poniedziałek, 11 listopada 2013

Fragment powieści "Kod Władzy". Rozdział 3: Szymany, Polska

Jeśli ktokolwiek miałby ochotę, aby odwiedzić międzynarodowe lotnisko w Szymanach, niech nie oczekuje tablic wskazujących kierunek, wytwornego terminala i ryku silników samolotowych startujących co jakiś czas. Nawet najbardziej zafascynowany podróżami lotniczymi, nie miałby najmniejszej szansy tu trafić. Stary zapomniany obiekt kryją mazurskie knieje. Betonowy pas startowy już mocno sfatygowany, z biegającymi po nim swobodnie leśnymi zwierzętami. Na pierwszy rzut oka nic ciekawego nie może się tu wydarzyć. Obszar ten jednak od lat kryje prawdziwą tajemnicę. Niedaleko lotniska znajdują się Stare Kiejkuty położone na północ od Szyman.

Maleńka wieś. Trzydziestu pięciu mieszkańców w trzydziestu dwóch domach. Znaczna część spośród nich zatrudniona jest w tajnej jednostce wojskowej. Kobiety pracują głównie przy obsłudze wojska, mężczyźni wykonują drobne naprawy, a z racji tego, że robią to dla przyszłych szpiegów, są nauczeni milczenia. Jednostka ta jest ściśle tajna. Kiejkuty dzielą się na dwie części leżące po przeciwnych stronach jeziora Starokiejkuckiego. Właściwie wieś ciągnie się tylko wzdłuż głównej szosy. Do części drugiej, w której znajduje się podobno ośrodek wypoczynkowy, prowadzi droga lokalna. Już na samym jej początku umieszczony jest zakaz wjazdu. Nic nie wskazuje na to, że jest to teren strategicznego obiektu wojskowego. Dopiero po kilkudziesięciu metrach można dojrzeć przybitą gwoździem do drzewa tabliczkę z zakazem fotografowania i ostrzeżenie o rozpoczynającej się strefie wojskowej. Kilometr dalej znajduje się Jednostka Wojskowa 2669, wtajemniczonym znana jako Ośrodek Kształcenia Kadr Wywiadu, prawdziwa szkoła szpiegów.

* * *

Marc obudził się przed piątą.
Spojrzał na śpiącą w łóżku obok Monik.
– Urocza ta moja towarzyszka podróży – pomyślał.
Gospodarz zaprosił ich do pokoju z dwoma łóżkami. Pozwoliło to na uniknięcie niezręcznej dla obojga sytuacji. Marc był w dobrym nastroju, wstał z łóżka i podszedł do okna.
– Piękna pogoda. Aż chce się żyć… – uśmiechnął się do siebie.
Po cichu wszedł do łazienki, którą wczoraj wskazał im gospodarz.
Wytłumaczył się, że wczesna godzina jego aktywności związana jest z pasją porannego wędkowania. Zabrał ze sobą sprzęt nie tylko z chęci usprawiedliwienia wizyty na Mazurach, ale i trochę dla spełnienia własnego, rzadko uprawianego hobby. Ogolił się, wziął prysznic. Wrócił do pokoju, by się ubrać. Nie chciał obudzić Monik. Jeszcze raz spojrzał w jej kierunku.
– Będzie zła, że ją zostawiłem. Trudno, mój tajemniczy rozmówca mógłby się spłoszyć – usprawiedliwił się przed sobą.
Wyszedł do samochodu. Spojrzał w niebo.
– Ale pogoda – powtórzył w myślach swoją wcześniejszą myśl.
Sądził, że nie powinien mieć problemu ze znalezieniem drogi. Ruszył zostawiając chatę za sobą. Samochód toczył się cicho, wyjechał na asfaltową szosę. Po kilkudziesięciu minutach był w pobliżu lotniska. Nie zauważył niczego, co mogłoby go zaniepokoić. Zatrzymał się. Wyjął ze schowka kartkę papieru, na której zrobił szkic dojazdu zgodnie z instrukcją otrzymaną od telefonicznego rozmówcy. Cofnął samochód i wjechał w równoległą leśną ścieżkę.
– Koniec jazdy – pomyślał wysiadając z auta. – Dalej pieszo.
Ruszył w kierunku miejsca niezwykłego spotkania. Nie docierały tutaj odgłosy pobliskiego lotniska. Marca przepełniło znane mu uczucie podnoszącej się adrenaliny i ciekawości. Tak jak wtedy, gdy w Londynie spotkał się z informatorem tajnego stowarzyszenia byłych oficerów Stasi. Wtedy jednak jego życiu groziło niebezpieczeństwo.
Tym razem sam nie wiedział czego się spodziewać.
– Dotychczas wydawało mi się, że takie miejsca są wyłącznie poza Europą – diabeł mówi tu dobranoc – pomyślał.

Droga, którą się poruszał, wyglądała na nieużytkowaną. Zarośnięta, z koleinami przypominającymi ślady czołgowych gąsienic.
– To chyba jeszcze tylko kilkadziesiąt metrów – pocieszył się.
Spotkanie z nieznajomym miało odbyć się przy starym młynie wodnym, który od lat stał opuszczony. To właśnie tam tajemniczy rozmówca Marca wskazał miejsce rozmowy. Sąsiedztwo obiektów wojskowych zmniejszało szanse natknięcia się na okolicznych mieszkańców. Jedynie dzikie zwierzęta biegały swobodnie po tym terenie nieświadome jego znaczenia. Choć gdyby wiedziały, jakich mają naprawdę sąsiadów, znalazłyby sobie pewnie spokojniejsze miejsce do życia. Marc znalazł się na polanie. Chylący się ku upadkowi budynek młyna dodawał polance uroku. Zaczął powoli zbliżać się do zabudowań, starając się robić trochę hałasu, aby nie zaskoczyć swojego rozmówcy.
Na zarośniętym trawą przewróconym młyńskim kole ktoś siedział.
Ubrany był w wojskową kurtkę. Na głowie, mimo narastającego upału, miał wojskowy kapelusz. Jego twarz maskowała zielona chusta. Najwyraźniej chciał pozostać anonimowy.
Marc podszedł do mężczyzny. Wyciągnął rękę w geście powitania.
Szorstka dłoń uścisnęła dłoń Marca.
– Witam, cieszę się, że zechciał się pan ze mną spotkać – powiedział Marc.
– Proszę nie dziękować, w końcu to była moja inicjatywa – odparł mężczyzna. – Chciałem, by ktoś z cywilizowanej części Europy dowiedział się, co się tutaj dzieje. Najpierw towarzyszyli nam Ruscy, a teraz Amerykanie.
– Jacy Amerykanie? Kogo pan ma na myśli? Nic pan wcześniej
nie wspominał – zdziwił się Marc.
– Naprawdę? –nieznajomy wzruszył ramionami. – Nie mówiłem, że samoloty były amerykańskie?
– Nie! Jakie samoloty?
– Być może. W każdym razie samoloty były amerykańskie.
Sprawdziłem to. I jestem pewien, że dzieje się tu coś złego. Ktoś prowadzi jakąś grę skrywaną przed światem. Dlatego do pana zadzwoniłem. Nagle po wielu latach spokoju zaczęły się dziwne lądowania, tajemnicze transporty. Pojawiły się samoloty, jakich te okolice wcześniej nie widziały. Kiedyś pomyślałbym, że to Ruscy coś kombinują, ale teraz? Po Ruskich pozostało tylko wspomnienie.
Najwyraźniej to nasi sojusznicy coś rozrabiają. Jestem przekonany, że to jakaś podejrzana operacja. Liczę na pańską dyskrecję, boję się o swoje życie.
– Ależ oczywiście, mam taki obowiązek – potwierdził Marc.
– No dobrze, co chce pan wiedzieć?
– Proszę opowiedzieć mi o tych samolotach.
– Terminy przylotów były zawsze pilnie strzeżoną tajemnicą. Samolot pojawiał się nagle i tak samo nagle, poza wszelką procedurą, znikał. Pamiętam szczególnie jedno takie lądowanie. Nikt nie uprzedził mnie o tym fakcie. Na krótko przed nim do wieży weszło dwóch cywili, którzy powiadomili obsługę, że za godzinę przyleci niezapowiedziana maszyna.
– Wcześniej tak nie bywało? – zapytał Marc.
– Nie, mówiłem, że lądowano z naruszeniem tradycyjnych procedur.
– Co stało się potem? – zapytał Marc.
– Gdy samolot wylądował, podeszło do niego tylko dwóch oficerów
Straży Granicznej. Zostali przysłani z Kętrzyna. Podjechały też dwa busy z przyciemnionymi szybami. Rejestracje samochodów rozpoczynały się na literę H. Tak samo są oznaczone pojazdy z oddalonej o około dwadzieścia kilometrów szkoły agentów wywiadu w Starych Kiejkutach. Samolot zatrzymał się na pasie w taki sposób, że z okien nie można było zobaczyć, czy ktoś wsiada albo wysiada. Maszyna nie tankowała i po około półgodzinie odleciała.
Busy, nie zatrzymując się przy bramie, odjechały w tamtym kierunku – odwrócił się od Marca, wskazując ręką północ.
– Czy wie pan, jaki był typ samolotów? Chyba się na tym pan zna? Domyślaliście się może, do kogo należały te nietypowe maszyny?– zapytał Marc.
– Gulfstreamy były wynajęte przez CIA lub FBI, tak się u nas mówiło. Lądowały tu już w 2003 roku i jeszcze co najmniej trzy razy. We wrześniu wylądował tutaj pomalowany na biało boeing 737. Samolot zatrzymywał się na pasie w dużej odległości od budynków lotniska, nie zauważyłem również, żeby tankował. Nie towarzyszyła mu wojskowa obstawa, nie było żadnych uzbrojonych wartowników. Po wylądowaniu boeinga podstawiliśmy trap, który w ostatniej chwili okazał się niepotrzebny. Żaden z pasażerów nie zarejestrował się na lotnisku, przy samolocie byli obecni tylko oficerowie z Kętrzyna i busy ze szkoły w Kiejkutach – mówił dalej.
Marc dostrzegł, że jego rozmówca stara się ukryć swoją twarz, poprawiając chustę.
– Skąd pan wie, że właśnie stamtąd? – zapytał coraz bardziej zaciekawiony. 
– Kiedyś, być może wiosną, tak się złożyło, że jechałem za takimi autami z lotniska. Jednym z nich była karetka pogotowia ze szkoły policji w Szczytnie. Samochody jechały właśnie do Kiejkut.

Następnego dnia po każdej z wizyt tych tajemniczych samolotów w Szymanach pojawiali się elegancko ubrani mężczyźni. Lądowania opłacali gotówką, do kasy spółki, która prowadzi to lotnisko. Firma dobrze na tym zarabiała, a na co dzień nie powodzi jej się najlepiej. Dostawaliśmy w takich przypadkach nawet kilka razy więcej niż wynosiła zwykle opłata za lądowanie samolotu tej klasy.
Byliśmy przekonani, że to ze względu na pośpiech towarzyszący lądowaniom, bo przecież o tym, że maszyna się zjawi, dowiadywaliśmy się dosłownie w ostatniej chwili. Z tego co wiem, firma dostawała zwykle około 4 tysięcy złotych za lądowanie samolotu tej klasy.
Inni moi rozmówcy twierdzili, że około 10 – 12 tysięcy. Opłaty lotniskowe za lądowanie gulfstreama wynoszą w Szymanach około 2 tysiące złotych.
– Co pana jeszcze zaniepokoiło? – wypytywał Marc.
– Podczas lądowania amerykańskich samolotów pracowników lotniska nie dopuszczano do obsługi tych maszyn. Czynności obsługi lądowania odbywały się według specjalnej procedury realizowanej tylko przez obsługę samolotu – stwierdził mężczyzna.
– Analogiczne procedury stosowano zazwyczaj przy lotach państwowych VIP-ów. Z tą różnicą, że VIP-y nie miały w zwyczaju się ukrywać.
Mężczyzna zamilkł na chwilę.
– Pewnie zastanawialiście się, kim byli pasażerowie tych samolotów? – zapytał swojego informatora.
Starał się jak najwięcej dowiedzieć od swojego rozmówcy, zastanawiając się jednocześnie nad motywem jego działania. Mężczyzna nie wspomniał dotychczas o jakichkolwiek własnych oczekiwaniach.
– Sądziliśmy, że lądujące tu maszyny przywoziły amerykańskich instruktorów, którzy prowadzili zajęcia w Starych Kiejkutach. Dokładne dane o samolotach z USA są w książce lotów, ale dyrekcja je utajniła.
– Myślę, że potwierdzenie lotów znajduje się również w Agencji Ruchu Lotniczego – powiedział Marc.
– Z pewnością – opowiedział mężczyzna. – Muszę już iść. Zaczynam pracę o siódmej. Jeżeli pojawi się coś nowego, dam znać.
Będziemy w kontakcie. Do kiedy jest pan na miejscu?
– Nie wiem, muszę przemyśleć wszystko, co tutaj dziś usłyszałem. Zdecyduję za kilka godzin. Sporo dowiedziałem się od pana.
– W porządku, znikam. Zadzwonię – rzucił nieznajomy.
– Chciałem jeszcze o coś zapytać. Jak pan myśli – dlaczego cała ta historia zdarzyła się właśnie tu? Przecież wiele jest różnych lotnisk i obiektów wojskowych.
Marc starał się spojrzeć w oczy swojemu rozmówcy.
– Dlaczego tutaj? Widzi pan, właśnie z tego powodu zadzwoniłem do pana. To pan powinien odpowiedzieć na to pytanie. Dziwne to miejsce. Pewnie pan wie, że niedaleko stąd była kwatera Adolfa Hitlera. W historii działy się tu niezwykłe rzeczy.
– A co to może mieć z tym wspólnego? – zapytał Marc. – Dawne dzieje… 
Nieznajomy nie usłyszał ostatnich słów. Podniósł się szybko i odszedł w kierunku lasu. Marc zaskoczony nagłym zakończeniem rozmowy nie zdążył zareagować. Kiedy pomyślał, że nie zapytał o motywy działania swojego informatora, tamten zniknął za ścianą lasu.
Pozostał sam. Po chwili zaczął wycofywać się do miejsca, w którym zostawił samochód. Odnalazł go bez problemu. Ostrożnie zawrócił. Jechał powoli. Był pod wrażeniem uzyskanych informacji. Analizował je dokładnie. Amerykańskie tajne lądowania? Odbywają się codziennie w różnych krajach i nic w tym dziwnego. Dlaczego właśnie w Polsce? Pod osłoną nocy? Dotychczas każdą obecność amerykańską w Polsce poprzedzał medialny spektakl. Czyniono z tego widowisko podobne do lądowania astronautów na Księżycu. Dlaczego właśnie teraz i właśnie tu? Być może rzeczywiście miejscem, do którego zmierzały te nocne procesje, był dawny szpiegowski ośrodek. Może dawny tylko z nazwy? Może miejsce o takiej tradycji dalej spełniało swoją funkcję, tyle tylko, że zmienili się instruktorzy, bo przecież słuchacze mogli pozostać ci sami. Tyle tylko, że instruktorów nie trzeba ukrywać po osłoną nocy? Co zatem ukrywa się nocą? Specjalną broń? Specjalnych gości? Znanego polityka, który dorabia jako wojskowy instruktor? Jedno w tej historii jest pewne – myślał Marc. – Jeżeli te nocne transporty rzeczywiście się zdarzają, to nikt o nich dotychczas nie wie. A już z pewnością jego koledzy po fachu i to może być obiecujące. 
 
Marc po kilkudziesięciu minutach znalazł drogę nad jezioro. Nie przestając analizować słów swojego rozmówcy, dotarł na miejsce. Na pomoście leżała Monik w kolorowym stroju kąpielowym. Opalała się. Przycumowanej wcześniej do pomostu łodzi nie było. Marc nie dostrzegł też nigdzie gospodarza. Zbliżał się do miejsca, w którym odpoczywała kobieta.
– Muszę jej wszystko opowiedzieć – pomyślał. – Pewnie jest wściekła, że jej nie zabrałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podziel się swoimi uwagami

- See more at: http://pomocnicy.blogspot.com/2013/04/jak-dodac-informacje-o-ciasteczkach-do.html#sthash.uAMCuvtT.dpuf