Marc i Monik zeszli na śniadanie oszołomieni. Spali nerwowo. Podświadomie czekali na moment, w którym ktoś zapuka do drzwi ich pokoju. Nie czuli się bezpieczni. Nałożyli na talerze przygotowane przez obsługę hotelu smakołyki i stawiając je przed sobą, usiedli naprzeciwko siebie. Monik patrzyła na Marca z niepokojem.
– Matko Boska, Marc co to było? Zebranie upiorów? – zapytała.
Marc spojrzał na nią, starając się przybrać jak najbardziej spokojny wyraz twarzy.
– Upiorów? – Uśmiechnął się. – Raczej bandziorów.
– Słyszałam o tym, jeszcze przed opowieścią Kajetana, ale wierz mi Marc, spotkałam się z tym pierwszy raz w życiu.
Marc przełknął kawałek chleba.
– Jedz, porozmawiamy o tym spokojnie. Jestem pewny, że nikt nie zauważył naszej obecności.
– Jesteś tego pewny? – zaniepokoiła się Monik.
– Oczywiście. Gdyby było inaczej, zapewne ktoś chciałby czegoś od nas. Nie sądzisz?
– Pewnie masz rację. Marc… może powinniśmy stąd natychmiast wyjechać?
Marc zastanowił się chwilę.
– Nie jesteśmy w jakimś afrykańskim czy arabskim kraju, tylko u siebie, w sercu Europy. Nie bój się, nasze nerwowe zniknięcie dopiero wzbudziłoby podejrzenie. To zamkowe towarzystwo z pewnością się niczego nie domyśla.
Monik przełknęła z trudem kilka łyków kawy.
– Marc…
– Tak?
– Co to było za towarzystwo? Skąd oni wiedzieli o miejscu na Mazurach?
– Gdyby nie te fotele z herbami, dające skojarzenie w tym miejscu z rycerzami Himmlera, pomyślałbym, że to zebranie zarządu towarzyszenia Bilderberg.
– Bilderberg?
Marc spojrzał na nią zaskoczony.
– Nie słyszałaś o nich?
– Pewnie gdybym słyszała, to bym nie pytała, nie sądzisz? – odpowiedziała poirytowana. – Wybacz mi, ale jestem trochę zdenerwowana. Przepraszam.
– Ależ nic się nie dzieje – uspokoił ją. – Już ci wyjaśniam. Oficjalnie Bilderberg jest klubem służącym swobodnej wymianie poglądów, jak o sobie mówią, między przedstawicielami elit politycznych i biznesowych, a także zacieśnianiu międzynarodowej współpracy. Przynajmniej, powtórzę, tak o sobie mówią. Kiedyś szczególnie akcentowano tworzenie pomostu pomiędzy Ameryką a Europą, ze szczególnym akcentem położonym na zapobieganie konfliktom zbrojnym. Dziś nie ma już specjalnych ograniczeń. Założyciele, którzy stali się później członkami, spotkali się pierwszy raz w 1954 roku w holenderskim Hotelu de Bilderberg, stąd nazwa stowarzyszenia. Co ciekawe, a związane z ostatnim miejscem naszego pobytu, jednym z jego założycieli był polski mason, doradca generała Sikorskiego i inicjator myśli powstania wspólnot europejskich, Józef Retinger. Spotykają się raz do roku w wybranym miejscu na świecie. Nikt nie wie, jak przebiegają te spotkania ani jakie decyzje są podczas ich trwania podejmowane. Koronowane głowy, najbardziej wpływowi politycy, biznesmeni i naukowcy. Brzmi jak teoria spiskowa? Spotkania Grupy Bilderberg są regularnie śledzone. Nie wiadomo tylko, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami. O tak, to brzmi jak teoria spiskowa, trudno w to wszystko uwierzyć.
– Wczoraj te drzwi nie były dobrze zamknięte – usiłowała zażartować Monik.
– Właśnie. – Uśmiechnął się Marc. – W 2011 roku organizacja obradowała w dniach 9-11 czerwca w Szwajcarii. O dziwo, tym razem całe spotkanie cieszyło się wyjątkowo dużym zainteresowaniem komercyjnych mediów, ale tak naprawdę głównymi bohaterami tych komunikatów byli ludzie, którzy tym spotkaniom są przeciwni. Określa się ich mianem tropicieli, zwolenników, a nawet wyznawców teorii spiskowych, co automatycznie ma oznaczać, że nie ma jakiegokolwiek sensu wysłuchiwać opinii tych ludzi. Cóż, jako że zapewne również zaliczam się do tego zacnego grona, czuję się więc zobowiązany do tego, by to skomentować. Przykładowo, w jednej z najważniejszych szwajcarskich gazet, niemieckojęzycznej Basler Zeitung napisano, że spotkania Grupy Bilderberg niewiele znaczą, gdyż nie podejmuje się na nich żadnych wiążących decyzji. Tego nie możemy sprawdzić bezpośrednio, możemy jednak poszukać kontrargumentów. Według jednego z serwisów internetowych, były sekretarz generalny NATO i członek Grupy Bilderberg, Willy Claes przyznał, że po spotkaniu przygotowywany jest podsumowujący raport, zaś „po uczestnikach spodziewa się, że raport ten zostanie użyty przy kreowaniu strategii w środowiskach, w których oddziałują”.
– Skoro robią coś tajnie, to pewnie ich działalność nie służy kontynuacji działań Matki Teresy z Kalkuty – powiedziała Monik.
Jej ostatnie słowa przerwało podejście do nich wczoraj poznanego gospodarza miejsca, do którego trafili. Uśmiechnięty mężczyzna nie był świadom, jakie ważne dla świata tematy poruszali jego goście. Przynajmniej takie sprawiał wrażenie.
– Jak smakuje śniadanko? – zapytał przyjaźnie. – Starałem się bardzo, żeby było pierwsza klasa. – Uśmiechnął się.
Marc i Monik spojrzeli na mężczyznę jednocześnie.
– Wspaniałe, trudno coś innego powiedzieć – komplementował gospodarza Marc.
– A, to się cieszę. Czy państwo macie zamiar dzisiaj wyjechać? – zapytał.
Marc spojrzał na niego zaskoczony.
– Nie wiem, nie myśleliśmy jeszcze o tym. Musimy od razu odpowiedzieć?
– Ależ nie, nie ma problemu. Chciałem wiedzieć.
Mężczyzna odwrócił się. Zatrzymał się jednak i stanął ponownie twarzą w stronę swoich gości.
– Czy… – zawahał się. – Czy nie mieliście państwo wczoraj jakiejś… Jakiejś nieprzewidzianej przygody?
Monik nieomal upuściła widelec. Jej ręka zaczęła drżeć.
Marc chcąc ratować sytuację, spojrzał prosto w oczy swojego rozmówcy.
– Co pan ma na myśli? – nieświadomie podniósł głos.
– A… to już raczej pan powinien wiedzieć. Oczywiście jeżeli coś zaszło. A jeżeli nie, to tym bardziej. – Uśmiechnął się szeroko. – Moim obowiązkiem jest dbać o swoich gości. Również o ich bezpieczeństwo – spojrzał odważnie Marcowi w oczy. Jego spojrzenie wydawało się jednoznaczne.
Marc zamilkł. Zastanawiał się, czy drążyć skąd i jakie informacje ma ów człowiek. Spojrzał na Monik. Była blada.
– To znakomita cecha – uśmiechnął się Marc. – Bardzo dziękuję za troskę. Wybraliśmy się wieczorem na spacer w przeciwną stronę niż znajduje się zamek i ma pan rację. Jakiś szybko jadący w kierunku zamku samochód o mało nas nie rozjechał. Mieliśmy dużo szczęścia.
Gospodarz spoglądał na Marca poważnie.
– Czasem tak bywa, kiedy człowiek znajdzie się w jakimś czasie nie tam, gdzie powinien być. Życzę państwu spokojnego pobytu u nas. – Uśmiechnął się, patrząc na Monik. – Będę czekał na państwa decyzję.
– Rzecz jasna, zdecydujemy i poinformujemy naszego troskliwego gospodarza – głos Marca zabrzmiał kpiąco.
Gospodarz odszedł. Stanął za barem i podniósł słuchawkę telefonu. Wykręcał jakiś numer. Powiedział kilka słów, jak się wydało Marcowi po rosyjsku lub w jakimś innym, wschodnim języku. Po chwili zniknął za drzwiami prowadzącymi do kuchni.
– Marc, błagam cię, wyjedźmy stąd natychmiast – głos Monik drżał. – Natychmiast!
Marc poderwał się z krzesła.
– Chodź, zabieramy rzeczy i wyjeżdżamy.
Przerażenie widoczne w jej oczach nie pozwalało mu na podjęcie innej decyzji.
Zebrali swoje rzeczy szybko. Zeszli na dół. Marc zapłacił rachunek gotówką. Poprzedniego dnia na szczęście nie musiał podać swoich danych. Płacąc, starał się zachowywać spokojnie. Włożył walizki do bagażnika i wolno odjechał spod hotelu. Samochód skierował w przeciwną stronę niż ich kierunek podróży. Pojechali w kierunku Padeborn. Spoglądali na przemian w lusterka wsteczne. Każdy jadący za nimi dłuższą chwilę samochód podnosił im poziom adrenaliny. Wjechali do miasta. Dłuższą chwilę kluczyli po ulicach i piętrowych garażach. Dopiero kiedy nabrali pewności, że nikt ich nie śledzi, okrężną drogą skierowali się w kierunku Polski.
Marc przez chwilę zastanawiał się, czy nie pojechać do Hamburga, do siedziby redakcji, ale zrezygnował z tego pomysłu. Na ujawnienie zasłyszanej rozmowy było za wcześnie, a waga sprawy była zbyt wielka. Niemiecki zamek z himmlerowską tradycją, miejsce napiętnowane fatalną kartą przeszłości, skojarzone z wielkomocarstwową, kuluarową polityką, wywołałby w Niemczech ogromny skandal. Marc musiał wiedzieć, czy to tylko wynajęta sala na tajne spotkanie, czy siedziba nowego stowarzyszenia. W Niemczech nie brakowało fanów Hitlera i jego elit, a na świecie tych, dla których wpływy i pieniądze już nie wystarczały. Razem mogli stanowić niezwykle niebezpieczną mieszankę.
Zatrzymali się gdzieś w Saksonii. W małym przytulnym hoteliku. Poprzednie dni zbliżyły ich bardzo do siebie. Kiedy zostali w pokoju sami, nie rozważali już, czy dla przyzwoitości należy rozłączać łóżka. Tym bardziej, że w pokoju było tym razem tylko jedno. Wszystkie te niebezpieczne zdarzenia, które razem przeżyli wytworzyły między nimi specyficzną więź, czuli się dobrze w swoim towarzystwie. Jak gdyby znali się od zawsze. Ich ręce połączyły się bez słów. Usta wpiły się w siebie szukając wzajemnej rozkoszy. Najpierw nieśmiało i delikatnie, jak para zakochanych nastolatków, po chwili jednak pocałunek przerodził się w prawdziwy wir namiętności. Zapach kobiety mieszał się z podnieceniem mężczyzny. Ręce Marca wędrowały po ciele Monik, dostarczając jej rozkoszy. Odkrywały zmysłowo każdy kawałek jej ciała. Monik gwałtownie pociągnęła go za sobą. Osunęli się na łóżko. Jej nagie nogi objęły jego uda. Był w niej, a ona pragnęła go, chcąc by dał jej rozkosz i bezpieczeństwo. Monik czuła się, jakby czekała na Marca latami. Pragnęła mocno wniknąć w swojego mężczyznę. By czuć jego zapach, by oddać mu siebie. By czuć go w sobie. Kochali się jak para szaleńców. Odpływali w sobie tylko znany obszar wzajemnych uniesień. Ich mięśnie poruszały się, powodowane symfonią rodzącej się miłości, jaka rozbłysła w kontrapunkcie dla emocjonujących wydarzeń, które tak bardzo ich połączyły. Zapomnieli o nich, w tym małym hotelowym pokoju, który tej nocy był ich rajem, ich miejscem na ziemi, na świecie, we wszechświecie. Pozostały tylko emocje, które rozbłysły niczym supernowa. Cóż znaczyły dla tych dwojga kochających się ludzi mroczne duchy przeszłości? Ich nienasyceni potomkowie? Teraz, w tej chwili, nie znaczyli nic. Marc i Monik byli szczęśliwi, mając tylko siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się swoimi uwagami