poniedziałek, 28 lipca 2014
Fragment powieści "Kod Władzy": Rozdział 43 Zamek Czocha, Polska
– Dzień dobry. Mógłbym budzić się tak co rano. Wstawałbym zawsze szczęśliwy. – Monik usłyszała głos Marca.
– Jak miło to słyszeć. – Odwzajemniła uśmiech. – Musimy już wstawać. Pamiętasz, umówiliśmy się na dziesiątą przed recepcją? Mam nadzieję, że zdążymy zjeść śniadanie.
– A która godzina? – zaniepokoił się. – Długo spaliśmy?
– Dziewiąta. Pójdziesz pierwszy wziąć prysznic?
– Naturalnie, już się zbieram.
Na śniadanie zeszli dwadzieścia minut przed umówioną godziną. Zapytali kelnerkę, czy Amerykanie już jedli.
– Nie było żadnych gości – odpowiedziała. – Jedynie kilka osób z wycieczki. Zwariowali – oburzyła się – stoją pod zamkiem od ósmej. Jak oni tu dojeżdżają tak wcześnie?
Marc i Monik zdziwili się. Nie sądzili, że Amerykanie zrezygnują ze śniadania.
– Może nie jadają śniadań? – wyraziła głośno swoje zdziwienie Monik.
Sami zjedli ze smakiem, mimo że posiłki na zamku nie należały do nadzwyczajnych. Cieszyli się sobą.
Do holu wyszli kilka minut po dziesiątej. Nie było w nim jednak nikogo.
– Zobacz przed zamkiem – doradziła Monik.
Marc wyszedł na zewnątrz. Przeszedł przez most prowadzący na dziedziniec. Pusto. Rozejrzał się dookoła. Na dziedzińcu stało kilka pojazdów. Szukał samochodu z obcą rejestracją. Być może amerykańską. Nie zapytał ich wczoraj, jak poruszają się po Polsce. Podszedł do stojącego przy wyjazdowej bramie strażnika.
– Nie widział pan małżeństwa Amerykanów? Są gośćmi hotelowymi od wczoraj.
Strażnik wyglądał na zdziwionego.
– Amerykanów? Stoję tu od wczorajszego popołudnia. Miałem swój dyżur i kolegi. Córka mu się urodziła – ucieszył się – więc go zastępuję. Ale nie widziałem tu żadnych Amerykanów…
– A gości w samochodzie na niemieckich rejestracjach?
– No was widziałem i nikogo innego.
– Wie pan, ona miała takie długie rude włosy. – Marc był coraz bardziej zaniepokojony.
– Nikogo takiego nie było – powtórzył strażnik.
Marc wracał na zamek szybkim krokiem. Chciał się już znaleźć w recepcji.
W ogromnej bramie stała Monik.
– Wiesz, Marc, nie ma ich. Może zaspali?
– Właśnie. Pewnie zaspali… zapytam o numer ich pokoju.
Poszli do recepcji.
Za biurkiem siedziała czarnowłosa młoda dziewczyna.
– Dzień dobry – zwrócił się do niej Marc. – Proszę pani, szukam znajomych, małżeństwa Amerykanów. Umówiliśmy się z nimi w holu. Nie widziała ich pani?
– Nie, nikogo takiego tutaj nie było, jestem od szóstej rano. Czy mieli dzisiaj przyjechać? – zapytała.
– Ależ skądże – powiedział – są gośćmi hotelu od wczoraj. Mieli spać w komnacie z łóżkiem, z którego zrzucano ponoć gości. W dawnych czasach – dodał, widząc przerażony wzrok recepcjonistki.
– Ależ mnie pan zaskoczył.
Spojrzała na szafkę z kluczami od pokoi. Później do książki hotelowej.
– Musiał pan coś pomylić. W tym pokoju nikt nie spał. Rzadko go wynajmujemy. Nie ma wpisu w książce, a klucz wisi, o tutaj – pokazała ręką na szafkę.
– Jak to nie spał?! – odezwała się Monik. – Przecież wyraźnie mówili, że będą właśnie tam nocować.
– Może coś im nie wyszło – odparł Marc. Czuł, że jest coraz bardziej zdenerwowany. – Może pani sprawdzić, czy nie zamieszkali w innym pokoju?
– Oczywiście – odpowiedziała uprzejmie dziewczyna.
Spoglądała przez chwilę do hotelowego spisu gości.
Podniosła głowę i spojrzała na nich.
– Przykro mi bardzo, ale poza państwem nie mam wpisanej żadnej pary.
– Czy to możliwe, by spali, nie meldując się w recepcji? – zapytał Marc.
– Nie, to niemożliwe. Takie mamy procedury, a niedawno mieliśmy kontrolę, to tym bardziej…
Marc z Monik zamilkli zaskoczeni. Nie wiedzieli, co powiedzieć. Marc ocknął się pierwszy.
– Bardzo panią przepraszam, ale czy mogłaby pani zajrzeć do tego pokoju? Niepokoimy się – sięgnął do kieszeni po jakiś banknot.
– Ależ nie trzeba – zmieszała się – zaraz zobaczę.
Zniknęła, zabierając klucz.
Wyszli do holu. Przechadzali się nerwowo, czekając na recepcjonistkę.
Po chwili dziewczyna wróciła.
– Proszę pana… W tym pokoju nikt nie spał tej nocy. W razie czego jestem do państwa dyspozycji w recepcji.
Zostawiła ich samych.
Monik i Marc usiedli na kamiennej ławie w holu. Byli zaszokowani. Czyżby oboje przeżyli fatamorganę? Osoby, z którymi wczoraj rozmawiali, zniknęły. Zniknęły w tym samym pokoju, z którego znikali niechciani goście.
Spoglądali na siebie z niedowierzaniem. Mieli wierzyć w taką wersję wydarzeń? Przekonać siebie, że ich nowi przyjaciele zostali zamordowani? W tak ponurych okolicznościach? Ale rzeczywistość nie pozostawiała złudzeń, ktoś celowo ukrywał od wczorajszego południa obecność Amerykanów na zamku. Nie figurowali w księdze meldunkowej. Nikt ich nie widział. Nie jedli w zamkowej restauracji, nie spali w żadnej z komnat. Czy faktycznie tak było? Jedno było pewne: nikt nie chciał potwierdzić ich obecności. Panowała zmowa milczenia.
– Czy to wszystko, co się dzieje, jest możliwe? – zapytała Monik z niepokojem,
– Od czasu, kiedy Kubrick nakręcił lądowanie na Księżycu w studio i cały świat w to uwierzył, wszystko jest możliwe.
– No tak, ale sam wiesz, że prawie cała jego ekipa, z którą to zrobił, niedługo po tym przestała chodzić po ziemi, a on sam zamknął się na ranczo, z którego nigdy nie wyszedł. Chyba nie grozi nam to, co jego ludziom…?
– Hm… z tego, co nam się przytrafia, można by wyciągnąć taki wniosek: albo strzelają do nas, albo znikają nasi rozmówcy. Może powinniśmy się zastanowić, czy nie zająć się czymś mniej ambitnym?
– Żartujesz, prawda? – rzuciła Monik.
– Od czasu, gdy jesteś ze mną, jestem przekonany, że nie każde ryzyko warto podjąć.
– Miło, że tak mówisz, ale za nic nie chciałabym rezygnować z naszych poszukiwań.
Monik uspokoiła się. Nie chciała, by Marc rezygnował z jej powodu z tak niezwykłego tematu.
– I co teraz zrobimy? – zapytała.
– Przede wszystkim zadzwonimy o trzynastej do Kajetana. Musimy się z nim naradzić. Poza tym jestem ciekawy, co u Poula. I dokąd teraz poprowadzi go droga wspólnej misji. Skoro Kajetan zgodził się pełnić rolę dowódcy naszego skromnego oddziału śledczego, bądźmy konsekwentni. Przejdźmy się teraz dookoła zamku, mamy jeszcze dwie godziny. Może coś wypatrzymy… Mam nadzieję, że pojedziemy do Książa. Może tam znajdziemy Toma i Sally. Nie daje mi spokoju ich zniknięcie.
– To bardzo dziwne…
– Masz rację. Ale nie wiem, czy to my uwikłaliśmy ich w naszą historię czy oni nas w swoją. Jedno jest pewne: po tym, co usłyszeliśmy w Wewelsburgu, zaczynam wierzyć w to, że ktoś programuje zdarzenia. Nie jestem naiwny i w naszym zawodzie dosyć jest dowodów, iż wydarzenia, które wydają się przypadkowe, wcale takimi nie są. Ale co innego opisywać je i oceniać, a co innego stanąć w samym środku tornada, które może nas zmieść.
Marc zauważył na jej twarzy niepokój.
– Nie martw się. Jesteśmy razem. Na wszelki wypadek spakujemy rzeczy. Pojedziemy do Książa. Zawsze możemy tu wrócić, ale bagaże lepiej mieć ze sobą.
– Marc, nie sądzisz, że powinniśmy zawiadomić policję, że oni zniknęli?
Zastanawiał się. Rozważał argumenty.
– Myślę, że, być może wbrew logice, powinniśmy się wstrzymać. Również dlatego, że nie szuka się kogoś w pierwszym dniu jego zniknięcia. Tak podpowiada mi intuicja i tak chyba będzie najsensowniej, nie sądzisz?
– Zapewne masz rację. Szczególnie z tym pierwszym dniem. A może wyjechali wcześnie rano? – pocieszyła się.
Ostatnia myśl wyraźnie ją ożywiła i wprawiła w dobry humor.
– Chodź, wszystko będzie dobrze. Znajdą się.
Przeszli przez górny dziedziniec. Zamek położony był wśród pól i łąk.
Spokojna rzeka obejmowała go z dwóch stron, płynąc niespiesznie. Była jedynym świadkiem zdarzeń, które odchodziły w czeluście historii.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się swoimi uwagami