Już drugi raz w ciągu tygodnia przedzierali się przez las w zapadającym zmroku. Ostatnim razem mieli dużo szczęścia, a ryzyko było przecież ogromne. W obcym kraju skradali się do ściśle strzeżonego wojskowego obiektu, a w zasadzie do czegoś, co było pilnowane przez wojsko lub agentów wywiadu. Złapani, mogli mieć zapewne sporo problemów. Tym razem mieli nadzieję, że w ostateczności zostaną uznani za szalonych koneserów zabytków. Ostatecznie zawsze mogliby wytłumaczyć się dziennikarską misją.
Skupiali się bardziej na dotarciu do zamku niż na rozważaniu potencjalnego niebezpieczeństwa, które mogło im zagrażać. Mieli nadzieję nie spotkać nikogo na swojej drodze.
– Marc, gdybyśmy się rozdzielili, to spotkamy się w hotelu – odezwała się Monik.
– OK. To dobry pomysł, ale starajmy się trzymać razem – odpowiedział.
Początkowo szli drogą, którą przyjechali z zamku do hotelu. Doszli do miejsca, z którego widoczni byli strażnicy pilnujący drogi dojazdowej. Skręcili w lewo, wchodząc do zagajnika. Starali się obejść strażników szerokim łukiem, tak by ci nie usłyszeli odgłosów łamiących się pod stopami gałęzi. Wyszli na polanę znajdującą się przy zamku, który miał kształt trójkąta. Otoczony był z dwóch stron lasem, a z trzeciej polaną i biegnącą z jej prawej strony drogą, prowadzącą do głównego wejścia.
Idący przodem Marc zatrzymał ręką Monik. Na polanie stały trzy helikoptery, wokół których kręciło się kilka osób. Ich obecność uniemożliwiała przejście.
– Musimy się cofnąć i przejść przez drogę – powiedział. – Później skrajem lasu podejdziemy do wejścia.
– Dobrze, chodźmy – odpowiedziała Monik.
Cofnęli się kilkadziesiąt metrów, by nie było ich widać z polany. Okolica zamku pozwalała na łatwe przedostanie się do okalającego go muru. Przekradali się teraz, mając zamek po swojej lewej stronie. Po chwili doszli do bramy i przystanęli. Przed wejściem stało dwóch strażników. Panująca ciemność nie pozwalała dostrzec ich mundurów. Marcowi wydawało się, że nie byli ubrani w uniformy strażników zamkowych.
– Musimy coś zrobić, aby odeszli. Rozejrzyj się, czy nie ma gdzieś przypadkiem jakichś dużych kamieni.
Monik skierowała się w głąb lasu.
Noc im sprzyjała, było ciemno. Księżyc nie pomagał strażnikom w ich zadaniu. Marc usilnie zastanawiał się nad możliwością przedostania się na dziedziniec. Spoglądał na zamek. Pomiędzy trzema wieżami zbudowana była część mieszkalna. Jedna z wież była znacznie potężniejsza od pozostałych.
„To pewnie pod nią Himmler odbywał swoje rytuały” – pomyślał.
Usłyszał kroki powracającej Monik, która przyniosła ze sobą kilka znacznej wielkości kamieni.
– Posłuchaj – strażnicy nie ruszają się z miejsca. Plan jest taki: spróbuję rzucić kamieniem z pewnej odległości od bramy. Muszę się trochę cofnąć, stąd nie dorzucę. Ty zostaniesz tutaj. Jeżeli obaj strażnicy podążą w kierunku hałasu, przebiegniesz szybko do środka i ukryjesz się. Mam nadzieję, że uda mi się do ciebie dołączyć, zanim wrócą na miejsce. Czekaj na mnie na dziedzińcu. Sama nie ryzykuj, OK?
– Dobrze, ale błagam cię, przyjdź jak najszybciej – odpowiedziała Monik.
– Nie martw się, mamy szczęście, jest ciemno. Nie powinno być problemu z dostaniem się na zamek, jeżeli tylko uda mi się ich odciągnąć. – Marc ścisnął dłoń Monik. – Idę, przysuń się jak najbliżej wejścia. Uważaj na siebie.
Monik poszła w kierunku bramy.
Marc powoli, tak by nie narobić hałasu, cofał się wzdłuż drogi. Naprzeciwko miał okna części mieszkalnej. Poczekał jeszcze chwilę, aż Monik dotrze jak najbliżej wejścia. Wybrał okno, w które chciał trafić. Nie paliło się w nim światło, podobnie jak w pozostałych.
„No to do dzieła.” – dodał sobie odwagi.
Zamachnął się mocno. Rzucony kamień uderzył w mur tuż obok okna.
„Cholera! Nie trafiłem…” – pomyślał.
Spojrzał w kierunku strażników, którzy nagle przerwali rozmowę. Nasłuchiwali przez moment.
Zamachnął się ponownie. Tym razem kamień z hukiem trafił w ramę okna. Marc spojrzał w kierunku mężczyzn. Jeden z nich ruszył w stronę hałasu. Nagle, już biegnąc, krzyknął coś do drugiego strażnika. Ten podążył natychmiast za nim. Marc szybko skierował się do bramy. Zaryzykował i wybiegł na drogę. Miał nadzieję, że strażnicy, których minął, biegnąc lasem, nie będą się oglądać. Wpadł na dziedziniec. Stało na nim kilkanaście limuzyn. Nie zauważył nikogo.
– Monik! – zawołał cicho.
– Tu jestem – odezwała się zza najbliższego samochodu.
Marc podbiegł do niej.
– Chodź. Szybko.
Złapał ją za rękę i pociągnął za sobą w kierunku słabo oświetlonego wejścia. Wbiegli po schodach i zatrzymali się na chwilę. Marc sprawdził, czy przypadkiem nikt nie stoi z drugiej strony przy wyjściu. Mieli szczęście. Nie było nikogo. Weszli do środka i pobiegli korytarzem.
– Musimy się spokojnie rozejrzeć – powiedział do Monik.
– Wejdźmy tu, do komnaty, ukryjemy się – powiedziała.
Marc otworzył drzwi. Wślizgnęli się do ciemnej sali.
– Co robimy? – zapytała Monik po krótkiej chwili.
– Poczekajmy, muszę się zorientować, co się tutaj dzieje. Gdzieś musi odbywać się to przyjęcie – odpowiedział.
– Cicho! Ktoś idzie…
Zamilkli.
Korytarzem szedł ubrany na biało kelner. Niósł ogromną tacę pełną butelek z alkoholem i czymś, czego Marc nie był w stanie rozpoznać. Minął ich kryjówkę i udał się w kierunku północnej wieży.
– Chodźmy za nim – szepnął do Monik.
Cicho wyszli z pomieszczenia. Starali się nie robić hałasu. Człowiek niosący tacę szedł kilkanaście kroków przed nimi. Nie zwracał uwagi na to, co działo się za nim. Stojące na tacy butelki stukały o siebie, delikatnie dzwoniąc. Kelner doszedł do końca korytarza i nagle zniknął.
– Szybko! Idziemy! Kelner schodzi w dół – szepnął Marc.
Podbiegli do schodów i spojrzeli za nim. Mężczyzna z tacą zszedł pod wieżę.
Monik spojrzała pytająco na Marca.
– Wszedł do jakiejś komnaty. Zejdziemy teraz, on na pewno nie wróci tak szybko. Musi to odstawić lub nalać drinki.
Zaczęli schodzić po schodach. Zeszli na dolny poziom zamku i znaleźli się w holu prowadzącym do komnaty. Zza drzwi dochodziły odgłosy głośnej rozmowy. Rozejrzeli się dookoła i ukryli się za kamienną balustradą schodów.
Po dłuższej chwili drzwi otworzyły się. Wyszedł z nich mężczyzna z tacą. Po chwili ponownie zniknął.
Marc podniósł się z miejsca, w którym się ukryli. Zauważył smugę światła sączącego się zza olbrzymich drzwi, prowadzących do komnaty. Były niedomknięte.
– Ależ mamy szczęście… Zobacz, nie zamknął dobrze drzwi – powiedział do Monik.
– Podejdziemy do nich. Zajrzę do środka, a ty stań za mną i wsłuchuj się w to, co będzie się działo na schodach. Gdyby ktoś szedł, schowamy się. Tutaj jest dosyć bezpiecznie.
– Dobrze – odpowiedziała.
Po cichu podeszli do drzwi. Marc spojrzał do środka.
Duża komnata otoczona była kolumnami. W sali ustawiony był ogromny dębowy stół. Dookoła, na skórzanych fotelach ozdobionych herbami, siedziało kilkunastu mężczyzn. Marc policzył ich szybko – było ich dokładnie trzynastu.
– Myślisz, że CIA zostało powołane, aby gonić niegrzecznych chłopców po świecie? Albo strzec prezydenta przed wariatami? Nie zapominaj, że to nasi ludzie budowali tę organizację i nasze cele są również ich celami – męski głos niósł się echem po sali.
Marc spojrzał na mężczyzn siedzących za stołem. Jego wzrok przyciągnął w pierwszej kolejności człowiek ubrany w czerwoną kardynalską sutannę z purpurowym pasem. Obok niego siedział mężczyzna w mundurze amerykańskiego generała. To właśnie on odpowiedział na słowa, które Marc usłyszał.
„Poul byłby zaskoczony, widząc tu kardynała – pomyślał. – Szkoda, że nie mogę zrobić zdjęcia”.
– Wiem, ale pamiętaj, że problem nie leży w CIA, a w wojnie toczącej się w nowej KGB, to stamtąd przeciekają różne informacje, które nam szkodzą i nad tym powinniśmy zapanować.
– Spokojnie, to może jeszcze trochę potrwać. Cały czas staramy się opanować konflikty, zwłaszcza wśród starych agentów. To nie takie proste…
Marc spojrzał w kierunku osoby mówiącej te słowa. Rosyjski generał w galowym mundurze siedział po drugiej stronie stołu.
– Nie irytujcie się – powiedział mężczyzna o szpakowatych włosach, siedzący na głównym miejscu przy stole. Ubrany był w elegancki garnitur.
– Zdrajców trzeba usuwać, a konflikty likwidować. Zwłaszcza teraz potrzebny jest nam spokój. Dosyć mamy problemów w miejscach, które wymykają się nam spod kontroli.
– Tak – odezwał się inny mężczyzna – ale są również i dobre informacje. Mamy pod kontrolą praktycznie każdy system bankowy i przynajmniej z tym od pewnego czasu mamy spokój. Kontrolujemy giełdy, obrót złotem i diamentami. Trochę problemów będziemy mieli na Ukrainie, ale z tym również sobie poradzimy.
– A jak tam u was we Francji? – prowadzący spotkanie zwrócił się do innego mężczyzny.
– Trzymamy prezydenta z daleka od mieszania się w nasze sprawy i tego, co dzieje się pomiędzy Niemcami a Rosją. Chętnie by się w to bardziej zaangażował, ale wewnętrzne burdy z paleniem tysięcy samochodów, jakie są wszczynane z naszej inicjatywy, skupiają jego uwagę gdzie indziej. Dla ludzi zawsze ważniejsze jest to, co dzieje się obok nich.
Marc odwrócił się, by spojrzeć na Monik. Wsłuchiwała się w odgłosy korytarza. Zerknęła na niego uspokajająco. Zwrócił głowę w kierunku komnaty.
– Bardzo się z tego cieszę. Pamiętajcie, teraz najważniejszą dla nas sprawą jest coś, co było największą hańbą – brak uchwalenia konstytucji europejskiej. To okropne. Tyle lat przygotowań i przez nieudolność kilku szefów rządów wszystko się rozsypało. Bez jednej Unii nie da się osiągnąć nowego ładu. Chcę, byście zrobili wszystko, aby nam się udało.
Siedzący obok rosyjskiego generała postawny mężczyzna z czarną brodą zapytał:
– Mamy problem z Polską? Teraz ona najbardziej blokuje nasze wspólne działania. Jeszcze przez chwilę… Jak zapewne pamiętacie, już Monnet stwierdził, że wspólnota europejska jest tylko etapem na drodze do zorganizowanego świata jutra. Udało się nam przeniknąć do wszystkich głównych struktur organizacyjnych Unii. W czerwcu 1993 roku z inicjatywy Wielkiego Wschodu Francji i Wielkiej Loży Francji oraz niezależnych obediencji i lóży europejskich, w tym sześciu lóży polskich, utworzona została w Strasburgu Europejska Konferencja Masońska, która uchwaliła Europejską Umowę Masońską mającą doprowadzić, w oparciu o etykę wolnomularską, do zbudowania Europy masońskiej jako konstrukcji dla ideałów bez kompromisów i dewiacji. Polska to fundament Kościoła w Europie i dlatego jest dla nas trudna. Ostatnio osłabiliśmy pozycję Kościoła. Wiele afer wokół byłych współpracowników tajnych służb to jeden z tych mechanizmów. Wspieramy po cichu telewizję parakościelną. Nasz wpływ jest coraz większy. Ale to jeszcze potrwa…
– A co z Opus Dei?
Marc nie dojrzał, kto zadał to pytanie.
– W Polsce jest około czterystu członków prałatury Opus Dei, mają tam duże wpływy – odpowiedział człowiek siedzący na najważniejszym fotelu. – Jak to wygląda z perspektywy Watykanu? – zwrócił się do kardynała.
– Kościół uczestniczy w walce konkurencyjnej z wszystkimi możliwymi ruchami. Jeśli osłabną jego siły, będzie mógł po cichu zrezygnować z roszczeń reprezentowania wszystkich, ograniczając się do jeszcze większej przeciwwagi dla gnijącego społeczeństwa, wycofania się na biegun lub do rezygnacji z ucieleśniania „nowego, oświeconego rodzaju chrześcijaństwa”. Przegrałby wtedy także szansę swojej własnej globalizacji – odpowiedział kardynał. – Proszę pamiętać, że ja tylko staram się podpowiadać papieżowi to, co dla naszej organizacji byłoby najlepsze. Ale nie zawsze mi się udaje.
– Udało ci się z pewnością przy kompromitacji Kościoła polskiego podczas nominacji na arcybiskupstwo warszawskie i nieudany ingres – powiedział ktoś siedzący tyłem do drzwi.
– Owszem – uśmiechnął się kardynał. – Nie wiem, czy macie świadomość, ale to, co udało nam się uzyskać, czyli zmiana decyzji papieża pod wpływem kompromitacji kandydata, to nadzwyczajny przypadek. Mam wrażenie, że dla wielu Kościół przestał być wiarygodny. Wszystkie najważniejsze światowe media to nagłośniły. A co ciekawe, w samych Włoszech skomentowano to jako osłabienie pozycji papieża. Opowiem wam więcej w czasie kolacji. To dopiero początek naszego działania pod rządami nowego papieża, działania zmierzającego do osłabiania instytucji kościelnych w krajach, gdzie ma się za dobrze. Działamy. Chcę wam tylko przypomnieć, że już na początku udało nam się skłócić go z muzułmanami, podsuwając mu jakże niezręczną wypowiedź. – Uśmiechnął się.
Marc przysunął się bliżej drzwi. Starał się, by go nie dostrzeżono, ale prowadzona dyskusja powodowała w nim coraz większą chęć dokładnego usłyszenia wszystkich padających słów. Serce waliło mu jak oszalałe, nie spodziewał się być świadkiem tak niezwykłej rozmowy. A już na pewno nie spodziewał się być na niej w charakterze szpiega.
– Osłabiliśmy również znacznie pozycję Polski przy realizacji naszej koncepcji sprzedaży ropy do Europy – odezwał się jeden z milczących dotąd uczestników spotkania. – Najgorsze mamy już za sobą. Teraz pozwolimy odnieść Polakom jakiś mały sukces w handlu z Rosją, a w międzyczasie załatwimy swoje. Małe stowarzyszenie – Preussische Treuhand, Powiernictwo Pruskie, wznieciło niepokój w sprawie odszkodowań za pozostawione przez Niemców mienie. Sprawa będzie miała szerszy wymiar. Chodzi o nieruchomości w różnych częściach Polski. Jest wśród nich piękny pałac – spojrzał w kierunku najważniejszego w towarzystwie mężczyzny – rodziny von Waldow. Szanowni panowie! – powiedział głośno, wstając. – Nikt nie może być przeszkodą do stworzenia supermocarstwa. Wznieśmy za to toast!
Wszyscy obecni wstali, sięgając po pokaźnej wielkości kielichy z jakimś płynem. Po chwili nieskrywanego entuzjazmu usiedli z powrotem w fotelach. Marc nie mógł zobaczyć wszystkich twarzy zgromadzonych.
– Myślę panowie, że sytuacja rozwija się w dobrym kierunku. Możemy już oficjalnie kontynuować myśl ministra spraw zagranicznych, który w wywiadzie prasowym powiedział, pozwolicie, że go zacytuję – mężczyzna sięgnął po leżące przed nim dokumenty. – Jeżeli przyjrzycie się panowie liczbie aktualnych konfliktów, szybko zauważycie, że dwubiegunowość z czasów zimnej wojny od piętnastu lat należy do przeszłości, ale świat wciąż poszukuje nowego ładu. Brakuje porządkującego mocarstwa i żadne pojedyncze państwo nie potrafi przejąć tej roli. Czyż nie potwierdza to tym razem oficjalnie tego, do czego zmierzamy od lat? Nareszcie głośno zostało to powiedziane. Jeżeli pozwolicie, chciałbym teraz omówić sytuację, która ma miejsce na Mazurach w Polsce. Otóż nie podoba mi się to, co się tam dzieje. Zaczyna się jakieś zamieszanie, które niczego dobrego za sobą nie niesie. Oby tylko sprawa nie wyszła na jaw. Będziemy mieli wówczas problem ze znalezieniem sojuszników dla tych działań…
Marc poczuł szarpniecie za rękę. Był to znak od Monik. Odwrócił się do niej. Jej twarz wyrażała zaniepokojenie.
– Słyszę jakieś odgłosy w holu. Musimy się ukryć – powiedziała.
Marc odskoczył od drzwi. Podbiegli razem do miejsca, w którym schowali się poprzednio. Byli niewidoczni od strony komnaty. Marc usłyszał głosy rozmawiających ze sobą dwóch osób. Monik złapała Marca za rękę. Miał wrażenie, że jej dłoń drży.
– Nie bój się, jak tylko przejdą, pobiegniemy na górę. Chyba najbezpieczniej będzie, jak się ulotnimy – starał się ją uspokoić.
Po schodach schodziły dwie osoby. Z ich rozmowy wywnioskowali, że mieli zaprosić gości na kolację.
Ta wiadomość sprawiła, iż Marc był pewny, że czas najwyższy zrezygnować z podglądania niebezpiecznego dla nich towarzystwa. Dwaj mężczyźni zniknęli za drzwiami. Marc pociągnął Monik za sobą. Szybko wspięli się na schody. Pobiegli znanym już sobie korytarzem do drzwi wychodzących na dziedziniec. Po chwili byli już przy bramie. Przytulili się do chłodnego muru. Marc wychylił się, spoglądając w kierunku miejsca, gdzie wcześniej stali strażnicy. Dostrzegł w ciemności rozświetlanej jedynie przez sączące się światło latarni tylko jedną postać.
– Rzuć czymś w któryś samochód. Może ma czuły alarm i zwabi strażnika do siebie.
– Dobrze, zaraz coś znajdę, nie spuszczaj go z oczu – odpowiedziała Monik.
Nagle otwarły się szeroko drzwi, przez które przed chwilą wyszli. Na dziedzińcu pojawiło się kilku mężczyzn, zapewne uczestników spotkania. Marc, ukryty za filarem, zaniepokoił się o Monik.
– Dobrze, że jesteś. Wystraszyli cię? – zapytał.
– Trochę.
Marc spojrzał w kierunku strażnika. Ten, usłyszawszy rozmowy na dziedzińcu, ruszył w ich stronę. Ukryli się jak najgłębiej. Strażnik przeszedł obok nich i udał się w stronę głośno rozmawiających mężczyzn. Wybiegli cicho z miejsca, w którym się schowali. Przedostali się do zagajnika.
– Jezu, przy tobie dostanę zawału… Od kilku dni przeżywam jakiś sen na jawie. Nie wiem, czy dożyję momentu, kiedy w fotelu przy kawie przeczytam opis tych przygód w naszym piśmie. – nabierała oddechu Monik.
– Chciałem ci uprzejmie przypomnieć, że to ty mnie zaraziłaś żądzą otrzymania Pulitzera. Mam wrażenie, po tym, co usłyszałem, podsłuchując jak pięciolatek rodziców, że jesteśmy na właściwej drodze.
– No, nareszcie coś optymistycznego – zaśmiała się Monik.
– Masz jeszcze jakieś dobre wiadomości, by mnie pocieszyć?
Marc milczał tajemniczo.
– Marc, jesteś tu…? – Monik przebijała się wzrokiem przez ciemność.
– Jestem, jestem – odpowiedział. – Mam dla ciebie jeszcze coś bliższego i równie interesującego jak zaszczyty Pulitzera.
– Ależ jesteś tajemniczy. Cóż to takiego? – zapytała.
Poczuła dotyk jego dłoni, a po chwili ciepło jego ciała na swoich piersiach.
– Wiesz… – powiedział cicho – stałaś mi się bardzo bliska przez te ostatnie kilka dni.
Przytuliła się do niego. Byli razem w lesie połączeni strachem.
Obok, w zamku, zaledwie kilkadziesiąt metrów od nich, toczyły się rozmowy o przyszłości świata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się swoimi uwagami