sobota, 30 maja 2015

Ile świat wydaje na zbrojenia?



Poniższa inforgrafika prezentuje światowych liderów posiadających największe budżety wojskowe. Wśród nich aż dwóch sąsiadów Polski. Czy to nastraja optymizmem?




czwartek, 28 maja 2015

Czy Bałkany ponownie staną w ogniu? Kto na tym korzysta?

Na Bałkanach znowu robi się niespokojnie, protesty Albańczyków jakie mają miejsce w Macedonii mogą przyczynić się do poważnej destabilizacji tego państwa, za wszystkim zaś mogą stać tureckie i amerykańskie służby.


Źródłem macedońskich protestów jest próba zatuszowania przez policję zabójstwa młodego człowieka, którego w 2011 roku zabiła ochrona ówczesnego premiera. Historię ujawnili politycy opozycyjnej partii, którą zdaniem zewnętrznych komentatorów wspierają zagraniczne służby.

Destabilizacja Macedonii może być początkiem prób zaprowadzenia chaosu na Bałkanach a być może także próbą wywołania tam kolejnego konfliktu zbrojnego.

Półwysep Bałkański pełni istotną rolę w geopolitycznej grze, w której ścierają się wpływy Rosji, USA, Turcji i Niemiec, do tego dochodzą także działalność albańskiej mafii mającej swoje korzenie w Kosowie. Kontroluje ona ok. 70% niemieckiego i szwajcarskiego rynku narkotykowego (przede wszystkim sprzedaży heroiny), a główny tranzyt z Azji przebiega właśnie przez Bałkany (ok 80% sprzedawanych w Europie narkotyków dociera właśnie tą trasą), przede wszystkim zaś przez Albanię, Kosowo i Macedonię. Zdaniem rosyjskich służb mafia ta nie jest jednak niezależna, lecz pozostaje pod kontrolą tureckiej agencji wywiadowczej MIT (Milli Istikhabat Teshkilati) a dzięki jej poparciu a także specyficznej strukturze organizacyjnej (opartej na systemie klanowym) jest ona bardzo trudna do zinfiltrowania przez policję i jest w tej chwili najsilniejszą organizacją przestępczą w Europie.

Wśród Albańczyków bardzo silną rolę odgrywa mit "Wielkiej Albanii" skupiającej terytoria nie tylko ich obecnego państwa, ale obejmującego też Kosowo, część Macedonii i być może także innych terytoriów. 
 


środa, 27 maja 2015

Pszczoły giną? Czy to wszystko tylko jedna wielka bzdura?

Mamy do czynienia z wielkim wymieraniem pszczół - straszą nas media i ekolodzy. Tą informację słyszymy już od dobrych kilku lat i dla wielu jest to pewnik, że jeśli niczego nie zrobimy już za kilka lat jeden z najważniejszych dla środowiska człowieka owadów może zupełnie zniknąć. Co jednak jeśli tak nie jest?





Kilka dni temu na stronach Forbesa Henry I. Miller rozprawia się z tym "mitem" twierdząc, że pszczoły wcale nie giną, potwierdzają to z resztą fakty. Miller zwraca uwagę, że doniesienia o wymieraniu owadów ma być wywołane stosowaniem pestycydów zwanych neonikotinoidami. Środki te, mające chronić uprawy miały według niektórych naukowców szkodzić pszczołom i powodować spadek ich populacji w miejscach gdzie owe pestycydy stosowano. Media szybko podchwyciły temat i spopularyzowały tą informację nakręcając co raz poważniej masową histerię. Jak jest jednak naprawdę?

Okazuje się, że metodologia badań była co najmniej "dyskusyjna": okazuje się bowiem, że jakkolwiek w warunkach laboratoryjnych pestycydy szkodziły pszczołom, to już w naturalnym środowisku owady zapylały spryskiwane nimi uprawy i nic się nie działo. Pomimo ewidentnych błędów metodologicznych i gromadzenia danych pod z góry przyjęte założenia regulacje dotyczące pestycydów weszły w życie na terenie całej Unii Europejskiej w 2013 roku.

Jak zwraca uwagę bloger "The Risk-Monger" cały proces lobbyingu został przeprowadzony wg standardowego schematu:

1) zgromadzono badaczy o podobnych zapatrywaniach a następnie wystąpiono o fundusze,

2) po uzyskaniu środków rozpoczęto "badania" zakończone szokującym raportem i kilkoma artykułami podpisanymi przez znane nazwiska,

3) zorganizowano szeroko zakrojoną kampanię PR celem wypromowania powyższych publikacji

4) przygotowano się na reakcję ze strony branży producentów i naukowców nie zgadzających sie z raportem


Tego typu ścieżka przebiega praktycznie zawsze, komu więc możemy dziś ufać?



wtorek, 26 maja 2015

Miasta w chmurach, czyli sposób na kolonizację planety Wenus

Wiele mówi się na temat pierwszej załogowej wyprawy na Marsa, co jednak z drugą bliską nam planetą, Wenus? Jej wybitnie nieprzyjazny klimat, wypełnione kwasem jeziora i wysokie temperatury są zbyt zabójcze by człowiek mógł przeżyć na powierzchni planety, może więc szansa leży wysoko w chmurach?

Venus Cloud City

Credit: Advanced Concepts Lab at NASA Langley Research Center

Związania z NASA naukowcy rozważają scenariusz ekspedycji na drugą planetę od Słońca, w jednym z możliwych scenariuszy astronauci będą mogli ją badać pozostając wysoko na niebie w wypełnionych helem statkach powietrznych przypominających sterowce. Pomysł nosi kryptonim HAVOC (skrót od High Altitude Venus Operational Concept) i nie ogranicza się bynajmniej do samych wypraw badawczych, naukowcy biorą bowiem pod uwagę również scenariusz, w którym przy pomocy tego typu balonów w powietrzu utrzymywane będą całe kolonie. NASA przyznaje jednakże, że projekt ten jest wielkim wyzwaniem technologicznym.

Na powierzchni Wenus panują ekstremalne temperatury, sięgające ponad 460 stopni Celsjusza a ciśnienie jest tam nawet 90 razy większe od ziemskiego. To wszystko sprawia, że człowiek nie ma możliwości przetrwać w tak trudnych warunkach. Równie problematyczne byłoby również utrzymanie na powierzchni jakichkolwiek budowli, dlatego też założeniem projektu HAVOC jest przeniesienie się wyżej, na wysokość ok. 50 km. Na tym poziomie ciśnienie jest zbliżone do tego panującego na Ziemi a temperatura wynosi "zaledwie" 75 stopni.

Póki co teoretyczny plan ekspansji na najbliższą Ziemi planetę zakłada 5 kroków:


Krok 1.: Wysłanie zautomatyzowanej misji,

Krok 2.: Wysłanie dwóch astronautów, którzy spędzą na orbicie Wenus ok. 30 dni,

Krok 3. i 4.: Dwie misje załogowe składające się tak jak poprzednio z dwóch astronautów, z tym, że tym razem wejdą w atmosferę planety i spędzą tam odpowiednio: 30 dni i jeden rok.

Krok 5.:
Zakłada zbudowanie na Wenus stałej kolonii.


Ten ambitny plan pozostaje póki co wizją, do realizacji której wciaż daleko, myślicie, że się ziści?




poniedziałek, 25 maja 2015

Fragment powieści "Tajemnica 14 Bramy": Rozdział 25 Zamek Hochosterwitz. Austria



Marc obudził się. Spał długo. Wydarzenia poprzedniej nocy zmęczyły go. Stracił orientację. Nie wiedział, co się dzieje na zamku. Jego misja rozsypała się w gruzy. Bolała go głowa. Spojrzał na zegarek. Dochodziła dwunasta w południe. Pomyślał o Monik. To ona był dla niego najważniejsza. Przywołując ją, nie martwił się swoją obolałą głową i poczuciem niezrealizowanego zadania. Postanowił zebrać się w sobie i zacząć jej szukać. Wstał. Poszedł do łazienki. Ogolił się i odświeżył biorąc prysznic. Ubrał się i po chwili wyszedł na korytarz. Zabrał ze sobą kluczyki do samochodu. Zajrzał do pustej restauracji. Usiadł na chwilę, zamawiając kawę. Uprzejmy kelner zapytał go, czy ma ochotę coś zjeść. Odmówił. Podwyższona adrenalina wyeliminowała poczucie głodu. Pijąc kawę planował, co będzie robił. Postanowił pojechać na lotnisko. Skoro Monik miała przylecieć do niego, to z pewnością znalazła się na lotnisku w Klagenfurcie. Będzie musiał przekonać obsługę lotów do mówienia, by dowiedzieć się, czy przyleciała. A jeżeli znalazła się na miejscu, to musiała się gdzieś zatrzymać. „Może po prostu ukradziono jej telefon albo gdzieś go zostawiła – pocieszał się w myślach. – Może moje zdenerwowanie jest nieuzasadnione?” Uspokoił się trochę. Na zamek, w którym przebywał, nie zo- stałaby przecież wpuszczona. Wrócił myślami do miejsca swojego pobytu. Miał w pamięci wydarzenia tamtej nocy. Niewiele z nich rozumiał. Wróci do tego, jak tylko znajdzie Monik. Przypomniał sobie misję, z którą tu przyjechał. Miał obserwować spotkanie. Tajne spotkanie, na którym, jak przypuszczał jego szef, miały zapaść jakieś ważne postanowienia. Zupełnie nie wiedział, co się działo w tej sprawie. Czy doszło do spotkania? Kto w nim uczestniczył? Czy rzeczywiście temat, jaki na nim poruszano, był aż tak istotny? „A może – zastanawiał się Marc – dam radę się jeszcze czegoś dowiedzieć?” Ponownie poczuł swoją obolałą głowę. Zastanawiał się, jak się dowiedzieć, czy na zamku dzieje się coś ważnego. Musi porozmawiać z kimś z obsługi. Rzadko kiedy nie można z nią czegoś załatwić, oferując banknot odpowiedniej wartości. Rzadko kiedy i rzadko gdzie. Marc dopił kawę. Wyszedł na dziedziniec. Przyjemnie grzejące słońce, oświetlało go intensywnie swym blaskiem. Miał świadomość, że przez setki lat przez ten dziedziniec przechodzili ludzie. Zawsze miał poczucie czyjejś obecności, gdy tylko przebywał w takich naznaczonych historią miejscach. Fascynowało go to niezmiennie. Rozejrzał się dookoła. Starał się dostrzec coś nadzwyczajnego, co wskazywałoby na obecność jakichś ważnych gości. Ale na zamku panował spokój. Nikt się nie kręcił. Nic nie zdradzało obecności nietypowych gości. Może poza palącymi się, mimo wczesnej pory, światłami w największej zamkowej sali. Marc ruszył w kierunku drogi prowadzącej w dół zamku. Chciał znaleźć się na parkingu, na którym stał jego samochód. Przechodząc przez czternastą bramę, zwolnił kroku. Oglądał ją uważnie, przypominając sobie wrażenie znikających w niej ludzi, prowadzonych w tajemniczym kondukcie. Przystanął na chwilę. Przyglądał się murom. Nie mógł dostrzec w nich nic dziwnego czy podejrzanego. Czegoś, co mogło sugerować jakieś tajemne przejście. Postanowił tu wrócić. Myśl o nieobecności Monik popędzała go do szybkiego pójścia w dół. Mijał kolejne zamkowe bramy. W końcu, po kilku minutach, zszedł na dół. Przed szlabanem, ogradzającym drogę na zamek od parkingu, stało czterech mężczyzn ubranych w granatowe garnitury. Ich wzrok skierowany na Marca maskowały ciemne słoneczne okulary. Marc przeszedł obok nich, skinąwszy im głową w geście pozdrowienia. Nie zatrzymali go, nie odezwali się również, dostrzegając go. Tak jakby wiedzieli, że się pojawi. Minął ich i wszedł do małej parkingowej restauracyjki. Właściwie był to niewielki bar. Siedziało w niej kilku mężczyzn i dwie kobiety. Marc podszedł do baru, za którym stał postawny, łysawy barman z charakterystycznym sumiastym wąsem. Uśmiechnął się na jego widok.

– Czym mogę służyć szanownemu panu? – zapytał życzliwie.

– Jeżeli nie zrobię kłopotu, to poproszę jedno małe piwo. Za chwilę chciałem pojechać na przejażdżkę samochodem... – usprawiedliwił się bezwiednie, odwzajemniając uśmiech.

– Ależ, jaki kłopot? – odparł barman. – Kłopot, szanowny panie, sprawili mi ci, którzy kazali zamknąć zamek dla turystów. Ba, jeszcze poinformowali ich o tym tablicami na drogach. Teraz nawet diabeł tu nie zagląda, a ja, jak można się było spodziewać, szanowny panie, nie zarabiam. Kompletna klapa – rozłożył ramiona.

Marc zanurzył usta w złocistym płynie.

– Cóż, zdążyłem się zorientować, że coś jest nie tak. Co jest powodem zamknięcia zamku? – zapytał, starając się nie wykazywać nadmiernej ciekawości.

– Co jest powodem? – powtórzył barman nachylając się o niego. – Mam na górze szwagra. Jest na zamku mechanikiem. Zawsze umiał wszystko naprawić. Jak się na nim poznali, to go natychmiast zatrudnili. Zarabia niewiele, a robi za czterech.

– Dobrze mieć takiego szwagra – Marc uśmiechnął się.

– Przydałby mi się taki.

– Wszyscy tak mówią – roześmiał się barman. – Każdy by chciał. No więc ten mój szwagier powiedział mi w tajemni cy – rozejrzał się po swoim lokalu – że na zamek przyjechało przedwczoraj parę szyszek.

– Szyszek? Jakich szyszek? – zapytał Marc.

– No jak to. To pan nie wie? – roześmiał się ponownie.

– Szyszek, to znaczy bardzo ważnych ludzi. U nas tak się mówi na kogoś, kto ma coś do gadania na tym świecie.

– Ach rozumiem. – Marc pogładził się po miejscu na głowie, które jeszcze bolało. – Jakiś mało bystry dziś jestem.

– I te szyszki, szanowny panie, zamknęły się w komnacie i gadają. Szwagier mówił... – dodał.

– O jakichś ważnych sprawach? – zainteresował się Marc.

– A pewnie, że ważnych, szanowny panie. Pilnują ich jak prezydenta USA.

– No, a może szwagier wspominał, o czym rozmawiają?

– A coś pan taki ciekawy? – zapytał barman uśmiechając się szeroko.

– Ciekawy? – powtórzył Marc. – Cholera, każdy byłby ciekawy, skoro chodzi o szyszki – zażartował.

– Ano tak – pokiwał ze zrozumieniem barman. Spojrzał na Marca z sympatią. – A już mi się wydawało, że pan to jakiś śledczy albo jakiś inny szpicel. A pan to całkiem normalny chłop jesteś. A jak jesteś... to powiem. Otóż mój szwagier został wezwany do tej sali, gdzie oni gadają, bo jeden z tych ważnych ludzi przewrócił lampę. A lampa, jak to lampa, nie chciała się zapalić, bo żarówka się potrzaskała. I wezwali szwagra, by to szybko naprawił. Zrobili sobie przerwę w tych obradach, ale i tak gadali ze sobą. Mój szwagier niegłupi jest i podsłuchał, że gadali o jakiejś chorobie...

– Ciekawe – Marc nie umiał ukryć zdziwienia. – O jakiej chorobie?

– No cóż, tak w szczegółach to ja za bardzo nie wiem, a poza tym ze szwagrem gadałem krótko. Schodził niedawno. Tuż przed panem. Wstąpił na piwko i tak mi jakoś powiedział.

– Powiedział pan, że mówił o chorobie? Czy szwagier coś jeszcze mówił?

Barman zamyślił się.

– Wie pan, jakoś tak dziwnie to powiedział.

– Tak?

– Ano, dziwnie, że jakby jak ta choroba będzie, to znajdą się i pieniądze na coś tam.

– Na coś tam czy na coś ważnego?

– A nie wiem, szanowny panie, ale to dziwne, bo mi się wydawało, że jak jest choroba, to się raczej traci pieniądze. No nie? Chyba że się gorzałkę pije, to się nie choruje. Nieprawdaż? – spojrzał na Marca, szukając w nim potwierdzenia swojej odkrywczej myśli.


– Prawdaż, prawdaż – uśmiechnął się Marc. – Święte słowa.

Marc sięgnął po portfel. Zapłacił za piwo z sutym napiwkiem.

– Miło się gawędziło. Jeżeli pan pozwoli, wrócę tu jeszcze.

– Ano pewnie, szanowny panie, cała przyjemność po mojej stronie. Będzie troszkę euro, Jesteś pan fajny gość.

– Bardzo dziękuję, proszę pozdrowić szwagra, ma pan szczęście. Taka złota rączka to prawdziwy skarb. Do zobaczenia. Marc wstał. Podał rękę barmanowi, która zniknęła w wielkiej jak bochen chleba dłoni Austriaka.

– Do widzenia szanownemu panu. Będę czekał. Marc wyszedł na parking. Podszedł do swojego samochodu. Po chwili wyjechał na asfaltową drogę. Jechał powoli w kierunku Klagenfurtu. Myślał o słowach barmana. „Więc jednak spotkanie rzeczywiście ma miejsce. Coś nad zwyczajnego się jednak dzieje na zamku. Naczelny miał rację – myślał pokonując kolejne kilometry. – Dobrze by było spotkać się z tym szwagrem. Na pewno zapamiętał ludzi zgromadzonych w odciętej od świata komnacie.” Droga wiła się wśród wzgórz. Nie było na niej ruchu. Do lotniska Marc dojechał po kilkudziesięciu minutach. Zatrzymał samochód na parkingu. Poszedł w kierunku terminala przylotów. Wchodząc do środka, rozejrzał się za tablicą z rozkładem przylotów. Musiał znaleźć linię lotniczą łączącą Klagenfurt z Hamburgiem. Przypuszczał, że przewoźnikiem będzie Lufthansa, ale chciał się upewnić. Znalazł tablicę informacyjną i zatrzymał się pod nią dłuższy moment. Czytał uważnie. Rozejrzał się zastanawiając, dokąd powinien pójść. Wybrał stanowisko odprawy lotów. Starał się być bardzo miły dla dziewczyny obsługującej przedstawicielstwo linii lotniczej. Mówił jej o tym, że zgubił telefon i że osoba, po którą miał wyjść, przyleciała do Austrii po raz pierwszy. Pewnie czuje się bardzo zagubiona, być może czekając w jakimś hotelu. Przecież mieli się tu spotkać. Daleko od domu. W nieznanej sobie okolicy. Powoli nabierał przekonania, że pomimo rygorystycznych przepisów dziewczyna mu pomoże. Sprawdzi, czy Monik przyleciała do Klagenfurtu. Dwie się, o której znalazła się na lotnisku. Będzie mógł wtedy objechać okoliczne hotele. Pewnie niewpuszczona na zamek Monik zatrzymała się w jednym z nich. Zapewne teraz cała i zdrowa zastanawia się, jak się z nim skontaktować. Jest w podobnej sytuacji jak on. Nie przewidzieli, że coś takiego może się zdarzyć. Coś najprostszego uniemożliwiło im wzajemny kontakt. Telefon komórkowy, a raczej jego brak. Marc przekonywał swoją rozmówczynię. Ta powoli mu ulegała. W końcu spojrzała do komputera. Kiwała twierdząco głową, przekazując mu jakże pożądaną przez niego wiadomość. Był jej ogromnie wdzięczny. Teraz już wiedział. Monik przyleciała do Klagenfurtu. Była w Austrii. Gdzieś niedaleko stąd. Marc postanowił sporządzić listę hoteli, do których zadzwoni, by sprawdzić, czy nie ma w nich Monik. Wiedział, co ma robić. Rozglądał się, szukając dostępu do komputera. Idąc przez hol, wyciągnął z kieszeni telefon i wybrał numer rodziców Monik. Chwilę czekał na połączenie. Zastanawiał się, co im powie, gdy zapytają, czy jest z nim w tej chwili. Może kontaktowała się z nimi? Powie im, że się jeszcze nie spotkali, bo miejsce, w którym przebywa jest niedostępne dla gości z zewnątrz. Najlepsze są najprostsze tłumaczenia. W końcu było to prawdą. Również to, że zgubił swój telefon. A telefon Monik? Może też gdzieś zniknął. Tym bardziej powinien się skontaktować z jej rodzicami. Może dzwoniła z miejskiego telefonu. I to oni uspokoją go zupełnie. Pocieszał się, czekając na połączenie. Musiał jeszcze raz wykręcić numer. W końcu dodzwonił się. Rozczarowanie. Monik nie dzwoniła. Nie wiedzieli, co się z nią dzieje. Byli już bardzo zaniepokojeni. Rozmawiał z nimi spokojnie, starając się nie rozbudzać jeszcze bardziej ich niepokoju, mimo że sam czuł się coraz bardziej zdenerwowany. Szybko zakończył rozmowę, starając się nie rozwijać wątku, bo przecież, poza swoim niepokojem, niewiele mógł im zakomunikować. Po skończonej rozmowie trzymał jeszcze jakiś czas telefon w opuszczonej ręce. Stał bezradnie na środku terminala. Po chwili znalazł informację. Poprosił o spis najbliższych hoteli. Zaszył się w niewielkiej kawiarni z długą listą telefonów, które musiał wykonać. Zamówił kawę i jakąś kanapkę na ciepło. Sprawdził stan ba terii swojego telefonu i powoli, konsekwentnie zaczął dzwonić. Nadzieja go nie opuszczała. Zakładał, że w końcu ktoś z recepcji przekaże mu oczekiwaną wiadomość. Telefonował ponad godzinę. Szybko zorientował się, że recepcjoniści nie chcą udzielać informacji. Przedstawiał się więc jako pracownik lotniska poszukujący osoby, której walizkę odnaleziono. Poskutkowało. Jego niepokój rósł w miarę jak lista hoteli, z którymi się jeszcze nie kontaktował, malała. W końcu całkowicie rozczarowany odłożył telefon po ostatniej rozmowie. To był koniec jego nadziei. Monik nie było nigdzie. Nikt nie słyszał o niej. Żaden hotel nie gościł jej u siebie. Monik zniknęła. Marc podszedł do baru. Kupił papierosy i zapalniczkę. Wyszedł przed terminal. Chłodne powietrze owiało go. Zapalił papierosa. Robił to zawsze w chwilach wielkiego stresu. Być może niewiele mu to pomagało, lecz przyzwyczajenie robiło swoje. Krył się z tym nawykiem. Nie uważał go za męskie zachowanie. Raczej jako odruch swojej słabości. Zaciągnął się głęboko. Myślał, co ma robić. Miał przy sobie fotografię Monik w telefonie komórkowym. Kiedyś, bez uprzedzenia zrobił jej zdjęcie, jak spacerowali razem po plaży. Wyglądała uroczo w promieniach zachodzącego słońca. Monik oburzyła się, kiedy zrobił to zdjęcie. Nie lubiła być zaskakiwana, ale jego mina, małego chłopca robiącego psikusa, rozbroiła ją. Pozwoliła mu zachować ten dowód wspólnej obecności w romantycznej chwili. Teraz ta przypadkowa fotografia mogła mu się bardzo przydać. Marc postanowił pochodzić po lotnisku i pokazać zdjęcie ludziom obsługującym pasażerów. Może któryś z nich coś sobie przypomni. Może będzie pamiętał Monik. Wypalił drugiego papierosa. Było mu zimno. Wszedł do terminala. Poszukał w komórce fotografii swojej dziewczyny. Zaczął się rozglądać, do kogo mógłby pójść. Dostrzegł człowieka porządkującego wózki do przewożenia bagaży. Podszedł do niego. Rozmawiał z nim chwilę. Tamten przez chwilę przyglądał się zdjęciu i przecząco kręcił głową. Marc rozmawiał z nim jeszcze chwilę przez moment, a potem razem ruszyli w kierunku najbliższego baru. Zatrzymali się w nim. Później w następnym i następnym. Widać było, że ów człowiek wyświadcza Marcowi pożądaną przysługę, kontaktując go z osobami, które znał. Chodzili tak dobrą godzinę po lotnisku. W końcu podeszli do wypożyczalni samochodów. Chłopak obsługujący klientów pokiwał głową przyglądając się fotografii. Marc złapał go za rękę podekscytowany. Chłopak coś mu tłumaczył, wskazując na drzwi wychodzące na zewnątrz terminala. Marc zastygł nieruchomo, wsłuchując się w jego relację. Towarzyszący mu mężczyzna był wyraźnie zadowolony z wypełnienia tej dobrowolnej misji. Marc odwrócił się do niego. Sięgnął do portfela i podał mu jakiś banknot. Mężczyzna początkowo kręcił przecząco głową. Marc tak długo nalegał, aż w końcu ten przyjął banknot. Podziękował mu ściskając długo jego rękę. Miał szczęście. Już wiedział, co się stało z Monik. Ale nie był pewny, czy ma się cieszyć, czy martwić. Monik zniknęła z dwoma mężczyznami, którzy wyszli po nią na lotnisko. Wyglądem przypominali strzegących zamku ochroniarzy. Był ciekawy, czy mieli z nimi coś wspólnego. Musiał znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie, a co najważniejsze, znaleźć Monik.

sobota, 23 maja 2015

James Corbett: kto stoi za ISIS

Dawno nie linkowałem do jednego z ciekawszych postaci obywatelskiego dziennikarstwa, mieszkającego w Japonii Kanadyjczyka Jamesa Corbetta. Jego analizy dają do myślenia i zmuszają do zupełnie innego spojrzenia na wydarzenia na świecie. Na dzisiejszy wieczór jego materiał na temat prawdziwego zaplecza Państwa Islamskiego.


czwartek, 21 maja 2015

Czy Niemiecki Kościół czeka nowa reformacja?

Już jesienią będzie miał miejsce kolejny synod ds. rodziny, podczas którego katoliccy kardynałowie z całego świata obradować będą na temat nauki Kościoła w sprawie małżeństwa, komunii dla rozwodników a także homoseksualistów. Zapowiada się twarda batalia, która może skończyć się nowym pęknięciem w Kościele.
Reinhard Marx (fot. Wikipedia)


Wydaje się być niezwykłym paradoksem historii, że kraj, który wydał poprzedniego papieża dziś znajduje się na prostej drodze do schizmy. Liderem tego ruchu jest metropolita Monachium i Fryzyngi, kard. Reinhard Marx, który na mającej miejsce w lutym konferencji prasowej orzekł, że praktyka pasterska jest odrębną kwestią w stosunku do doktryny Kościoła, stwierdził przy tym, że "pójdą swoją duszparsterską drogą". Punktem zapalnym jest przede wszystkim deklaracja niemieckich hierarchów, którzy stwierdzili, że powinno się, nawet wbrew doktrynie udzielać komuni rozwodnikom żyjącym w powtórnych związkach czy też aktywnych homoseksualistów. Inny duchowny, kardynał Walter Kasper utrzymuje, że za pontyfikatu Franciszka można się spodziewać "nowego otwarcia" i dalszych zmian wewnątrz Kościoła, a przede wszystkim "zmianę mentalności".

Oliwy do ognia dodaje fakt, że nie wszyscy hierarchowie są równie otwarci na propozycje niemieckiego duchowieństwa. Ich przeciwnikami stali się przede wszystkim kardynałowie z Afryki. Przykładowo na początku roku pochodzący z Gwinei kard. Robert Sarah stwierdził, że "Kościół afrykański będzie przeciwstawiał się jakiejkolwiek formie buntu przeciw nauczaniu Chrystusowemu i przeciw Kościołowi" Powoli rysuje się wręcz linia podziału pomiędzy kardynałami: pragnący zmian hierarchowie z Europy Zachodniej oraz sprzeciwiający się tej liberalizacji a nawet mówiący wprost o herezji duchowni z innych państw, przede wszystkim z Afryki.
kard. Walter Kasper (fot. Wikipedia)


Nie wiadomo jak zachowa się w tej kwestii sam papież, z jednej bowiem strony Frnaciszek przedstawiany jest jako liberalny i otwarty na reformy, z drugiej jednak strony nie dokonał on do tej pory żadnej drastycznej zmiany w doktrynie Kościoła. Przeciwnicy reform chcąc pozyskać papieża do swojej sprawy uruchomili nawet wielojęzyczną stronę noszącą tytuł "Synowska Prośba", na której podpisujący się katolicy proszą Franciszka o pozostanie na straży dotychczasowej nauki. Czy jeśli sam papież poprze kardynałów spoza Europy to niemieccy duchowni nie zbuntują się? Już w październiku przekonamy się jaka będzie przyszłość Kościoła katolickiego i w jakim podąży on kierunku.

środa, 20 maja 2015

Jak komunikować się z istotami pozaziemskimi?

W lutym doszło do interesującej zmiany podejścia w kwestii poszukiwania życia pozaziemskiego. Zamiast bowiem nasłuchiwać i czekać aż kosmici się do nas odezwą naukowcy, filozofowie i wszelkiej maści futuryści zdecydowali, że od tej pory to ludzie będą nadawać w kosmos.

Przestrzeń kosmiczna jest ogromna i stąd jeśli gdzieś jeszcze istnieje życie, to bardzo trudno byłoby się obcym cywilizacjom zwyczajnie odnaleźć. Do tej pory ludzkość jedynie "słuchała" sygnałów z kosmosu, przy pomocy programu SETI gromadząc sygnały i próbując je następnie poddać obróbce. Obecnie próba nawiązania kontaktu będzie przebiegać w obu kierunkach, na Ziemi nie będziemy już tylko odbierać sygnałów, ale też je wysyłać.

Jak możemy w dzisiejszych czasach "mówić" do obcych form życia?

1. Możemy wysłać promień lasera w kierunku Słońca, który przez nanosekundę zmieni sposób w jaki świeci nasza gwiazda i tym samym dać znać, że "ktoś" mógł wywołać podobną anomalię,

2. Nadawać w kosmos cały internet,

3. Nadawać w kierunku możliwych do zamieszkania planet sygnały radiowe

4. Przygotować wiadomości, kóre następnie będziemy wysyłać przy pomocy fal elektromagnetycznych


Propozycje nawiązania kontaktu jako pierwsi niektórzy astronomowie traktują jako niebezpieczną grę, ich zdaniem taka aktywność może w praktyce zwrócić na nas uwagę obcych cywilizacji, których zachowania nie jesteśmy w stanie przewidzieć, mogą być pokojowo nastawieni, ale mogą także z sobie tylko znanych powodów chcieć nas zniszczyć. Takiego zdania jest np. znany fizyk Stephen Hawking, który stwierdził "zaawansowani obcy mogą stać się nomadami poszukującymi w celu podboju i kolonizacji wszystkich planet do jakich są w stanie dotrzeć". Czy zatem jesteśmy gotowi na takie ryzyko?
 
 



Źródło

wtorek, 19 maja 2015

Jaki będzie świat w 2025? Kilka technologicznych przepowiedni

Trwający obecnie niezwykle dynamiczny rozwój technologii sprawia, że prognozowanie nawet 10 lat do przodu może się wydawać zadaniem karkołomnym. Przypomnijmy sobie rok 2005 i zastanówmy się, czy ktoś się spodziewał, że po tak krótkim czasie praktycznie każdy będzie korzystać już nie z przenośnych telefonów, ale małych komputerów z dziesiątkami aplikacji w jakie przekształciły się smartfony. Specjaliści od nowych technologii podjęli się trudnego zadania, zobaczymy w przyszłości ile z ich zapowiedzi okaże się trafionymi. 
fot. sxc.hu


1. W roku 2025 komputer o możliwościach obliczeniowych ludzkiego mózgu (10 tys. trylionów cykli na sekundę) będzie osiągalny już za równowartość 1000 dolarów.


2. Czy wyobrażacie sobie system gospodarczy, który dysponować będzie miliardami czujników. Drony, satelity, smartfony, czujniki w samochodach - wszystko to będzie nieustannie gromadzić informacje o wszystkim i o wszystkich. Według Cisco wartość podobnych technologii wzbogaci nas o 19 trylionów dolarów.

3. Co się stanie z tymi danymi? Te ogromne ilości informacji będą przetwarzane, analizowane,gromadzone w wielkich blokach, które w razie potrzeby będzie można poddać dalszym analizom, budować na ich podstawie aplikacje i wyciągać wnioski. Jakie? To już ma zależeć od nas samych.

4. Hiper-połączona ludzkość, czyli każdy człowiek na Ziemi połączony z pozostałymi - ten ambitny projekt jest celem internetowych gigantów, którzy chcieliby stworzyć sieć, w której każdy człowiek dysponowałby łączem przekraczającym jeden megabit na sekundę.

5. Koniec służby zdrowia jaką znamy dzisiaj? To możliwe! Już teraz na świecie istnieje tysiące startupów inwestujące w ten niezwykle perspektywiczny rynek, tworzące nowe technologie i rozwiązania, które wykorzystywać będą znajomość ludzkiego genomu, nanotechnologię i precyzyjne urządzenia chirurgiczne, które będą w stanie przeprowadzić najtrudniejszą operację. Od tego już tylko krok w kierunku możliwości wyhodowania nowego serca, wątroby a w najgorszym (!) wypadku wykorzystania cybernetycznej protezy.


6. Wielkie inwestycje w świecie rzeczywistym nie będą stały na przeszkodzie by wciąż rozwijać rzeczywistość wirtualną - wiele się w tej branży dzieje, powstają nowe gogle i gadżety pozwalające się przenieść do sztucznego świata. Kto wie, może już niedługo będą i tacy, którzy nie będą chcieli z niego wychodzić?


7. Sztuczna inteligencja stanie się nie tylko dodatkiem, stanie się ona czymś zupełnie normalnym, otaczającym nas z każdej strony, znającym nasze maile, przyzwyczajenia a nawet skanującym nasze działa w celu zbadania nastroju czy stanu zdrowia. Taki elektroniczny pomocnik, którego początki obserować możemy już teraz (Siri) za 10 lat powoli zyskiwać będzie na popularności.


8. Sam bitcoin i inne kryptowaluty budzą kontrowersje, ale przy okazji tworzenia walut powstało coś co może jeszcze bardziej zrewolucjonizować współczesny system gospodarczy - blockchain pozwala na szybki transfer wartości bez potrzeby angażowania w to osoby trzeciej.


na podstawie: singularityhub

poniedziałek, 18 maja 2015

Fragment powieści "Tajemnica 14 Bramy": Rozdział 24 Zamek Hochosterwitz. Austria



W dużym pomieszczeniu, w którym gospodarze zamku zwykli podawać swoim gościom śniadanie, rozchodził się zapach świeżo zaparzonej kawy. Na srebrnych tacach ułożono prawdziwy festiwal przeróżnych zakąsek, wśród których królowały rodzime wędliny. W wiklinowych koszykach swoją złotą barwą jaśniały maleńkie bułeczki i rogaliki. Pyszne powidła wypełniały wystawione słoje, a leżące przed nimi deski obfitowały obecnością smakowicie prezentujących się serów. Wokół suto zastawionego stołu przechadzali się goście, spokojnie zapełniając trzymane w rękach talerze. Odchodzili do stolików, skupiając się na smaku zjadanych potraw. Siadali dosyć przypadkowo. Przy stoliku usytuowanym pośrodku sali zasiadła jedyna w tym towarzystwie kobieta. Jej śniadanie, niezwykle skromne, manifestowało jej staranną dbałość o sylwetkę lub być może, długoletnie przyzwyczajenia. Skupiona była na lekturze trzymanej jedną ręka gazety. Drugą ręką unosiła od czasu do czasu filiżankę pachnącej kawy. Zajęta czytaniem, nie zwracała uwagi na przechodzących obok niej ludzi. Spoglądali na nią dyskretnie z zaciekawieniem. Śniadanie przebiegało spokojnie, może nawet trochę nudnawo. W pewnym momencie w drzwiach pojawił się wysoki mężczyzna o jasnej karnacji i błękitnych oczach. Spoglądał na salę, rozglądając się, jakby kogoś szukał. Jego wzrok spoczął na kobiecie. Ruszył w jej kierunku. Dostrzegła go. Pochylił się nad nią, szepcząc jej coś do ucha. Odłożyła jednym ruchem trzymaną w ręce gazetę i wstała. Podeszła energicznie do drzwi. Mężczyzna podążył za nią. Korytarz przemierzyli w milczeniu. Wchodząc po schodach, zatrzymali się na chwilę. Mężczyzna pochylił się. Obcas eleganckiego buta kobiety utknął w starym stopniu. Kobieta wsparła się na poręczy schodów, trzymając nogę w powietrzu. Czekała cierpliwie. Mężczyzna po chwili wydostał but, wkładając go na jej nogę. Nie podziękowała. Ruszyła dalej. Po kilkunastu metrach zniknęli za drzwiami jej pokoju. Różnił się od innych swoją wielkością. Stojące pod ścianą ogromne łoże przykryte było purpurowym baldachimem. Piękna toaletka z przystawionym do niej krzesłem wypełniała róg komnaty. Naprzeciwko kominka stała sofa i dwa strojne fotele. Znaleźli się w środku. Kobieta spojrzała na mężczyznę z niepokojem.

– Powtórz mi jeszcze raz dokładnie wszystko, czego się dowiedziałeś. Usiądź, proszę –wskazała na stojące fotele. Usiedli naprzeciwko siebie. Była zaniepokojona.

– Dostałem wiadomość, bardzo złą wiadomość, że nasze negocjacje, ustalenia w sprawie nowej technologii, którą mieliśmy pozyskać, zupełnie się rozsypały.

– To już wiem, powiedz mi teraz dlaczego? Co się stało?

– W jej tonie wyczuwalne było zniecierpliwienie.

– Rozmowy z naszej strony były prowadzone od lat. Niestety, wiele musieliśmy poświęcić przez ten czas. Ale...

– Tak?

– Teraz wszystko się nagle rozsypało.

– Słucham cię – skrzywiła się.

– Otóż, negocjacje z naszej strony prowadził pewien człowiek. Dla nas niezwykle cenny, ale co najważniejsze dla nich, zaufany. Muszę powiedzieć, że ONI są niezwykle podejrzliwi, wymagający i bardzo niechętni wszelkim naszym postulatom. Różni nas tak ogromna przepaść wiedzy, technologii... Stajemy do tych negocjacji w roli petenta i to biednego petenta, który ma niewiele do zaoferowania... w zasadzie nic, czego sami nie mogliby bez naszej zgody wziąć.

– Jesteś tego pewny?

Mężczyzna skinął głową.

– Jestem. Absolutnie. Właściwie mógłbym powiedzieć, że robią co chcą, ale mam świadomość, że zabrzmiałoby to groźnie. Wręcz niebezpiecznie. Nie używamy w tej sprawie podobnej retoryki. Z oczywistych względów...

– Rozumiem. I co dalej?

- Wracając do tego, co najistotniejsze, otóż te negocjacje prowadził pewien człowiek. Włoch.

– Włoch? W naszym imieniu? – zdziwiła się.

– Tak, właściwie nie wiem dlaczego. Nie wiem również, co go łączyło z nami. Zresztą to już nieważne... W każdym razie wczoraj ten człowiek zapadł w śpiączkę. Leży w szpitalu.

I co najgorsze...

– Tak?

– Nie przekazał nam, jak mamy się z nimi kontaktować. Zamilkł. W pokoju zapanowała cisza.

– I nic się nie da zrobić? – zapytała. Mężczyzna pokręcił przecząco głową.

– Jego stan jest ciężki, a nasz poziom medycyny nie gwarantuje, że kiedykolwiek się obudzi.

– Teraz już wszystko rozumiem.

– Co gorsza, nawet jeżeli możemy przypuszczać, że ich technologia, poziom wiedzy, jaką dysponują, nawet jeżeli to mogłoby go uratować... to i tak nie wiemy, jak się z nimi skontaktować. Ponownie zamilkł. Po chwili odezwał się.

– Mamy więc ogromny problem, który może skończyć się wycofaniem z instalacji tej tarczy.

Kobieta zmarszczyła brwi. Zastanawiała się chwilę.

– Czy on wie? – zapytała.

– Myślę, że wie. Jestem pewien, że został poinformowany – poprawił się.

Mężczyzna wstał. Podszedł w stronę stojącej w rogu komody.

– Nalej mi drinka. Sobie też – dodała wzdychając. – No to mamy problem. Mężczyzna wyjął z komody dwie kryształowe szklanki. Sięgnął po karafkę wypełnioną złotym płynem. Wziął naczynia do ręki i podszedł do fotela, na którym siedziała.

– Proszę.

– Dziękuję. Usiądź, proszę. Musimy się zastanowić. Za moment powinnam wrócić na spotkanie i obawiam się, że nie będę posłańcem dobrych wieści. Mężczyzna milczał. Zastanawiał się, co ma powiedzieć.

– Mamy dwa problemy – kobieta podjęła rozmowę. – Pierwszy to, w jaki sposób wrócić do negocjacji. Drugi, co powiedzieć zgromadzonym tu osobom, by nie wprowadzić wśród nich podejrzeń, że coś się zmieniło. Tym bardziej, że wczoraj potwierdziłam nasz dotychczasowy pogląd.

– Nie wiem... – mężczyzna zawahał się.

– Tak? – spojrzała na niego.

Widać było, że mężczyzna się waha.

– Co chciałeś powiedzieć? – zachęciła go.

– Może to zabrzmi... może nie powinienem tego mówić.

– Mów, chcę znać twoją opinię. Bez względu na to, czy takiej oczekuję.

– Rozumiem. Chciałem powiedzieć, że mam wątpliwości, czy da się ukryć konieczną zmianę naszego stanowiska.

– Dlaczego tak sądzisz?

– Ponieważ obawiam się, że nie możemy jasno określić terminu, kiedy sytuacja wróci do normy. Nie wiem, czy znajdziemy szybko jakiś kontakt. Jeżeli oczywiście jest jakiś kontakt. Może to zabrzmi paradoksalnie, ale z informacji, które posiadam, wynika, że to był jedyny nasz łącznik.

– Jesteś tego absolutnie pewien?

– Jak już wspominałem, nasze kontakty obciążone są słabą pozycją jaką mamy. Stąd też konieczność dostosowywania się do ich wymagań, w zasadzie do umiejętnego spełniania ich oczekiwań. Od lat jesteśmy na pozycji spełniania stawianych przed nami wyzwań. Nierzadko trudnych... Ale skoro to warunek korzystnej dla nas stabilizacji, to jesteśmy skazani na kompromis. Jeżeli tak to można nazwać. Dlatego też przyjęliśmy takie, a nie inne formy bezpośredniego kontaktu. I właśnie dlatego zrobił się problem.

– Rozumiem. Poza tym nie chcę, byś musiał powiedzieć mi więcej, niż możesz i do czego jesteś upoważniony.

– Wiem i jestem za to wdzięczny.

– Zatem wróćmy do problemu dzisiejszego dnia. Co mam im twoim zdaniem powiedzieć?

– Mogę się chwilę zastanowić?

– Bardzo proszę. Skorzystam w tym czasie z łazienki. Odświeżę się – dodała, uśmiechając się. Kobieta wstała. Towarzyszący jej mężczyzna podniósł się kurtuazyjnie z miejsca. Usiadł w chwili, kiedy zniknęła za drzwiami łazienki. Zastanawiał się. Starał się wypracować jakieś rozwiązanie, które mógłby jej podpowiedzieć. Czas mijał. Drzwi łazienki otworzyły się. Kobieta podeszła do stojących foteli. Usiadła.

– Masz jakąś radę? – zapytała.

– Tak. Mam pewien pomysł. Otóż moglibyśmy zaproponować, przedstawiając plan realizacji, konkretną dwustopniową wersję.

– Co masz na myśli?

– Chciałbym posłużyć się kontrowersjami, jakie narosły wokół naszej koncepcji i wymagana jest pewna zmiana.

– Zaraz, wczoraj oznajmiłam im, że nie zgadzamy się na żadne modyfikacje.

– Wczoraj nie wiedzieliśmy tego, co wiemy dziś. Ale oczywiście powinniśmy znaleźć jakiś inny argument. W nowej sytuacji zaproponujemy, iż w pierwszym etapie powstanie zwykła instalacja obronna, a dopiero w drugim etapie zasadnicza instalacja.

– To wymaga, poza znalezieniem wiarygodnego argumentu, jeszcze dodatkowych środków, których nie mamy.

– To bezsporne, ale mam pewien pomysł. Proponowałbym, by takim argumentem była informacja o przygotowywanym negatywnym stanowisku Chin i w konwencji, problemach gospodarczych. Trudno zlekceważyć taką postawę.

– Tak sądzisz? –zastanowiła się kobieta.

– Owszem, proszę im powiedzieć, że taką informację otrzymaliśmy w nocy. A to już argument, nad którym wszyscy się poważnie zastanowią.

– Być może. W końcu ważny jest nie tylko sam powód, ale i forma przedstawienia go, a z tym sobie poradzę.

– Jestem tego pewien. – Mężczyzna uśmiechnął się.

– Pozostanie nam jeszcze problem, jak znaleźć środki finansowe.

– Właśnie. Jak już wspomniałem, mam pewien pomysł. Do- syć śmiały, muszę to zastrzec od razu.

– Jestem bardzo ciekawa – powiedziała życzliwie.

– Otóż, moglibyśmy uzyskać te środki od koncernów farmaceutycznych.

Od koncernów farmaceutycznych? – powtórzyła ze zdziwieniem.

– Tak. Wprowadzilibyśmy, zgodnie z moim zamysłem, specjalne obciążenie podatkowe, ze względu na wzrost obrotów firm farmaceutycznych spowodowanych zamówieniami rządowymi.

– A czy to w efekcie nie bilansuje tych środków?

– Nie, po pierwsze pochodzą one z różnych funduszy. Przychód z dodatkowych podatków może iść na sfinansowanie programu obronnego, a zamówienia będą finansowane z funduszy zdrowia. Poza tym, planowany duży wzrost przychodów koncernów nastąpi poprzez sprzedaż farmaceutyków innym krajom. Otóż, mogę założyć, iż uda nam się spowodować tak duże zainteresowanie zakupami, że zarządy firm w najmniejszym stopniu nie będą protestować przeciwko rządowym, nałożonym na nich zobowiązaniom.

– Myślisz, że taka sytuacja jest możliwa? Nie słyszałam jeszcze przypadku spokojnego przyjęcia zwiększenia obciążeń podatkowych. Mężczyzna przełknął łyk whisky.

– Mój plan zakłada wywołanie pandemii choroby, która stanie się postrachem na całym świecie.

– Co?! To brzmi jak żart! Nikt nie zgodzi się na wywołanie światowej paniki! To niemożliwe!

– Nie jestem pewien... – mężczyzna uśmiechnął się. – Otóż, nie myślę w żadnym przypadku o jakiejś ciężkiej chorobie. Niby nic ważnego, ale wykorzystując media, które rzucają się na każdą sensację... Myślę, że zrobią za nas całą robotę. Przewiduję, że koncerny farmaceutyczne wymyślą jakąś nieszkodliwą szczepionkę i zarobią na tym krocie. A skoro zarobią, pozwolą zabrać sobie część dobrowolnie.

– To szokujący plan – kobieta zamyśliła się.

Milczeli oboje przez chwilę.

– Wiesz, to być może absurdalne, ale to proste i zarazem genialne.

– Tak? Cieszę się, że mogłem się przydać.

Kobieta spojrzała na zegarek. Uśmiechnęła się.

– Musimy kończyć. Myślę, że po przedstawieniu twojego pomysłu uzyskam ich pełną akceptację. Tym bardziej, że zapewne każdy z nich będzie zastanawiał się od teraz, jak, wykorzystując swoje możliwości, zarobić na tej, jak to wymyśliłeś, epidemii. Jesteś niezwykle utalentowanym człowiekiem. Mężczyzna odwzajemnił uśmiech.

– Sądzę, że wielu zbije ogromne fortuny na tym wydarzeniu i jestem pewien, że wszelkie opiniotwórcze gremia, które mogłyby doprowadzić do zdemaskowania tej historii, wyczuwając w tym własne korzyści, pierwsze zaczną głosić przerażające wieści.

– Tak... to wydaje się logiczne. Jestem ci zobowiązana za podpowiedź. Czuję się spokojniejsza, ale...

– Tak?

– Powinieneś uzgodnić ten pomysł.

– Wiem, zrobię to, jeszcze zanim zaczną się obrady.

– Posłuchaj, gdyby coś się stało, gdybyś nie zyskał akceptacji, wejdź i wywołaj mnie z obrad. Postaram się opóźnić dyskusję na ten temat.

Mężczyzna skinął głową.

– Oczywiście, uczynię to niezwłocznie.

Kobieta wstała.

– Do zobaczenia. – Podeszła do drzwi prowadzących na korytarz. – Życzę ci powodzenia.

Mężczyzna został sam. Wyjął z kieszeni telefon komórkowy. Większy od normalnego telefonu. Służył mu do łączenia się w każdej chwili i z każdego miejsca na ziemi. Wykręcił numer.

– Połącz mnie... – powiedział do słuchawki.

sobota, 16 maja 2015

Czy Europie grozi wojna?

Próbując odpowiedzieć na pytanie jak bardzo zagrożony wojną jest nasz kontynent zachęcam do przyjrzenia się dwóm poniższym mapom. Pierwsza z nich przedstawia ostatnią aktywność wojsk NATO (konkretnie USA) w Europie, druga zaś ocenia ryzyko pojawienia się poważnego konfliktu na świecie.


 źródło: defense.gov





źródło: risknet.de


piątek, 15 maja 2015

Kolejne, niezwykłe odkrycie na Syberii - bransoletka mająca ponad 40 tys. lat!

Archeologowie potwierdzili, że znaleziona w Rosji bransoletka liczy aż 40 tysięcy lat i jest najstarszym elementem biżuterii jaki kiedykolwiek odkryto! Co równie interesujące najprawdopodobniej nie należała ona do przedstawiciela gatunku homo sapiens.

© Anatoly Derevyanko and Mikhail Shunkov,


Syberia i azjatycka część Rosji dostarczają nam w ostatnim czasie wielu sensacyjnych odkryć. Nie tak dawno opisywane były na tym blogu znajdujące się tam bloki skalne, które były najprawdopodobniej wykonane przez człowieka. Teraz z kolei w górach Ałtaju odkryto kolejne niezwykłe znalezisko - najstarszą bransoletę świata. Odkrycia dokonano w jaskini Denisowa gdzie wcześniej odkryto szczątki ludzkie, które nie należały jednak do przedstawiciela naszego gatunku. Kości kobiety po poddaniu analizie mitochondrialnego DNA zawierały kod genetyczny, który nie pojawia się zarówno wśród współczesnych ludzi jak i wśród wymarłych Neandertalczyków, aczkolwiek wykazuje on pewne podobieństwa właśnie do tych prehistorycznych ludzi.

Sama bransoletka wykonana jest z chlorytu i jest zielonej barwy, znajduje się w niej otwór, który według badaczy mógł zostać wykonany przy pomocy szybko obracającego się ostrza, nie udało się jednak ustalić dokładnej techniki jaką zastosowano w przypadku tej biżuterii. Do tej pory uważano, że podobne rozwiązania pojawiły się znacznie później, zaledwie kilka tysięcy lat temu, już w czasie neolitu.

Umiejętności jej twórców były doskonałe, początkowo myśleliśmy, że wykonali ją Neandertalczycy bądź ludzie współcześni, ostatecznie jednak okazało się, że została zrobiona przez denizowian. - mówi dr Anatolij Derewianko z Muzeum Historii i Kultury Ludów Syberii w Nowosybirsku, co więcej wiertło musiało się poruszać ze znaczną prędkością, była więc to technologia porównywalna ze współczesną. 
To niezwykłe odkrycie rzuca zupełnie nowe światło na dzieje ludzkości, czy to, co znajdujemy ostatnio na Syberii może dowodzić, że w odległej przeszłości, na długo zanim pojawił się człowiek współczesny żył gatunek ludzi, którzy osiągnęli wysokiej stopień rozwoju cywilizacji? 
© Anatoly Derevyanko and Mikhail Shunkov,

środa, 13 maja 2015

Rosja i Chiny podpisują umowę o cyberbezpieczeństwie

Stosunki między Rosją a Zachodem dawno już nie były tak złe, korzystają więc na tym Chińczycy, którzy przy okazji wizyty z okazji Dnia Zwycięstwa podpisali w Moskwie aż 32 dwustronne porozumienia. Wśród nich znalazło się także to dotyczące cyberbezpieczeństwa. 

Xi Jinping


Chiński przywódca Xi Jinping podczas moskiewskich obchodów zasiadał tuż obok Władymira Putina, co miało tylko podkreślic wzajemną przyjaźń i bliską współpracę obu państw. Zawarcie przez nich porozumienia w sprawach bezpieczeństwa informacyjnego jest równie symboliczne - może bowiem stanowić próbę zmienienia układu sił także w cyberprzestrzeni.

Rosja i Chiny zgodziły się nie tylko aby wzajemnie się nie atakować, ale też zadeklarowały wymianę informacji między poszczególnymi agencjami a nawet dzielić się technologią, która zapewni bezpieczeństwo informacji.

Zapowiedziano także wymianę informacji na temat wrogich technologii, która może "destabilizować wewnętrzną atmosferę polityczną i społeczno-ekonomiczną" a także "zakłócać porządek publiczny" i "wkraczać w wewnętrzne stosunki państwowe".

Również w tym tygodniu Chiny podjęły kroki w celu zapewnienia sobie "suwerreności w cyberprzestrzenii". Wśród planowanych działań ma być między innymi zmiana prawa międzynarodowego, które skuteczniej będzie ścigać ataki na sieci czy kradzieże dokonane za pośrednictwem internetu.


wtorek, 12 maja 2015

Pamiętacie Terminatora? NSA realizuje prawdziwy program SKYNET!

Po raz kolejny mamy do czynienia z sytuacją kiedy to mroczna przyszłość opisywana na stronicach powieści science-fiction bądź w filmach niezbezpiecznie staje się rzeczywistością. Po raz kolejny też ta mroczna przyszłość ma związek z nowymi technologiami testowanymi gdzieś w podziemiach rządowych agencji. Tym razem niezbezpiecznym projektem jest system, który nosi nazwę Skynet.



Jak podaje serwis śledczy 'Intercept' agencja NSA dysponuje programem o takiej samej nazwie.Zamiast jednak kontrolować rakiety balistyczne pracujący dla NSA Skynet analizuje metadane pochodzące z rozmów telefonicznych, wiadomości email a także miejsc, w których dana osoba się znajduje.

Ofiarą Skynet stał się pochodzący z Syrii dziennikarz Al-Jazeery Ahmad Muaffaq Zaidan, którego system uznał za członka Al-Kaidy i umieścił na amerykańskiej liście terrorystów. Powodem były lokalizacje w jakich Zaidan przebywał, miały się one bowiem pokrywać z trasami jakie pokonywali kurierzy Al-Kaidy. Dzieje się tak ponieważ komputer analizując dany problem zadaje pytanie np. kto pokonywał daną trasę w danym okresie - w przypadku dziennikarza, który pracuje jako korespondent wojenny niejednokrotnie takie sytuacje się zdarzały, stąd Skynet zakwalifikował go na liście terrorystów.


Zaidan stanowczo zaprzeczył podobnym teoriom, jego wiarygodnośc potwierdzają także inni dziennikarze. Informacje o umieszczeniu go na liście pochodzą z dokumentów, które ujawnił Edward Snowden, co istotne, według informacji z wywiadu USA, osoby umieszczane na listach terrorystów były zwyczajnie zabijane.  Pracownicy NSA odmówili komentarza w sprawie domniemanej współpracy dziennikarza z Al-Kaidą.



poniedziałek, 11 maja 2015

Fragment powieści "Tajemnica 14 Bramy": Rozdział 25 Zamek Hochosterwitz. Austria



Marc obudził się. Spał długo. Wydarzenia poprzedniej nocy zmęczyły go. Stracił orientację. Nie wiedział, co się dzieje na zamku. Jego misja rozsypała się w gruzy. Bolała go głowa. Spojrzał na zegarek. Dochodziła dwunasta w południe. Pomyślał o Monik. To ona był dla niego najważniejsza. Przywołując ją, nie martwił się swoją obolałą głową i poczuciem niezrealizowanego zadania. Postanowił zebrać się w sobie i zacząć jej szukać. Wstał. Poszedł do łazienki. Ogolił się i odświeżył biorąc prysznic. Ubrał się i po chwili wyszedł na korytarz. Zabrał ze sobą kluczyki do samochodu. Zajrzał do pustej restauracji. Usiadł na chwilę, zamawiając kawę. Uprzejmy kelner zapytał go, czy ma ochotę coś zjeść. Odmówił. Podwyższona adrenalina wyeliminowała poczucie głodu. Pijąc kawę planował, co będzie robił. Postanowił pojechać na lotnisko. Skoro Monik miała przylecieć do niego, to z pewnością znalazła się na lotnisku w Klagenfurcie. Będzie musiał przekonać obsługę lotów do mówienia, by dowiedzieć się, czy przyleciała. A jeżeli znalazła się na miejscu, to musiała się gdzieś zatrzymać. „Może po prostu ukradziono jej telefon albo gdzieś go zostawiła – pocieszał się w myślach. – Może moje zdenerwowanie jest nieuzasadnione?” Uspokoił się trochę. Na zamek, w którym przebywał, nie zo- stałaby przecież wpuszczona. Wrócił myślami do miejsca swojego pobytu. Miał w pamięci wydarzenia tamtej nocy. Niewiele z nich rozumiał. Wróci do tego, jak tylko znajdzie Monik. Przypomniał sobie misję, z którą tu przyjechał. Miał obserwować spotkanie. Tajne spotkanie, na którym, jak przypuszczał jego szef, miały zapaść jakieś ważne postanowienia. Zupełnie nie wiedział, co się działo w tej sprawie. Czy doszło do spotkania? Kto w nim uczestniczył? Czy rzeczywiście temat, jaki na nim poruszano, był aż tak istotny? „A może – zastanawiał się Marc – dam radę się jeszcze czegoś dowiedzieć?” Ponownie poczuł swoją obolałą głowę. Zastanawiał się, jak się dowiedzieć, czy na zamku dzieje się coś ważnego. Musi porozmawiać z kimś z obsługi. Rzadko kiedy nie można z nią czegoś załatwić, oferując banknot odpowiedniej wartości. Rzadko kiedy i rzadko gdzie. Marc dopił kawę. Wyszedł na dziedziniec. Przyjemnie grzejące słońce, oświetlało go intensywnie swym blaskiem. Miał świadomość, że przez setki lat przez ten dziedziniec przechodzili ludzie. Zawsze miał poczucie czyjejś obecności, gdy tylko przebywał w takich naznaczonych historią miejscach. Fascynowało go to niezmiennie. Rozejrzał się dookoła. Starał się dostrzec coś nadzwyczajnego, co wskazywałoby na obecność jakichś ważnych gości. Ale na zamku panował spokój. Nikt się nie kręcił. Nic nie zdradzało obecności nietypowych gości. Może poza palącymi się, mimo wczesnej pory, światłami w największej zamkowej sali. Marc ruszył w kierunku drogi prowadzącej w dół zamku. Chciał znaleźć się na parkingu, na którym stał jego samochód. Przechodząc przez czternastą bramę, zwolnił kroku. Oglądał ją uważnie, przypominając sobie wrażenie znikających w niej ludzi, prowadzonych w tajemniczym kondukcie. Przystanął na chwilę. Przyglądał się murom. Nie mógł dostrzec w nich nic dziwnego czy podejrzanego. Czegoś, co mogło sugerować jakieś tajemne przejście. Postanowił tu wrócić. Myśl o nieobecności Monik popędzała go do szybkiego pójścia w dół. Mijał kolejne zamkowe bramy. W końcu, po kilku minutach, zszedł na dół. Przed szlabanem, ogradzającym drogę na zamek od parkingu, stało czterech mężczyzn ubranych w granatowe garnitury. Ich wzrok skierowany na Marca maskowały ciemne słoneczne okulary. Marc przeszedł obok nich, skinąwszy im głową w geście pozdrowienia. Nie zatrzymali go, nie odezwali się również, dostrzegając go. Tak jakby wiedzieli, że się pojawi. Minął ich i wszedł do małej parkingowej restauracyjki. Właściwie był to niewielki bar. Siedziało w niej kilku mężczyzn i dwie kobiety. Marc podszedł do baru, za którym stał postawny, łysawy barman z charakterystycznym sumiastym wąsem. Uśmiechnął się na jego widok.

– Czym mogę służyć szanownemu panu? – zapytał życzliwie.

– Jeżeli nie zrobię kłopotu, to poproszę jedno małe piwo. Za chwilę chciałem pojechać na przejażdżkę samochodem... – usprawiedliwił się bezwiednie, odwzajemniając uśmiech.

– Ależ, jaki kłopot? – odparł barman. – Kłopot, szanowny panie, sprawili mi ci, którzy kazali zamknąć zamek dla turystów. Ba, jeszcze poinformowali ich o tym tablicami na drogach. Teraz nawet diabeł tu nie zagląda, a ja, jak można się było spodziewać, szanowny panie, nie zarabiam. Kompletna klapa – rozłożył ramiona.

Marc zanurzył usta w złocistym płynie.

– Cóż, zdążyłem się zorientować, że coś jest nie tak. Co jest powodem zamknięcia zamku? – zapytał, starając się nie wykazywać nadmiernej ciekawości.

– Co jest powodem? – powtórzył barman nachylając się o niego. – Mam na górze szwagra. Jest na zamku mechanikiem. Zawsze umiał wszystko naprawić. Jak się na nim poznali, to go natychmiast zatrudnili. Zarabia niewiele, a robi za czterech.

– Dobrze mieć takiego szwagra – Marc uśmiechnął się.

– Przydałby mi się taki.

– Wszyscy tak mówią – roześmiał się barman. – Każdy by chciał. No więc ten mój szwagier powiedział mi w tajemni cy – rozejrzał się po swoim lokalu – że na zamek przyjechało przedwczoraj parę szyszek.

– Szyszek? Jakich szyszek? – zapytał Marc.

– No jak to. To pan nie wie? – roześmiał się ponownie.

– Szyszek, to znaczy bardzo ważnych ludzi. U nas tak się mówi na kogoś, kto ma coś do gadania na tym świecie.

– Ach rozumiem. – Marc pogładził się po miejscu na głowie, które jeszcze bolało. – Jakiś mało bystry dziś jestem.

– I te szyszki, szanowny panie, zamknęły się w komnacie i gadają. Szwagier mówił... – dodał.

– O jakichś ważnych sprawach? – zainteresował się Marc.

– A pewnie, że ważnych, szanowny panie. Pilnują ich jak prezydenta USA.

– No, a może szwagier wspominał, o czym rozmawiają?

– A coś pan taki ciekawy? – zapytał barman uśmiechając się szeroko.

– Ciekawy? – powtórzył Marc. – Cholera, każdy byłby ciekawy, skoro chodzi o szyszki – zażartował.

– Ano tak – pokiwał ze zrozumieniem barman. Spojrzał na Marca z sympatią. – A już mi się wydawało, że pan to jakiś śledczy albo jakiś inny szpicel. A pan to całkiem normalny chłop jesteś. A jak jesteś... to powiem. Otóż mój szwagier został wezwany do tej sali, gdzie oni gadają, bo jeden z tych ważnych ludzi przewrócił lampę. A lampa, jak to lampa, nie chciała się zapalić, bo żarówka się potrzaskała. I wezwali szwagra, by to szybko naprawił. Zrobili sobie przerwę w tych obradach, ale i tak gadali ze sobą. Mój szwagier niegłupi jest i podsłuchał, że gadali o jakiejś chorobie...

– Ciekawe – Marc nie umiał ukryć zdziwienia. – O jakiej chorobie?

– No cóż, tak w szczegółach to ja za bardzo nie wiem, a poza tym ze szwagrem gadałem krótko. Schodził niedawno. Tuż przed panem. Wstąpił na piwko i tak mi jakoś powiedział.

– Powiedział pan, że mówił o chorobie? Czy szwagier coś jeszcze mówił?

Barman zamyślił się.

– Wie pan, jakoś tak dziwnie to powiedział.

– Tak?

– Ano, dziwnie, że jakby jak ta choroba będzie, to znajdą się i pieniądze na coś tam.

– Na coś tam czy na coś ważnego?

– A nie wiem, szanowny panie, ale to dziwne, bo mi się wydawało, że jak jest choroba, to się raczej traci pieniądze. No nie? Chyba że się gorzałkę pije, to się nie choruje. Nieprawdaż? – spojrzał na Marca, szukając w nim potwierdzenia swojej odkrywczej myśli.


– Prawdaż, prawdaż – uśmiechnął się Marc. – Święte słowa.

Marc sięgnął po portfel. Zapłacił za piwo z sutym napiwkiem.

– Miło się gawędziło. Jeżeli pan pozwoli, wrócę tu jeszcze.

– Ano pewnie, szanowny panie, cała przyjemność po mojej stronie. Będzie troszkę euro, Jesteś pan fajny gość.

– Bardzo dziękuję, proszę pozdrowić szwagra, ma pan szczęście. Taka złota rączka to prawdziwy skarb. Do zobaczenia. Marc wstał. Podał rękę barmanowi, która zniknęła w wielkiej jak bochen chleba dłoni Austriaka.

– Do widzenia szanownemu panu. Będę czekał. Marc wyszedł na parking. Podszedł do swojego samochodu. Po chwili wyjechał na asfaltową drogę. Jechał powoli w kierunku Klagenfurtu. Myślał o słowach barmana. „Więc jednak spotkanie rzeczywiście ma miejsce. Coś nad zwyczajnego się jednak dzieje na zamku. Naczelny miał rację – myślał pokonując kolejne kilometry. – Dobrze by było spotkać się z tym szwagrem. Na pewno zapamiętał ludzi zgromadzonych w odciętej od świata komnacie.” Droga wiła się wśród wzgórz. Nie było na niej ruchu. Do lotniska Marc dojechał po kilkudziesięciu minutach. Zatrzymał samochód na parkingu. Poszedł w kierunku terminala przylotów. Wchodząc do środka, rozejrzał się za tablicą z rozkładem przylotów. Musiał znaleźć linię lotniczą łączącą Klagenfurt z Hamburgiem. Przypuszczał, że przewoźnikiem będzie Lufthansa, ale chciał się upewnić. Znalazł tablicę informacyjną i zatrzymał się pod nią dłuższy moment. Czytał uważnie. Rozejrzał się zastanawiając, dokąd powinien pójść. Wybrał stanowisko odprawy lotów. Starał się być bardzo miły dla dziewczyny obsługującej przedstawicielstwo linii lotniczej. Mówił jej o tym, że zgubił telefon i że osoba, po którą miał wyjść, przyleciała do Austrii po raz pierwszy. Pewnie czuje się bardzo zagubiona, być może czekając w jakimś hotelu. Przecież mieli się tu spotkać. Daleko od domu. W nieznanej sobie okolicy. Powoli nabierał przekonania, że pomimo rygorystycznych przepisów dziewczyna mu pomoże. Sprawdzi, czy Monik przyleciała do Klagenfurtu. Dwie się, o której znalazła się na lotnisku. Będzie mógł wtedy objechać okoliczne hotele. Pewnie niewpuszczona na zamek Monik zatrzymała się w jednym z nich. Zapewne teraz cała i zdrowa zastanawia się, jak się z nim skontaktować. Jest w podobnej sytuacji jak on. Nie przewidzieli, że coś takiego może się zdarzyć. Coś najprostszego uniemożliwiło im wzajemny kontakt. Telefon komórkowy, a raczej jego brak. Marc przekonywał swoją rozmówczynię. Ta powoli mu ulegała. W końcu spojrzała do komputera. Kiwała twierdząco głową, przekazując mu jakże pożądaną przez niego wiadomość. Był jej ogromnie wdzięczny. Teraz już wiedział. Monik przyleciała do Klagenfurtu. Była w Austrii. Gdzieś niedaleko stąd. Marc postanowił sporządzić listę hoteli, do których zadzwoni, by sprawdzić, czy nie ma w nich Monik. Wiedział, co ma robić. Rozglądał się, szukając dostępu do komputera. Idąc przez hol, wyciągnął z kieszeni telefon i wybrał numer rodziców Monik. Chwilę czekał na połączenie. Zastanawiał się, co im powie, gdy zapytają, czy jest z nim w tej chwili. Może kontaktowała się z nimi? Powie im, że się jeszcze nie spotkali, bo miejsce, w którym przebywa jest niedostępne dla gości z zewnątrz. Najlepsze są najprostsze tłumaczenia. W końcu było to prawdą. Również to, że zgubił swój telefon. A telefon Monik? Może też gdzieś zniknął. Tym bardziej powinien się skontaktować z jej rodzicami. Może dzwoniła z miejskiego telefonu. I to oni uspokoją go zupełnie. Pocieszał się, czekając na połączenie. Musiał jeszcze raz wykręcić numer. W końcu dodzwonił się. Rozczarowanie. Monik nie dzwoniła. Nie wiedzieli, co się z nią dzieje. Byli już bardzo zaniepokojeni. Rozmawiał z nimi spokojnie, starając się nie rozbudzać jeszcze bardziej ich niepokoju, mimo że sam czuł się coraz bardziej zdenerwowany. Szybko zakończył rozmowę, starając się nie rozwijać wątku, bo przecież, poza swoim niepokojem, niewiele mógł im zakomunikować. Po skończonej rozmowie trzymał jeszcze jakiś czas telefon w opuszczonej ręce. Stał bezradnie na środku terminala. Po chwili znalazł informację. Poprosił o spis najbliższych hoteli. Zaszył się w niewielkiej kawiarni z długą listą telefonów, które musiał wykonać. Zamówił kawę i jakąś kanapkę na ciepło. Sprawdził stan ba terii swojego telefonu i powoli, konsekwentnie zaczął dzwonić. Nadzieja go nie opuszczała. Zakładał, że w końcu ktoś z recepcji przekaże mu oczekiwaną wiadomość. Telefonował ponad godzinę. Szybko zorientował się, że recepcjoniści nie chcą udzielać informacji. Przedstawiał się więc jako pracownik lotniska poszukujący osoby, której walizkę odnaleziono. Poskutkowało. Jego niepokój rósł w miarę jak lista hoteli, z którymi się jeszcze nie kontaktował, malała. W końcu całkowicie rozczarowany odłożył telefon po ostatniej rozmowie. To był koniec jego nadziei. Monik nie było nigdzie. Nikt nie słyszał o niej. Żaden hotel nie gościł jej u siebie. Monik zniknęła. Marc podszedł do baru. Kupił papierosy i zapalniczkę. Wyszedł przed terminal. Chłodne powietrze owiało go. Zapalił papierosa. Robił to zawsze w chwilach wielkiego stresu. Być może niewiele mu to pomagało, lecz przyzwyczajenie robiło swoje. Krył się z tym nawykiem. Nie uważał go za męskie zachowanie. Raczej jako odruch swojej słabości. Zaciągnął się głęboko. Myślał, co ma robić. Miał przy sobie fotografię Monik w telefonie komórkowym. Kiedyś, bez uprzedzenia zrobił jej zdjęcie, jak spacerowali razem po plaży. Wyglądała uroczo w promieniach zachodzącego słońca. Monik oburzyła się, kiedy zrobił to zdjęcie. Nie lubiła być zaskakiwana, ale jego mina, małego chłopca robiącego psikusa, rozbroiła ją. Pozwoliła mu zachować ten dowód wspólnej obecności w romantycznej chwili. Teraz ta przypadkowa fotografia mogła mu się bardzo przydać. Marc postanowił pochodzić po lotnisku i pokazać zdjęcie ludziom obsługującym pasażerów. Może któryś z nich coś sobie przypomni. Może będzie pamiętał Monik. Wypalił drugiego papierosa. Było mu zimno. Wszedł do terminala. Poszukał w komórce fotografii swojej dziewczyny. Zaczął się rozglądać, do kogo mógłby pójść. Dostrzegł człowieka porządkującego wózki do przewożenia bagaży. Podszedł do niego. Rozmawiał z nim chwilę. Tamten przez chwilę przyglądał się zdjęciu i przecząco kręcił głową. Marc rozmawiał z nim jeszcze chwilę przez moment, a potem razem ruszyli w kierunku najbliższego baru. Zatrzymali się w nim. Później w następnym i następnym. Widać było, że ów człowiek wyświadcza Marcowi pożądaną przysługę, kontaktując go z osobami, które znał. Chodzili tak dobrą godzinę po lotnisku. W końcu podeszli do wypożyczalni samochodów. Chłopak obsługujący klientów pokiwał głową przyglądając się fotografii. Marc złapał go za rękę podekscytowany. Chłopak coś mu tłumaczył, wskazując na drzwi wychodzące na zewnątrz terminala. Marc zastygł nieruchomo, wsłuchując się w jego relację. Towarzyszący mu mężczyzna był wyraźnie zadowolony z wypełnienia tej dobrowolnej misji. Marc odwrócił się do niego. Sięgnął do portfela i podał mu jakiś banknot. Mężczyzna początkowo kręcił przecząco głową. Marc tak długo nalegał, aż w końcu ten przyjął banknot. Podziękował mu ściskając długo jego rękę. Miał szczęście. Już wiedział, co się stało z Monik. Ale nie był pewny, czy ma się cieszyć, czy martwić. Monik zniknęła z dwoma mężczyznami, którzy wyszli po nią na lotnisko. Wyglądem przypominali strzegących zamku ochroniarzy. Był ciekawy, czy mieli z nimi coś wspólnego. Musiał znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie, a co najważniejsze, znaleźć Monik.

Fragment powieści "Tajemnica 14 Bramy": Rozdział 23 Zamek Hochosterwitz. Austria

Na stole stały dwa kieliszki wypełnione winem.
– Wierzy Eminencja w austriackie wino?
Kardynał roześmiał się, spojrzał na  człowieka, którego zaprosił do swojego pokoju.
– Jedyne w co wypada mi wierzyć, to w Pana Boga.
– Wypada?
– Każdy z  nas uprawia jakiś zawód, bez względu na  to, czy przy tym wierzy, czy nie. Ważna jest kwestia nie przekonań, a zachowań. Życie nauczyło mnie, że szczera manifestacja przekonań prowadzi czasem do cierpienia. Ważne jest, by nasze zachowania nie uderzały w nikogo. A przynajmniej... jak najmniej –  zadumał się. –  Co do  wina, produkują je na  zamku Schloss Kapfenstein. Niedaleko stąd. To zamek o nadzwyczajnym położeniu. Z  widokiem na  Węgry i  Słowenię. I z  niezłą restauracją. Z jedną gwiazdką Michelina.
– No –  uśmiechnął się –  specyficznie austriacką. A  co  do gwiazd. Otaczają one ten zamek nocą, jak srebrzysty kobierzec. Imponujący widok – westchnął.
– Mam wrażenie, że  Eminencja wspomina go z  małym rozrzewnieniem? Kardynał spojrzał zdziwiony.
– Tak? – Uśmiechnął się. – To aż tak widać? Gość kardynała skinął głową.
– No cóż, czasem człowiek zaczyna trochę żałować, że  został księdzem – powiedział z uśmiechem i zamilkł na moment.
– Ale na szczęście, to krótkie konsternacje. Przejdźmy do meritum. Chciałem – zawahał się – powrócić do naszej rozmowy. Właściwie jestem tu w zastępstwie...
– W  zastępstwie? –  gość kardynała zdziwił się. –  Jak to w zastępstwie? O ile wiem, nasze spotkania nie uwzględniają zastępstw.
– Zapewne... ale sytuacja, która doprowadziła mnie do obecności tutaj, jest nadzwyczajna. Otóż, mój przyjaciel, jednocześnie uczestnik waszych spotkań, umiera. Umiera – powtórzył – i to na dziwną chorobę. Na kilka tygodni przed dzisiejszym spotkaniem poleciał zobaczyć jakieś medyczne laboratorium. Podobno szukano w  nim szczepionek na  współczesne epidemie. Po powrocie wszystko wydawało się w  najlepszym porządku... i  nagle zasłabł. Rozchorował się szybko, a  dziś jest umierający. Poprosił mnie, bym zastąpił go tutaj. Niewiele mi mówił. Zobowiązał za to do tajemnicy.
– Rozumiem. Niczego nie wyjaśnił?
– Nie, poprosił tylko, abym go zastąpił.
Kardynał zamyślił się.
– Zapewne milczałbym, ale poruszyła mnie zapowiedź owego specyficznego kontraktu. Eksperymenty za  technologie.
Chciałbym...
– Tak?
– Chciałbym by wiedział pan, że wszystko, co zechce mi pan
powiedzieć, zostanie wyłącznie w tym pokoju.
– Jak na spowiedzi? – Gość kardynała uśmiechnął się.
Rozejrzał się po komnacie.
– Mam nadzieję, że nawet gdy nie zostanie, to dotrze tylko tam, gdzie są ludzie nam życzliwi. Przyzwyczaiłem się do tego, że nie ma miejsca, z którego nic nie wychodzi. Zamilkł na chwilę.
– O ile życzliwość jest tu dobrym słowem. – Uśmiechnął się.
– Zaryzykujmy więc –  ożywił się kardynał. –  Mówiliśmy o eksperymentach.
– Właśnie. Umówmy się jednak, że  ograniczę się do  ogólnych informacji. Nie chciałbym wnikać w  szczegóły, które mogą Eminencję przerazić.
– Przerazić? – kardynał uniósł się z fotela. Wstał.
– Jak to?
– Widzi Eminencja, życie nie przypomina najlepszych fragmentów Biblii, a  raczej Apokalipsę. Tylko nieliczni wtajemniczeni wiedzą, że  Centralna Agencja Wywiadowcza od  lat doskonali metody, pozwalające na  przejmowanie kontroli nad  ludzkim umysłem. Nad uzyskaniem wpływu na  podejmowane przez ludzi decyzje. Różnorodność tych metod jest ogromna. Od chemicznych regulatorów zachowań, poprzez metody biologiczne, aż do oddziaływania radiologicznego.
– Czy istnieje jakieś potwierdzenie?
– Ach, gdyby się postarać, można przytoczyć ich całe mnóstwo. Pewien dziennikarz, John Marks twierdził, że  dotarł pod  koniec lat siedemdziesiątych do  dokumentów, z  których wynikało, że CIA stosuje w swych badaniach nie tylko narkotyki, promieniowanie, ultradźwięki, lecz nawet psychochirurgię i  niezwykle zaawansowaną psychologię. Nie mówiąc już o zwykłym rażeniu prądem. Wszystko to w ramach programu doświadczeń nad wpływem na ludzki umysł.
– Czy będzie to niezręczne, jeśli poproszę o jakiś przykład? – delikatnie, ale stanowczo zapytał kardynał.
– Niezręczne? Ależ nie. Dziennikarz ów ujawnił na  przykład, że w 1956 roku Centralna Agencja Informacyjna prowadziła doświadczenia nad substancją zwaną bulbokapnina. Jest to narkotyk, który może wywoływać stan katatonii. Doświadczenia przeprowadzono nie tylko na  zwierzętach, ale także na  ludziach. Głównymi obiektami były małpy oraz  skazańcy przebywający w amerykańskich więzieniach. CIA interesowała się oddziaływaniem tej wyniszczającej substancji na organizm, przede wszystkim na psychikę,
– Czy ten dziennikarz wskazał jakieś przykłady stosowania tej metody?
– Ależ oczywiście, w  latach pięćdziesiątych dwaj więźniowie, których podejrzewano o  działalność szpiegowską mieli być przesłuchiwani z użyciem środków i technik wpływających na psychikę, między innymi tiopentalu, stosowanego jako lek usypiający. W większym stężeniu używa się go, jak w Stanach Zjednoczonych, jako zastrzyk śmierci. Jeden ze wspomnianych mężczyzn po podaniu tej substancji cofnął się w swej świadomości o kilkanaście lat.
– Mam wrażenie, że  w  stosunku do  szpiegów każda metoda jest dobra. Nieprawdaż? –  zastanowił się kardynał. Jego rozmówcę zdziwiła taka ocena duchownego, ale niezrażony kontynuował.
– Co najmniej usprawiedliwiona. Gorzej, gdy okazuje się, że eksperymenty były prowadzone na dzieciach, kobietach ciężarnych lub na osobach w stanie śpiączki klinicznej. Chodzi tu o wykorzystywanie osób bezbronnych, całkowicie nieświadomych tego, czemu je poddawano. Skutki eksperymentów mogły być długofalowe i niebezpieczne dla zdrowia, a nawet życia.
– To makabryczne. To bestialstwo! – uniósł się kardynał.
– Zapewne, ale to nie wszystko. Istnieją dosyć dobrze udokumentowane źródła mówiące o  doświadczeniach zarówno na pojedynczych ludziach, jak i większych grupach. Do takic zaliczają się eksperymenty polegające na  wprowadzaniu śladowych dawek plutonu do organizmu. Znanym przypadkiem był pewien pacjent przebywający w szpitalu w Bostonie. Pluton miał się również znajdować w płatkach śniadaniowych, które przekazywano dla psychicznie upośledzonych dzieci w jednej ze  szkół w  Nowej Anglii. Doświadczenia z  użyciem środków halucynogennych i metali ciężkich miały być przeprowadzane na ciężarnych kobietach, więźniach i narkomanach w różnych placówkach leczniczych. Wymienia się między innymi takie miasta jak  Lexington i  Kentucky w  Stanach Zjednoczonych, jest ich zresztą wiele. Znane są także doniesienia o  rozpyleniu bakterii, a  także napromieniowaniu pewnych obszarów miejskich. Gość kardynała zamilkł na chwilę. Sięgnął po kieliszek z winem. Odstawił go po chwili.
– Wśród częściej wymienianych projektów, których istnienie stało się wstrząsem dla społeczeństwa, kiedy informacje zaczęły się przedostawać do mediów, był High Frequency Active Auroral Research Program. Był on finansowany między innymi przez US Air Force i US Navy, czyli amerykańskie Siły Powietrzne oraz Marynarkę Stanów Zjednoczonych. Oficjalnie celem projektu miało być zrozumienie, symulowanie i  kontrola procesów zachodzących w  jonosferze, które mogą mieć wpływ na funkcjonowanie urządzeń i sieci komunikacyjnych. Zarzuty, jakie się pojawiły, nie pokrywały się z tą wersją. Jaka jest prawda...?
– A do czego miało to prowadzić?
– HAFARP jest instalacją, która może być wykorzystana na  bardzo różne sposoby. Teorie zwane spiskowymi podają, że  może być użyta jako broń elektromagnetyczna. Może ona na niewielkim obszarze skumulować energię, a następnie unieszkodliwić praktycznie każdy obiekt na  ziemi. Jako broń geofizyczna może z  kolei wywoływać trzęsienia ziemi i  inne klęski żywiołowe. Udowadniano, że pewne przypadki kataklizmów oraz wielkich awarii w miastach były efektem jej testowania. Najciekawsza jest hipoteza, według której miałoby to być urządzenie potrafiące sterować ludzkim ciałem oraz  myślami. Dziwne, niewytłumaczalne głosy, podszepty, jakie zaczęły się pojawiać u osób dotąd zdrowych, u całych zbiorowości, miały być skutkiem działania HAFARP. Jeśli tak było, to można to interpretować, co zresztą robiono, jako próbę kształtowania nowego człowieka, absolutnie uległego wobec technologii i tych, którzy są w jej posiadaniu. Człowieka, którego można naładować jak baterię, aby był skuteczniejszy.
Nie wiedziałem, że  sam padłem ofiarą tej metody
–  uśmiechnął się kardynał. –  Zważając na  mój pracoholizm. Dobrze, że tylko tak to zadziałało. Z tego co pan powiedział, wnoszę, że są gorsze przypadki.
– No cóż – uśmiechnął się nieznajomy – w końcu to tylko podobno spiskowe teorie dziejów.
– Właśnie –  odpowiedział kardynał. –  A  może zaledwie wierzchołek góry lodowej?
Mężczyzna zastanowił się przez moment.
– Posłużę się jeszcze jednym przykładem. – Spojrzał na kardynała. – Oczywiście jeżeli nie nudzę Waszej Eminencji.
– Ale skądże – zaprotestował kardynał. – Sam prosiłem o tę garść informacji. Skoro był grzech, to musi być i kara – dodał, uśmiechając się.
– Bardzo proszę.
Gość kardynała rozejrzał się ponownie po pokoju, w którym siedzieli.
– Silent Sound Spread Spectrum, czyli Poszerzone Spektrum Cichego Dźwięku. To nazwa technologii, którą po  raz pierwszy zastosowano na  większą skalę w  latach dziewięćdziesiątych. W największym skrócie, chodzi o fale elektromagnetyczne identyczne z tymi, dzięki którym działa nasz umysł. Wszystko, co robimy, jest sterowane przez centralny układ, czyli nasz mózg. A co jeśli fale te zostaną zakłócone? Jeśli mózg odbierze obce fale i uzna je jako pochodzące z własnego ciała? Podać przykład?
– Tak, poproszę. – Kardynał z coraz większym niepokojem słuchał tych niezwykłych teorii.
– W czasie wojny w Zatoce Perskiej tysiące irackich żołnierzy poddawało się bez walki... Byli znakomicie wyszkoleni, zaprawieni w bojach, mieli broń i zapasy pozwalające na stawianie długotrwałego oporu. Do tego zajęli też dobre pozycje na polu walki, siedzieli znakomicie chronieni w bunkrach. Nic nie pozwala przypuszczać, by brakowało im determinacji, wiary w  zwycięstwo, umiejętności oceny sytuacji. A  jednak wychodzili z bunkrów i poddawali się wrogim wojskom. Czy zostali poddani wpływowi, któremu nie mogli się oprzeć? Teorie głoszą, że zastosowano SSSS. Kardynał przysłuchiwał się z  rosnącym zainteresowaniem. Watykan przy swoich rozległych zainteresowaniach nie zaglądał w tę sferę kształtowania ludzkich dusz.
– Są jednak i inne obszary, w których wykorzystuje się fale radiowe. Tak zwane drony.
– Drony? A cóż to takiego? – zdziwił się kardynał.
– To bezzałogowe samoloty używane przede wszystkim w celach militarnych. Do niedawna były one kojarzone raczej z działaniami rozpoznawczymi i szpiegowskimi, z ich pomocy skorzystano między innymi przy rozpoznaniu terenu wokół domu, w którym miał przebywać Osama Bin Laden, zabity rzekomo przez Navy SEALs. O zastosowaniu bezzałogowych samolotów do celów wywiadowczych można było czytać od wielu lat. Szczególnie dużo mówiło się o użytkowanym od lat dziewięćdziesiątych General Atomics MQ-1 Predator. Początkowo Predatory wykorzystywano głównie do przeprowadzania akcji rozpoznawczych. Ale po interwencji USA w Afganistanie pojawił się pomysł, by  wykorzystać drony do  zadań bojowych. Aż do ich wycofania w 2011 roku brały one udział w akcjach na terenie Afganistanu i Iraku, lecz pojawiały się też podczas konfliktów bałkańskich.
– Czy to jakiś nowy rodzaj broni? – zainteresował się kardynał. – Można tak to nazwać. A w zasadzie zdecydowanie tak to nazwać – powtórzył. – Pomimo że z roku na rok ich aktywność wyraźnie rośnie, praktycznie do 2011 roku ciężko było znaleźć oficjalne doniesienia o zastosowaniu dronów bojowych. Gość kardynała zamilkł na chwilę. Spojrzał na zegarek. Kardynał czekał na dalszy ciąg jego relacji.
– Całej akcji nie udało się jednak na dłuższą metę utrzymać w tajemnicy, gdyż jak się okazało, ataki dronów były nieprecyzyjne i często zamiast przywódców Al-Kaidy ofiarami ataków padali przypadkowi cywile.
Mężczyzna spojrzał na kardynała.
– Czy Wasza Eminencja nie jest zmęczony? Godziny mijają szybko.
– Ależ nie, dzięki pańskiej osobie mogę dowiedzieć się czegoś, o czym nie wiedziałem. Kardynał zaczerpnął powietrza.
– Może pan przybliżyć mi, jak dokładnie wyglądają te maszyny? Aparatura szpiegowska kojarzy się powszechnie z czymś niewielkim, niedostrzegalnym. Chyba że jest to zainstalowane na pokładzie samolotów szpiegowskich.
– Drony to samoloty same w  sobie –  odpowiedział. –  Naukowcy pracują obecnie intensywnie nad dronami, które naśladując ptaki bądź owady, będą w  stanie skutecznie działać na polu walki. Obecnie Pentagon dysponuje ponad siedmioma tysiącami maszyn zbudowanych jeszcze w  poprzedniej dekadzie. Planuje jednak przeznaczyć poważne środki finansowe potrzebne do  opracowania technologii, która do  2030 roku umożliwiłaby stworzenie „much szpiegowskich”, czyli robotów wywiadowczych bardzo niewielkich rozmiarów.
– To niezwykłe –  powiedział kardynał. –  Czy uważa pan, że  nowe rozwiązania technologiczne i  udoskonalone drony, które będą w stanie przeprowadzić atak w dowolnym miejscu na świecie, sprawią, że liczba ofiar po stronie cywili zmaleje?
– Podobno celem tych technologii jest właśnie to, aby  przy  każdej następnej wojnie zmniejszać liczbę zabitych – odpowiedział mężczyzna. – Kolejnym ważnym skutkiem powszechniejszego użycia dronów jest to, że ludzie podejmować będą decyzje dotyczące życia i śmierci bez narażania własnego życia. Do tej pory silnie działał czynnik psychologiczny, gdzie żołnierz poprzez obecność na  polu walki pozostawał w  bezpośrednim kontakcie z  przeciwnikiem. Dla pilota drona ten bezpośredni kontakt znika, a  same działania zaczynają przypominać grę komputerową, gdzie postać wroga ma charakter wirtualny.
Kardynał zadumał się. Zastanawiał się nad  wypowiedzią swojego gościa. Czy pan Bóg tak wyobrażał sobie ewolucję świata? Chociaż, czy w  historii ludzkości przynajmniej przez jedno stulecie panował pokój? Czy obecna technika jest bardziej humanitarna niż miecz hoplity czy karabin żołnierza?
Kardynał westchnął głośno.
– Słuchając pana, odnoszę wrażenie, że  wprowadzenie cywilnych dronów do  kontrolowania zachodnioeuropejskich miast doskonale wpisuje się w ogólnoświatowy trend zwiększania kontroli na obywatelami. Już nie tylko podsłuchy i wszechobecne kamery będą w stanie śledzić każdy nasz krok, ale nawet poza miastem nie będziemy mogli mieć pewności, że krążący nad nami ptak nie jest przypadkiem zdalnie sterowanym robotem.
Nieznajomy wstał z fotela. Podszedł do okna.
– Świta, chyba się trochę zasiedzieliśmy.
Spojrzał na kardynała. Ten odezwał się po chwili:
– Manipulowanie ludzkim umysłem, te wszystkie fale, eksperymenty, supernowoczesne urządzenia i nieznane substancje, jakimi posługują się tajne służby, to właśnie domena spiskowych teorii. Pożywka dla  ludzi niezrównoważonych, zagubionych w swoim życiu, którzy próbują sobie wytłumaczyć złożoność świata, to, co ich przerasta i przeraża. Przynajmniej tak dotychczas myślałem. Wiele z tych teorii brzmi absurdalnie. Czy to nie śmieszne, że  inteligentni, wykształceni ludzie zajmują się takimi rzeczami? Jest wielu takich, którzy dają im wiarę. To oczywiście żaden argument. Jestem jednak przekonany, że niektóre z przykładów każą się zastanowić chociażby nad tym, czy wszystkie myśli w naszych głowach są na pewno nasze. Jeśli odsiać słabiej udokumentowane zarzuty, zostają takie, których obalenie staje się prawdziwym problemem. A to już intelektualne wyzwanie.
– Właśnie, pora spać. Pożegnam się.
Mężczyźni podali sobie dłonie.
– To był długi dzień, dobrej nocy – powiedział kardynał.
– Noc właśnie się skończyła, Eminencjo –  uśmiechnął się nieznajomy wychodząc.

sobota, 9 maja 2015

[infografika] Walka z GMO trwa, zobacz kilka interesujących informacji na ten temat

Tematyka GMO była już wielokrotnie omawiana na blogu "Kod Władzy", większośc dotychczasowych artykułów wskazywała główne zagrożenia jakie niesie ze sobą genetycznie modyfikowana żywność. Dziś kilka infografik w sposób przystępny prezentujące fakty na ten temat.
Jak radzą sobie przeciwnicy GMO?


Kto najwięcej wydaje na lobbying na rzecz GMO?

Najczęściej modyfikowane rośliny

Żywność modyfikowana genetycznie vs żywność organiczna


Tematyka GMO była już wielokrotnie omawiana na blogu "Kod Władzy", większośc dotychczasowych artykułów wskazywała główne zagrożenia jakie niesie ze sobą genetycznie modyfikowana żywność. Dziś kilka infografik w sposób przystępny prezentujące fakty na ten temat.

- See more at: http://pomocnicy.blogspot.com/2013/04/jak-dodac-informacje-o-ciasteczkach-do.html#sthash.uAMCuvtT.dpuf