środa, 8 lutego 2012

Stoimy u progu kolejnej wojny na Atlantyku

Podczas gdy oczy większości mediów i obserwatorów zwrócone są w kierunku Bliskiego Wschodu, po przeciwnej stronie półkuli na włosku wisi wybuch innego konfliktu - powtórki wojny o Falklandy-Malwiny.

Poprzedni konflikt miał miejsce w 1982 roku. Władze argentyńskie przeprowadziły wówczas operację "Rosario", w wyniku której udało im się przejąć kontrolę nad należącym od 1833 roku do Wielkiej Brytanii archipelagiem. Nie trwało to jednak długo, gdyż Brytyjczycy odzyskali wyspy już po dwóch tygodniach. Cały konflikt trwał zaledwie 74 dni i kosztował życie 258 poddanych brytyjskiej królowej i 649 Argentyńczyków. Warto przy tym zauważyć, że był to pierwszy konflikt w historii, który relacjonowano na żywo. Napięcia między obydwoma krajami utrzymywały się przez wiele lat o czym świadczyć może fakt, że oba kraje nawiązały stosunki dyplomatyczne dopiero w 1990 roku.

O co toczyła się walka?

Leżący na południu Atlantyku, zaledwie 480 kilometrów od wybrzeży Argentyny, archipelag przez Brytyjczyków nazywany jest Falklandami, w Argentynie powszechnie funkcjonuje nazwa Malwiny i zdaniem władz w Buenos Aires wyspy powinny należeć do nich. Jest to związane z faktem, że zostały one zajęte przez Brytyjczyków w okresie kiedy niepodległe państwo argentyńskie dopiero krzepło i nie było w stanie obronić swojego stanu posiadania.

Wywołanie wojny akurat w 1982 wiązało się z kilkoma czynnikami, przede wszystkim ówczesny rząd spodziewał się, że Stany Zjednoczone pozostanę bierne wobec ewentualnego zajęcia wysp i nie udzielą poparcia Londynowi. Uważa się także, że wojna miała być pretekstem i jej celem było przede wszystkim odwrócenie uwagi od tak zwanej Brudnej Wojny (hiszp. Guerra Sucia) prowadzonej na terenie Argentyny przez rządzącą juntę. Szacuje się, że podczas jej trwania w kraju "zniknęło" od 9 do 30 tysięcy osób.

Bardzo możliwe, że najistotniejszą rolę odegrała jak zwykle ekonomia i za wybuchem konfliktu stała przede wszystkim chęć uzyskania dostępu do złóż ropy naftowej znajdujących się w okolicach archipelagu. Po wojnie, w połowie lat 90-tych obie strony powołały nawet komisję, która miała się zająć eksploracją dna morskiego, wkrótce jednak okazało się, że współpraca nie jest możliwa i cały projekt legł w gruzach.

Do znacznego zaostrzenia wzajemnych relacji zaczęło dochodzić pod koniec ubiegłej dekady, kiedy to w 2007 roku Argentyna ogłosiła zerwanie współpracy z Wielką Brytanią na tej płaszczyźnie, zaś w 2010 prezydent Christina Fernandez de Kirchner podpisała ustawę, która powodowała ograniczenia w ruchu morskim. Od tego czasu każde państwo musiało ubiegać się o zgodę władz w Buenos Aires na wkroczenie na terytorium morskie w promieniu 500 km od wybrzeża Argentyny. Przypomnijmy, że Falklandy-Malwiny znajdują się w odległości 480 km od brzegu. Co więcej zażądano ponownego otwarcia rozmów na temat przynależności terytorialnej archipelagu. 

Było to najprawdopodobniej związane z rozpoczęciem przez Brytyjczyków wydobywania ropy naftowej na szelfie w okolicach wysp. Od tego też czasu sytuacja się zaostrza o czym świadczy informacja o naciskach wywieranych przez rząd Argentyny na chilijskie lotnicze LAN, od których żąda się wstrzymania jakichkolwiek lotów na archipelag. Zdaniem Londynu działania te mają na celu "odcięcie Falklandów od świata" i ich "zagłodzenie".

Sytuację zaostrza fakt, że kilka dni temu na wyspy udał się książę William, który ma tam odbyć 6-tygodniową służbę wojskową, zaś 30 stycznia w stronę Falklandów-Malwinów popłynął HMS Dauntless - jeden z najnowocześniejszych brytyjskich niszczycieli. Na reakcję Argentyny nie trzeba było długo czekać, księcia Williama nazwano "konkwistadorem" a operację gwałtownie skrytykowano.

Do dziś na terenie Argentyny można zobaczyć znaki o treści "Las Malvinas son Argentinas" (Malwiny są argentyńskie), widać wyraźnie, że kraj ten nie chce pogodzić się z przynależnością tego południowoatlantyckiego archipelagu do Wielkiej Brytanii. Dziś jednak sprawa wydaje się być o wiele bardziej złożona, z jednej strony mamy bowiem próbującą uratować swoją pozycję prezydent Fernandez, głośno popieraną przy tym przez Hugo Chaveza, z drugiej zaś Davida Camerona, który chętnie by powtórzył sukcesy swojej poprzedniczki z Partii Konserwatywnej sprzed 30 lat. W momencie gdy wielki konflikt na Bliskim Wschodzie wisi na włosku a ceny ropy idą w górę, cenne roponośne tereny na południu Atlantyku mogą okazać się łakomym kąskiem nie tylko dla tych polityków, ale również dla ludzi, którzy za nimi stoją.

7 komentarzy:

  1. Wystarczy aby Argentyna i inne kraje Ameryki Pd. nałożyły sankcje na Europę i Anglicy będą musieli wybrac czy mają jezdzic czy jeść .

    OdpowiedzUsuń
  2. Relacja na żywo z konkursu na blog roku. tylko w pelnakultura.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Będzie wojna? Jak Pan myśli Panie Orwellsky?
    Chociaż niech Pan lepiej nie odpowiada, bo te Pana proroctwa się spełniają niestety często.

    OdpowiedzUsuń
  4. Uważam, że Wielkiej Brytanii nie grozi wojna. Prezydent Christina Fernandez de Kirchner nie jest zbyt poważnie brana ani we własnym kraju, ani w całej Ameryce Południowej, a większość Argentyńczyków, mimo żalu i uważania archipelagu za ziemię argentyńską, ma inne problemy - biedę. Bo jeśli ktoś myśli, że kryzys w Argentynie się skończył, to bardzo się myli. A wojna kosztuje, szczególnie, jeśli ma się w pamięci już jedną przegraną batalię o ten skrawek ziemi na końcu świata. Między bajki można też włożyć pomysł, że kraje Ameryki Południowej miałyby się zjednoczyć w nieswojej sprawie. Większość z nich (może poza Wenezuelą) woli święty spokój i dobre układy z Wielką Brytanią. To ostatnie warczenie Argentyńczyków to tylko kwestia okrągłej rocznicy, która przypomina im o przegranej, a przegrywać nikt nie lubi, szczególnie gorącokrwiści Latynosi.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo dziękuję za ten komentarz, faktycznie ciężko liczyć na to by Latynosi przemówili nagle jednym głosem, proszę jednak zauważyć jedną rzecz - w obliczu postępującego kryzysu władza może dojść do wniosku, że wojna będzie świetną okazją by zjednoczyć naród przeciwko jednemu wspólnemu wrogowi.

    OdpowiedzUsuń
  6. Argentyńczycy bardziej od Brytyjczyków nie lubią Amerykanów. Mimo iż USA to wciąż popularny kierunek ucieczki obywateli Argentyny, to jednak doskonale wiedzą, komu zawdzięczają swoją porażkę. Natomiast to, że Wielka Brytania wysłała nowoczesny okręt wojenny w tym kierunku, to raczej efekt pobytu w tym regionie królewskiego wnuka niż przygotowywania do wojny. Z jednej strony, Argentyńczycy doskonale wiedzą, że nie mają szansy na wygraną, a z drugiej - Brytyjczycy chyba też nie mają ochoty na nowy konflikt w obliczu światowego kryzysu. Pani prezydent jest nieobliczalna, ale chyba nie jest aż tak głupia, aby doprowadzić do rozwiązania siłowego. Ale oczywiście pokrzyczeć zawsze można.:-)

    OdpowiedzUsuń
  7. No nie wiem czy wszystko można tak prosto wytłumaczyć: http://www.telegraph.co.uk/news/worldnews/southamerica/falklandislands/9076138/UK-accused-of-deploying-nuclear-weapons-near-the-Falklands.html

    OdpowiedzUsuń

Podziel się swoimi uwagami

- See more at: http://pomocnicy.blogspot.com/2013/04/jak-dodac-informacje-o-ciasteczkach-do.html#sthash.uAMCuvtT.dpuf