poniedziałek, 16 grudnia 2013

Fragment powieści "Kod Władzy": Rozdział 8 Szymany, Polska

Poprzedni rozdział

 Niebo rozświetlało tysiące widocznych gołym okiem gwiazd. Brakowało na nim tylko Księżyca, którego blask byłby tej nocy pomocny wędrującej przez leśne chaszcze parze. Marc przedzierał się pierwszy, starając się umożliwić Monik łatwiejsze przejście przez gąszcz. Ta dżentelmeńska postawa nie zawsze skutkowała tym, by Monik nie odczuwała przykrości w tej mało komfortowej eskapadzie. Czasem odgarniane przez Marca gałęzie uderzały ją po twarzy.
– Ale będę wyglądała. Jakby mnie ktoś smagał pejczem – odezwała się. – Gdyby tatuś widział, co robi jego córeczka, żeby być dobrym dziennikarzem – zakpiła.
– Dzielna jesteś. Mam wrażenie, że każdy twój krok zbliża cię do Pulitzera – Marc starał się pocieszyć swoją towarzyszkę. – Lotnisko powinno być już bardzo blisko.
– Mówiłeś, że możemy natknąć się na wojskowe patrole… Jeszcze nas zamkną za szpiegowanie.
– Lotnisko jest chronione jako obiekt wojskowy, a w takich szczególnych przypadkach myślę, że tym bardziej. – To lepiej już nic nie mówię – wystraszyła się wymyśloną przez nią samą perspektywą.
– Chodź, Monik. Jestem pewien, że nie tracimy czasu.
Starali się zachowywać jak najciszej. Marc wiedział, że w przypadku zatrzymania będzie bardzo trudno wskazać logiczny powód ich obecności w tym miejscu i o takiej porze. Niestety, nie mógł powołać się na źródło swoich informacji. I to nie tylko dlatego, że żaden przyzwoity dziennikarz nie ujawniał swoich informatorów, ale przede wszystkim ponieważ jego informator był jak duch, właściwie nic o nim nie było wiadomo. Można było tylko przypuszczać, że pracuje na lotnisku. I to wszystko. Stawiał więc swoje kroki tym ostrożniej, rozglądając się dookoła i uważnie wypatrując potencjalnych wojskowych patroli. Panujące wokół ciemności zaczęły już trochę rzednąć. Miał wrażenie, że dochodzą do skraju lasu, przez który się przedzierali. Zwolnił kroku. Dostrzegł pas lotniska. Spojrzał w kierunku lotniska. Na lotnisku było ciemno. Rysująca się w oddali wieża kontrolna nie była oświetlona. Otaczającą ich ciemność potęgowała cisza,
przerywana jedynie odgłosami szczekającego psa.
– Która godzina? – spytała szeptem Monik.
– Piętnaście po jedenastej – odpowiedział.
– To chyba za parę minut, prawda?
– Tak, ten człowiek mówił, że o 23.30 samolot będzie lądował. Zobaczymy – odparł Marc.

Ukryci w wysokiej, porastającej lotnisko trawie, siedzieli milcząc. Rozglądali niepewnie się dookoła. Monik przysunęła się do Marca. Zastanawiał się, czy drży ze strachu, czy z chłodu. Położył jej przyjaźnie rękę na ramieniu. Miał wrażenie, że po chwili drżenie było już mniej dla niego odczuwalne. Siedzieli przytuleni. Mijały minuty. Marc spojrzał na zegarek. Oczekiwana pora lądowania już minęła. Na lotnisku nie było widać żadnego ruchu. Nic nie zapowiadało przylotu samolotu. Nagle pas lotniska rozświetlił się. Ułożone wzdłuż lądowiska światła wyznaczyły miejsce lądowania. Marc i Monik usłyszeli nad głowami narastający świst i zaczęli spoglądać nerwowo raz w jedną, raz w drugą stronę. Nie wiedzieli, skąd nadleci samolot. Nagle go dostrzegli. Jego reflektory skierowane na miejsce lądowania oświetliły pas.
– Boże, spadnie na nas! – krzyknęła półgłosem Monik.
Marc ścisnął jej rękę. Samolot powoli obniżał lot. Jego koła z piskiem, mocno uderzyły w kilkudziesięcioletni zużyty beton. Samolot zaczął hamować.
– Kto i po co tu ląduje? – pomyślał Marc, przyglądając się lądowaniu.
Starał się dojrzeć oznaczenie samolotu, ale w ciemności nie było nic widać. Samolot lądował. Wytracił szybkość i zatrzymał się na końcu pasa. Powoli odwrócił się, tocząc się do wyznaczonego miejsca postoju. Pilot wyłączył silniki. Zapanowała cisza. Przez kilka minut nic się nie działo. Tak jakby reżyser tego spektaklu czekał, czy ktoś zareaguje. Ale reakcji nie było. Później wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. Jak w znakomicie przećwiczonym schemacie. Pod samolot podjechał samochód terenowy. W tym samym momencie do wyjścia podjechały dwie ciężarówki. Kilkoro ludzi wyskoczyło z nich, gdy tylko otwarły się drzwi maszyny. Zaczęli rozładowywać skrzynie. Z odległości, w jakiej się znajdowali, Marc i Monik nie byli stanie dostrzec nic więcej. Po chwili do samolotu podjechały trzy limuzyny. Z maszyny wysiadło kilkanaście osób i weszło do podstawionych samochodów. Auta błyskawicznie ruszyły. Za nimi potoczyły się ciężarówki. Drzwi samolotu zostały natychmiast zamknięte. Włączono silniki i samolot po chwili skierował się na koniec pasa startowego. Odwrócił się wolno, zatrzymał, a potem ruszył z pełną mocą. Ogromny huk towarzyszył niebezpiecznemu startowi. Maszyna uniosła się, ryzykując zetknięcie się z bliską ścianą lasu. Odleciała. Marc z Monik stali od dłuższego czasu osłupiali.
– Cholera jasna! – powiedziała Monik. – Co ty na to?
– Co ja na to? Masz rację… cholera jasna.
Nagle z odległości kilkunastu metrów oboje usłyszeli donośny głos.
– Stać! Kto tu jest?! Ręce do góry i nie ruszać się!
Marc nie czekał na dalszą reakcję kogoś, kto zauważył ich obecność.
Złapał Monik za rękę i mocno pociągnął w swoją stronę.
– Uciekamy! – krzyknął.
Ruszyli przed siebie. Marc biegł przodem, trzymając mocno dłoń Monik., Nie zwracali uwagi na smagające ich dotkliwie gałęzie.
– Stać natychmiast! Będę strzelać! – usłyszeli oddalający się głos. Nie zwracali uwagi już na nic. Chcieli tylko jak najszybciej znaleźć się w samochodzie. Nagle usłyszeli strzały z broni maszynowej. Kule uderzyły w otaczające ich drzewa, z których odprysła kora.
– Boże! Strzelają do nas! – krzyknęła Monik.
– Nie oglądaj się! Biegnij! – Marc łapał oddech.
Wydostali się na leśny parking, na którym zostawili audi. Po raz drugi usłyszeli strzały i głośne szczekanie psa. Marc w biegu sięgnął do kieszeni.
– Gdzie ten cholerny klucz? – pomyślał.
Podbiegli do samochodu. Mężczyzna nacisnął guzik na pilocie i samochód był już otwarty. Wskoczyli do środka. Chwilę trwało, zanim Marc, nerwowo szukając, włożył kluczyk do stacyjki. W chwili gdy uruchamiał silnik, na maskę samochodu wskoczył ogromny wilczur. Szczekając, rzucił się na przednią szybę. Monik odruchowo zasłoniła twarz rękoma.
– Nie bój się! – krzyknął Marc.
Samochód ruszył z miejsca. Ujadający na masce pies stoczył się na ziemię. Zbyt wiele dodanego gazu spowodowało, że auto zaczęło pływać po leśnej drodze. Marc włączył wszystkie światła.
– Uda nam się uciec, zobaczysz – powiedział. Jechali szybciej, na tyle, na ile w tych warunkach pozwalały umiejętności kierowcy. Po kilku minutach ucieczki zobaczyli przed samochodem ogromną łunę mocnego światła.
– Boże! Co to takiego?! – Monik złapała Marca za ramię.

– Nasłali na nas helikopter – odpowiedział. – Teraz dopiero się zacznie – pomyślał.
Samochód sunął z dużą prędkością po leśnej, dość krętej drodze.
Plama światła przesuwała się razem z nimi.
– Na szczęście nie strzelają – pomyślał Marc.
– Co robimy? – zapytała Monik.

– Nie mamy wyboru, musimy im uciec. Trzymaj się, będzie rzucać – odpowiedział Marc.

Samochód z dużą prędkością przetoczył się przez drewniany most. Lecący nad nimi helikopter kołysał się z boku na bok. Nagle Marc gwałtownie zahamował. Samochód skręcił w prawo. W tym miejscu leśna droga łączyła się z wąską asfaltową szosą. Marc odetchnął z ulgą. Teraz samochód trzymał się drogi, tak jak tego oczekiwał. Prowadząc, zastanawiał się, jak uciec pogoni. Był przekonany, że załoga helikoptera zaalarmowała patrole drogowe i że szykują one właśnie w tej chwili pułapkę. Po raz pierwszy był w takiej sytuacji. Dotychczas obserwował pościgi w kinie lub na ekranie telewizora. Nagle sam stał się bohaterem sensacyjnego filmu. Gorączkowo starał sobie przypomnieć, jak w filmach pozbywają się helikopterów. Ale nic poza strzelaniem z broni nie przychodziło mu do głowy. Zauważył, że helikopter znacznie obniżył lot i coraz bardziej zbliżał się do nich. Pilot starał się wyprzedzić samochód i siadając przed nim, zatrzymać go.
– Ależ ryzykuje… – pomyślał Marc. – Pełno tu drzew.
Wyminął helikopter, wjeżdżając do zatoczki przystanku autobusowego. Nacisnął gaz i pomknął dalej. Helikopter momentalnie uniósł się do góry. Podniósł się jednak pod kątem i nagle łopata wirnika uderzyła w pień przydrożnego drzewa. Rozległ się ogromny huk. Maszyna stanęła w płomieniach. Marc pierwszy zauważył błysk płomienia. Oddalający się samochód zalśnił żółtopomarańczowym światłem.
– O Boże! Co się stało, Marc?! – krzyknęła Monik.
– Spokojnie – odpowiedział Marc. – Widocznie w coś uderzyli. To nie nasza wina. Trzymaj się, musimy jak najszybciej stąd uciec. Pewnie już na każdym skrzyżowaniu na nas czekają. Zostawimy gdzieś samochód i spróbujemy dostać się do chaty.
– A co powiemy, jeśli nas złapią?
– Jeżeli tylko nie złapią nas dzisiaj, powiemy, że nasz samochód został skradziony. W tym kraju to nic dziwnego. Nie bój się, wszystko będzie w porządku. Dotarli do miejsca, w którym zaczynała się droga prowadząca do chaty nad jeziorem. Marc przejechał skrzyżowanie i skręcił w przeciwną stronę. Wjechał w las i zatrzymał samochód za zimowym karmnikiem dla zwierząt.
– Wysiadamy. Chodź Monik.
Wysiedli z auta. Marc przetarł kluczyki chusteczką i rzucił je daleko za siebie.
– Uciekamy stąd. Musimy jak najszybciej dostać się do chaty. To kilka kilometrów – zwrócił się do swojej towarzyszki. Po chwili biegli już asfaltową drogą. W oddali słyszeli dźwięk policyjnych syren. Zatrzymali się na chwilę, próbując złapać oddech. Pomiędzy drzewami, na drodze, z której zbiegli, dostrzegli przejeżdżający samochód. Ruszyli przed siebie. W chacie Kajetana zabytkowy zegar wybijał kwadrans po pierwszej.

1 komentarz:

  1. http://www.youtube.com/watch?v=bYSGPBtZRFA Victorze co sądzisz o tym nagraniu i transformacji w gada ? To na pewno nie był błąd kamery Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Podziel się swoimi uwagami

- See more at: http://pomocnicy.blogspot.com/2013/04/jak-dodac-informacje-o-ciasteczkach-do.html#sthash.uAMCuvtT.dpuf