Marc obudził się. Spał długo. Wydarzenia poprzedniej nocy zmęczyły go. Stracił orientację. Nie wiedział, co się dzieje na zamku. Jego misja rozsypała się w gruzy. Bolała go głowa. Spojrzał na zegarek. Dochodziła dwunasta w południe. Pomyślał o Monik. To ona był dla niego najważniejsza. Przywołując ją, nie martwił się swoją obolałą głową i poczuciem niezrealizowanego zadania. Postanowił zebrać się w sobie i zacząć jej szukać. Wstał. Poszedł do łazienki. Ogolił się i odświeżył biorąc prysznic. Ubrał się i po chwili wyszedł na korytarz. Zabrał ze sobą kluczyki do samochodu. Zajrzał do pustej restauracji. Usiadł na chwilę, zamawiając kawę. Uprzejmy kelner zapytał go, czy ma ochotę coś zjeść. Odmówił. Podwyższona adrenalina wyeliminowała poczucie głodu. Pijąc kawę planował, co będzie robił. Postanowił pojechać na lotnisko. Skoro Monik miała przylecieć do niego, to z pewnością znalazła się na lotnisku w Klagenfurcie. Będzie musiał przekonać obsługę lotów do mówienia, by dowiedzieć się, czy przyleciała. A jeżeli znalazła się na miejscu, to musiała się gdzieś zatrzymać. „Może po prostu ukradziono jej telefon albo gdzieś go zostawiła – pocieszał się w myślach. – Może moje zdenerwowanie jest nieuzasadnione?” Uspokoił się trochę. Na zamek, w którym przebywał, nie zo- stałaby przecież wpuszczona. Wrócił myślami do miejsca swojego pobytu. Miał w pamięci wydarzenia tamtej nocy. Niewiele z nich rozumiał. Wróci do tego, jak tylko znajdzie Monik. Przypomniał sobie misję, z którą tu przyjechał. Miał obserwować spotkanie. Tajne spotkanie, na którym, jak przypuszczał jego szef, miały zapaść jakieś ważne postanowienia. Zupełnie nie wiedział, co się działo w tej sprawie. Czy doszło do spotkania? Kto w nim uczestniczył? Czy rzeczywiście temat, jaki na nim poruszano, był aż tak istotny? „A może – zastanawiał się Marc – dam radę się jeszcze czegoś dowiedzieć?” Ponownie poczuł swoją obolałą głowę. Zastanawiał się, jak się dowiedzieć, czy na zamku dzieje się coś ważnego. Musi porozmawiać z kimś z obsługi. Rzadko kiedy nie można z nią czegoś załatwić, oferując banknot odpowiedniej wartości. Rzadko kiedy i rzadko gdzie. Marc dopił kawę. Wyszedł na dziedziniec. Przyjemnie grzejące słońce, oświetlało go intensywnie swym blaskiem. Miał świadomość, że przez setki lat przez ten dziedziniec przechodzili ludzie. Zawsze miał poczucie czyjejś obecności, gdy tylko przebywał w takich naznaczonych historią miejscach. Fascynowało go to niezmiennie. Rozejrzał się dookoła. Starał się dostrzec coś nadzwyczajnego, co wskazywałoby na obecność jakichś ważnych gości. Ale na zamku panował spokój. Nikt się nie kręcił. Nic nie zdradzało obecności nietypowych gości. Może poza palącymi się, mimo wczesnej pory, światłami w największej zamkowej sali. Marc ruszył w kierunku drogi prowadzącej w dół zamku. Chciał znaleźć się na parkingu, na którym stał jego samochód. Przechodząc przez czternastą bramę, zwolnił kroku. Oglądał ją uważnie, przypominając sobie wrażenie znikających w niej ludzi, prowadzonych w tajemniczym kondukcie. Przystanął na chwilę. Przyglądał się murom. Nie mógł dostrzec w nich nic dziwnego czy podejrzanego. Czegoś, co mogło sugerować jakieś tajemne przejście. Postanowił tu wrócić. Myśl o nieobecności Monik popędzała go do szybkiego pójścia w dół. Mijał kolejne zamkowe bramy. W końcu, po kilku minutach, zszedł na dół. Przed szlabanem, ogradzającym drogę na zamek od parkingu, stało czterech mężczyzn ubranych w granatowe garnitury. Ich wzrok skierowany na Marca maskowały ciemne słoneczne okulary. Marc przeszedł obok nich, skinąwszy im głową w geście pozdrowienia. Nie zatrzymali go, nie odezwali się również, dostrzegając go. Tak jakby wiedzieli, że się pojawi. Minął ich i wszedł do małej parkingowej restauracyjki. Właściwie był to niewielki bar. Siedziało w niej kilku mężczyzn i dwie kobiety. Marc podszedł do baru, za którym stał postawny, łysawy barman z charakterystycznym sumiastym wąsem. Uśmiechnął się na jego widok.
– Czym mogę służyć szanownemu panu? – zapytał życzliwie.
– Jeżeli nie zrobię kłopotu, to poproszę jedno małe piwo. Za chwilę chciałem pojechać na przejażdżkę samochodem... – usprawiedliwił się bezwiednie, odwzajemniając uśmiech.
– Ależ, jaki kłopot? – odparł barman. – Kłopot, szanowny panie, sprawili mi ci, którzy kazali zamknąć zamek dla turystów. Ba, jeszcze poinformowali ich o tym tablicami na drogach. Teraz nawet diabeł tu nie zagląda, a ja, jak można się było spodziewać, szanowny panie, nie zarabiam. Kompletna klapa – rozłożył ramiona.
Marc zanurzył usta w złocistym płynie.
– Cóż, zdążyłem się zorientować, że coś jest nie tak. Co jest powodem zamknięcia zamku? – zapytał, starając się nie wykazywać nadmiernej ciekawości.
– Co jest powodem? – powtórzył barman nachylając się o niego. – Mam na górze szwagra. Jest na zamku mechanikiem. Zawsze umiał wszystko naprawić. Jak się na nim poznali, to go natychmiast zatrudnili. Zarabia niewiele, a robi za czterech.
– Dobrze mieć takiego szwagra – Marc uśmiechnął się.
– Przydałby mi się taki.
– Wszyscy tak mówią – roześmiał się barman. – Każdy by chciał. No więc ten mój szwagier powiedział mi w tajemni cy – rozejrzał się po swoim lokalu – że na zamek przyjechało przedwczoraj parę szyszek.
– Szyszek? Jakich szyszek? – zapytał Marc.
– No jak to. To pan nie wie? – roześmiał się ponownie.
– Szyszek, to znaczy bardzo ważnych ludzi. U nas tak się mówi na kogoś, kto ma coś do gadania na tym świecie.
– Ach rozumiem. – Marc pogładził się po miejscu na głowie, które jeszcze bolało. – Jakiś mało bystry dziś jestem.
– I te szyszki, szanowny panie, zamknęły się w komnacie i gadają. Szwagier mówił... – dodał.
– O jakichś ważnych sprawach? – zainteresował się Marc.
– A pewnie, że ważnych, szanowny panie. Pilnują ich jak prezydenta USA.
– No, a może szwagier wspominał, o czym rozmawiają?
– A coś pan taki ciekawy? – zapytał barman uśmiechając się szeroko.
– Ciekawy? – powtórzył Marc. – Cholera, każdy byłby ciekawy, skoro chodzi o szyszki – zażartował.
– Ano tak – pokiwał ze zrozumieniem barman. Spojrzał na Marca z sympatią. – A już mi się wydawało, że pan to jakiś śledczy albo jakiś inny szpicel. A pan to całkiem normalny chłop jesteś. A jak jesteś... to powiem. Otóż mój szwagier został wezwany do tej sali, gdzie oni gadają, bo jeden z tych ważnych ludzi przewrócił lampę. A lampa, jak to lampa, nie chciała się zapalić, bo żarówka się potrzaskała. I wezwali szwagra, by to szybko naprawił. Zrobili sobie przerwę w tych obradach, ale i tak gadali ze sobą. Mój szwagier niegłupi jest i podsłuchał, że gadali o jakiejś chorobie...
– Ciekawe – Marc nie umiał ukryć zdziwienia. – O jakiej chorobie?
– No cóż, tak w szczegółach to ja za bardzo nie wiem, a poza tym ze szwagrem gadałem krótko. Schodził niedawno. Tuż przed panem. Wstąpił na piwko i tak mi jakoś powiedział.
– Powiedział pan, że mówił o chorobie? Czy szwagier coś jeszcze mówił?
Barman zamyślił się.
– Wie pan, jakoś tak dziwnie to powiedział.
– Tak?
– Ano, dziwnie, że jakby jak ta choroba będzie, to znajdą się i pieniądze na coś tam.
– Na coś tam czy na coś ważnego?
– A nie wiem, szanowny panie, ale to dziwne, bo mi się wydawało, że jak jest choroba, to się raczej traci pieniądze. No nie? Chyba że się gorzałkę pije, to się nie choruje. Nieprawdaż? – spojrzał na Marca, szukając w nim potwierdzenia swojej odkrywczej myśli.
– Prawdaż, prawdaż – uśmiechnął się Marc. – Święte słowa.
Marc sięgnął po portfel. Zapłacił za piwo z sutym napiwkiem.
– Miło się gawędziło. Jeżeli pan pozwoli, wrócę tu jeszcze.
– Ano pewnie, szanowny panie, cała przyjemność po mojej stronie. Będzie troszkę euro, Jesteś pan fajny gość.
– Bardzo dziękuję, proszę pozdrowić szwagra, ma pan szczęście. Taka złota rączka to prawdziwy skarb. Do zobaczenia. Marc wstał. Podał rękę barmanowi, która zniknęła w wielkiej jak bochen chleba dłoni Austriaka.
– Do widzenia szanownemu panu. Będę czekał. Marc wyszedł na parking. Podszedł do swojego samochodu. Po chwili wyjechał na asfaltową drogę. Jechał powoli w kierunku Klagenfurtu. Myślał o słowach barmana. „Więc jednak spotkanie rzeczywiście ma miejsce. Coś nad zwyczajnego się jednak dzieje na zamku. Naczelny miał rację – myślał pokonując kolejne kilometry. – Dobrze by było spotkać się z tym szwagrem. Na pewno zapamiętał ludzi zgromadzonych w odciętej od świata komnacie.” Droga wiła się wśród wzgórz. Nie było na niej ruchu. Do lotniska Marc dojechał po kilkudziesięciu minutach. Zatrzymał samochód na parkingu. Poszedł w kierunku terminala przylotów. Wchodząc do środka, rozejrzał się za tablicą z rozkładem przylotów. Musiał znaleźć linię lotniczą łączącą Klagenfurt z Hamburgiem. Przypuszczał, że przewoźnikiem będzie Lufthansa, ale chciał się upewnić. Znalazł tablicę informacyjną i zatrzymał się pod nią dłuższy moment. Czytał uważnie. Rozejrzał się zastanawiając, dokąd powinien pójść. Wybrał stanowisko odprawy lotów. Starał się być bardzo miły dla dziewczyny obsługującej przedstawicielstwo linii lotniczej. Mówił jej o tym, że zgubił telefon i że osoba, po którą miał wyjść, przyleciała do Austrii po raz pierwszy. Pewnie czuje się bardzo zagubiona, być może czekając w jakimś hotelu. Przecież mieli się tu spotkać. Daleko od domu. W nieznanej sobie okolicy. Powoli nabierał przekonania, że pomimo rygorystycznych przepisów dziewczyna mu pomoże. Sprawdzi, czy Monik przyleciała do Klagenfurtu. Dwie się, o której znalazła się na lotnisku. Będzie mógł wtedy objechać okoliczne hotele. Pewnie niewpuszczona na zamek Monik zatrzymała się w jednym z nich. Zapewne teraz cała i zdrowa zastanawia się, jak się z nim skontaktować. Jest w podobnej sytuacji jak on. Nie przewidzieli, że coś takiego może się zdarzyć. Coś najprostszego uniemożliwiło im wzajemny kontakt. Telefon komórkowy, a raczej jego brak. Marc przekonywał swoją rozmówczynię. Ta powoli mu ulegała. W końcu spojrzała do komputera. Kiwała twierdząco głową, przekazując mu jakże pożądaną przez niego wiadomość. Był jej ogromnie wdzięczny. Teraz już wiedział. Monik przyleciała do Klagenfurtu. Była w Austrii. Gdzieś niedaleko stąd. Marc postanowił sporządzić listę hoteli, do których zadzwoni, by sprawdzić, czy nie ma w nich Monik. Wiedział, co ma robić. Rozglądał się, szukając dostępu do komputera. Idąc przez hol, wyciągnął z kieszeni telefon i wybrał numer rodziców Monik. Chwilę czekał na połączenie. Zastanawiał się, co im powie, gdy zapytają, czy jest z nim w tej chwili. Może kontaktowała się z nimi? Powie im, że się jeszcze nie spotkali, bo miejsce, w którym przebywa jest niedostępne dla gości z zewnątrz. Najlepsze są najprostsze tłumaczenia. W końcu było to prawdą. Również to, że zgubił swój telefon. A telefon Monik? Może też gdzieś zniknął. Tym bardziej powinien się skontaktować z jej rodzicami. Może dzwoniła z miejskiego telefonu. I to oni uspokoją go zupełnie. Pocieszał się, czekając na połączenie. Musiał jeszcze raz wykręcić numer. W końcu dodzwonił się. Rozczarowanie. Monik nie dzwoniła. Nie wiedzieli, co się z nią dzieje. Byli już bardzo zaniepokojeni. Rozmawiał z nimi spokojnie, starając się nie rozbudzać jeszcze bardziej ich niepokoju, mimo że sam czuł się coraz bardziej zdenerwowany. Szybko zakończył rozmowę, starając się nie rozwijać wątku, bo przecież, poza swoim niepokojem, niewiele mógł im zakomunikować. Po skończonej rozmowie trzymał jeszcze jakiś czas telefon w opuszczonej ręce. Stał bezradnie na środku terminala. Po chwili znalazł informację. Poprosił o spis najbliższych hoteli. Zaszył się w niewielkiej kawiarni z długą listą telefonów, które musiał wykonać. Zamówił kawę i jakąś kanapkę na ciepło. Sprawdził stan ba terii swojego telefonu i powoli, konsekwentnie zaczął dzwonić. Nadzieja go nie opuszczała. Zakładał, że w końcu ktoś z recepcji przekaże mu oczekiwaną wiadomość. Telefonował ponad godzinę. Szybko zorientował się, że recepcjoniści nie chcą udzielać informacji. Przedstawiał się więc jako pracownik lotniska poszukujący osoby, której walizkę odnaleziono. Poskutkowało. Jego niepokój rósł w miarę jak lista hoteli, z którymi się jeszcze nie kontaktował, malała. W końcu całkowicie rozczarowany odłożył telefon po ostatniej rozmowie. To był koniec jego nadziei. Monik nie było nigdzie. Nikt nie słyszał o niej. Żaden hotel nie gościł jej u siebie. Monik zniknęła. Marc podszedł do baru. Kupił papierosy i zapalniczkę. Wyszedł przed terminal. Chłodne powietrze owiało go. Zapalił papierosa. Robił to zawsze w chwilach wielkiego stresu. Być może niewiele mu to pomagało, lecz przyzwyczajenie robiło swoje. Krył się z tym nawykiem. Nie uważał go za męskie zachowanie. Raczej jako odruch swojej słabości. Zaciągnął się głęboko. Myślał, co ma robić. Miał przy sobie fotografię Monik w telefonie komórkowym. Kiedyś, bez uprzedzenia zrobił jej zdjęcie, jak spacerowali razem po plaży. Wyglądała uroczo w promieniach zachodzącego słońca. Monik oburzyła się, kiedy zrobił to zdjęcie. Nie lubiła być zaskakiwana, ale jego mina, małego chłopca robiącego psikusa, rozbroiła ją. Pozwoliła mu zachować ten dowód wspólnej obecności w romantycznej chwili. Teraz ta przypadkowa fotografia mogła mu się bardzo przydać. Marc postanowił pochodzić po lotnisku i pokazać zdjęcie ludziom obsługującym pasażerów. Może któryś z nich coś sobie przypomni. Może będzie pamiętał Monik. Wypalił drugiego papierosa. Było mu zimno. Wszedł do terminala. Poszukał w komórce fotografii swojej dziewczyny. Zaczął się rozglądać, do kogo mógłby pójść. Dostrzegł człowieka porządkującego wózki do przewożenia bagaży. Podszedł do niego. Rozmawiał z nim chwilę. Tamten przez chwilę przyglądał się zdjęciu i przecząco kręcił głową. Marc rozmawiał z nim jeszcze chwilę przez moment, a potem razem ruszyli w kierunku najbliższego baru. Zatrzymali się w nim. Później w następnym i następnym. Widać było, że ów człowiek wyświadcza Marcowi pożądaną przysługę, kontaktując go z osobami, które znał. Chodzili tak dobrą godzinę po lotnisku. W końcu podeszli do wypożyczalni samochodów. Chłopak obsługujący klientów pokiwał głową przyglądając się fotografii. Marc złapał go za rękę podekscytowany. Chłopak coś mu tłumaczył, wskazując na drzwi wychodzące na zewnątrz terminala. Marc zastygł nieruchomo, wsłuchując się w jego relację. Towarzyszący mu mężczyzna był wyraźnie zadowolony z wypełnienia tej dobrowolnej misji. Marc odwrócił się do niego. Sięgnął do portfela i podał mu jakiś banknot. Mężczyzna początkowo kręcił przecząco głową. Marc tak długo nalegał, aż w końcu ten przyjął banknot. Podziękował mu ściskając długo jego rękę. Miał szczęście. Już wiedział, co się stało z Monik. Ale nie był pewny, czy ma się cieszyć, czy martwić. Monik zniknęła z dwoma mężczyznami, którzy wyszli po nią na lotnisko. Wyglądem przypominali strzegących zamku ochroniarzy. Był ciekawy, czy mieli z nimi coś wspólnego. Musiał znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie, a co najważniejsze, znaleźć Monik.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się swoimi uwagami