budynków mieszkalnych.
Przechodząc przez watykańskie korytarze, zastanawiał się nad zadaniem, którego treść przekazał mu nieznajomy.
Nie zadawał pytań o sprawy, które kazano mu załatwiać. Złożył przysięgę organizacji i był jej wierny. Starał się wypełniać swoje obowiązki bardzo sumiennie. Kierował się pozornie oczywistą zasadą: im mniej wiesz, tym mniej zaszkodzisz sobie i innym. Ponosił ryzyko, wypełniając swoją misję.
Wiele lat temu ktoś, kto uratował mu wówczas życie, zachęcił go do współpracy z pewną grupą ludzi. Był młodym człowiekiem. Czuł się zobowiązany. Imponowała mu świadomość obecności wpływowych przyjaciół. To dzięki nim robił karierę w Watykanie. Dzięki nim tam się dostał.
– Szczęść Boże – usłyszał głos.
Spojrzał na przechodzącego mężczyznę.
– Szczęść Boże – odpowiedział.
Przechodzący człowiek zatrzymał się. Był to osobisty lekarz papieża.
– Czy przeziębienie księdzu już minęło? – zapytał uprzejmie.
– Dzięki Bogu czuję się znacznie lepiej. – Uśmiechnął się. – Bardzo dziękuję za troskę.
– Proszę pamiętać, zdrowie przede wszystkim. Nie należy się przemęczać – odparł życzliwie lekarz.
Ksiądz pokiwał głową.
– Staram się. Jednak… nie zawsze mi wychodzi.
Lekarz roześmiał się.
– Potrzebni jesteśmy tu, na ziemi. Tam – wskazał na niebo widoczne zza okna – wielu jest takich, których nie trzeba zastępować.
– Święte słowa, muszę to sobie codziennie powtarzać.
– Otóż to, modląc się za innych, warto pamiętać o sobie. Pójdę już, obowiązki wzywają. Z Panem Bogiem.
Ksiądz ukłonił się na pożegnanie. Rozeszli się.
Lubił tego człowieka. Był zawsze pogodny. Dla wszystkich życzliwy. Gotowy w każdej chwili pomóc. Znał tajemnice wielu watykańskich urzędników. Radzili się go. Mogli liczyć na jego bezinteresowną pomoc.
Ksiądz udał się w kierunku prywatnych apartamentów papieża.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się swoimi uwagami