czwartek, 7 sierpnia 2014

Cudownie ocaleni - historia zakonników, którzy przeżyli wybuch bomby atomowej w Nagasaki

W 1597 roku w mieście Nagasaki ukrzyżowano franciszkańskiego mnicha. Kanonizowany w 1862 roku pochodzący z Meksyku św. Filip od Jezusa umierając powiedział podobno, że pewnego dnia Nagasaki zostanie zniszczone przez spadającą z nieba kulę ognia.

Zniszczony kościół jezuitów w Hiroszimie
348 lat później, 9 sierpnia 1945 roku na miasto spadł "Tłuścioch" ("Fat boy") druga bomba atomowa zrzucona przez Amerykanów na Japonię niszcząc przy tym miasto o największej populacji katolików w kraju. Trzy dni wcześniej 6 sierpnia 1945 o godzinie 8:15 na Hiroszimę spadł "Little Boy", bomba atomowa o sile 22 kiloton. Wybuchowi towarzyszył oślepiający błysk, po czym gigantyczna kula ognia sprawiła, że w promieniu blisko 2 kilometrów wyparowało praktycznie wszystko. Słowa św. Filipa ziściły się a dwa miasta legły w gruzach grzebiąc tysiące mieszkańców. Około 80% procent domów oddalonych w odległości 1-2 km od miejsca uderzenia zawaliło się lub spaliło, cała okolica była pokryta ciałami. większość ludzi i zwierząt zmarła natychmiast, rośliny zostały spalone. Ci co przeżyli cierpieli z powodu rozległych oparzeń i napromieniowania.



W Hiroszimie blisko miejsca uderzenia znalazło się jednak ośmiu cudownie ocalonych niemieckich jezuitów, którzy nie tylko wyszli z bombardowania bez większego szwanku, ale też nie doświadczyli jakichkolwiek powikłań w wyniku napromieniowania, co potwierdzono wielokrotnie podczas blisko 200 badań przeprowadzonych na zakonnikach. Jak twierdzi jeden z nich, ojciec Hubert Schiffer (zmarły w 1982 roku w wieku 67 lat) podczas wybuchu został przywalony gruzem, ale poza kilkoma kawałkami szkła wbitymi w szyję, nic mu się nie stało. 

Katedra Urakami w Nagasaki, wrzesień 1945


Wkrótce potem po uderzeniu bomby w Nagasaki zniszczeniu uległa największa w ówczesnej Azji katolicka świątynia, katedra Urakami, w której podczas bombardowania odbywała się Msza, jak twierdzą tamtejsi katolicy, będąca próbą odkupienia win za japońskie zbrodnie w czasie wojny. W katedrze zginęli wszyscy, z niej samej pozostało niewiele, jedynie część murów i kilka figur, które dziś stoją przed odbudowaną świątynią. Natomiast w tym samym mieście, pośród innych, zupełnie zniszczonych budowli ostał się klasztor franciszkański ufundowany przez samego św. Maksymiliana Kolbe.

Cud? Zarówno franciszkanie od św. Maksymiliana jak i jezuici z Hiroszimy byli głęboko oddanymi wiernymi szczególnym kultem otaczający objawienia w Fatimie. Czy to mogło ich uratować? 

10 komentarzy:

  1. Warto przypominać historię, bo ci, którym się ona nie podoba chcą ją pisać na nowo. Zauważyłam, że często ludzie szukający prawdy są najczęściej ateistami, a ci, którzy już jakąś odnaleźli - wierzącymi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Que? Jakiej prawdy? I o czyją historię Ci chodzi, bo nie istnieje jedna? Czy jesteś aż tak pewna siebie, aż tak zadufana w sobie, że twierdzisz, że tylko Twoja wiara/religia przekazuje prawdę, a reszta kłamie? Jeśli jesteś katoliczką/chrześcijanką, to możemy podyskutować o powstaniu Twojej religii i przeanalizować skąd katolicyzm/chrześcijaństwo zapożyczyło swoje dogmaty. Nawet Jezus nie był pierwszym "bogiem", który zmartwychwstał, to też jest zapożyczone.
    Jestem ateistą, szukam prawdy, tylko nie tej na temat powstania bogów.

    Odpowiedz mi na jedno: czy Twoja wiara w to, że potrafię latać sprawia, że potrafię latać? Bo potrafię latać, przecież jest to jedynie kwestia Twojej wiary.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chodzi o prawdę polityczną.

      Usuń
    2. Ludzie szukający prawdy politycznej są najczęściej ateistami? Rozwiniesz tę myśl? Chciałbym poznać Twój tok myślenia, bo nie widzę powiązania między tymi dwoma tematami, ale być może brakuje mi wiedzy.

      Usuń
    3. Ale ja opisałam tylko, to co ostatnio dostrzegłam, nic więcej.
      Nie mądrz się tak do Henia, nikt nie jest panem swojego losu, nakazy to chyba nie nowość. Wszędzie masz jakieś zakazy, np. drogowe, np. takie, że nie możesz działać na szkodę innym. Każdy jest jakoś zniewolony/ograniczony.
      Jeśli Cię to jakoś zainteresuje, to dla mnie nie bycie ateistką jest tylko wparciem duchownym, nie życiowym, nie modlę się "oo Panie, daj mi, aby trafił mi się pączek z dużą ilością nadzienia" ani żeby coś wygrać. Dla mnie to tylko i wyłącznie sprawa i ochrona duchowna, a moja uwaga była po prostu do końcówki artykułu.
      Chodzi mi o to, że im bardziej się człowiek przygląda pewnym rzeczom, im więcej odkrywa, tym więcej tych rzeczy pozornie odległych, jest ze sobą powiązanych. Oczywiście do nauczenia się jest jeszcze duuużo rzeczy, ale przynajmniej jest co robić ;).
      PS gdybyś był taki zadowolony z życia, nie tłumaczyłbyś się tak xD

      Usuń
    4. Bóg nie jest na twoje rozkazy i egoistyczne życzenia , nie wystawia się Go na próbę..........

      Usuń
    5. "Chodzi mi o to, że im bardziej się człowiek przygląda pewnym rzeczom, im więcej odkrywa, tym więcej tych rzeczy pozornie odległych, jest ze sobą powiązanych. Oczywiście do nauczenia się jest jeszcze duuużo rzeczy, ale przynajmniej jest co robić ;)." Otóż to, i im więcej się odkrywa, tym bardziej okazuje się, że w religiach jakichkolwiek nic się kupy nie trzyma. Albo jest sprzeczne, albo wyznawcy robią inaczej niż jest napisane czarno na białym, albo interpretują wg własnego uznania i potrzeb. I dalej się to poznaje, tym większą niedorzeczność religii się odkrywa. Jeśli komuś przynosi to spokój duchowy, to proszę bardzo, nie wierzy i korzysta. Natomiast cała ta wiara bierze się w zasadzie tylko z tego, że człowiek jest od małego dziecka wychowywany "w wierze" i ma tak tym mózg przesiąknięty, że często nie jest w stanie wyjść po za tym. Tym bardziej, że środowisko mogłoby by go srogo skarcić gdyby się odważył porzucić relligię.

      Usuń
  3. No i znowu internetowy ateista przylazł opowiadać jak bardzo przegrywa życie i jak bardzo jest z tego faktu dumny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życiowy ateista. Stań obok mnie, a zrozumiesz.
      Przegrywam życie? To nie ja potrzebuję prowadzącej mnie przez życie ręki. Czy niepełnosprawny sprinter dobiegający do mety z asekuracją opiekuna może stwierdzić, że jest odpowiedzialny za "wygrany bieg"? Nie może. Może jestem niepełnosprawnym sprinterem, ale nie potrzebuję asekuracji, w przeciwieństwie do ciebie. Jestem panem swego losu i życia, ty nie. Jestem wolny, ty nie, tobie się wmawia, że masz wolną wolę (ograniczoną karami, nakazami i zakazami twojego boga, rzecz jasna).
      Jestem dumny i taki będę. Żaden henio tu nic nie zdziała; możesz szczekać, tyle tylko ci zostało.

      "Przegrywa życie" - hahahahahaha. Nie no, szacun, jesteś mistrzem.

      Usuń
    2. @Anonimowy11 sierpnia 2014 11:17

      Jesteś panem swego losu i życia? Rozśmieszasz mnie tym złudzeniem. Jeden mały wypadek, nieostrożność, choroba, problemy w rodzinie, szef do d..., mała trąba powietrzna czy powódź, albo wojna i Twoje "panowanie" zniknie jak "plewa, którą wiatr rozmiata". Jeden drobny kryzys. I nawet nie zdajesz sobie sprawy ile to zakazów i nakazów stosujesz w swoim życiu lecz bez świadomości, odruchowo. Trochę wiedzy psychologicznej by się przydało, chociażby o procesie socjalizacji...

      xxx

      Usuń

Podziel się swoimi uwagami

- See more at: http://pomocnicy.blogspot.com/2013/04/jak-dodac-informacje-o-ciasteczkach-do.html#sthash.uAMCuvtT.dpuf