Spokój Poula nie trwał długo. Od dłuższego czasu jechali prostym odcinkiem drogi, a Poul spoglądał co chwilę w lusterko. Poruszył się nerwowo na fotelu, gdy zauważył zbliżające się jeepy. Nie był najlepszym kierowcą. Jego pasażerowie oglądali się do tyłu. Milczeli. Na ich bladych twarzach widać było strach. Poul zwolnił przed skrętem w prawo. Za zakrętem nie dostrzegł żadnych zabudowań. Ale cały czas miał nadzieję, że dotrze do bardziej zaludnionego miejsca, zanim ciągle skracające dystans samochody ich dopadną. Był pewien, że go ścigają. Żałował teraz, że zabrał ze sobą tych młodych ludzi. Wyrzucał sobie, że to brak poczucia własnego bezpieczeństwa wpłynął na decyzję o podwiezieniu ich. Przerażenie potęgowało się. Jest teraz odpowiedzialny nie tylko za swoje życie, ale także za autostopowiczów. Niewinnych, przypadkowych pasażerów, którzy znaleźli się w samym centrum koszmaru. Spojrzał raz jeszcze w lusterko.
– Boże, w tobie cała nadzieja – pomodlił się.
Droga stawała się coraz bardziej kręta. Wznosiła się w górę i w dół. Z obu stron ciągnął się gęsty las. Poul jechał teraz wolniej. Liczne zakręty nie pozwalały rozwinąć większej prędkości. Nagle zobaczył rozświetlony przód czarnego jeepa tuż za sobą. Nie mógł dostrzec jego kierowcy. Samochody wyjechały na prostą. Poul zauważył, że jadący za nim jeep włączył lewy kierunkowskaz. Chciał go wyprzedzić.
– Może po prostu jadą szybko, a ja niepotrzebnie panikuję.
– Czuł jednak, że prawda jest zupełnie inna.
Nie miał wyjścia. Nie potrafił uciec. Zjechał na skraj drogi. Pierwszy samochód wyprzedził go. Jechał teraz, jak gdyby nigdy nic, przed nim. Samochody weszły w zakręt.
„Nie chce mnie wyprzedzić – pomyślał Poul, spoglądając we wsteczne lusterko. – Spokojnie, zaraz to zrobi”. Wyjechali na kolejną prostą. Mknęli teraz ponad sto kilometrów na godzinę.
– No, wyprzedzaj... – Poul denerwował się.
Nagle jadący przed nim zaczął gwałtownie hamować. Poul spóźnił się wpatrzony w lusterko. Jego wóz zbliżył się nie- bezpiecznie do tyłu hamującego auta. Nacisnął gwałtownie hamulec. Samochodem zaczęło rzucać. Wyprostował gwałtownie kierownicę. Zwolnił. Jadący przed nim jeep uniemożliwiał mu ominięcie go, coraz bardziej wytracał prędkość.
Spojrzał w lusterko. Drugi samochód zbliżał się do jego tylnego zderzaka.
Poul musiał się zatrzymać. Jeep przed nim również stanął. Auto Poula stało na pustej drodze, zablokowane przez czarne pojazdy. Z samochodu stojącego przed nim wyskoczyli dwaj mężczyźni. Podbiegli z obu stron. W tym samym momencie otworzyli przednie drzwi.
– Wysiadać! – krzyknął mężczyzna. – Ty też – skinął głową
na dziewczynę. Wysiadł z samochodu. Stojący obok niego mężczyzna szarpnął go mocno i rzucił na maskę. Szybko sprawdził, czy nie ma przy sobie broni.
Poul spojrzał w kierunku młodych ludzi. Drugi mężczyzna popchnął ich do rowu odgradzającego drogę od lasu. Po chwili dostrzegł, że tamten sięgnął pod marynarkę. Wyjął spod niej pistolet. Bez słowa wymierzył do chłopaka. Wystrzelił. Tamten osunął się na ziemię. Poul usłyszał narastający huk. Nie wiedział, co się dzieje. Spoglądał na scenę rozgrywającą się po drugiej stronie samochodu. Przerażona dziewczyna wpatrywała się w mężczyznę w garniturze. Ten wymierzył do niej i ponownie strzelił. Upadła na chłopaka. „Boże!” – zawołał w myślach Poul. Poczuł jak uderza go fala gorąca, z trudem nabrał powietrza. To, co stało się przed chwilą wydało mu się tak koszmarne i nierealne zarazem, że nie był w stanie się poruszyć. Jednak szybko musiał ocknąć się z letargu. Stojący przy nim mężczyzna szarpnął go ponownie.
– Teraz na ciebie kolej, księżulu – syknął po angielsku. – Ruszaj!Jego ostatnie słowa zagłuszył ryk wtaczającego się na drogę przed jeepem ogromnego samochodu, wywożącego z lasu ścięte pnie drzew. Za nim jechał kolejny samochód. Pierwszy z nich znalazł się na wysokości jeepa. „Muszę uciekać!” Obaj mężczyźni spoglądali w kierunku jadących pojazdów. Poul odruchowo rzucił się pędem przed maskę ciężarówki z drewnem. Przebiegł przed nią i wpadł w las. Rzucili się za nim, ale jadące samochody uniemożliwiły im przebiegnięcie drogi. Z drugiego auta wyskoczyli dwaj kolejni mężczyźni.
– Ty zostajesz! – krzyknął człowiek z pistoletem, wskazując nim na kierowcę drugiego pojazdu. – Posprzątaj tu. A ty z nami – wskazał na drugiego. – Macie premię, jak złapiemy tego gnoja. Martwego lub żywego. Pozostali wyjęli broń i rzucili się w pogoń za uciekającym. Poul przedzierał się przez krzewy. Gałęzie uderzały go w twarz. Czuł strużkę krwi spływającą mu na usta. Biegł jak najszybciej, niemalże na oślep. Rozgarniał gałęzie, potykał się o wystające korzenie. Biegnąc, ślizgał się. Wiedział, że walczy o życie. Nie oglądał się za siebie. To, jaka odległość dzieliła go od mężczyzn, nie miało dla niego żadnego znaczenia. Ważna była tylko droga przed nim. Wbiegł na leśną ścieżkę prowadzącą w lewo, równolegle do drogi. Wyżłobione w niej koleiny przejeżdżających ciężkich samochodów, wypełnione były wodą. Biegł pomiędzy nimi, lecz od czasu do czasu osuwał się do mętnej wody. Bał się, że złamie nogę, ale strach dodawał mu sił. Poul w collegu biegał w reprezentacji szkoły. Jego organizm pamiętał długie treningi. Ta dawna umiejętność miała teraz zadecydować o jego życiu. Daleko za sobą słyszał nawołujące się głosy goniących go. Nie rozumiał języka, w jakim wołali do siebie. Droga, po której biegł, skręcała teraz gwałtownie w prawo. Wiedział, że jak do niej dotrą, już go na niej nie zobaczą. Będą musieli się rozdzielić. Będzie miał za sobą najprawdopodobniej tylko jednego przeciwnika. Starał się przyspieszyć. W pewnej chwili przewrócił się, potykając się o wystający z trawy kamień. Przekoziołkował kilka razy. Jego ubranie przesiąkało wodą. Czuł przyklejające się do ciała błoto. Pozbierał się szybko. Próbował równo oddychać. Trzymał nerwy na wodzy, starając się nie spoglądać za siebie. Biegnąc, zastanawiał się, dokąd ma się skierować. Pomyślał, że najlepiej będzie wydostać się z powrotem na drogę. Zatrzymać jakiś samochód i zmusić kogoś, by go zabrał. Zanim któryś ze ścigających zabije kolejną osobę, muszą odjechać. Jeśli będzie miał szczęście, kręta droga ukryje fakt, że ucieka samochodem. Nim się zorientują, upłynie prawdopodobnie sporo czasu, który pozwoli mu być może uratować życie. Skręcił gwałtownie w prawo. Biegł teraz ukosem pod górę, oddalając się od miejsca, w którym ich zatrzymano. Im dalej, tym lepiej. Droga pod górę mogła dać mu kolejne metry przewagi. Biegł po stromym zboczu. Las rzednął. Poul ślizgał się po mokrym mchu, ale jego wygodne włoskie buty pomagały mu w biegu, przylegając dokładnie do stóp.
– Jeszcze kilkaset metrów... No, dalej do przodu... – szeptał do siebie, dysząc.
Nie słyszał głosów ścigających go ludzi. Strach mobilizował go.
Po chwili zobaczył skraj lasu.
Poul musiał się zatrzymać. Jeep przed nim również stanął. Auto Poula stało na pustej drodze, zablokowane przez czarne pojazdy. Z samochodu stojącego przed nim wyskoczyli dwaj mężczyźni. Podbiegli z obu stron. W tym samym momencie otworzyli przednie drzwi.
– Wysiadać! – krzyknął mężczyzna. – Ty też – skinął głową
na dziewczynę. Wysiadł z samochodu. Stojący obok niego mężczyzna szarpnął go mocno i rzucił na maskę. Szybko sprawdził, czy nie ma przy sobie broni.
Poul spojrzał w kierunku młodych ludzi. Drugi mężczyzna popchnął ich do rowu odgradzającego drogę od lasu. Po chwili dostrzegł, że tamten sięgnął pod marynarkę. Wyjął spod niej pistolet. Bez słowa wymierzył do chłopaka. Wystrzelił. Tamten osunął się na ziemię. Poul usłyszał narastający huk. Nie wiedział, co się dzieje. Spoglądał na scenę rozgrywającą się po drugiej stronie samochodu. Przerażona dziewczyna wpatrywała się w mężczyznę w garniturze. Ten wymierzył do niej i ponownie strzelił. Upadła na chłopaka. „Boże!” – zawołał w myślach Poul. Poczuł jak uderza go fala gorąca, z trudem nabrał powietrza. To, co stało się przed chwilą wydało mu się tak koszmarne i nierealne zarazem, że nie był w stanie się poruszyć. Jednak szybko musiał ocknąć się z letargu. Stojący przy nim mężczyzna szarpnął go ponownie.
– Teraz na ciebie kolej, księżulu – syknął po angielsku. – Ruszaj!Jego ostatnie słowa zagłuszył ryk wtaczającego się na drogę przed jeepem ogromnego samochodu, wywożącego z lasu ścięte pnie drzew. Za nim jechał kolejny samochód. Pierwszy z nich znalazł się na wysokości jeepa. „Muszę uciekać!” Obaj mężczyźni spoglądali w kierunku jadących pojazdów. Poul odruchowo rzucił się pędem przed maskę ciężarówki z drewnem. Przebiegł przed nią i wpadł w las. Rzucili się za nim, ale jadące samochody uniemożliwiły im przebiegnięcie drogi. Z drugiego auta wyskoczyli dwaj kolejni mężczyźni.
– Ty zostajesz! – krzyknął człowiek z pistoletem, wskazując nim na kierowcę drugiego pojazdu. – Posprzątaj tu. A ty z nami – wskazał na drugiego. – Macie premię, jak złapiemy tego gnoja. Martwego lub żywego. Pozostali wyjęli broń i rzucili się w pogoń za uciekającym. Poul przedzierał się przez krzewy. Gałęzie uderzały go w twarz. Czuł strużkę krwi spływającą mu na usta. Biegł jak najszybciej, niemalże na oślep. Rozgarniał gałęzie, potykał się o wystające korzenie. Biegnąc, ślizgał się. Wiedział, że walczy o życie. Nie oglądał się za siebie. To, jaka odległość dzieliła go od mężczyzn, nie miało dla niego żadnego znaczenia. Ważna była tylko droga przed nim. Wbiegł na leśną ścieżkę prowadzącą w lewo, równolegle do drogi. Wyżłobione w niej koleiny przejeżdżających ciężkich samochodów, wypełnione były wodą. Biegł pomiędzy nimi, lecz od czasu do czasu osuwał się do mętnej wody. Bał się, że złamie nogę, ale strach dodawał mu sił. Poul w collegu biegał w reprezentacji szkoły. Jego organizm pamiętał długie treningi. Ta dawna umiejętność miała teraz zadecydować o jego życiu. Daleko za sobą słyszał nawołujące się głosy goniących go. Nie rozumiał języka, w jakim wołali do siebie. Droga, po której biegł, skręcała teraz gwałtownie w prawo. Wiedział, że jak do niej dotrą, już go na niej nie zobaczą. Będą musieli się rozdzielić. Będzie miał za sobą najprawdopodobniej tylko jednego przeciwnika. Starał się przyspieszyć. W pewnej chwili przewrócił się, potykając się o wystający z trawy kamień. Przekoziołkował kilka razy. Jego ubranie przesiąkało wodą. Czuł przyklejające się do ciała błoto. Pozbierał się szybko. Próbował równo oddychać. Trzymał nerwy na wodzy, starając się nie spoglądać za siebie. Biegnąc, zastanawiał się, dokąd ma się skierować. Pomyślał, że najlepiej będzie wydostać się z powrotem na drogę. Zatrzymać jakiś samochód i zmusić kogoś, by go zabrał. Zanim któryś ze ścigających zabije kolejną osobę, muszą odjechać. Jeśli będzie miał szczęście, kręta droga ukryje fakt, że ucieka samochodem. Nim się zorientują, upłynie prawdopodobnie sporo czasu, który pozwoli mu być może uratować życie. Skręcił gwałtownie w prawo. Biegł teraz ukosem pod górę, oddalając się od miejsca, w którym ich zatrzymano. Im dalej, tym lepiej. Droga pod górę mogła dać mu kolejne metry przewagi. Biegł po stromym zboczu. Las rzednął. Poul ślizgał się po mokrym mchu, ale jego wygodne włoskie buty pomagały mu w biegu, przylegając dokładnie do stóp.
– Jeszcze kilkaset metrów... No, dalej do przodu... – szeptał do siebie, dysząc.
Nie słyszał głosów ścigających go ludzi. Strach mobilizował go.
Po chwili zobaczył skraj lasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się swoimi uwagami