środa, 31 października 2012

Kup "Kod Władzy" za pomocą mikropłatności!

Wyjątkowa okazja dla Czytelników naszego bloga co do możliwości zakupu książki "Kod Władzy" za pomocą mikropłatności! ! 

Koszt produktu (zarówno w usłudze SMS jak i za pomocą przelewu internetowego) to odpowiednio:

- ebook (pdf): 3,69 zł z VAT

- audiobook (mp3): 6,15 zł z VAT

Nowoczesne metody płatności uruchomiliśmy dla Waszej wygody i przyspieszenia realizacji transakcji.

Gorąco zachęcamy do zakupów!



Bezpośredni link do nowych metod płatności:


Batalia o Biały Dom, czyli kto zgarnie wszystko? Wybory już za chwilę!

Za niecały tydzień, 6 listopada amerykanie zadecydują, kto zostanie kolejnym prezydentem Stanów Zjednoczonych. Według sondaży szanse między Barackiem Obamą i Mittem Romneyem są wyrównane. 

fot. rt.com
We wtorkowym wydaniu „New York Timesa” na podstawie analizy siedmiu najnowszych sondaży przedstawiono uśrednione wyniki dotyczące ilości głosów oddanych na poszczególnych kandydatów. Według nich i na Obamę, i na Romneya głosowałby ten sam odsetek wyborców, równo po 47%. 

Do analizy wykorzystano między innymi dane z sondażu Instytutu Gallupa, według których Romney zdobyłby 51% głosów, podczas gdy Obama jedynie 46%. Z kolei inny wykorzystany sondaż pochodzący z telewizji CBS podał 48% głosów na obecnego prezydenta, a 46% dla jego kontrkandydata. Pozostałe sondaże, które były wykorzystane do analizy, wykazywały jednopunktową przewagę jednego z kandydatów lub równe wyniki. 

Dziennik w swojej analizie nie wziął pod uwagę sondażu przeprowadzonego przez radio publiczne NPR, w którym Romney uzyskał poparcie 48% głosujących, a Obama 47%. Co ciekawe, miesiąc temu ten sam sondaż wykazywał 51-procentowe poparcie dla Obamy, przy 44% głosów na Romneya. Świadczy to o wzmocnieniu pozycji Romneya w ciągu ostatniego miesiąca, głównie za sprawą trzech debat, w których wypadł bardzo dobrze, nawet jeśli nie wszystkie wygrał. 

Jednakże według sondażu radiowego, to Barack Obama ma nieco większe poparcie w tzw. swing states, czyli stanach, w których rezultat wyborczego wyścigu będzie się decydował ze względu na wyrównane szanse obu kandydatów. 

Ponadto ekspert Nate Silver, który w 2008 roku trafnie przewidział wyniki w 49 spośród 50 stanów, szacuje poparcie dla Obamy na poziomie 75%. Jednak konserwatywni komentatorzy kwestionują tę prognozę.

Kto Waszym zdaniem wygra batalię o Biały Dom?



wtorek, 30 października 2012

PILNE: Zagrożony reaktor jądrowy w New Jersey

Dziś nad ranem gigantyczny koncern energetyczny Excelon ogłosił pogotowie alarmowe w jednym z reaktorów w elektrowni w Zatoce Ostryg w stanie New Jersey. 

fot. scientificamerican

Alarm został ogłoszony ze względu na gwałtownie podnoszący się stan poziomu wód wpływających do zatoki z Oceanu Atlantyckiego. Obecnie alarm osiągnął drugi poziom na czterostopniowej skali zagrożenia. 

Stale podnoszący się poziom wody może negatywnie wpłynąć na pracę instalacji schładzającej reaktor 615-MW. Ze względu na zagrożenie, w ramach przygotowań do uderzenia huraganu Sandy, część elektrowni została zamknięta. Ponadto wszystkie służby czekają w pogotowiu, żeby w razie niebezpieczeństwa szybko zareagować. 

Dotychczas wyłączono już reaktor elektrowni atomowej Nine Mile One w stanie Nowy Jork. Powodem tego są jednak prawdopodobnie problemy z dostarczaniem energii do sieci przesyłkowej. Nie jest do końca jasne, czy awaria ma związek z huraganem.



Czy Waszym zdaniem zagrożenie jest realne, a nawet w skrajnym wypadku czy może powtórzyć się scenariusz z Fukushimy?



poniedziałek, 29 października 2012

Brytyjczycy nie chcą współpracować z USA!

Według brytyjskiego dziennika „Guardian” władze Wielkiej Brytanii nie chcą udostępnić Stanom Zjednoczonym swojej bazy wojskowej, która miałaby być wykorzystana do przygotowania ataku na Iran. 

fot. telegraph.co.uk
Według informacji zdobytych przez dziennik, władze Stanów Zjednoczonych od pewnego czasu lobbują w Londynie na rzecz uzyskania pomocy od strony brytyjskiej przy ewentualnym ataku na irańskie instalacje jądrowe. Do tej pory nie wystosowano jeszcze oficjalnej prośby do władz brytyjskich, obecnie prowadzone są jedynie wstępne dyskusje i rozeznanie sytuacji. Oficjalnie nawet nie potwierdzono jeszcze, że Stany Zjednoczone planują atak. 

Mimo to według dziennika władze brytyjskie stawiają pewien opór w tych rozmowach. Ponoć w tajemnicy władze te przyjęły stanowisko prawne, mówiące, że w obecnej sytuacji atak prewencyjny na Iran wiązałby się z naruszeniem prawa międzynarodowego. Trudno bowiem jednoznacznie stwierdzić i udowodnić, że Iran stanowi realne zagrożenie. Taka postawa jest ponoć wynikiem tajnej opinii urzędu głównego doradcy rządu brytyjskiego. 

Ewentualna pomoc, o którą ubiegają się Stany, miałaby polegać na udostępnieniu amerykanom ogromnej bazy wojskowej, która mieści się na należącej do korony brytyjskiej wyspie Diego Garcia na Oceanie Indyjskim. Ze względu na swoje położenie wyspa ta jest doskonałym miejscem do bazowania bombowców strategicznych. Ponadto tamtejsze lotnisko jest w stanie obsłużyć ogromne maszyny lotnicze, a wszystko to w zupełnej izolacji od reszty świata. To właśnie stamtąd startowały bombowce strategiczne podczas ataków na Irak i Afganistan. 

Wielka Brytania, będąc ścisłym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych powinna udostępnić swoja bazę amerykanom. Jednak póki co nie wyrażono wstępnej zgody na gromadzenie sił na wyspie, które byłyby wykorzystane do ataku na Iran. Taką decyzją zaskoczona jest strona amerykańska, która nie spodziewała się większych trudności w nawiązaniu współpracy. 

Co ciekawe strona brytyjska wyraża chęć wzięcia udziału w samym ataku na Iran, nie chce jedynie uczestniczyć w przygotowaniach. Taka postawa jednak może skutkować tym, że strona amerykańska lub izraelska nie poinformuje Wielkiej Brytanii o planowanym ataku. 

Sytuacja ta wskazuje na pewne ochłodzenie stosunków sojuszniczych na linii Waszyngton-Londyn. Poprzedni premier, Tony Blair wspierał Georga Busha podczas ataku na Irak. Jednak wsparcie to było bardzo kosztowne i mocno nadszarpnęło wizerunek Wielkiej Brytanii. Dlatego obecny premier, David Cameron stara się zająć bardziej zdystansowane stanowisko. 

Ponadto amerykański atak na Iran nie jest jeszcze przesądzony. Według zapewnień Baracka Obamy w rozwiązaniu konfliktu najpierw wykorzystane zostaną wszystkie metody dyplomatyczne, dopiero potem siłowe. Ponadto ze względu na zbliżające się w Stanach wybory prezydenckie, Barack Obama będzie najprawdopodobniej unikał podjęcia decyzji o ataku, mogłaby ona bowiem odebrać mu sporo głosów wyborczych. Nie wiadomo także, czy do ataku przyłączy się Izrael, który wielokrotnie wyrażał chęć zniszczenia rzekomo budowanej w Iranie broni jądrowej.

Czy Waszym zdaniem interwencja USA w Iranie jest coraz bardziej prawdopodobna?



piątek, 26 października 2012

Cztery generacje działań wojennych

fot. nomadzik/sxc.hu
Wielkie pola bitwy odeszły w niebyt. Nie ma już dowódców zagrzewających swoich podwładnych do szarży, nie ma też ogromnych dywizji pancernych równających z ziemią wszystko co napotkają na swojej drodze. Skończyły się też czasy kiedy wojna prowadzona jest jedynie przez państwa a wszyscy inni zmuszeni są wcześniej czy później wziąć stronę któregoś z nich Dzisiejsza wojna prowadzona jest w zupełnie inny sposób, walkę prowadzić może dosłownie każdy – zorganizowana międzynarodowa siatka terrorystów, globalna korporacja, demokratyczne państwo i pojedynczy samotnik. Granice mają płynny charakter, a zaatakowany może być dowolny obiekt. Oto wojna czwartej generacji. 


William Lind/
źródło: lewrockwell.com
Historycy i teoretycy zajmujący się wojskowością doszukali się w epoce nowożytnej aż czterech generacji działań wojennych. Istotny jest tutaj szczególnie wyróżnik mówiący, że mamy do czynienia z epoką nowożytną. Jak zauważa William S. Lind przełomową datę stanowi tutaj rok 1648, w którym to podpisano Pokój Westfalski kończąc tym samym wojnę trzydziestoletnią. Zdaniem Linda wraz z zawarciem traktatu ogromne znaczenie zaczęły zyskiwać armie zawodowe a toczenie wojen stało się przede wszystkim domeną organizmów państwowych. Wcześniej nie było to tak oczywiste, w działaniach wojennych uczestniczyły bowiem również najprzeróżniejsze prywatne armie należące do znaczących rodzin, biskupów, plemion czy korporacji handlowych. W wyniku Pokoju Westfalskiego ostatecznie ukonstytuowała się natomiast zawodowa armia pierwszej generacji, w której ogromną rolę zaczęto przykładać do ścisłej hierarchii w dowództwie, walki na polu bitwy przy użyciu armat i muszkietów a przede wszystkim prowadzenia ataku w równym szeregu. Ten typ wojny prowadzenia działań wojennych utrzymał się przez ponad 200 lat i zaczął się zmieniać dopiero w drugiej połowie wieku XIX. 

Wojny drugiej i trzeciej generacji 

Okres ten przyniósł przede wszystkim nowe rodzaje broni palnej w tym karabinów maszynowych, który siał spustoszenie wśród stojących w szeregu żołnierzy. Z tego też względu walczące strony zmuszone były do kompletnej zmiany taktyki i przebudowy swojej armii. Wkrótce zniknęły kolorowe, zdobione mundury a na ich miejsce pojawiły się szarozielone uniformy pozwalające lepiej ukryć się przez strzelającym przeciwnikiem. Koniec wojen starego typu zaczął być widoczny przede wszystkim podczas wojny secesyjnej w Ameryce, z kolei w Europie do nowej taktyki przygotować musieli w pierwszej kolejności Francuzi i Prusacy toczący ze sobą wojnę w latach 1870-1871. To między innymi fakt nieustannych napięć między Niemcami i Francją sprawił, że właśnie w tych państwach wypracowano modele wojny drugiej i trzeciej generacji. 

W swojej strategii walki Francuzi polegali przede wszystkim na sile ognia swojej artylerii, która wpierw niszczyła pozycje wroga a dopiero za nią szła piechota. Wymagało to rzecz jasna dokładnie opracowanych planów działania a także dużej dyscypliny wśród żołnierzy, gdzie każda indywidualna inicjatywa mogła prowadzić do zakłócenia wcześniej opracowanej strategii działania. 

Model francuski zainspirował między innymi Stany Zjednoczone, które podczas I Wojny Światowej przyswoiły sobie rozwiązania stosowane przez swojego sojusznika. Zdaniem Linda francuski model prowadzenia walk pomimo ogromnego postępu technologicznego jest wciąż fundamentem strategii działania Stanów Zjednoczonych. Ciężką artylerię zastąpiło lotnictwo i zdalne systemy naprowadzania, wciąż jednak amerykański żołnierz nastawiony jest przede wszystkim na realizowanie jasno sprecyzowanych zadań i nie jest przygotowywany do szybkiego przemieszczania się po terytorium wroga. 

Blitzkrieg, czyli wojna błyskawiczna – to rzecz jasna główna strategia Niemiec i równocześnie typ działań wojennych trzeciej generacji. W przeciwieństwie do Francuzów Niemcy stawiali przede wszystkim na elastyczność i zdolność szybkiego przemieszczania się wojsk. W ten sposób podczas II Wojny Światowej żołnierze Wehrmachtu byli w stanie przemieszczać się nawet o 40 kilometrów dziennie ciężką artylerię i lotnictwo niejednokrotnie pozostawiając z tyłu. Może to zaskakiwać, ale to właśnie w armii niemieckiej starano się promować indywidualną inicjatywę oraz pomysłowość, wszystko po to by przede wszystkim osiągnąć zamierzone cele. To, jak je osiągnięto było dla dowództwa rzeczą drugorzędną. 

Czas na czwartą generację 

Tak jak wspomniałem wcześniej metoda działania Stanów Zjednoczonych opiera się na zmodyfikowanych metodach francuskich. Widać to na przykładzie prowadzonych przez USA wojen – w Wietnamie w pierwszej kolejności prowadzono naloty a dopiero w drugiej kolejności na terytorium wroga wkraczała piechota, podobną strategię obrano również w Iraku. W ostatnich latach doszło jednak do wyraźnej zmiany paradygmatu i państwa stanęły w obliczu zupełnie nowego przeciwnika. Wojna czwartej generacji jest niejako powrotem do czasów sprzed Pokoju Wersalskiego. Na arenie dziejów podmiotowość odzyskały struktury niezależne od państw, z którymi walka nigdy nie doprowadzi do utworzenia linii frontu. Współczesny przeciwnik nie posiada terytorium, stolicy ani pól, które można zniszczyć. Zaszkodzić można mu jedynie poprzez zablokowanie kont bankowych i źródeł finansowania ze strony rozsianych po całej planecie sympatyków. Przeciwnik ten jest nieuchwytny a jego struktura organizacyjna niejasna. Może zaatakować w dowolnym miejscu na globie używając do tego dowolnych środków. Najbardziej oczywistym przedstawicielem współczesnej organizacji militarnej czwartek generacji wydaje się być Al-Kaida, jednak do grupy tej zaliczyć możemy jeszcze wiele innych, takich jak choćby kolumbijski FARC, libański Hezbollah czy irlandzka IRA. 

Wojny czwartej generacji prowadzone są w sposób zdecentralizowany, często mieszkańcy określonych terytoriów nie wiedzą o tym, że w ich okolicy prowadzone są działania wojenne. Wiele wydarzeń odbywa się po cichu i jedynie spontanicznie staną się one obiektem zainteresowania dziennikarzy. Współczesne państwa stanęły w obliczu wojny z nieuchwytnym przeciwnikiem mogącym zaatakować w dowolnym zakątku globu, czas pokaże czy podołają temu nowemu zagrożeniu. Przy okazji warto zadać sobie pytanie - jeśli działania wojenne prowadzone są w taki a nie inny sposób to czy faktycznie możemy mówić o światowym pokoju? A może Trzecia Wojna Światowa zaczęła się już dawno temu a my nic o tym nie wiemy?


CHAMP - nowa amerykańska broń, która "usmaży" elektronikę!

Amerykanie pracują nad kolejnym rodzajem broni, w którą chcą wyposażyć amerykańską armię. Tym razem jednak prace prowadzone są nad bronią zabójczą nie dla ludzi, lecz dla elektroniki. 

fot. worldtribune.us
Firma Boeing opracowała i przetestowała pocisk rakietowy o nazwie CHAMP. Szczególną cechą tego pocisku jest jego zdolność do strzelania falami radiowymi. Takie mikrofale wystrzelone prosto w cel, powodują wyłączenie lub spalenie elektroniki, która się w nim znajduje. 

Podczas testów CHAMP został wystrzelony nad budynkiem, w którym ustawione były różne urządzenia elektryczne, w tym komputery osobiste. Wskutek tego, wszystkie urządzenia po porażeniu falami nie tylko się wyłączyły, ale zostały uszkodzone. Testów nie przetrwały nawet kamery, które miały wszystko nagrać. 

James Dodd z Advanced Boeing Military Aircraft tłumaczy, że w armii jest ogromne zapotrzebowania na broń, która nie wyrządza szkody ludziom, a przy tym skutecznie niszczy wybrany cel. Z kolei manager programu CHAMP dodaje, że opracowana technologia jest początkiem nowej ery w działaniach zbrojnych. Obecnie bowiem nie ludzie, lecz systemy przechowywania danych oraz elektronika są głównym celem ataków. 

Po zakończeniu fazy testów firma analizuje dane, które zostały zebrane. Gdy analizy okażą się pozytywne, broń będzie mogła trafić prosto do amerykańskiej armii, tym samym zmieniając sposób walki znany od wieków.

Czy Waszym zdaniem amerykańska broń nie ma już obecnie żadnej konkurencji?



czwartek, 25 października 2012

Czy Papież ułaskawi kamerdynera-szpiega? Sprawa nabiera rozpędu!

Ułaskawienia skazanego kamerdynera można spodziewać się dopiero przed Bożym Narodzeniem, a nie jak zakładano po synodzie biskupów w Watykanie, tak przynajmniej donoszą włoskie media.

fot. latimes.com
Kamerdyner Paolo Gabriele został skazany przez watykański sąd na 1,5 roku więzienia za kradzież tajnych dokumentów, które przekazał włoskiemu dziennikarzowi Gianluigiemu Nuzziemu. Dzięki temu dziennikarz opublikował w swojej książce mnóstwo poufnych listów do papieża i jego współpracowników, a także dokumenty dyplomacji watykańskiej. Obecnie skazany czeka na decyzję watykańskiego prokuratora w sprawie ewentualnego odwołania od wyroku skazującego. Jeśli apelacja ta nie zostanie złożona, wyrok uprawomocni się. 

Jednak skazany majordomus na jeszcze jedną szansę na uniknięcie kary. Może on został ułaskawiony przez papieża. O możliwości ułaskawienia Paolo Gabriele informował rzecznik Watykanu zaraz po procesie. Jednak oczekiwanie na akt łaski przedłuża się i nie ma absolutnej pewności co do decyzji papieża. Powołując się na słowa rzecznika, póki co Benedykt XVI nie śledził postępowania przed sądem i dopiero studiuje dokumentację procesu. 

Według włoskiej agencji prasowej Ansa, aby mogło dojść do ułaskawienia kamerdynera, który został skazany 6 października, najpierw musi zakończyć się postępowanie sądowe w sprawie masowego wycieku dokumentów . W ramach tego postępowania ma odbyć się jeszcze proces oskarżonego informatyka Claudio Sciarpellettiego, który ponoć pomagał kamerdynerowi. Rozprawa planowana jest dopiero na początek listopada i co ciekawe, skazany majordomus będzie brał w niej udział jedynie w roli świadka. 

Były kamerdyner od połowy lipca przebywa w areszcie domowym w Watykanie i oczekuje na decyzję ułaskawienia. Jeśli decyzja nie zapadnie, będzie musiał odbyć karę więzienia. Według początkowych ustaleń miało to odbywać się we włoskim więzieniu, bowiem Watykan nie dysponuje wymaganą strukturą.  Powołując się jednak na najnowsze doniesienia rzecznika Watykanu, miejscem odbywania kary ma być Watykan, ponieważ nie poczyniono odpowiednich ustaleń z władzami włoskimi. 

Obecnie do rozstrzygnięcia pozostaje jeszcze kwestia pensji, jaką Gabriele otrzymuje od 5 miesięcy mimo zatrzymania i wyroku. Jednak jak podaje rzecznik Watykanu należy wziąć pod uwagę sytuację jego rodziny. Nie wiadomo także, czy Gabriele po ewentualnym ułaskawieniu nadal będzie mógł pracować w Watykanie. Po utracie pracy w stolicy apostolskiej Gabriele automatycznie straci obywatelstwo watykańskie. Dlatego możliwe jest, że Gabriele będzie pracować na dużo niższym stanowisku niż dotychczas. W ten sposób podobno Watykan chce zagwarantować sobie milczenie ze strony majordomusa.

Jak Waszym zdaniem mogą potoczyć się dalsze losy kamerdynera?


Źródła: dailymail/change/wral

środa, 24 października 2012

Anonymous: czy zaatakują w najbliższą sobotę?

Hakerzy związani ze środowiskiem Anonymous zapowiadają na sobotę ataki na strony uczelni zaangażowanych w projekt INDECT. Projekt ten w założeniach ma na celu stworzenie systemu wykrywania sytuacji niebezpiecznych np. za pomocą monitoringu miejskiego.

fot. daylife.com
INDECT to rozbudowany projekt "Inteligentnego systemu informacyjnego wspierającego obserwację, detekcję i wyszukiwanie na potrzeby bezpieczeństwa obywateli w środowiskach miejskich". Jego funkcjonowanie i rozwój związane są ściśle z wprowadzeniem szeroko rozumianego monitoringu i podglądania społeczeństwa, co nie podoba się "anonimowym".

Jak deklarują instytucje publiczne (m.in. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych) "MSW ani Komenda Główna Policji nie zamawiały żadnego rozwiązania dotyczącego projektu INDECT". Wydaje się jednak, że tego rodzaju zapewnienia w żaden sposób nie prowadzą do uspokojenia środowiska hakerów i rezygnacji z planowanych przez nich działań.

Grupa Anonymous najprawdopodobniej posłuży się atakiem (o ile do niego dojdzie) typu DDoS, czyli Distributed Denial of Service, polegającym na przeciążeniu atakowanego serwera ogromną liczbą zapytań tak, by nie był w stanie ich obsłużyć i w efekcie zawiesił się lub wyłączył. Do przeprowadzenia takiego ataku używa się zazwyczaj rozproszonej sieci licznych, zainfekowanych wcześniej komputerów, tzw. zombies.

Do zablokowania konkretnej strony wystarczy czasami zwykły apel w jednym z popularnych serwisów społecznościowych lub udostępnienie w sieci małego programu, który po zainstalowaniu automatycznie będzie wysyłał zapytania do serwera. Aby uczestniczyć w takim ataku, nie trzeba więc ani zaawansowanego sprzętu, ani umiejętności informatycznych. Uczestnikiem tego rodzaju ataku może stać się KAŻDY.

Czy Waszym zdaniem grupa Anonymous zaatakuje ponownie już w najbliższą sobotę?


Źródła: webhosting/bgr/benchmark

wtorek, 23 października 2012

Kret rosyjskiego wywiadu zdemaskowany!

Rosjanie przez blisko 4 lata mieli dostęp do najtajniejszych informacji gromadzonych przez zachodnie wywiady. Wszystko za sprawą kanadyjskiego oficera floty, który został kretem GRU. 

fot. theglobeandmail.com
Kanadyjski wojskowy, Jeffrey Delisle rozpoczął współpracę z GRU z własnej woli w 2007 roku. Zatrzymany został w 2012 roku, lecz dopiero niedawno przyznał się do przedstawianych mu zarzutów. 

Szpieg pracował w centrum wywiadu kanadyjskiej marynarki Trinity w Halifaksie, gdzie miał dostęp do informacji zgromadzonych przez wywiady krajów anglosaskich, głównie Kanady, USA, Wielkiej Brytanii i Australii. Według dokumentów dotyczących śledztwa, Jeffrey posiadał najwyższe uprawnienia, a poczynione przez niego szkody mogą być „astronomiczne”. 

Według zeznań oskarżonego wywiad rosyjski był zainteresowany głównie informacjami kontrwywiadowczymi, czyli takimi, które pozwoliłyby wykryć zachodnich agentów na terenie Rosji. Jednak jak zapewnia Delisle, nie wydał żadnego zachodniego szpiega, ani nie udzielił żadnych informacji z nimi związanymi. Co więcej, Delisle tłumacząc swoje motywy twierdzi, że chciał pokazać Rosjanom, że wywiady zachodnie zebrały mnóstwo informacji wywiadowczych o tym kraju. 

Ciekawy jest także sposób, w jaki zdrajca kontaktował się z wywiadem rosyjskim. Delisle raz w miesiącu zgrywał poufne dane z centrum, w domu przegrywał je na laptopa, a następnie umieszczał w roboczym e-mailu, na koncie założonym na bliskowschodnim serwisie. Rosyjski wywiadowca, aby odczytać wiadomość, musiał jedynie zalogować się na konto pocztowe. Tak więc z łatwością udało mu się ominąć wszystkie systemy, które przechwytują wysłane wiadomości o podejrzanej treści. 

Delisle za przekazywanie poufnych informacji otrzymywał miesięczne wynagrodzenie w wysokości 3 tys. dolarów. Kwota ta nie mogła być wyższa, ponieważ wtedy zostałaby wykryta przez systemy nadzorujące transakcje finansowe, co mogłoby wiązać się z wykryciem współpracy Delisle’a z Rosjanami.

Jakich sankcji Waszym zdaniem może spodziewać się Jeffrey Delisle?


Źródła: theglobeandmail/cbc/ruvr

poniedziałek, 22 października 2012

Zaskakujące wyniki rewolucyjnego testu lotniczego!

Stacja telewizyjna Discovery Channel przeprowadziła właśnie rewolucyjny eksperyment. Z udziałem czterech międzynarodowych komisji do badań wypadków lotniczych, elitarnych pilotów, po latach przygotowań i z użyciem najnowszego sprzętu w kontrolowany sposób rozbito samolot pasażerski Boeing 727. Wszystko to w celu zwiększenia bezpieczeństwa pasażerów. 

fot. e-cloudy.com
Zakupiony przez Discovery Channel Boeing 727 wystartował z meksykańskiego lotniska, po to by w wyniku kontrolowanego zderzenia z ziemią dostarczyć wielu cennych informacji dotyczących zjawisk zachodzących podczas katastrofy lotniczej. Pozyskane informacje, których nie sposób zdobyć podczas symulacji w laboratorium lub z czarnych skrzynek, mają zapewnić zwiększenie bezpieczeństwa podczas lotów. 

Wszystko to było możliwe dzięki umieszczeniu na pokładzie samolotu 19 kamer, manekinów oraz filmowaniu samolotu z zewnątrz. Jednak samo spowodowanie katastrofy to dopiero początek prac. Teraz przez kilka miesięcy eksperci będą opracowywać i analizować dane, po to by zyskać odpowiedzi na pytanie jak zwiększyć szanse na przeżycie w razie katastrofy lotniczej. 

Na postawie amatorskiego filmiku, który udało się nakręcić podczas katastrofy, można zauważyć, że samolot rozbił się na 2 części, przy czym oderwany dziób samolotu został zmiażdżony przez kadłub. Ponadto według wstępnych wyników aż 78 % osób, czyli ponad dwie trzecie, powinno przeżyć takie zderzenie samolotu z ziemią. 

Co ciekawe, między katastrofą Boeinga 727 a katastrofą Smoleńską istnieje kilka podobieństw. Przede wszystkim samolot Boeing 727 jest prototypem Tupolewa 154 – Rosyjscy szpiedzy wykradli projekt Boeinga i na jego podstawie zbudowali swój samolot. 

Ponadto podczas testów Boeing uderzył w ziemię z prędkością 225 km/h, podobną do tej, którą miał rządowy Tu-154 w Smoleńsku. Należy jednak pamiętać, że poza kilkoma podobieństwami, między dwoma katastrofami jest zdecydowanie więcej różnic.

Jakie inne interesujące wnioski Waszym zdaniem mogą dać wyniki testu?


Źródła: discovery/latime/ibtimes

piątek, 19 października 2012

Al-Kaida - światowi terroryści czy globalny spisek?

Globalna siatka Al.-Kaidy oskarżana jest o przeprowadzenie lub bezpośrednią inspirację najpoważniejszych zamachów terrorystycznych ostatnich lat. To właśnie przeciwko Al-Kaidzie wypowiedziana została trwająca już jedenaście lat wojna z terrorem. Czy jednak wiemy przeciwko komu toczy się walka? 

Globalny terroryzm i Al.-Kaida to słowa, które pojawiają się ze sobą w parze praktycznie bez przerwy. Organizacja ta od czasu ataków na World Trade Center 11 września 2001 roku stała się symbolem globalnego zagrożenia atakami terrorystycznymi i walczącego islamskiego fundamentalizmu. Pomimo ogłoszonej przez prezydenta George’a W. Busha ponad 11 lat temu wielkiej wojny z terroryzmem, bardzo trudno jest jednoznacznie orzec czy w tym czasie Al-Kaida w jakikolwiek sposób osłabła, czy też wręcz przeciwnie, jest silna jak nigdy wcześniej. 

Al-Kaida jest międzynarodową siatką terrorystyczną o globalnym zasięgu skupiającą przede wszystkim sunnitów. Powstała w roku 1988 podczas trwania wojny sowiecko-afgańskiej. Jej założycielem był członek znaczącej saudyjskiej rodziny Osama Bin Laden skupiając wokół siebie radykalnych muzułmanów pragnących doprowadzić do powołania światowego kalifatu i powszechnego prawa islamskiego. Zadaniem organizacji była centralizacja i koordynacja działań bojowników a także szkolenie i podnoszenie ich umiejętności. W wywiadzie udzielonym w październiku 2001 roku Bin Laden wyjaśnił znacznie nazwy organizacji: 

Nazwa al-Kaida powstałą dawno temu zupełnie przypadkiem. Abu Ebeida El-Banashiri (jeden z prominentnych członków siatki – przyp. VO) powołał obozy treningowe dla mudżahedinów walczących z rosyjskim terroryzmem. Zwykliśmy nazywać te obozy Al-Kaida (arab. Baza). Nazwa się przyjęła. 

Na samym początku istnienia grupa była finansowana głównie przez samego Bin Ladena (on sam z resztą był przez dłuższy czas wspierany przez CIA), jednak po atakach z 11 września większość jego kont została zablokowana i Al-Kaida musiała znaleźć inne źródła pieniędzy. Według doniesień, między innymi amerykańskich agencji rządowych, ale również Wikileaks, w późniejszym okresie organizacja czerpała zyski głównie z handlu heroiną oraz ze wsparcia bogatych sponsorów z krajów arabskich (szczególnie z Arabii Saudyjskiej). 

Najsłynniejsze przeprowadzone ataki: 

1992 zamachy bombowe w hotelach w Aden w Jemenie (zginęły 2 osoby),
1993 atak na Word Trade Center (zginęło 6 osób),
1996 nieudana próba zamachu na Billa Clintona
1998 zamach bombowy na ambasadę USA we Wschodniej Afryce,
 2000 atak na niszczyciel U.S.S. Cole
2001 ataki na World Trade Center oraz Pentagon 



Prawdziwa al-Kaida 

W opublikowanej niedawno przez Stratfor analizie, eksperci tego prywatnego ośrodka wywiadowczego podjęli się próby zdefiniowania czym w istocie jest ta tajemnicza organizacja, która u jednych stała się synonimem największego zła i źródła największych zagrożeń z jakimi radzić sobie musi świat współczesny, u innych zaś jej członkowie uznawani są za wielkich bojowników walczących o słuszną sprawę. W rzeczywistości trudno mówić o jednej ściśle określonej siatce Al-Kaidy. Można mówić o jej ścisłym „rdzeniu” skupionym wokół jej aktualnego lidera, Egipcjanina Aymana al-Zawahiriego oraz o mniejszych, często od siebie niezależnych i nie wiedzących o sobie sieciach małych organizacji również działających pod tym szyldem. W istocie to właśnie one są dziś zdaniem Stratfor najpoważniejszym zagrożeniem. Sam Al-Zawahiri i inni członkowie „rdzenia” organizacji pomimo, że nie został schwytany, pozostaje we względnej izolacji ukrywając się gdzieś na pograniczu Pakistanu i Afganistanu, jednak legenda Al-Kaidy pozostaje na tyle silna, że grupy radykalnych muzułmanów decydują się wykorzystać ich nazwę i samodzielnie podjąć się walki, której celem jest ustanowienie światowego kalifatu. Co więcej, jak pokazują wydarzenia ostatnich lat, obalenie dotychczasowych przywódców państw islamskich bardzo często prowadzi do sytuacji, kiedy w budowie nowych struktur władzy uczestniczą wojujący islamiści, którym w wielu przypadkach światopoglądowo bardzo blisko do Al-Kaidy, stąd główne zagrożenie nie płynie od samej organizacji (a raczej jej „rdzenia”), lecz od anonimowych muzułmanów zafascynowanych dokonaniami Bin Ladena i jego popleczników. 

Al-Kaida nie istnieje 

Zupełnie inną opinię ma cytowany niejednokrotnie na blogu „Kod Władzy” James Corbett. Opublikował on niedawno film dokumentalny o wszystko mówiącym tytule „.Al-Qaeda doesn’t exist” („Al-Kaida nie istnieje”), w którym bada on materiały dotyczące tej organizacji aż do jej początków pod koniec lat 80-tych w Afganistanie. Na stronie filmu przejrzeć można szereg źródeł, materiałów filmowych, wywiadów oraz pojedynczych wypowiedzi mających świadczyć o tym, że cała działalność najsłynniejszej terrorystycznej organizacji świata jest niczym innym jak tylko jedną wielką operacją fałszywej flagi. 

Corbett od dawna był sceptyczny co do natury Al-Kaidy i jej założyciela prezentowanej przez media głównego nurtu, wskazywał on na wiele niejasności związanych ze śmiercią Bin Ladena oraz na fakt jego współpracy z CIA. W opinii Corbetta saudyjski milioner był nikim więcej jak jedynie stałym współpracownikiem amerykańskiego wywiadu (kryptonim „Tim Osman”) i straszakiem mającym na celu usprawiedliwienie zamachów terrorystycznych przeprowadzonych na terytorium USA a także znacznego zaostrzenia przepisów bezpieczeństwa na terenie Stanów Zjednoczonych. Ostatecznie bowiem głównymi celami jakie przyświecają amerykańskim elitom jest ograniczenie praw obywatelskich oraz przejęcie i utrzymywanie kontroli nad Afganistanem, którego położenie jest ze wszech miar strategiczne. Kraj ten leży na dawnym jedwabnym szlaku, stanowi naturalną bramę do serca Eurazji oraz niebezpiecznie przybliża wojska USA do rosyjskich granic.

Nowe zamachy

W ostatnim czasie ponownie doszło do serii zamachów terrorystycznych skierowanych przede wszystkim przeciwko Stanom Zjednoczonym. Celem zamachów stały się ambasady amerykańskie leżące między innymi w Libii, Egipicie, Jemenie i w Tunezji. Wszędzie tam doszukuje się wpływów i inspiracji ze strony Al-Kaidy. Czy tak jest naprawdę? Czy chowający się gdzieś w górach pakistańsko-afgańskiego bojownicy faktycznie są w stanie podburzyć tłumy tysiące kilometrów od nich? A może aktywna jest zupełnie inna komórka terrorystów? Pewne jest jedno, w opublikowanych na początku października wynikach sondażu wynika, że poparcie Amerykanów dla wojny z terroryzmem, znowu rośne.



Zbigniew Brzeziński do dżihadystów: wasza walka jest słuszna!




Railgun: broń przyszłości już w posiadaniu US Navy!

Amerykańska flota dysponuje już dwoma działami przyszłości, które działają na prąd. Potocznie nazywają się railgunami. Obecnie prototypy dział testowane są przez amerykanów, a w ciągu dziesięciu lat mają trafić na pokłady okrętów Marynarki Wojennej.

fot. defenseindustrydaily.com
W centrum amerykańskiego programu budowy działa przyszłości od połowy pierwszej dekady XXI wieku prowadzone są testy dotyczące railgunów. Gdy Marynarka Wojenna zamówiła po jednym prototypie działa przyszłości u dwóch konkurentów, oba koncerny szybko wzięły się do pracy. BAE Systems ukończył swój prototyp na początku roku, z kolei General Atomics uczynił to dopiero kilka dni temu.

Obecnie oba prototypy przechodzą testy prowadzone przez naukowców z Marynarki, gdzie w pierwszej kolejności oceniona zostanie poprawność konstrukcji oraz awaryjność działa. Następnie zbudowane zostaną systemy zasilania, które umożliwią strzelanie seryjne, do 10 razy na minutę. Gdy działa elektromagnetyczne pozytywnie przejdą wszystkie te testy, będą mogły być montowane na okrętach do testów „polowych”.

Docelowo railguny mają stać się jedną z broni floty amerykańskiej. Tym co czyni działa elektromagnetyczne wyjątkowymi, jest ogromna energia, za pomocą której mogą wystrzeliwać pociski i z prędkością ponad sześciu kilometrów na sekundę, czyli 17 razy szybciej niż wynosi prędkość dźwięku. Co więcej, ogromna energia zmagazynowana w pociskach spowoduje, że nie trzeba będzie w nich montować materiałów wybuchowych. Pociski po pokonaniu odległości 300 km nadal będą miały w sobie tyle energii, że po uderzeniu w cel sama siła uderzenia wywoła wystarczające zniszczenia.

Zanim jednak railguny będą mogły być masowo montowane na okrętach, ich konstruktorzy muszą rozwiązać jeszcze kilka problemów technicznych. Przede wszystkim problemem jest ogromna energia wytwarzana podczas odpalania pocisku. Może ona uszkodzić wnętrze lufy poprzez ogromne tarcie oraz gwałtowny wzrost temperatury. Kolejnym problemem jest ogromna ilość energii, którą trzeba zgromadzić do odpalenia działa. By zgromadzić taki zapas energii, trzeba zbudować specjalne kondensatory, które do zasilania wymagają wyjątkowo silnych generatorów, które obecnie występują jedynie na okrętach nuklearnych oraz nowo budowanych niszczycielach. Podczas strzału wytwarza się także ogromne pole elektromagnetyczne, którego działanie może zniszczyć całą elektronikę wokół.

Nie zmienia to jednak faktu, że pocisk wystrzelony z railguna będzie kosztować jedynie kilka tysięcy dolarów, a nie jak tradycyjny – ok. miliona dolarów. A siła jego uderzenia będzie odpowiednikiem eksplozji głowicy rakiety criuise typu Tomahawk.

Jaka przyszłość Waszym zdaniem czeka tego typu broń?



czwartek, 18 października 2012

Czas decyzji w USA. Który kandydat prowadzi w przedwyborczych debatach?

Coraz mniej czasu zostało do wyborów prezydenckich w USA, które odbędą się 6 listopada. Przed tym głosowaniem Obama i Romney wezmą udział w jeszcze jednej debacie telewizyjnej. Dotychczas kandydaci wzięli udział już w dwóch debatach. Jaki był wynik ostatniego spotkania?

fot. .guim.co.uk
Po pierwszej przegranej debacie Barack Obama stracił znaczną część wyborców. Dlatego podczas drugiego spotkania kandydatów, Obama chcąc odzyskać utracone głosy, musiał być zdecydowanie lepszy od swojego kontrkandydata Mitta Romneya. I według sondażu przeprowadzonego przez telewizję CNN wśród widzów, którzy zarejestrowani są jako wyborcy, zwycięzcą drugiej debaty został obecnie urzędujący prezydent. 

Sukces Obamy był przede wszystkim wynikiem przyjęcia nowej postawy. Obama podczas debaty był agresywny, energiczny i ostry, a także celnie wytykał nieścisłości w programie Romneya, odwoływał się także do jego wpadek. Poprzez swoją stanowczość, która powinna charakteryzować przywódcę narodu, Obama zatarł złe wrażenie, które pozostało po wcześniejszym spotkaniu kandydatów. 

Podczas tej debaty poruszane były głównie zagadnienia związane z kulejącą gospodarką, podatkami, polityką energetyczną oraz imigracyjną. Kandydaci dyskutowali także o prawach kobiet, polityce wobec Chin oraz o kontrowersjach związanych z atakiem na konsulat USA w Benghazi. 

Obama zarzucał Romneyowi przeinaczanie faktów oraz zmianę stanowiska w kwestii polityki energetycznej. Skrytykował także propozycje ekonomiczne Romneya, twierdząc, że są to obietnice niemożliwe do realizacji. 

Z kolei Romney zarzucał Obamie niedotrzymanie obietnic wyborczych, powolny wzrost gospodarczy oraz wysokie bezrobocie, a także rosnący deficyt budżetowy. Stwierdził nawet, że jak tak dalej pójdzie to Obama doprowadzi USA do sytuacji, w której obecnie znajduje się Grecja. Romney podczas debaty zaliczył również wpadkę, która skutecznie odebrała mu pewność siebie. Kandydat Republikanów zarzucił Obamie, że ten nie nazwał ataku na ambasadora w Libii aktem terroru. Okazało się jednak, że nie miał racji. 

Cała debata była bardzo żywiołowa, kandydaci często przerywali sobie wzajemnie. Spotkanie to przyciągnęło przed telewizory 65 mln ludzi, a więc nieco mniej niż pierwsza debata.

Który z kandydatów Waszym zdaniem ma większą szansę na wygraną w nadchodzących wyborach?


Źródła: slate/cnn/washingtonpost

środa, 17 października 2012

Syria drastycznie łamie prawa człowieka! Co na to świat?

Według wyników prac komisji śledczej badającej doniesienia o zbrodniach wojennych w Syrii, sytuacja w tym kraju wygląda dramatycznie. Szef komisji twierdzi, że setki radykalnych islamistów z zagranicy chcą zradykalizować syryjski konflikt. 

fot. alarabiya.net
Paulo Sergio Pinheiro, brazylijski profesor powiedział na konferencji, na której przedstawiono wnioski z przeprowadzonych badań, że istnieje poważne zagrożenie ze strony cudzoziemskich bojowników i dżihadystów. Ich celem bowiem nie jest walka o wolność i demokrację, lecz realizacja własnych radykalnych programów. Pochodzą oni z 11 różnych krajów, trudno jednak dokładnie oszacować ich liczbę. Pewne jest natomiast to, że ich obecność zradykalizuje konflikt. 

Profesor dodaje także, że w sposób dramatyczny w Syrii łamane są prawa człowieka przez obie strony konfliktu. Przy czym reżim prezydenta Baszara el-Asada dopuszcza się tego na większą skalę niż bojownicy z opozycji. W związku z niepokojącą sytuacją działalność komisji, powołanej przez Radę Praw Człowieka, została przedłużona do marca 2012 roku. 

Tymczasem Narodowa Rada Syryjska, zrzeszająca opozycję nawołuje do zawieszenia broni na czas Id al-Adha (Święta Ofiar), jednego z najważniejszych świąt dla muzułmanów na całym świecie, które w tym roku obchodzone będzie od 26 do 28 października. Z zastrzeżeniem jednak, że na rozejm zgodzi się najpierw reżim. 

Z drugiej strony podzielona syryjska opozycja ustanowiła wspólnego przywódcę. Ma to ułatwić walkę i obalenie obecnego prezydenta, a także dostawy zaawansowanej broni. Dotychczas co prawda rebelianci walczyli pod sztandarem Wolnej Armii Syryjskiej, jednak działali niezależnie od siebie, często dochodziło między nimi także do rywalizacji. 

Według danych opozycji w konflikcie w Syrii zginęło już 30 tys. ludzi.

Czy Waszym zdaniem jest szansa na odwrócenie obecnej sytuacji w Syrii?



wtorek, 16 października 2012

Szalony plan Iranu. Zamienią tankowce w pływające bomby?

Zachodnie służby wywiadowcze dotarły do tajnego raportu władz irańskich dotyczącego planu „Mętna woda” . Według zdobytych informacji Iran może spowodować gigantyczny wyciek ropy naftowej do cieśniny Ormuz, co spowodowałoby katastrofę ekologiczną. Plan ten ma na celu zablokowanie strategicznego szlaku morskiego, co zmusiłoby Zachód do zdjęcia sankcji. 

fot. worldtribune.com
Według danych uzyskanych przez wywiadowców, autorami pomysłu sabotażu „Mętna woda” są gen. Mohammed Ali Dżafari, dowódca Irańskich Strażników Rewolucji oraz admirał Ali Fadawi. Ich plan zakłada wywołanie katastrofy ekologicznej w Cieśninie Ormuz, która prowadzi do Zatoki Perskiej. Obecnie za podejmowanie decyzji w kwestii realizacji katastrofalnego planu odpowiada ajatollah Ali Chamenei. 

Plan wywołania katastrofy przewiduje skierowanie supertankowca z ropą wprost na skały. Wskutek tego ropa wyciekająca z tankowca skutecznie skaziłaby wody w cieśnienie, a następnie w zatoce. Taki scenariusz jest możliwy do realizacji, bowiem Iran dysponuje 15 ogromnymi supertankowcami VLCC i 5 mniejszymi Suezmax. Niepokojący może być także fakt, że w ostatnim czasie większość z tych tankowców wyłączyła system automatycznej identyfikacji, co utrudnia namierzenie jednostek przez służby wywiadowcze. 

Gdyby doszło do realizacji planu „Mętna woda”, w usuwanie skutków wycieku ropy musiałyby zaangażować się różne instytucje międzynarodowe. Ich możliwości uzależnione byłyby od technicznej pomocy Iranu. W zamian za tę pomoc władze w Teheranie zażądałyby choćby tymczasowego zdjęcia sankcji nałożonych na Iran.

Czy Waszym zdaniem Iran w swoich działaniach może posunąć się naprawdę aż tak daleko?



poniedziałek, 15 października 2012

Projekt Babilon: Kanadyjczyk pracujący dla Saddama Husajna

Kanadyjski inżynier Gerald Bull był pomysłodawcą i głównym wykonawcą finansowanego przez Saddama Husajna projektu Babilon.

fot. damninteresting.com
Gerald Bull jako zdolny i utalentowany inżynier od początku swojej kariery zawodowej interesował się zagadnieniami batalistycznymi. Jego działalność miała ogromny wpływ na rozwój XX-wiecznej artylerii dalekiego zasięgu. Przede wszystkim Gerald Bull zaangażował się w realizację amerykańskiego projektu HARP ((High Altitude Research Project), którego celem było przeprowadzanie doświadczeń związanych z zachowaniem się różnych obiektów po wejściu w atmosferę. 

Projekt ten okazał się bardzo owocny. W jego ramach za pomocą działa okrętowego wystrzelono 150-kilogramowy pocisk Martlet na wysokość 66 kilometrów. W szczytowym momencie w latach 60-tych budżet programu wynosił miliony dolarów i dawał zatrudnienie 300 naukowcom. I choć w 1966 roku pocisk Martlet-2 osiągnął rekordową wysokość 180 kilometrów, a naukowcom udało się zebrać cenne dane dotyczące górnych warstw atmosfery, projekt nadal nie zrealizował swojego głównego celu – umieszczenia wystrzelonego obiektu na orbicie. Dlatego w 1968 roku prace nad projektem zostały zakończone. 

Gerald Bull jednak się nie poddał. Postanowił realizować swój projekt, tym razem pracując w RPA. W wyniku tej współpracy naukowiec zaprojektował haubicoarmatę GC 45 o zasięgu 40 km, która miała rewolucyjny wpływ na rozwój artylerii. Stany Zjednoczone w tym czasie posiadały haubicoarmaty o maksymalnym zasięgu 19 km. 

Osiągnięcia Geralda Bulla zainteresowały Saddama Husajna, który w latach 80-tych uwikłany był w konflikt z Iranem. Husajn poszukiwał bowiem niekonwencjonalnych zastosowań do rozwiązania tego konfliktu. Zgodził się sfinansować projekt Bulla dotyczący umieszczenia wystrzelonego obiektu na orbicie, lecz postawił jeden warunek. Bull miał zająć się także udoskonaleniem posiadanych przez Irak rakiet Scud. I choć nie jest dokładnie znany wkład Bulla w prace nad tą rakietą, faktem pozostaje że Scud B o zasięgu 280 km po modyfikacjach pod nową nazwą Al-Abbas zwiększył zasięg do 600 km. 

W toku prac na projektem Babilon Bull stworzył działo Baby Babilon z lufą o długości 45 metrów i kalibrze 350 milimetrów. Było ono niezbędne do testowania technologii w celu realizacji założonych celów. Próby wypadły obiecująco, dlatego przystąpiono do dalszych prac. Zamówiono poszczególne części do działa o średnicy 1 m, które miało wystrzelić obiekt na orbitę. Powstał nawet fragment lufy. 

Prace nad projektem zostały jednak nagle przerwane przez śmierć Geralda Bulla. Został on zastrzelony w Brukseli 20 marca 1990 roku. Okoliczności tego zdarzenia, choć niejasne, wskazują, że była to zaplanowana egzekucja, a nie przypadkowy atak. Sprawcy zostali niewykryci, jednak teorie spiskowe za zabójców wskazują Mossad albo służby amerykańskiego lub irańskiego wywiadu.

Jak bardzo Waszym zdaniem Gerard Bull przysłużył się dla reżimu Husajna?



piątek, 12 października 2012

Historia wielkiego skandalu – elektrownia w Fukushimie

Katastrofa w elektrowni atomowej w Fukushimie zapoczątkowała szereg wielkich skandali ujawniających mechanizmy rządzące japońską polityką. Okazało się, że władze w Tokio od lat bagatelizowały przepisy bezpieczeństwa a już po tragedii starały się ukryć skalę zagrożenia. W końcu wycofały się z wcześniejszych deklaracji zapowiadających całkowitą rezygnację z elektrowni atomowych. 

Kiedy w marcu media doniosło o ogromnej fali tsunami, która spustoszyła wybrzeże Japonii cały świat zjednoczył się w geście solidarności z jej ofiarami. Wkrótce po tym pojawiły się doniesienia o uszkodzeniu jednego z reaktorów elektrowni atomowej w Fukushimie i znowu ludzie z zapartym tchem śledzili informacje na temat sytuacji w Japonii. Z czasem jednak zainteresowanie słabło, informacji pojawiało się coraz mniej aż w końcu tylko spontanicznie, przy okazji jakiegoś wyjątkowo istotnego i przede wszystkim atrakcyjnego dla mediów, wydarzenia docierały do nas jakiekolwiek wieści na temat tego co dzieje się w okolicach Fukushimy. 

Sytuacja zaś wcale nie wyglądała dobrze. Co prawda poziom promieniowania zdaje się w końcu spadać i do miasta Fukushima powoli sprowadzają się dawni mieszkańcy, jednak przez blisko 1,5 roku zagrożenie było poważne. Istniało nawet ryzyko, że skala promieniowania z uszkodzonego reaktora stanie się tak duża, że władze będą zmuszone ewakuować leżące zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od elektrowni stołeczne Tokio. 

Ostatecznie strefą poddaną szczególnej kontroli pozostaje jedynie prefektura Fukushima, gdzie chociaż minęło ponad 1,5 roku wciąż obowiązują podwyższone środki ostrożności. Na początku października właściciel elektrowni, firma TEPCO (Tokyo Electric Power Company) przeprowadziła pierwsze badania we wnętrzu najbardziej uszkodzonego reaktora Fukushima no.1. Okazało się, że wciąż panuje tam bardzo wysoka radiacja i w związku z tym bardzo trudno będzie usunąć niebezpieczne paliwo. 

Wciąż zagrożone pozostają również okolice elektrowni. Na terenie prefektury wciąż dokonuje się niezbędnych pomiarów mających określić stopień promieniowania. Szczególną uwagę poświęca się przede wszystkim żywności, gdyż w glebie wciąż znajdują się duże ilości radioaktywnych pierwiastków, które mogą przedostać się do między innymi do upraw ryżu. Ścisła kontrola skażenia jest tym istotniejsza, że przed marcem 2011 roku prefektura Fukushima była jednym z głównych producentów żywności w Japonii. 

Manipulacje badaniami? 

Pojawia się jednak problem wiarygodności przeprowadzanych badań. Oficjalne raporty publikowane przez rząd japoński są kwestionowane przez organizacje obywatelskie takie jak choćby Stowarzyszenie Obywateli i Naukowców Zaniepokojonych Poziomem Wewnętrznej Radiacji. Podczas zorganizowanej niedawno w Tokio konferencji prasowej poinformowali oni o manipulacjach dokonywanych przez jedno z ministerstw, którego wyniki badań miały zostać sfałszowane. Jak stwierdził jeden z przedstawicieli organizacji, emerytowany profesor fizyki uniwersytetu w Ryukus, Katsuma Yagasaki „obawiamy się, że ministerstwo oczyściło miejsca zanim pobrało próbki, być może również manipulowało liczbami w celu uzyskania niższych odczytów”. W opinii naukowców dane ministerstwa mogły zostać zaniżone nawet o 50 procent. 

Nie są to pierwsze doniesienia świadczące o ukrywaniu przez rząd w Tokio prawdziwego poziomu skażenia. Jeszcze w czerwcu japońskie media ujawniły dokumenty świadczące o tym, ze władze zataiły dane z systemu SPEEDI utworzonego specjalnie w celu ostrzegania przez ewentualnym wzrostem promieniowania. Tuż po katastrofie zdecydowały się one zataić dane twierdząc, że są one niewiarygodne i mogą spowodować panikę. 

Odrębną, lecz również wpływającą na zaufanie do japońskiego rządu kwestią był skandal jaki pod koniec sierpnia opisałem również na blogu „Kod Władzy”. Pisałem wówczas o powiązaniach firmy TEPCO z japońską organizacją Yakuza, która miała udzielać pomocy między innymi przy rekrutowaniu pracowników do uszkodzonej elektrowni. Firma miała z tym poważne problemy, gdyż niewielu Japończyków było gotowych ryzykować życie i zdrowie, nawet jeśli korporacja oferowała wysokie wynagrodzenia. 

Próbą ratowania zaufania można zapewne uznać powołanie na początku października 2012 roku nowego urzędu, którego zadaniem będzie ustalenie norm funkcjonowania elektrowni atomowych na terenie Japonii. Jak bowiem wykazały kolejne śledztwa, źródłem katastrofy w Fukushimie nie była jedynie fala tsunami, która uszkodziła reaktor. Kataklizm jedynie odsłonił istniejące już wcześniej zaniedbania, zaś brak kontroli japońskiego rządu okazał się niewspółmierny do skali zagrożenia jakie stanowiła źle zarządzana elektrownia. Według serwisu Forbes.com nowo powstała agencja NRA (Nuclear Regulation Authority) dysponować będzie budżetem w wysokości 600 milionów dolarów i zatrudniać będzie blisko 500 pracowników. Wśród jej głównych zadań będzie stworzenie a następnie wdrożenie odpowiednich przepisów bezpieczeństwa dla elektrowni atomowych, nadzorowanie bezpieczeństwa obiektów, a także monitorowanie promieniowania. 

Również jednak w przypadku powołania NRA pojawiają się pytania co do tego jakie będzie miała ona ostatecznie przeznaczenie. Jeszcze kilka miesięcy temu rząd Japonii deklarował, że w ciągu najbliższych 20 lat, a najpóźniej do roku 2040 zupełnie wycofa się z energetyki atomowej. Później jednak okazało się, że wcześniejsze zapowiedzi nie są ostateczne o czym świadczyć może między innymi polecenie wydane przez premiera Nodę, który rozkazał ponownie uruchomić dwa reaktory leżące w prefekturze Fukui. 

Społeczeństwo vs. lobby 

Wcześniejsze deklaracje mogły się wiązać z ogromnym spadkiem poparcia dla energii atomowej wśród Japończyków. Po doświadczeniu z Fukushimą wielu obywateli zaczęło naciskać na władze by te podjęły działania mające na celu zupełne uniezależnienie japońskiej gospodarki od atomu. Jednym z głównych problemów jest jednak fakt, że Kraj Kwitnącej Wiśni jest w ogromnym stopniu zależny od energii atomowej i wdrożenie nowych rozwiązań wiązać się będzie nie tylko z wielkimi kosztami stworzenia nowej infrastruktury, ale też znacznie wyższymi kosztami eksploatacji. Z tego też powodu przedstawiciele największych japońskich firm zagroziły, że w przypadku rezygnacji z energii atomowej te przeniosą swoją produkcję za granicę. 

Można przypuszczać, że podobne deklaracje przeważyły nad nastrojami opinii publicznej i stąd premier Noda zdecydował się delikatnie wycofać z pomysłów rezygnacji z atomu. W tym kontekście powołanie NRA może w dłuższej perspektywie nie tylko przywrócić wiarygodność instytucjom rządowym, ale też sprawić, że Japończycy ponownie poprą energetykę atomową. 

Google i Apple wydają na obronę patentów więcej niż na badania

Wielka wojna o własność intelektualną trwa w najlepsze. Ogłaszane w ostatnim czasie kolejne doniesienia na temat procesów wytaczanych w imieniu obrony praw patentowych w końcu przyniosły nieoczekiwany rezultat - największe światowe koncerny wydają na ich obronę więcej niż wynoszą inwestycje przeznaczone na rozwój nowych technologii - pisze New York Times. 

fot. linusb4/sxc.hu
Kilka miesięcy głośnym echem odbiło się doniesienie o wygraniu przez koncern Apple procesu z Samsungiem, na mocy którego koreańska firma zmuszona była wypłacić blisko miliard dolarów odszkodowania. Chociaż kwota może szokować to była ona znacznie niższa od tej jakiej oczekiwano na samym początku. Zdaniem reprezentujących Apple prawników wygląd oraz aplikacje skopiowane przez Samsunga miały w sumie kosztować amerykański koncern blisko 2,5 miliarda dolarów. Warto przy tym przypomnieć, że praktycznie w tym samym czasie miał miejsce analogiczny proces, w którym tym razem Samsung pozywał Apple na 200 milionów dolarów, twierdząc że pewne rozwiązania zastosowane w iPhone'ach są w rzeczywistości pomysłami stworzonymi przez Koreańczyków. 

Podobnych procesów było znacznie więcej, do sądu poszły między innymi Motorola, HTC i Google. Ci ostatni w pewnym momencie byli zagrożeni atakiem na jedną ich sztandarowych aplikacji, Androida, ostatecznie jednak Apple zdecydowała się pozwać do sądu jedynie firmy produkujące akcesoria oparte na tej platformie. 

Ogromny wzrost wartości marki iPhone i innych produktów Apple sprawiły, że skorzystało na tym również wiele firm będących partnerami technologicznego giganta. Równocześnie jednak wzrosły koszty rejestracji i roszczeń praw patentowych. Według firmy analitycznej M-CAM w ciągu ostatnich 12 lat Google zarejestrowało blisko 2 700 patentów, Apple 4 100 zaś Microsoft 21 000.

Za prawami patentowymi idą potężne pieniądze a ustawodawstwo Stanów Zjednoczonych sprzyja wielu twórcom nowych technologii. Z tego też względu zdaniem przedstawicieli Apple walka o utrzymanie praw do patentów mimo wszystko się opłaca. Póki co jednak procesy odbywają się na terytorium USA. Co się stanie kiedy kolejne pozwy trafią do sądów również w innych państwach? 

NewYorkTimes/Guardian/IntelHub

czwartek, 11 października 2012

Detroit - wchodzisz na własne ryzyko

Upadek kwitnącego niegdyś miasta jakim było w przeszłości Detroit bardzo często przytaczany jest jako przykład nie tylko niegospodarności i błędnych decyzji politycznych decydentów, ale też problemów jakie przeżywają Stany Zjednoczone w całej swojej rozciągłości. Niedawno w oczach policji miasto zyskało status strefy wojny. 

Jak poinformował The Huffington Post tylko w ciągu ostatniego roku odsetek zabójstw w mieście wzrósł o 5,2%. Przez pierwszych dziewięć miesięcy w Detroit w wyniku ponad ośmiuset strzelanin i ataków z użyciem noży zginęło aż 261 osób czyniąc je jednym z najbardziej niebezpiecznych miast w USA. Równocześnie tamtejsi policjanci skarżą się, że są przepracowani i obawiają się o swoje życie, od początku lata z pracy zrezygnowały bowiem setki funkcjonariuszy. W porównaniu z sytuacją sprzed dekady na służbie jest o tysiąc mniej policjantów. Zdaniem przedstawiciela Detroit Police Officer Association (DPOA) "Detroit jest najbardziej niebezpiecznym miastem Ameryki, liczba zabójstw jest najwyższa w kraju, lecz równocześnie Departament Policji cierpi na braki kadrowe. Według DPOA w Detroit trwa wojna, powinna być to jednak wojna z przestępczością a nie wojna z funkcjonariuszami policji". 

Z tego też powodu organizacja rozpoczęła kampanię informacyjną mającą ostrzegać przed wkraczaniem do określonych stref miasta. W ich okolicach pojawiają się kartki z hasłem: "Uwaga wchodzisz do Detroit na własne ryzyko"


Problemy tamtejszej policji są kolejnym przejawem upadku jakiego doznało to niegdysiejsze centrum amerykańskiego centrum przemysłu samochodowego. Od kilkunastu lat populacja mieszkańców regularnie się kurczy, opustoszały całe dzielnice, wyburzane są domy. Władze miasta w ramach programów oszczędnościowych obcinają budżety większości służb publicznych, zachęcają również mieszkańców do przeprowadzki do innych dzielnic.



źródło: Huffingtonpost/Naturalnews




- See more at: http://pomocnicy.blogspot.com/2013/04/jak-dodac-informacje-o-ciasteczkach-do.html#sthash.uAMCuvtT.dpuf