Człowiek w czarnym habicie pochylał się nad papierami rozłożonymi na stole. W niedużym pomieszczeniu zgromadzono wiele tajnych dokumentów, do których dostęp miała tylko nieliczna grupa najbliższych współpracowników papieża. Pilnie strzeżone, umieszczone zostały w nierzucającym się w oczy, nieoznakowanym pokoju. Architekci Watykanu przez wieki nafaszerowali go miejscami pełnymi niespodzianek i tajemnic. Została w nich zaklęta historia świata i metafizyczne wizje jego przyszłości. Kilka z nich, jak tajemnica przepowiedni fatimskiej, ogniskowało zainteresowanie świata, wyzwalało skrajne emocje, strach, przerażenie czy nadzieję. Mieszały się one w dowolnych konfiguracjach. Rozbudzały fantazję historyków, pisarzy i reżyserów. Inspirowały poetów i malarzy. Nieproszony gość szybko przerzucał pożółkłe strony wysłużonych dokumentów. Jego twarz zasłaniał kaptur. W pewnej chwili podniósł się i rozejrzał się dookoła. Zastanawiał się chwilę. Podszedł do jednej z szaf biblioteki, która niemal wypełniała pokój. Chwilę wczytywał się w grzbiety dokumentów. Wyciągnął rękę. Wyjął grubą, obłożoną czerwoną skórą, dużą księgę. Rozłożył ją na stole. Pochylił się nad nią. Sięgnął do kieszeni. Wyjął mały aparat fotograficzny. Przewracał powoli strony, robiąc każdej z nich zdjęcie. Poświęcał niektórym stronom więcej uwagi. Czas płynął. Skradzione archiwum rosło. Rzeka tajemnic wypływała poza koryto swojego skarbca. Zakapturzony człowiek wyprostował się. Znieruchomiał. Wsłuchiwał się w dochodzące z korytarza odgłosy kroków. Zbliżały się. Idący korytarzem byli niebezpiecznie blisko. Po chwili jednak głosy ucichły. Człowiek w kapturze sięgnął ręką do stojącej na stole lampy. Światło zgasło. Odsunął się w narożnik pokoju. Zamarł w bezruchu. Ktoś, z drugiej strony, na korytarzu, położył rękę na klamce, która pociągnięta w dół uwolniła zamknięte drzwi. Otwierały się powoli. Do ciemnego pokoju wpadła łuna światła, pochodząca z ręcznej latarki. Przesuwała się po ścianach i wypełniających pokój meblach. Zatrzymała się na skulonej postaci w habicie. Przesunęła się dalej. Zatrzymała się. Wróciła, oświetlając tajemniczą postać. Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Trzymający w ręce latarkę strażnik krzyknął. Jego partner rzucił się do pokoju. Postać w kapturze przesunęła się sprawnie w drugim kierunku. Okrążyła stół. Jednym, niemal kocim skokiem, nieznajomy stanął w otwartych drzwiach. Odepchnął oburącz zdumionego strażnika. Rzucił się w czeluść korytarza. Leżący na ziemi strażnik sięgnął po krótkofalówkę. Zaczął do niej krzyczeć, wzywając pomocy. Przekazał kierunek ucieczki nieznajomego. Drugi ze strażników wypadł z pokoju. Spojrzał w prawo. Zobaczył znikającą postać. Rzucił się w pościg. Biegł szybko. Człowiek w habicie zbiegał po marmurowych schodach. Skręcił w lewo w długi korytarz, na końcu którego pojawili się watykańscy strażnicy. Zaczęli krzyczeć, wskazując uciekającego. Ten, zobaczywszy ich, zatrzymał się. Odwrócił się za siebie. Dostrzegł ścigającego go strażnika. Ruszył do przodu. Przebiegł kilkanaście kroków. Zatrzymał się przed dużymi drzwiami. Nacisnął klamkę. Drzwi otwarły się. Widać było, że tajemniczy uciekinier wie, dokąd biec. Teraz uciekał przez ogromną salę, wypełnioną olbrzymimi lustrami. Ścigający go wpadli do komnaty. Krzyczeli, biegnąc za nim. Jeden z nich mówił coś do trzymanej w ręce krótkofalówki. Po chwili wbiegli do kolejnej dużej sali. Nikogo w niej już nie było. Drzwi były szeroko otwarte. Przyspieszyli. Wybiegli na korytarz. Na ich widok mężczyzna w habicie zniknął. Pobiegli za nim. Dwóch z nich zbiegało po schodach. Trzeci zatrzymał się. Spojrzał przez okno na plac przed Bazyliką św. Piotra. Zobaczył ściganego. Ten biegł przez pustoszejący plac, przez nikogo niezatrzymywany. Po chwili zobaczył dwóch ścigających go strażników. „Ucieknie im!” – pomyślał. W chwili, w której zbieg zbliżał się do miejsca, gdzie plac przechodził w szeroką ulicę, z obu stron wybiegło kilkunastu strażników i ludzi w policyjnych mundurach. Odcięli mu drogę. Zatrzymał się, rozejrzał dookoła. Zrezygnował. Podbiegli do niego. Rzucili go na bruk. Po chwili stał pośród nich, z rękami skutymi z tyłu. Pochyloną głowę przykrywał kaptur. Strażnicy wzięli go pod ręce i zaczęli prowadzić z powrotem w kierunku bazyliki. Nie zdjęli mu kaptura. Nie chcieli pokazywać jego twarzy postronnym obserwatorom. Watykan miał swoje reguły i zasady postępowania. Potrafił strzec swoich tajemnic. Obserwujący całą sytuację jeden ze strażników poprosił przez radiotelefon o powiadomienie kardynała. Zaciekawieni niezwykłym zdarzeniem turyści powoli rozchodzili się. Plac pustoszał. Strażnik odszedł od okna. Skierował się do biura watykańskiej straży. Po kilku minutach był w jego wnętrzu. Pokój, w którym się znalazł, wypełniało kilkunastu ludzi. Spoglądali w kierunku drugiego pomieszczenia, do którego drzwi były otwarte. Na jego środku stał mężczyzna w habicie. Otaczało go czterech strażników. Czekali. Minuty mijały. Kim był człowiek, którego twarz pozostawała w ukryciu? Czyje polecenia wykonywał, przeszukując tajne watykańskie archiwum? Komu służył? Czy miał jakiś związek z zamachem na kardynała Romanazziego? Te pytania pozostawały bez odpowiedzi. Nagle drzwi z drugiej strony pokoju otwarły się. Do pokoju wszedł szef watykańskiej straży w otoczeniu kilku osób. Zatrzymali się naprzeciwko złapanego intruza. Stojący obok strażnik zdawał relację. Kardynał wskazał ręką na nieznajomego. Powiedział coś. Strażnik podszedł do niego. Sięgnął rękami w kierunku zakrywającego mu twarz kaptura. Ściągnął go gwałtownie. Kaptur opadł na ramiona nieznajomego. Wszyscy ujrzeli jego twarz – twarz zaufanego sekretarza kardynała Carrasoniego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się swoimi uwagami