Poul wrócił do pałacu.
W trakcie rozmowy z Kajetanem dowiedział się o tajemniczym spotkaniu, które było udziałem Marca i Monik. Jadąc z powrotem, zastanawiał się nad tym, co usłyszał. Szczególnie dotknęła go obecność kardynała na tajnym spotkaniu. Miał nadzieję, że dziennikarskie doświadczenie Marca pozwoli mu odtworzyć wizerunek duchownego. Poul łączył jego osobę z ostatnimi wydarzeniami. Jego zidentyfikowanie mogło rozwiązać poważny problem, jaki powstał przez nielojalność osób z otoczenia papieża. Watykan nigdy nie był wzorem jednorodności poglądów, ale ostatnie zabójstwo wykraczało poza jego wyobrażenie o rozwiązywaniu różnic i sporów.
W pałacu poprosił recepcjonistkę o zamówienie kawy do saloniku na parterze. Po chwili pojawił się kelner. Postawił przed nim porcelanowy dzbanek, filiżankę i mlecznik.
Z zamyślenia wyrwał go głos wchodzącego do pomieszczenia mężczyzny.
– Dzień dobry – powiedział do Poula.
Mężczyzna mógł mieć około pięćdziesięciu lat. Szczupły, wysportowany, ubrany w sportowe spodnie, buty i kolorowe polo.
– Dzień dobry – odezwał się po angielsku Poul.
– Wszystko w porządku? – zapytał w tym samym języku mężczyzna. – Jak się pan u nas czuje? Mam na imię Konrad i jestem współwłaścicielem pałacu.
– A to ciekawe – Poul wydawał się zaskoczony. – Czy jest pan krewnym rodziny Waldow? – zapytał.
Mężczyzna zachmurzył się. Widać było wyraźnie, że pytanie Poula odebrało mu dobry nastrój. Usiadł naprzeciwko i odezwał się.
– Nie, nie jestem krewnym byłego właściciela. Jestem współwłaścicielem firmy, która kupiła ten zrujnowany obiekt. Z wielkim trudem odbudowaliśmy go i tylko dlatego możemy w nim teraz przebywać.
– Interesujące… – odpowiedział Poul. – Właśnie dowiedziałem się, że podobno poprzedni właściciele pałacu sprawę jego własności uważają za otwartą.
Mężczyzna spojrzał na Poula. W jego wzroku widać było wyraźnie poirytowanie.
– Proszę pana – powiedział – po odremontowaniu pałacu, Mierzęcin zaczął odwiedzać Alexander von Waldow, starszy człowiek, potomek rodu von Waldow. Pałac był siedzibą rodu do momentu, w którym pojawiła się Armia Czerwona. Było to w styczniu 1945 roku. Alexander bywał w hotelu dość często, podobnie jak i pozostali członkowie rodu. Można powiedzieć, że z czasem zaczęliśmy się zaprzyjaźniać. Zdarzało się, że organizowaliśmy nawet wspólne przyjęcia. W listopadzie ubiegłego roku osiemdziesięciojednoletni Alexander von Waldow udzielił w Mierzęcinie wywiadu niemieckiej telewizji Deutsche Welle. Byliśmy totalnie zaskoczeni i zdezorientowani. Wystąpił on jako oficjalny właściciel zamku i stwierdził, że złożył obecnym gospodarzom ofertę dziesięcioletniej, może dwudziestoletniej bezpłatnej dzierżawy. Czy może sobie pan wyobrazić, jaka była nasza reakcja? Ta sytuacja nas zszokowała. Przy tamtej okazji wyszło na jaw, że Alexander von Waldow jest jednym z trzech założycieli Preussische Treuhand, czyli Powiernictwa Pruskiego i w pewnym sensie ideologiem najbardziej nieprzejednanego środowiska wypędzonych. Zostaliśmy zmuszeni do zajęcia oficjalnego stanowiska w tej sprawie. Wojna została dawno zakończona i nie pozwolimy sobie na to, by ktokolwiek w tak podstępny sposób nas traktował. Tak zakończyła się próba polsko-niemieckiego pojednania w Mierzęcinie. Trwała cztery lata.
– Rozumiem pańskie poirytowanie – odpowiedział Poul. – A kim dokładnie jest pan Alexander?
– Zaraz panu odpowiem.
Właściciel pałacu wstał i podszedł do stojącego w rogu pokoju sekretarzyka. Wyjął z niego jakąś gazetę.
– Rzeczywiście to problem – potwierdził Poul. – A czy pański, że się tak wyrażę, przeciwnik, ma jakiś pomysł na rozwiązanie tej sytuacji?
– Ależ oczywiście, że ma, ale proszę posłuchać jak kuriozalny – odparł mężczyzna.
Sięgnął ponownie po gazetę.
– To prawda, to fragment większej całości i wcale nie jest to proste. Wydaje mi się, że może ona bardzo wiele zepsuć w stosunkach polsko-niemieckich. Tylko proszę mi powiedzieć, czy to my jesteśmy winni, że zainwestowaliśmy w tę ruinę?
– W pełni rozumiem pańską irytację – odpowiedział – ale mogę panu tylko współczuć.
Poul spojrzał na zegarek. Podniósł się z fotela.
– Miło mi było pana poznać. Jestem zauroczony tym miejscem i mogę wyrazić jedynie swój podziw za tak wielkie zaangażowanie. Muszę już jechać, ale chętnie tu wrócę i jestem pewien, że wówczas problem będzie rozwiązany. I tego panu życzę.
– Bardzo panu dziękuję za miłe słowa i proszę wybaczyć moją trudną do ukrycia irytację. Nie wiem, komu zależy na odgrzebywaniu zamierzchłych spraw i powodowaniu niepotrzebnego napięcia w stosunkach międzynarodowych. Jako ofiara takiej polityki – uśmiechnął się – mogę tylko wyrażać swoją dezaprobatę. Gdybym wiedział, że tak to wszystko się potoczy, kupiłbym sobie kemping na Mazurach. Życzę panu szczęśliwej podróży.
„Tak. Ale tam zapewne w jego ogrodzie wylądowałby samolot z podejrzanym transportem – pomyślał Poul, uśmiechając się w duchu – albo jeszcze lepiej, dostałby porcję ołowianych kulek na deser, po śniadaniu”.
Poul wyszedł z salonu. Zabrał swoje rzeczy. Uregulował rachunek w recepcji.
Gdy odjeżdżał, żegnał go krzyk kolorowych pawi.
W trakcie rozmowy z Kajetanem dowiedział się o tajemniczym spotkaniu, które było udziałem Marca i Monik. Jadąc z powrotem, zastanawiał się nad tym, co usłyszał. Szczególnie dotknęła go obecność kardynała na tajnym spotkaniu. Miał nadzieję, że dziennikarskie doświadczenie Marca pozwoli mu odtworzyć wizerunek duchownego. Poul łączył jego osobę z ostatnimi wydarzeniami. Jego zidentyfikowanie mogło rozwiązać poważny problem, jaki powstał przez nielojalność osób z otoczenia papieża. Watykan nigdy nie był wzorem jednorodności poglądów, ale ostatnie zabójstwo wykraczało poza jego wyobrażenie o rozwiązywaniu różnic i sporów.
W pałacu poprosił recepcjonistkę o zamówienie kawy do saloniku na parterze. Po chwili pojawił się kelner. Postawił przed nim porcelanowy dzbanek, filiżankę i mlecznik.
Z zamyślenia wyrwał go głos wchodzącego do pomieszczenia mężczyzny.
– Dzień dobry – powiedział do Poula.
Mężczyzna mógł mieć około pięćdziesięciu lat. Szczupły, wysportowany, ubrany w sportowe spodnie, buty i kolorowe polo.
– Dzień dobry – odezwał się po angielsku Poul.
– Wszystko w porządku? – zapytał w tym samym języku mężczyzna. – Jak się pan u nas czuje? Mam na imię Konrad i jestem współwłaścicielem pałacu.
– A to ciekawe – Poul wydawał się zaskoczony. – Czy jest pan krewnym rodziny Waldow? – zapytał.
Mężczyzna zachmurzył się. Widać było wyraźnie, że pytanie Poula odebrało mu dobry nastrój. Usiadł naprzeciwko i odezwał się.
– Nie, nie jestem krewnym byłego właściciela. Jestem współwłaścicielem firmy, która kupiła ten zrujnowany obiekt. Z wielkim trudem odbudowaliśmy go i tylko dlatego możemy w nim teraz przebywać.
– Interesujące… – odpowiedział Poul. – Właśnie dowiedziałem się, że podobno poprzedni właściciele pałacu sprawę jego własności uważają za otwartą.
Mężczyzna spojrzał na Poula. W jego wzroku widać było wyraźnie poirytowanie.
– Proszę pana – powiedział – po odremontowaniu pałacu, Mierzęcin zaczął odwiedzać Alexander von Waldow, starszy człowiek, potomek rodu von Waldow. Pałac był siedzibą rodu do momentu, w którym pojawiła się Armia Czerwona. Było to w styczniu 1945 roku. Alexander bywał w hotelu dość często, podobnie jak i pozostali członkowie rodu. Można powiedzieć, że z czasem zaczęliśmy się zaprzyjaźniać. Zdarzało się, że organizowaliśmy nawet wspólne przyjęcia. W listopadzie ubiegłego roku osiemdziesięciojednoletni Alexander von Waldow udzielił w Mierzęcinie wywiadu niemieckiej telewizji Deutsche Welle. Byliśmy totalnie zaskoczeni i zdezorientowani. Wystąpił on jako oficjalny właściciel zamku i stwierdził, że złożył obecnym gospodarzom ofertę dziesięcioletniej, może dwudziestoletniej bezpłatnej dzierżawy. Czy może sobie pan wyobrazić, jaka była nasza reakcja? Ta sytuacja nas zszokowała. Przy tamtej okazji wyszło na jaw, że Alexander von Waldow jest jednym z trzech założycieli Preussische Treuhand, czyli Powiernictwa Pruskiego i w pewnym sensie ideologiem najbardziej nieprzejednanego środowiska wypędzonych. Zostaliśmy zmuszeni do zajęcia oficjalnego stanowiska w tej sprawie. Wojna została dawno zakończona i nie pozwolimy sobie na to, by ktokolwiek w tak podstępny sposób nas traktował. Tak zakończyła się próba polsko-niemieckiego pojednania w Mierzęcinie. Trwała cztery lata.
– Rozumiem pańskie poirytowanie – odpowiedział Poul. – A kim dokładnie jest pan Alexander?
– Zaraz panu odpowiem.
Właściciel pałacu wstał i podszedł do stojącego w rogu pokoju sekretarzyka. Wyjął z niego jakąś gazetę.
– Zacytuję panu dokładnie jego słowa z jednego z wywiadów prasowych:
Jako najstarszy męski potomek rodu von Waldow, Alexander jest od czterdziestu lat szefem rady rodzinnej. Ród ten wywodzi się z Bawarii. Jedna z jego gałęzi od XIII wieku mieszkała na Pomorzu. Mierzęcin był w posiadaniu rodu od 1721 roku, kiedy protoplasta mierzęcińskiej gałęzi, Fryderyk, kupił go od rodziny von Sydow. Fryderyk był generałem króla Prus Fryderyka Wielkiego. Ród von Waldow nie był typowym rodem junkierskim, mimo iż wielu jego członków poświęciło się karierze wojskowej. Zajmowano się gospodarką leśną, zakładano huty szkła, gorzelnie. Zamek zbudował w 1863 roku dziadek Alexandra. On sam nigdy w Mierzęcinie nie mieszkał. Urodził się w Jenie. Jego ojciec był pastorem i bratem przedostatniego właściciela Mierzęcina. Ostatnim właścicielem był bratanek Alexandra, Norbert von Waldow. Zginął na froncie wschodnim. Nadal żyją jego trzy siostry, trojaczki. Tradycją rodu było jednak, że dziedziczenie odbywa się w linii męskiej. Trojaczki są spadkobierczyniami w rozumieniu prawa. Ja je reprezentuję – powiedział Alexander.– Właśnie tak to wygląda. I co pan na to? Nie sądzi pan, że to dramatyczna sytuacja? Sam już nie wiem, jak ją inaczej nazwać.
– Rzeczywiście to problem – potwierdził Poul. – A czy pański, że się tak wyrażę, przeciwnik, ma jakiś pomysł na rozwiązanie tej sytuacji?
– Ależ oczywiście, że ma, ale proszę posłuchać jak kuriozalny – odparł mężczyzna.
Sięgnął ponownie po gazetę.
Otóż, po wejściu naszego kraju do Unii na obszarach Śląska, Pomorza oraz części Prus Wschodnich, znajdującej się obecnie w granicach Polski, miałaby zostać utworzona autonomia. Swego rodzaju państwo, o nazwie Centropa, podległe Brukseli i zarządzane wspólnie przez reprezentantów mieszkańców tych terenów, po uprzednim powrocie tam wypędzonych. Mówi się, że na powrót zdecydowałoby się dwa lub trzy procent wypędzonych i ich potomków, czyli około trzystu tysięcy osób. W ramach Centropy miałyby zostać rozwiązane wszelkie problemy majątkowe. W przypadku Mierzęcina, możliwe byłyby dwa rozwiązania. Zgodnie z pierwszym, obecni jego posiadacze zostają pozbawieni swej własności na rzecz prawnych spadkobierców rodu von Waldow. Przysługiwałoby im jednak odszkodowanie od władz autonomii i specjalnie utworzonego w tym celu banku, którego fundusze miałyby w części pochodzić z Unii. Drugi scenariusz zakłada, iż spadkobiercy rodu von Waldow nie odzyskają swej własności, ale otrzymają odszkodowanie od władz Centropy.– No tak – zastanowił się Poul – rzeczywiście pomysł jest trochę dziwny. Mam wrażenie, że to nie jedyna tego typu sprawa.
– To prawda, to fragment większej całości i wcale nie jest to proste. Wydaje mi się, że może ona bardzo wiele zepsuć w stosunkach polsko-niemieckich. Tylko proszę mi powiedzieć, czy to my jesteśmy winni, że zainwestowaliśmy w tę ruinę?
– W pełni rozumiem pańską irytację – odpowiedział – ale mogę panu tylko współczuć.
Poul spojrzał na zegarek. Podniósł się z fotela.
– Miło mi było pana poznać. Jestem zauroczony tym miejscem i mogę wyrazić jedynie swój podziw za tak wielkie zaangażowanie. Muszę już jechać, ale chętnie tu wrócę i jestem pewien, że wówczas problem będzie rozwiązany. I tego panu życzę.
– Bardzo panu dziękuję za miłe słowa i proszę wybaczyć moją trudną do ukrycia irytację. Nie wiem, komu zależy na odgrzebywaniu zamierzchłych spraw i powodowaniu niepotrzebnego napięcia w stosunkach międzynarodowych. Jako ofiara takiej polityki – uśmiechnął się – mogę tylko wyrażać swoją dezaprobatę. Gdybym wiedział, że tak to wszystko się potoczy, kupiłbym sobie kemping na Mazurach. Życzę panu szczęśliwej podróży.
„Tak. Ale tam zapewne w jego ogrodzie wylądowałby samolot z podejrzanym transportem – pomyślał Poul, uśmiechając się w duchu – albo jeszcze lepiej, dostałby porcję ołowianych kulek na deser, po śniadaniu”.
Poul wyszedł z salonu. Zabrał swoje rzeczy. Uregulował rachunek w recepcji.
Gdy odjeżdżał, żegnał go krzyk kolorowych pawi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się swoimi uwagami