środa, 30 grudnia 2015

A gdyby tak... Ameryka wróciłaby do izolacji?

Powrót do izolacji, likwidacja z baz i dbanie tylko o własne terytorium - dla wielu USA są dziś źródłem konfliktów i napięć na całym świecie, jednak zdaniem amerykańskiego publicysty izolacja Ameryki byłaby przede wszystkim tragiczna dla jej sojuszników. 



Jeszcze 100 lat temu Stany Zjednoczone nie były postrzegane ani jako mocarstwo ani jako państwo, które może tak bardzo namieszać w polityce światowej. W istocie gdy europejskie potęgi wykrwawiały się na frontach I Wojny Światowej Ameryka pozostawała w błogiej izolacji. Dziś pod koniec roku 2015 sytuacja wygląda zupełnie inaczej - USA są globalnym mocarstwem, którego wpływy gospodarcze i polityczne kształtują ład na całej Ziemi. Co by się jednak stały gdyby Ameryka powróciła do swojej dawnej izolacjonistycznej polityki?

Takie pytanie zadał sobie na łamach The National Interest Harry J. Kazianis. Według niego jeśli Ameryka nagle zrezygnowała ze swojej roli i wycofała się np. z Azji, wówczas należałoby zadać sobie pytanie: co z jej sojusznikami w Japonii, Korei Południowej, Tajwanie czy na Filipinach? Co z rosnącą współpracą z Wietnamem i Indiami? W obecnej sytuacji naturalnym hegemonem stałyby się zapewne Chiny, które być może próbowałyby rozszerzyć swoją strefę wpływów aż po Hawaje. Sytuacja jaka by zaistniała po opuszczeniu przez amerykańską flotę wybrzeży Azji stałaby się zdaniem Kazianisa zarzewiem wielu nowych konfliktów i wcale nie wygasiłaby, jak twierdzą różni publicyści, istniejących już linii podziału. Wręcz przeciwnie. 

Zdaniem polityków np. z Tajwanu USA to jedyny gwarant, że wyspa nie stanie się nowym Hong Kongiem i wkrótce nie zostanie wchłonięta przez Chiny, podobne obawy może mieć Seul, który przy wycofaniu się Amerykanów mógłby szybko stanąć przed obliczem ataku z północy. W końcu pozostaje Japonia, która siłą rzeczy będzie głównym rywalem Pekinu o dominację w Azji. Czy tym razem to ona zostanie podbita? Kazianis widzi w podobnym scenariuszu jeszcze więcej mrocznych i niebezpiecznych konsekwencji, podkreśla, że takie wycofanie poważnie by nadszarpnęło powagę i zaufanie do umów zawieranych z Amerykanami. 

A czy Waszym zdaniem USA powinny zrezygnować ze swojej aktywnej polityki na świecie?


wtorek, 29 grudnia 2015

"Bioniczne oko" już wkrótce zastąpi niewidomym niesprawny zmysł wzroku

Rewolucyjna technologia pozwoli już wkrótce zastąpić niesprawne oczy tworząc zupełnie nowy sposób widzenia. Dzięki niej, niewidomi odzyskają zmysł wzroku.

fot. Che /Wikipedia CC


Przyszłość to transhumanizm. Wbrew pozorom postęp technologiczny nie dokonuje się wcale jako efekt uboczny nowego wyścigu zbrojeń czy zachcianek miliarderów chcących przedłużyć swoje życie i zwiększyć możliwości swojego ciała, lecz jako owoc rozbudowanego systemu ubezpieczeń zdrowotnych i zapotrzebowania na wszelkiej maści protezy i metody ułatwiania życia osobom niepełnosprawnym. Tak jest też w przypadku nowych "bionicznych oczu", które pozwalają niewidomym widzieć. 

Już w przyszłym roku niewidomy z Australii będzie pierwszą osobą, która otrzyma nowe "oczy". Cudzysłów jest tutaj jak najbardziej wskazany, gdyż cały proces "widzenia" odbywać się ma poza istniejącym systemem widzenia, nie są potrzebne nawet gałki oczne, gdyż "bioniczne oczy" działać będą na zasadzie kamer ulokowanych na noszonych przez pacjenta okularach, obraz z kamer będzie zaś wysyłany bezpośrednio do mózgu. 

Rejestrowane obrazy będą wysyłane do mikroprocesora, który następnie przetworzy go na sygnał rejestrowalny dla mózgu i za pomocą odpowiednich przewodów wyśle go bezpośrednio do ośrodka wzroku. Podłączone urządzenie będzie posiadało 43 elektrody, które będą się kontaktować bezpośrednio z mózgiem i obszarami odpowiedzialnymi za widzenie - w chwili obecnej technologia przewiduje utworzenie obrazu o rozdzielczości 500 pikseli (ludzkie oko widzi obraz o jakości od 1 do 2 milionów pikseli), być może nie będzie to obraz najwyższej jakości, jednakże daje szansę na dostrzeganie większych przedmiotów. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, już wkrótce pierwsi pacjenci obudzą się widząc uproszczony świat "przypominający telewizję z lat 20. XX wieku", mimo wszystko jednak, będą widzieć. 

źródło: NewScientist

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Fragment powieści "Tajemnica 14 bramy": Rozdział 52 Okolice zamku Hochosterwitz. Austria



Podjeżdżając na parking rozmawiali o historii, która zdarzyła się Alicji. Marc przywołał ponownie swoje wspomnienie o przygodzie na zamku Czocha w Polsce, kiedy to zniknęło amerykańskie małżeństwo poszukiwaczy skarbów. Przekazał Georgowi informację, że w tym kraju ginie corocznie około piętnastu tysięcy ludzi. Znika bez śladu. Tak brzmią oficjalne dane, a jak jest naprawdę, nikt nie wie.

Podjechali pod bar. George spojrzawszy na Marca powiedział:

– Idź po nią, ja poczekam w samochodzie. Nigdy nie wiadomo, czy nie będzie trzeba szybko odjechać – wytłumaczył Marcowi.

– W porządku, idę.

Wysiadł z samochodu, kierując się do drzwi baru. Był on wypełniony papierosowym dymem, chociaż ludzi było w nim mniej niż zazwyczaj. Marc dojrzał dziewczynę, która siedziała przy barze. Piła herbatę. Zaprzyjaźniony barman starał się bawić ją rozmową.

Zauważył podchodzącego Marca.

– O! – Uśmiechnął się szeroko. – Jest ten przystojniak,

na którego czeka ta piękna dziewczyna. – Wskazał na Alicję.

Dziewczyna odwróciła się do Marca. Ześlizgnęła się z wyso-

kiego, barowego krzesła.

W momencie kiedy Marc podszedł do niej, zarzuciła mu ręce na ramiona i rozpłakała się. Marc przytulił ją bez słowa. Dał znać barmanowi gestem, by ten nic nie mówił. Barman odsunął się od nich dyskretnie.

Marc delikatnie, przyjaźnie przytulił ją raz jeszcze.

– Spokojnie, już dobrze. Wszystko będzie dobrze – odezwał się. Alicja starała się opanować płacz. Trwało to chwilę.

Otoczył ją ramieniem.

– Chodź, pójdziemy do samochodu. Zabiorę cię w bezpieczne miejsce.

Spojrzała na niego.

– Jak dobrze, że jesteś. Muszę zapłacić za herbatę.

– W porządku. Ja to załatwię. Podszedł do barmana. Zagadnął go. Ten pokręcił przecząco głową. Wyciągnął rękę i pożegnali się przyjaźnie. Marc z dziewczyną wyszli z baru. Podeszli do stojącego samochodu. W środku nie było jednak nikogo. Samochód był pusty.

Marc nachylił się do okna i spojrzał do środka. Radio było włączone, a kluczyki tkwiły w stacyjce.

Georga nie było.

– Jedziemy? – zapytała Alicja.

– Już, już – odpowiedział Marc.

Szukał Georga wzrokiem. Nie widział nikogo.

– George...! – krzyknął cicho Marc. 

Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona.

– Kogo ty wołasz? Nie jesteś tu sam?

– Nie, przyjechałem z przyjacielem. Dla towarzystwa – dodał. – Miał na nas czekać w samochodzie.

– Może poszedł do łazienki? – Alicja nie była zdziwiona.

– Może masz rację, poczekamy chwilę dobrze? – zapytał.

– George chyba miał jakieś sprawy do załatwienia, to duży i samodzielny chłopiec – zażartował, aby uspokoić ją i siebie samego.

Odszedł kilka metrów od samochodu.

– Nie zostawiaj mnie samej – powiedziała z niepokojem w głosie.

– Nie obawiaj się. Chciałem się tylko trochę rozejrzeć

– uspokoił ją. Marc zawahał się. Nie wiedział, czy powiedzieć Alicji o swoich podejrzeniach co do zniknięcia Georga. Nie chciał jej dodatkowo straszyć. Nie był również pewien, czy George nie oddalił się od samochodu z zupełnie prozaicznego powodu.

– Chodź, przespacerujemy się trochę, by ochłonąć. Za chwilę pojedziemy. Też miałem emocjonujący dzień – wyjaśnił, widząc strach w oczach dziewczyny. Po jego słowach uspokoiła się nieco. Marc wziął ją pod ramię. Prowadził ją tak, by móc rozejrzeć się po najbliższej okolicy, gdzie zaparkowany był samochód. „To niemożliwe, by George zostawił klucze w stacyjce. Miał świadomość, że może wydarzyć się coś niespodziewanego” – myślał.

Jego niepokój rósł. Czuł się coraz bardziej osaczony. George wzmacniał w nim dotychczas poczucie bezpieczeństwa. Spacerując nie dostrzegał niczego, co mogłoby go naprowadzić na ślad zaginionego partnera.

– O czym myślisz? – zapytała Alicja.

– Staram się na chwilę oderwać od przeżyć dzisiejszego dnia – odpowiedział najspokojniej jak potrafił. – Jesteś zmęczona? – dodał.

– Nie, raczej nie. Chyba tylko zdenerwowana. Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Ludzie nie znikają tak nagle. A już szczególnie grupowo. Chociaż... – zawahała się.

– Tak? – zainteresował się Marc. – Co chciałaś powiedzieć?

– Wiesz, mój ojciec interesował się znikaniem ludzi i pewnie byłby w stanie wytłumaczyć to zdarzenie.

– Powiesz coś więcej? – zapytał.

– Wspominałam ci, że mój ojciec całe swoje życie poświęcił na odkrywanie zagadek cywilizacji. Ale nie chcę teraz o tym rozmawiać. Jeżeli pozwolisz... – Spojrzała na niego z wyraźną prośbą w oczach.

– Ależ oczywiście. Chodź, wracamy. Czuję się już trochę lepiej. Skierowali się w stronę baru. Georga nadal nie było. Marc wyjął z kieszeni telefon.

– Pozwolisz, że zadzwonię?

– Oczywiście, nie musisz mnie pytać – odpowiedziała. Marc wybrał numer Georga. Usłyszał dźwięk dzwoniącego telefonu. Spojrzał w kierunku, z którego dochodził. Telefon leżał na siedzeniu, wewnątrz samochodu. „Cholera, to już nie przypadek – pomyślał. – Coś musiało się stać”.

– Jedziemy? – Alicja spojrzała na niego.

– Pewnie, wsiądź proszę – Marc otworzył jej drzwi samochodu. Obszedł samochód i sam również wsiadł. Ale nie ruszyli od razu. Musiał chwilę się zastanowić. Pomyślał, że dalsze tkwienie w tym miejscu naraża ich na niebezpieczeństwo. Otaczający ich ludzie znikali. Nie chciał, by oni sami stali się następnymi ofiarami tych szokujących zdarzeń. 

– Jedźmy. Zapnij pas. Ruszyli. Wyjechali z parkingu. Marc starał się przypomnieć sobie drogę do domu Georga. Dojechali po kilkunastu minutach. Marc dostrzegł przypięty do breloczka z kluczem do samochodu inny klucz. Pasował do drzwi domu.

– Rozgość się, proszę. Łazienka jest tam. – Wskazał ręką miejsce, które znał z poprzedniej obecności w tym domu.

– Postaram się szybko zrobić coś do zjedzenia. Pewnie jesteś głodna. Potwierdziła skinieniem głowy. Zniknęła za drzwiami łazienki. Marc wszedł do kuchni i rozejrzał się. W piekarniku stało naczynie z potrawą, którą przygotowywał George. Marc zajrzał do środka. „Makaron – pomyślał. – Świetnie”. Włączył piekarnik. Otworzył lodówkę. Wyjął karton soku pomarańczowego. Idąc do pokoju, zabrał ze sobą przygotowane wcześniej szklanki i sztućce. Położył je na stole.

Usłyszał Alicję wychodzącą z łazienki. Usiadła na kanapie.

– To twój dom? – zapytała. – Ładny – dodała.

– Miło, że ci się podoba. Ale nie należy do mnie. To dom przyjaciela – odpowiedział. – Proszę, czuj się swobodnie. Jesteśmy tu bezpieczni.

– To miło, jestem jednak trochę zmęczona – powiedziała, wyciągając się na kanapie. Nie będzie ci przeszkadzać?

– Absolutnie nie, wypoczywaj. Za chwilę poczęstuję cię czymś smacznym.

– To miło – odpowiedziała, przymykając oczy. Marc zgasił górne światło, zostawiając zapalone niewielkie stojące lampy. Dawały przyjemne, uspokajające światło. Poszedł do kuchni. Spojrzał do piekarnika. „Jeszcze chwila” – pomyślał. Od kilku dni nie potrafił pozbierać myśli. Wydarzenia następowały po sobie za szybko. Starał się zrozumieć ich sens, lecz nie miał czasu na solidniejszą analizę. Mimo swojego doświadczenia w rozwiązywaniu niełatwych zadań, pogubił się. Nigdy dotąd sprawy, jakimi się zajmował, nie dotknęły go tak osobiście. Tym bardziej, że sytuacja komplikowała się coraz bardziej. Nie odnalazł Monik. Stracił partnera, a sam kilka razy ledwo uszedł z życiem. I do tego jeszcze zdezorientowana i przerażona Alicja. Nie mógł stąd wyjechać. Zostawić wszystkiego. Odciąć się. Czuł, że pętla, w jakiej się znalazł, zacieśnia się. Wyjął gorący półmisek z piekarnika. Miły zapach rozszedł się po kuchni. Wszedł do pokoju. Postawił przygotowane przez Georga lasagne na stole. Spojrzał na Alicję. Spała. Podszedł do niej. Dotknął jej ramienia. Potrząsnął delikatnie. Otwarła oczy.

– Zasnęłam? – zapytała rozespana.

– Tak. – Uśmiechnął się. – Chodź, zjemy coś. Pewnie umierasz z głodu?

– Moje emocje zastąpiły głód. Wstała. Podeszli do stołu. Usiedli. Marc nałożył jej na talerz spory kawałek faszerowanego makaronu.

– Pachnie wspaniale – pochwaliła.

– Dziękuję. Smacznego życzę. Jedli przez chwilę w milczeniu. Danie rzeczywiście było smaczne. Marc myślał o Georgu.

„Pewnie tak doświadczony agent jak on da sobie radę

– usprawiedliwiał się przed sobą. – Trzeba czekać...”

– Smakuje ci? – przerwała milczenie Alicja.

– Oczywiście, uwielbiam włoską kuchnię – odpowiedział.

– Ja też – uśmiechnęła się. – Chociaż chińską też nie wzgardzę. Marc spojrzał na nią.

– Alicjo, czy jest coś jeszcze, co chciałabyś dodać do swojej relacji z tamtych wydarzeń?

Zastanawiała się przez moment.

– Nic takiego nie przychodzi mi do głowy – przyznała.

– Nie mam pojęcia, gdzie oni zniknęli. To jakiś absurd, by nikt ich wcześniej nie widział. – Zawahała się. – A może to jakaś zmowa?

– Myślisz o załodze zamku?

– Pewnie. Jak można twierdzić, że czterdziestu kilku osób nie było, skoro... byli – dodała.

– Masz rację. Jadła pośpiesznie. W pewniej chwili zamarła w bezruchu. Marc spojrzał na nią zaniepokojony.

– Czy coś się stało? Nad czym się zastanawiasz?

– Przypomniałam sobie, że to jest coś, o czym ojciec mówił mi wiele razy. Otóż, w swoich badaniach historii cywilizacji wielokrotnie zastanawiał się, czy to przypadkiem nie przybysze z obcych cywilizacji pomagali..., a już z pewnością wpływali na ludzkie losy. I wiesz, opowiadał mi wówczas, że zniknięcia ludzi nie zdarzają się przypadkiem. Oni po prostu są celowo porywani.

– Czy możesz mi powiedzieć wszystko, czego na ten temat dowiedziałaś się od ojca? To bardzo ważne. Chyba że nie masz na to teraz ochoty? – zapytał Marc.

– Nie, nie, oczywiście, że ci powiem. Pozwól tylko, że dokończę to twoje wspaniałe danie. Naprawdę konałam z głodu, ale dopiero teraz to czuję. Zrobię dla nas kawę, a potem pogadamy, dobrze?

– Oczywiście – zgodził się Marc. – Z przyjemnością. Cieszę się, że ci smakuje.

– Wspaniałe jedzenie.

Dokończyli kolację. Alicja, tak jak obiecała, zajęła się parzeniem kawy. Marc w tym czasie myślał o Georgu. Wierzył w jego umiejętności. Nie dopuszczał do siebie myśli, że przyjaciel już nie żyje. Posprzątał po kolacji. Po dłuższej chwili on i poznana rano dziewczyna usiedli pijąc kawę.

– Mój tata mówił mi, że są ludzie, którzy uważają, iż Ziemia jest domem dla niezliczonych ras przybyszów z innych planet. Podobno najpopularniejszą formą Obcych są tak zwane Szaraki. Jedynym krajem, który współpracuje z nimi na szerszą skalę są Stany Zjednoczone. Zaczęło się po drugiej wojnie światowej od kilku incydentów, ale bliższe kontakty zapoczątkowała katastrofa statku międzyplanetarnego Obcych w Roswell. Było to pod koniec lat czterdziestych. Oczywiście, wcześniej też istniały mniej lub bardziej bliskie kontakty. Ograniczę się tylko do mniej odległych czasów. Właśnie Szaraki wspomagały podobno III Rzeszę jeszcze przed wybuchem wojny. Nowe bronie i inne technologie miały pochodzić właśnie od nich. Ale Obcy nie byli bliskim sojusznikiem państwa Hitlera, zapewne w ogóle woleli nie mieszać się bezpośrednio w ludzkie sprawy. Gdyby było inaczej, losy wojny potoczyłyby się pewnie inaczej.

– Prawdę mówiąc, słyszałem już o tym, że istnieje nawet jakieś tajne porozumienie – Marc skomentował wypowiedź Alicji.

– No właśnie. Chodzi o jak najbardziej formalną umowę. Możemy mówić o swego rodzaju pakcie, jaki miał zostać podpisany w bazie Sił Powietrznych w Holliman przez przedstawicieli rządu Stanów Zjednoczonych oraz Obcych. Miało się to stać w 1954 roku. Ludzie mieli się zobowiązać do zapewnienia bezpiecznego, ustronnego miejsca i otoczyć je wszelką ochroną. Ponadto mieli dać dostęp do badań, a co najważniejsze umożliwić pozyskiwanie nowych obiektów do tego celu. Obcy ze swej strony zobowiązywali się do przekazywania nieznanych rasie ludzkiej technologii. Z ich wykorzystaniem można by pokonać choroby, wobec których nauka była dotąd bezsilna. To oczywiście tylko jedno z wielu zastosowań. Wyobraźmy sobie ziszczenie snów futurologów. Metale lżejsze od powietrza, antygrawitacyjne silniki, materiały o nieznanej dotąd wytrzymałości. A gdyby tak założyć, że to wszystko to tylko początek współpracy? Jeśli istnieje udział Obcych w polityce, w światowej ekonomii? Niedostrzegalny, lecz stały wpływ na codzienne sprawy każdego człowieka...?

– Czy twój tata mówił ci może, dlaczego pojawili się na Ziemi? – zapytał Marc.

– Obcy podobno nie mieli szans na przeżycie w swoim własnym środowisku. Również Ziemia nie jest dla nich miejscem doskonałym, wymaga podjęcia wielu wysiłków, aby adaptacja do nowych warunków mogła przebiegać z powodzeniem. Ich ciała nie są w pełni przystosowane. Dlatego właśnie istnieje konieczność ich przekształcania. To ma być powodem eksperymentów na ludziach, jak również na innych formach biologicznych. Kieruje nimi poszukiwanie wzorca, który mogliby wykorzystać. A przecież nie mamy w to wszystko szerszego wglądu. Nie znamy sposobu myślenia Obcych. Można przypuszczać, że w grę wchodzi także zapotrzebowanie na energię psychiczną, rodzaj pożywki, duchowej strawy. Do tego dochodzi, jak można założyć, stan nieustannego zagrożenia. Oni się boją I są zdesperowani. Każda wojna między ludźmi jest dla nich korzyścią. Skoro mają motyw i wielką potrzebę, to czy nie korzystają z okoliczności? Istnieje wiele przypuszczeń, że różne konflikty, wojny i kryzysy były przez nich inspirowane.

– Alicjo, czy wiesz coś może o organizacjach, które zajmowały się kontaktami z obcymi cywilizacjami? – Zadał to pytani głosem drżącym od emocji. Wizja Obcych zajmujących ważne stanowisko w świecie ludzi stawała się coraz bardziej realna.

– O tym również słyszałam. Grupa Majestic 12 powołana przez prezydenta Harry’ego Trumana jest najważniejsza ze wszystkich. Została zawiązana w 1947 roku. Skojarzenia z filmową „parszywą dwunastką” są jak najbardziej na miejscu. Wprawdzie skład mieli stworzyć najlepsi z najlepszych, ale praktyka szybko pokazała, że bezwzględność, brak jakichkolwiek zasad w osiąganiu celu, to tajemnica ich skuteczności. Początkowo głównym zadaniem grupy miało być zbieranie informacji, analiza dowodów dotyczących katastrofy w Roswell. Szybko jednak zmieniono priorytety. Usunięto też wszelkie ograniczenia w jej uprawnieniach. Głównym celem stała się pełna inwigilacja środowisk, które mogły być w posiadaniu jakichkolwiek informacji na temat katastrofy i działalności Obcych. Przeciwdziałanie ich przedostaniu się do opinii publicznej. Szantaże. Pobicia. Porwania. A także stosowanie wszelkich środków przymusu. To wszystko stało się częścią procedury działania „parszywej dwunastki”. Trzeba pamiętać, że grupa podlegała bezpośrednio samemu prezydentowi. Marc odłożył filiżankę kawy na stół. Od dłuższego czasu trzymał ją w ręce, wsłuchany w opowieść Alicji.

– Ważne są jeszcze dwie rzeczy, o których opowiadał mi tata. Otóż dotarł on do stworzonych przez naukowców opisów ras, które zamieszkują Ziemię, ale również do opisów statków kosmicznych, jakimi się poruszają.

– To bardzo interesujące. Opowiedz mi o tym.

– Według tego, co mi wiadomo, Obcych zwykle dzieli się na dwie grupy. Obie można zaliczyć do humanoidów, z tym że przedstawiciele pierwszej naprawdę bardzo przypominają ludzi, szczególnie rasy orientalnej. Właściwie na pierwszy rzut oka istnieje możliwość pomyłki. Mają około stu siedemdziesięciu centymetrów wzrostu, wagę od trzydziestu sześciu do czterdziestu pięciu kilogramów. Są dobrze umięśnieni. Ich oczy są nieco skośne, małe, głęboko osadzone, z dużymi źrenicami. Ich uszy są niewielkie, bardzo nisko osadzone. Mają szerokie i bardzo wąskie usta. Na całym ciele nie mają zarostu, podobnie jak niektórzy uwarunkowani genetycznie ludzie. To więc właściwie także nie jest cecha, dzięki której można by ich zdemaskować. Wyróżnia ich za to pewien defekt: ich kończyny mają tylko cztery palce. Zdecydowanie bardziej od ludzi różni się osobniki drugiej grupy. Przede wszystkim są o wiele drobniejsi. Ich waga waha się pomiędzy jedenastoma a dwudziestoma dwoma kilogramami. Mierzą niewiele ponad metr wysokości. Za to ich głowy są większe niż ludzkie, również ich oczy w stosunku do naszych są nieproporcjonalnie duże. Ich długie kończyny mają trzy bardzo wąskie, lecz wydłużone palce.

– Bardzo precyzyjny opis – pochwalił. – Właśnie taki wizerunek Obcych znajdujemy w większości doniesień. Pokrywa się z dzisiejszymi poglądami wielu naukowców. A ich środki transportu? Co o nich mówią źródła?

– Opisów jest bardzo wiele. Ale jest jeden, który szczególnie warto przytoczyć. Mam na myśli pewien tajny dokument sporządzony w latach pięćdziesiątych na podstawie licznych obserwacji niezidentyfikowanych obiektów latających, dokonywanych na przestrzeni wielu lat. W klasyfikacji wyróżnia się cztery główne typy statków. Pierwszy, to obiekty mające kształt trójkątny. Te zaobserwowano dopiero niedawno. Ich długość wynosi maksymalnie około stu metrów. Najczęściej spotyka sie jednak statki w kształcie elipsy. Są to tak zwane latające talerze. Doniesienia o ich pojawianiu się notowano od wielu lat w różnych zakątkach świata. Zazwyczaj są o wiele mniejsze niż trójkątne, mierzą mniej niż dwadzieścia metrów. Ale niektóre z nich miały mieć długość około dziewięćdziesięciu metrów. W dokumencie znajduje się też dokładny opis charakterystycznych sygnałów świetlnych, jakie są przez nie emitowane. W zasadzie w dużej mierze pokrywa się on z tym, co można przeczytać w wielu opracowaniach. Dane na temat dwóch pozostałych typów są bardziej skąpe. Obiekty w kształcie cygara najprawdopodobniej latają tylko w najwyższych częściach atmosfery, są nieomal nieuchwytne dla aparatury pomiarowej, także ze względu na ogromną prędkość, jaką mogą rozwijać. Ostatnią grupą są obiekty w kształcie owalnym. Wyróżniają się emitowaniem mocnego, skoncentrowanego światła.

– Muszę przyznać, że znakomicie wszystko zapamiętałaś.

– Ach, słyszałam o tym tyle razy, przy różnych okazjach. Marc... – przerwała nagle. Spojrzała na niego. W jej oczach widoczny był strach. – Czy ty sądzisz, że zniknięcie mojej wycieczki może być związane... – zawahała się. – No chyba wiesz, co mam na myśli?

Marc zastanawiał się chwilę.

– Szczerze mówiąc... Mam takie podejrzenie.

– Boże, naprawdę? – przeraziła się.

– Spokojnie, nie denerwuj się. To tylko hipoteza.

– Marc..., ale... czy my na pewno jesteśmy tutaj bezpieczni?

– Jej głos załamywał się.

– Jesteśmy – uspokajał ją. – Przecież tobie nic się nie stało. Nikt nie zauważył twojej nieobecności. Nikt cię nie ścigał. Czy to nie najlepszy dowód na to, że nic ci nie grozi?

– Może masz rację.

– No widzisz. Musimy zastanowić się, co zrobimy dalej.

A tymczasem, mała przerwa. – Wstał z kanapy. – Muszę skorzystać z łazienki. – Uśmiechnął się.

Poszedł w kierunku toalety. Alicja została sama. Przymknęła oczy, myśląc o swoich znajomych, którzy zniknęli.

środa, 23 grudnia 2015

Seymour Hersh: Amerykański wywiad pomagał Assadowi za plecami Białego Domu

Oś podziału już dawno nie jest taka wyraźna jak się do niedawna wydawało. Jeszcze niedawno nie do pomyślenia byłaby sytuacja, w której Stany Zjednoczone zgodziłyby się na jakąkolwiek współpracę z Basharem Al-Assadem i jego rządem. A jednak. 



Zdaniem jednego z amerykańskich dziennikarzy departament obrony USA nie ogląda się na stanowisko Białego Domu i dzieli się informacjami wywiadowczymi z lojalnymi wobec Assada władzami Syrii. 

Seymour Hersh, wieloletni dziennikarz śledczy utrzymuje, że informacje na temat działalności amerykańskiego wywiadu uzyskał prosto ze swoich źródeł w Pentagonie – ma z nich wynikać, że aby uniknąć kompromitacji USA korzystają z pomocy pośredników i służb m.in. Izraela, Rosji czy Niemiec, celem ma być wspólna walka przeciwko Państwu Islamskiemu. Co więcej, Hersh utrzymuje, że strona wojskowa doprowadziła nawet to zaprzestania zbrojeń syryjskich rebeliantów by w ten sposób wykazać się gestem dobrej woli wobec władz w Damaszku.


Oficjalnie stosunki między Syrią Assada a USA są lekko mówiąc chłodne, Biały Dom niejednokrotnie podkreślał, że trwały pokój Syrii może zostać osiągnięty dopiero wówczas gdy partia BAAS, na której czele stoi obecny prezydent, zostanie obalona. 

Seymour Hersh jest znanym i uznanym dziennikarzem śledczym i komentatorem spraw związanych z bezpieczeństem, jest laureatem m.in. nagrody Pulitzera (1970) i nagrody George'a Orwella (2004), wcześniej zasłynął ujawnieniem m.in. nadużyć jakich amerykańscy żołnierze dopuszczali się w irackim więzieniu Abu Gharib.



źródło: Intelnews.org




wtorek, 22 grudnia 2015

Drony-wampiry, roboty analizujące emocje, urządzenia sterowane umysłem - oto przyszłość wg DARPA

Pole walki przyszłości nasycone będzie elektroniką i robotami, które będą służyć żołnierzom do rozpoznania i do dostarczania wyposażenia. Jak będzie wyglądało życie za 30 lat? Na to pytanie próbowali odpowiedzieć pracownicy słynnej agencji DARPA, którzy podzielili się nieco wiadomościami na temat tego nad czym obecnie pracują i jeśli ich badania zakończą się sukcesem, jak zmieni to życie w przyszłości. 

 COM SOLUD, via Creative Commons license on Flickr.


Pierwsza z nich, Pam Melroy jest byłą astronautką, zajmuje się między innymi rozwojem dronów. Niezwykle interesująco prezentują się przede wszystkim drony-wampiry, które w pełnym słońcu mogą ulegać kompletnej dezintegracji nie pozostawiając po sobie ani śladu. Również inteligencja robotów ulegnie znaczącej poprawie, będą one bowiem w stanie działać znacznie samodzielniej i nie będą wymagały stuprocentowego sterowania. Opracowywany system odczuwania sprawi, że roboty będą nawet w stanie analizować stan emocjonalny i fizyczny żołnierzy a następnie reagować na ich potrzeby nawet zanim oni sami o tym poinformują. 

Kolejna z przepytywanych osób, Stefanie Tompkins podkreśla znaczenie nanotechnologii, dzięki której będzie możliwe wytwarzanie materiałów na poziomie atomów, w tym wytwarzać sztuczne kończyny i niezwykle cienkie soczewki umożliwiające widzenie w nocy. 

Dla neurologa Justina Sancheza w 2045 roku możliwe będzie komunikowanie się z rodziną i znajomymi przy pomocy myśli, jak również zdalne kontrolowanie technologii. To ostatnie już teraz jest możliwe jest kontrolowanie sztucznych kończyn przy pomocy umysłu, istnieją też prototypy sterowanych myślami samochodów. Od tego już tylko krok do wbudowania sensorów w domach czy na polu walki. 

Ile z powyższych prognoz ma szansę się spełnić? Wbrew pozorom nawet jeśli omawiane technologie wydają się być fantastycznymi to mówimy o perspektywie 30 lat, w ciągu których bardzo dużo może się zmienić. Nikt bowiem nie wie w jaką stronę podąży technologia. 




poniedziałek, 21 grudnia 2015

Fragment powieści "Tajemnica 14 Bramy": Rozdział 51 Zamek Korzkiew. Polska



Zapadła noc. Zamek pogrążył się w ciemnościach, a dziedziniec rozświetlała jedynie smuga światła, sącząca się z jednej z komnat. Siedział w niej tajemniczy mężczyzna oraz kobieta – znawczyni zamku i jego tajemnic, skrywanych przed światem. Kobieta znała sekret tego miejsca, leżącego zaledwie kilkanaście kilometrów od Krakowa. Historycznego polskiego miasta, przepełnionego tysiącami turystów. Zarówno przyjezdni, jak i mieszkańcy nie mieli pojęcia, że jedna z największej tajemnic cywilizacji znajduje się tak blisko nich. Nieliczni mieli okazji dowiedzieć się ze sporadycznych medialnych relacji, że wokół zamku, od czasu do czasu, słychać niepokojące, głośne dźwięki, których pochodzenia nie można było dociec. Odgłosy słyszane były w różnych miejscach na Ziemi. Wszystkie łączyło jedno – tajemniczość i brak identyfikacji. Z czasem okoliczni mieszkańcy przywykli do dziwnych odgłosów, a dowiadujący się o niezwykłych dźwiękach turyści, wyjeżdżali z zamku przekonani, że nawiedzają go duchy. Nie był to jednak ani pierwszy, ani ostatni zamek, w którym doszukiwano się zjaw z zaświatów. Wszak uatrakcyjniały one liczne, wielowiekowe mury, nadając im niezwykłego uroku i przyciągając rzesze turystów oraz amatorów mocnych wrażeń. W jednej z lokalnych gazet ukazał się krótki wywiad z zaniepokojonym turystą, który nocą zabłądziwszy na szlaku, znalazł się, jak twierdził, przypadkowo pod zamkiem.

– Usłyszałem głośny dźwięk, jakby burczenie, przechodzące w wysokie tony. Trwał kilka, może kilkanaście sekund. Był ogłuszający i bardzo mnie wystraszył. Nie wiedziałem skąd dochodzi. Wydawało mi się przez chwilę, że z pobliskiego lasu, jednak szybko zorientowałem się, że pochodził z zamku. Jestem tego pewien. W momencie, kiedy złapałem oddech, szukając wejścia do zamkowego hotelu, tajemniczy dźwięk się powtórzył. Brzmiał podobnie, ale wydawało mi się, że był jakby bliżej mnie. Potem zobaczyłem jakiś błysk. Nie wiem, co działo się później. Chyba zasnąłem, a może straciłem przytomność. Ocknąłem się na ławce, na polanie obok zamku. Świtało, było mi zimno. Zdezorientowany dotarłem do drogi i cudem złapałem jakiś ciężarowy samochód, który zawiózł mnie do Krakowa. Relacja naocznego świadka nie spowodowała większego poruszenia. Sceptycy uznali go za jednego z podchmielonych uczestników okolicznościowych imprez, odbywających się na zamku, inni doszukiwali się pomysłu na zyskanie popularności, a jeszcze inni po prostu uznali, że mają do czynienia z szaleńcem. Zapytana o relację, obsługa hotelu skomentowała sprawę jednoznacznie.

– Tego typu sensacje pomogą nam tylko przyciągnąć nowych gości. Każdego z nich przyjmiemy z wielką gościnnością. Sprawa ucichła. Wnikliwy obserwator doszedłby jednak do zupełnie innych wniosków. Na zamku rzeczywiście działy się rzeczy niezwykłe. Tajemniczy mężczyzna poderwał się zza stołu. Spojrzał gwałtownie na zamkowy dziedziniec. W powietrzu rozległ się głośny dźwięk. Był tak drażniący, że mężczyzna zakrył uszy dłońmi. Siedząca z drugiej strony stołu kobieta uniosła do góry rękę. Opuściła otwartą dłoń w geście uspokojenia.

– Bez nerwów, zaraz się skończy.

Mężczyzna nie słyszał jej słów. Po krótkiej chwili dźwięk ustał. Opuścił ręce.

– Jeszcze raz, dźwięk się powtórzy. Proszę się nie niepokoić – uspokajała go kobieta.

Rzeczywiście, ostry dźwięk zabrzmiał ponownie. Tym razem towarzyszyło mu mocne, oślepiające światło, które w jednym momencie ogarnęło cały dziedziniec. Kobieta odwróciła głowę w przeciwległą stronę, zaś mężczyzna zasłonił oczy dłonią. Po kilkunastu sekundach światło zgasło. Ustał również towarzyszący mu hałas. Zapadła cisza.

Kobieta odwróciła głowę w kierunku mężczyzny.

– Ma pan swoich gości. Doczekaliśmy się. Nie wiem, jak ta ich maszyneria mieści się na tym małym dziedzińcu – skomentowała.

Mężczyzna spojrzał na nią.

– Co teraz? – zapytał zdezorientowany.

Uśmiechnęła się.

– Teraz muszę otworzyć drzwi i zaprosić gości do środka. Na ogół tu do mnie nie przychodzą, kierując się prosto do podziemi. Przebywają w nich zazwyczaj kilka godzin, nigdy dłużej. Odlatują zawsze przed świtem. Staram się nie interesować ich pobytem. Zresztą, nic złego się nie dzieje. Wiem, że czasem chodzą po górnym zamku, jakby czegoś szukali. Kiedy indziej, mam wrażenie, że nie odlatują sami. Jakby kogoś zabierali. Od momentu, kiedy słyszę odgłos otwierającego się podziemnego przejścia, aż do ich odlotu, mija kilka minut. Gdyby byli sami, nie trwałoby to tak długo. Nie wiem, co wy dobywają z podziemi... Może nie „kogoś”, a „coś”...? Twarz mężczyzny wyrażała zaniepokojenie. Zmarszczył brwi, starł pot z czoła.

– Proszę się nie bać. Zawsze mija mniej więcej dziesięć, piętnaście minut, zanim schodzą na dziedziniec – uspokoiła go ponownie.

– Rozumiem. – Głośno przełknął ślinę.

Kobieta uśmiechała się życzliwie. Wstała z krzesła i podeszła do niego.

– Czy ten dźwięk jest zawsze taki głośny? – zapytał mężczyzna.

– Zawsze – odpowiedziała. – I zawsze powtarza się dwa razy. Ale jak pan słyszał, trwa niedługo. Dlatego nikt się nie zorientował. Zanim ktoś zdąży zareagować, już jest po lądowaniu. Ciekawe jest jednak to, że przy wznoszeniu się ich pojazd nie wydaje żadnych dźwięków. W końcu przy lądowaniu bądź starcie helikoptera lub samolotu, hałas jest zawsze taki sam, może trochę się różni, ale nieznacznie. W tym przypadku jest inaczej.

– Rzeczywiście, ma pani rację, pani Tereso. To jakaś inna technologia.

Mężczyzna oderwał wzrok od dziedzińca. W ciemności widział jedynie szary bok pojazdu, o bliżej nieokreślonym kształcie. Miał wrażenie, że zamkowy dziedziniec po wylądowaniu tajemniczych gości, był jeszcze ciemniejszy niż wcześniej.

Spojrzał na kobietę.

– Czy oni z panią rozmawiają?

Kobieta wzruszyła ramionami.

– Czasem, ale bardzo rzadko – odpowiedziała. – Trudno to też nazwać rozmową. Nie wiem na czym to polega, ale oni nic nie mówią, a ja i tak wiem, czego ode mnie chcą. Odpowiadam im i tak toczy się ten dziwny dialog...

– A o co na ogół pytają?

Kobieta zastanowiła się krótką chwilę.

– W zasadzie ciągle o to samo.

– To znaczy? – zaciekawił się mężczyzna.

– Pytają mnie jedynie, czy ktoś z naszych pracowników, gości i przypadkowych przyjezdnych może coś podejrzewać. Ciekawe jest to, że nigdy nie pytają, czy ich ktoś widział, gdy lądują lub odlatują. Tak jakby wiedzieli, że jest to niemożliwe. Tak...

– Zamyśliła się. – Nigdy mnie o to nie pytali.

– A czy była pani kiedyś tam, pod ziemią? – zapytał.

– Nie, nigdy nie starałam się robić jakiegoś prywatnego śledztwa. Pański kolega... –Spojrzała na mężczyznę. – A w każdym razie człowiek, który ze mną rozmawiał, powiedział, że nie mogę próbować dostać się ani do podziemi, ani interesować się tym, co robią w górnym zamku.

– I nie zdziwiło to pani?

Kobieta zirytowała się.

– Pan żartuje?

– No tak, przepraszam, zachowuję się absurdalnie. Proszę wybaczyć, to takie skrzywienie zawodowe. – Starał się uśmiechać. – Jestem trochę zdenerwowany – usprawiedliwił się.

Kobieta spojrzała na niego ze zrozumieniem. Wyczuwała jego emocje.

– Oczywiście, to dosyć stresująca sytuacja.

– A czy oni coś lub kogoś tu przywożą?

Kobieta pokiwała głową.

– Widzę, że pan rzeczywiście ma śledcze zapędy. Nie lepiej, aby sam ich pan zapytał?

Mężczyzna zrobił przeczący gest ręką.

– Niestety, nie mogę. Mam inne polecenie.

– Rozumiem. Mam wrażenie, że im mniej wiemy, tym lepiej dla nas, nie sądzi pan? – zapytała.

Mężczyzna pokiwał ze zrozumieniem głową.

– Z całą pewnością, ta oczywista zasada jest najlepszym rozwiązaniem, którego należy się trzymać.

Kobieta spojrzała w kierunku dziedzińca.

– Idą – powiedziała.

– Skąd pani wie? – zapytał zdziwiony. – Przecież nic nie widać!

Kobieta uśmiechnęła się.

– Mówiłam panu, że można ich zrozumieć bez słów.

Zrobiła dwa kroki w kierunku schodów prowadzących do drzwi na zamkowy dziedziniec.

Sięgnęła ręką w kierunku klamki. Nacisnęła ją.

Drzwi powoli otworzyły się.

piątek, 18 grudnia 2015

Czy populacje, które nie korzystają ze szczepionek są zdrowsze?

Sprawa szczepionek jest trudna, szczególnie, że przedmiotem debaty jest jedna ze spraw fundamentalnych, to znaczy zdrowie. Interesująca w tym kontekście jest mapa opublikowana przez The Council on Foreign Relations (CFR), z której wynika, że najwięcej epidemii wybucha w populacjach najczęściej szczepionych. Czyżby więc wskazywałoby to na słabość argumentacji zwolenników szczepionek a także na słabe zdrowie samych szczepionych?

Mapa wraz z wyjaśnieniami dostępna pod adresem: http://www.cfr.org/interactives/GH_Vaccine_Map/#map

grafika: CFR/sott.net

czwartek, 17 grudnia 2015

Indie: podziemne miasto w samym sercu kraju

Indyjskie władze budują ogromny podziemny kompleks, w którym najprawdopodobniej trwają prace nad bronią termojądrową. Zaniepokojony jest zarówno Zachód jak i sąsiedzi. 


fot. Samat Jain via Creative Commons)


W okolicach miasta Challakere mieszczącym się na południu Indii dokonano niedawno wywłaszczenia mieszkających tam ludzi a przebiegająca przez okolicę droga krajowa została przeniesiona, dotychczasowe granice między miejscowościami zostały przecięte wysokim na 15 stóp murem blokując dostęp do naturalnych ścieżek komunikacyjnych, ziół i drewna opałowego. Ok. 10 lat temu w okolicy zaczęły wysychać studnie, 101 farmerów popełniło samobójstwo z powodu utraconych plonów a władze ogrodziły niezwykle ważny dla okolicy rezerwowy zbiornik Ullarthi. Na pytania mieszkańców władze odpowiadają zdawkowo lub wcale, wyjaśnienia próbowali uzyskać także ekolodzy - bez rezultatu, również oni spotkali się z krótką i wiele mówiącą odpowiedzią: "Nie macie szans na wygraną". Cóż więc tak ważnego znajduje się w tamtym rejonie, że rząd indyjski przyjął tak zdecydowaną postawę?

Jak podaje magazyn Foreign Policy pewnych wyjaśnień dostarczają wypowiedzi emerytowanych pracowników indyjskiego rządu i ekspertów pracujących w Londynie i Waszyngtonie. Sami Amerykanie przyznają, że nie wiedzą dokładnie co Hindusi budują pod ziemią - jeden z zapytanych pracowników administracji Obamy stwierdził, że plany indyjskiego rządu są dla nich "niejasne"., jednak już Gary Samore pracujący w latach 2009-2013 jako koordynator spraw związanych z kontrolą uzbrojeń i broni masowego rażenia przyznał otwarcie, że Indie budują broń termonuklearną, która ma posłużyć jako straszak przeciwko Chińczykom. Z kolei Brytyjczycy regularnie śledzą postępy prac w budowie podziemnego kompleksu, również jednak oni nie mają lub nie chcą podać do wiadomości publicznej żadnych dokładniejszych informacji. 

Indie od lat mają niezwykle napiętą sytuację ze swoimi sąsiadami, przede wszystkim Chinami i Pakistanem, również mocarstwami atomowymi, pomimo podkreślanej niejednokrotnie demokratyzacji indyjskiego rządu, tym liczącym ponad miliard mieszkańców od pewnego czasu wstrząsają kolejne kryzysy, przede wszystkim wzrost aktywności lokalnych islamskich i lewicowych bojówek, konflikty etniczne a także niepewna sytuacja w regionie. Obawy budzą także procedury bezpieczeństwa - organizacja non-profit the Nuclear Threat Initiative (NTI), która niedawno dokonała przeglądu praktyk bezpieczeństwa 25 państw, które znajdują się w posiadaniu materiałów mogących zostać wykorzystane do budowy bomby atomowej uplasowała Indie na 23. miejscu w rankingu, tuż za Iranem i Koreą Północną. Co więcej podczas gdy wiele państw, w tym Chiny starały się w ostatnim czasie poprawić swoje procedury bezpieczeństwa, podobnych działań nie zaobserwowano ze strony Indii. 



środa, 16 grudnia 2015

Życie pozaziemskie? Nie tym razem! SETI obala wcześniejsze doniesienia

Wciąż nie znaleziono dowodu na życie pozaziemskie. Odkrycie sprzed kilku tygodni miało dowieść istnienia wielkiej, pozaziemskiej struktury, jednak jak się okazało, nie znaleziono niczego wyjątkowego. 

fot. www.universetoday.com


W październiku pisaliśmy o tajemniczych odkryciu jakiego dokonał teleskop Kepler obserwujący odległą o 1,5 tysiąca lat świetlnych gwiazdę KIC 8462852. W mediach zawrzało po tym gdy poinformowano o istnieniu konstrukcji, która nie mogła być naturalnego pochodzenia, gdyż wywoływała zupełnie nie pasujące do znanych nam zjawisk anomalie. Po kilku tygodniach badań naukowcy zweryfikowali jednak swoje wcześniejsze stanowisko przyznając, że migotanie nie jest spowodowane działalnością żadnej obcej cywilizacji. 

Teorię tą zweryfikował nikt inny jak agencja SETI - zdaniem Douglasa Vakocha, prezesa agencji nie znaleziono żadnych dowodów mających wskazywać na to, że jakaś obca cywilizacja wysyła sygnały w kierunku Ziemi". Aby zweryfikować wcześniejsze doniesienia obserwatorium SETI w Panamie przez miesiąc (od 29.10 do 28.11) obserwowało i analizowało sygnały z odległej gwiazdy - starano się przede wszystkim sprawdzić czy mają one rzeczywiście nieregularny charakter co dowodziłoby tezy, że może za ich wysyłaniem stać jakaś obca inteligencja. 

Wcześniejsze doniesienia głosiły, że nawet 20 procent światła wysyłanego przez gwiazdę KIC 8462852 mogło pochodzić ze sztucznego źródła, podejrzewano nawet, że w jej pobliżu znajduje się jakaś ogromna konstrukcja, która zakłóca nadawane sygnały. Konstrukcja ma nawiązywać do koncepcji Sfer Dysona, która miałaby otaczać gwiazdę siecią satelit, które pobierałyby energię prosto ze słońca. W ten sposób pozyskiwanie energii stałoby się jeszcze bardziej skuteczne niż dotychczas, maksymalnie ograniczając straty związane z przemieszczaniem się promieni w przestrzeni. 







wtorek, 15 grudnia 2015

Hackerzy tropili konta zwolenników ISIS. Dotarli do brytyjskiego rządu

Wysoka od dłuższego czasu aktywność sympatyków Daesh w internecie sprawiła, że hackerzy od dłuższego czasu poszukiwali sposobu na dotarcie do osób, które stały za wciąż pojawiającymi się kontami. Jedna z grup hackerów zajęła się śledzeniem kilku kont zwolenników Państwa Islamskiego, ku ich zdziwieniu ich adresy były powiązane z brytyjskim Department of Work and Pensions. 



Jak informuje dziennik Daily Mirror za odkryciem stała grupa funkcjonująca pod nazwą VandaSec, która pokazała pracownikom gazety dowody w postaci adresów IP osób logujących się na wskazane konta. Numery te początkowo wskazywały na Arabię Saudyjską, jednak po odpowiednim filtrowaniu okazało się, że należały do instytucji rządowych. Pierwszą z możliwych teorii wyjaśniających to odkrycie było przypuszczenie, że w DWP pracuje jakiś sympatyk ISIS, bądź też zostały one utworzone celowo aby posłużyć jako pułapka dla osób chcących dołączyć do szeregów organizacji. 

Sprawa skomplikowała się jednak w momencie kiedy Mirror Online wychwycił kilka transakcji przeprowadzonych między Wielką Brytanią a Arabią Saudyjską, z których to wynikało, że strona rządowa sprzedała dwóm saudyjskim firmom komplet adresów IP, które następnie wykorzystano do propagandy Państwa Islamskiego. Biuro premiera przyznało się do tego, że na początku roku sprzedało komplet numerów IP Saudi Telecom i Mobile Telecommunications Company. Sprzedaż miała na celu pozbycie się nadmiaru numerów w bazie DWP, jednak jak przyznano nie mają oni wpływu na to jak i kto je później będzie wykorzystywał, powiązanie numerów IP z brytyjskim rządem spowodowane jest z faktem, że sprzedaż miała miejsce względnie niedawno i nie wszystkie rejestry są już zaktualizowane. 

Media społecznościowe, takie jak Twitter, Facebook czy Instagram służą jako główne narzędzie promowania idei i działań Państwa Islamskiego, pomimo kolejnych prób blokowania kont i numerów IP wciąż powstają nowe konta.

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Fragment powieści "Tajemnica 14 Bramy": Rozdział 50 Okolice zamku Hochosterwitz. Austria


Marc opadł na fotel. Był wyczerpany. Emocje dzisiejszego dnia dały o sobie znać. Przymknął oczy. Odetchnął głęboko. Do miejsca, w którym mieszkał George, dotarli już po zachodzie słońca. Ściemniał się szybko. Dom położony był na wzgórzu, w malowniczej ma łej dolinie, niedaleko zamku Hochosterwitz. George mieszkał sam. Dom wynajmował od właścicieli kilku niewielkich hoteli. Te rodzinne interesy zapewniały wielu mieszkańcom Austrii niezły poziom życia. Atmosfera małych hoteli przyciągała rzesze turystów, zimą szusujących na nartach, a latem odbywających górskie wycieczki. Malowniczy, pokryty górami kraj, wpisywał się znakomicie w mapę turystycznych miejsc, idealnych dla ludzi spragnionych odpoczynku. George zostawił swojego gościa w salonie, proponując mu coś do zjedzenia. Nie mieli czasu posilić się przez cały dzień. George zajął się przygotowaniem kolacji. Był wielbicielem kuchni włoskiej. Lubił gotować. Mężczyźni mają zwykle swoje ulubione zajęcia, które ich odprężają. Jedni wyprowadzają psa, inni piorą lub prasują koszule, a jeszcze inni gotują. Wrzucił makaron do wrzącej wody i zaczął przygotowywać sos. Z kuchni rozszedł się nęcący nozdrza zapach. Marc otworzył oczy. Przełknął ślinę. Poczuł głód. Pomyślał, że pomoże Georgowi nakryć stół. W chwili, kiedy podnosił się z wygodnego, miękkiego fotela, usłyszał dzwonek swojego telefonu. Zostawił go w kieszeni kurtki wiszącej w przedpokoju. Podszedł w tamtym kierunku.
Znalazł telefon po przeszukaniu kieszeni. Nacisnął zielony guzik z symbolem słuchawki.
– Tak słucham, Marc Perce.
– To ja, Alicja. Pamiętasz mnie? Spotkaliśmy się dziś rano na parkingu pod zamkiem – odezwał się drżący, kobiecy głos.
– Przyjechałam z tą holenderską wycieczką... pamiętasz?
– Czy coś się stało? Masz dziwny głos? – zaniepokoił się
Marc.
– Marc, błagam cię, pomóż mi...
– Co się stało? Gdzie ty jesteś?
– Marc... nie mogę znaleźć mojej grupy... Oni wszyscy zniknęli.
– Jak to zniknęli? O czym ty mówisz?
– Boję się, pomóż mi, proszę. – Zaczęła płakać.
– Spokojnie, posłuchaj, możesz swobodnie rozmawiać?
– Mogę.
– Powiedz mi powoli i spokojnie, co się stało.
Chwila milczenia.
– Zwiedzaliśmy zamek. Całą naszą grupą. Najpierw dziedziniec, potem zamkowe komnaty, a na końcu weszliśmy na chwilę do lochów. Musiałam pójść do łazienki. Widocznie nikt nie zauważył, jak się oddaliłam. To nie trwało długo, może dziesięć minut. Jak wróciłam – szlochała – to nie było już nikogo. Moja wycieczka zniknęła. Biegałam po zamku, wypytując wszystkich, czy ich widzieli. Wyobraź sobie, że nikt... Ani przewodnicy, ani osoby obsługujące kasę. Przecież to niemożliwe, żeby nikt ich nie pamiętał. Pobiegłam na parking. Marc, nasz autobus zapadł się pod ziemię. Dzwoniłam do hotelu. Powiedziano mi, że grupa skróciła swój pobyt, zapłaciła rachunek i odjechała. Dzwoniłam do paru osób. Ich telefony milczą. Marc, co ja mam robić?
– Powiedz mi, gdzie ty teraz jesteś?
– Gdzie jestem? No, stoję przed barem. Wiesz, na tym parkingu, gdzie się poznaliśmy. Boję się iść na zamek, boję się pojechać do hotelu.
– Posłuchaj, zaraz po ciebie przyjadę – starał się ją uspokoić.
– Nie bój się, tam w barze jest taki wysoki, potężny barman. Przyjaciel. Idź do niego, powołaj się na mnie, niech się tobą zajmie przez chwilę. Wsiadam w samochód i za pół godziny jestem. Zrozumiałaś?
– Tak, zrobię, jak powiedziałeś. Czekam.
– W porządku, do zobaczenia.
Dziewczyna rozłączyła się. Marc spojrzał przed siebie. Przed nim stał George, oparty o framugę drzwi . Przysłuchiwał się rozmowie od jakiejś chwili.
– Co się stało? – zapytał.
– Zniknął cały autobus ludzi – odpowiedział Marc.
– Dzisiaj?
– Tak, po południu, zwiedzali zamek. Poznałem pewną Holenderkę na parkingu rano, kiedy czekałem na ciebie. Odłączyła się na chwilę od grupy, a reszta poszła zwiedzać lochy. Jak wróciła, okazało się, że jej wycieczka wyparowała.
– No nieźle. Nasz dzień chyba się jeszcze nie skończył.
Od czasu jak tu jesteś, wszystko nabrało niezłego tempa.
– Na to wygląda. Ona czeka na mnie w barze na parkingu.
Pojedziemy razem?
– Oczywiście. Już się zbieram. Wyłączę tyko naszą kolację.
Chyba nie jest dane nam dzisiaj coś zjeść. – Uśmiechnął się.
– Wyjeżdżamy za pięć minut.
– Dobrze, będę czekał przy samochodzie.
Marc wyszedł na zewnątrz budynku. Spojrzał w niebo. Skrzyło się tysiącami gwiazd i rozbłyskującymi co chwilę kolorowymi światełkami przelatujących samolotów.

sobota, 12 grudnia 2015

Jak w Azji Centralnej działa cyberpolicja? Przykłady z Iranu i Kazachstanu

Problemy z cyberbezpieczeństwem jeszcze kilka lat temu miały charakter zupełnie niszowy i pojawiały się jedynie w artykułach pasjonatów, dziś kwestie te są podnoszone przez wielu analityków a kolejne państwa dostrzegają rolę internetu we współczesnych stosunkach politycznych. Przyjrzyjmy się dzisiaj dwóm pomysłom z krajów znacznie rzadziej omawianych, tzn. Kazachstanie i Iranie. 

fot. creative commons

Oba państwa trudno zaliczyć do demokratycznych i cieszących się szeroko pojętą wolnością słowa. Sam Iran pozostaje też w dość napiętych stosunkach wobec innych państw regionu i pozostaje obiektem ataków szpiegowskich i cybernetycznych, władze Kazachstanu cieszą się teoretycznie znacznie bardziej stabilną pozycją, to nie przeszkadza im jednak spróbować zupełnie innego niż znane dotychczas pomysłów na kontrolowanie poczynań obywateli w sieci. 

Jak podaje portal cyberwarzone.com w okresie krótszym niż miesiąc władze Kazachstanu wprowadzą prawo, na mocy którego każdy użytkownik internetu zobowiązany będzie do instalacji tzw. oprogramowania 'backdoor', które umożliwi pozwoli w każdym momencie przeprowadzać przez rząd inwigilacji komputerów obywateli i znajdujących się na ich dyskach maili, plików i zdjęć. Takiego rozwiązania do tej pory nie było, jeśli pojawiały się pomysły podobne do szpiegowania przez NSA obywateli USA to sprawa kończyła się skandalem, szczególnie, że inwigilacja miała charakter niejawny. Władze Kazachstanu nie mają podobnego problemu, będą to robić zupełnie oficjalnie. 

Z kolei w Iranie działająca od pewnego czasu cyberpolicja poinformowała na specjalnie w tym celu zorganizowanej konferencji prasowej, że do tej pory aresztowała już ponad 28 tysięcy osób i zamknęła blisko 47 tysięcy stron. Wśród zatrzymanych byli zwolennicy Państwa Islamskiego prowadzący przychylne ISIS witryny, dane użytkowników korzystających i rozpowszechniających te informacje, którzy nie byli obywatelami Iranu zostały również przekazane Interpolowi. Tylko w ostatnich 6 latach Iran był celem 69 719 cyberataków z czego tylko w pierwszych 8 miesiącach bieżącego roku doszło do 1000 ataków na strony rządowe, większość z nich miało pochodzić z Izraela, USA i Arabii Saudyjskiej. Irańska Cyberpolicja (FATA) powstała w styczniu 2011 roku. 



piątek, 11 grudnia 2015

Konkurencja dla Państwa Islamskiego? W Egipcie rośnie nowy, pokojowy ruch muzułmanów

Islam jest w dzisiejszych czasach postrzegany najczęściej z perspektywy jego salafickiej interpretacji, której to najgłośniejszym orędownikiem pozostaje Państwo Islamskie (Daesh). Niemniej, dla liczącej ponad miliard wyznawców populacji muzułmanów nie jest to wcale jedyna wiążąca wykładnia nauk Mahometa. Na Bliskim Wschodzie, a szczególnie w Egipcie popularność zaczyna zyskiwać nowy ruch - Dawah. 

fot. flickr.com/CC


Egipt to jedno z największych i najludniejszych państw regionu siłą rzeczy stanowi punkt odniesienia dla innych państw arabskich. Fala protestów, w wyniku której doszło do obalenia poprzedniego prezydenta i dojścia do władzy Bractwa Muzułmańskiego miała doprowadzić do głębokich przemian w kraju a przede wszystkim do jego gwałtownej islamizacji. Zdaniem wielu Egipcjan tak się jednak nie stało a członkowie BM zajęli się bardziej stanowiskami niż reformami. Z tego też powodu wielu dotychczas popierających je osób odeszło a konserwatywne skrzydło muzułmanów powoli przejmuje Dawah, który według szacunków może w samym tylko Egipcie liczyć ok. 300 tysięcy członków. Zdaniem reprezentantów ruchu udało im się przekonać do siebie setki młodych muzułmanów z Jordanii, Egiptu i Arabii Saudyjskiej by nie wstępowali do szeregów Państwa Islamskiego. 

Dawah zdaniem profesora Ebraima Moosy "oferuje islamską autentyczność i tożsamość, coś co do tej pory wielu doszukiwało się w Bractwu". "Próbowaliśmy zmienić prawa by zmienić społeczeństwo i ponieśliśmy porażkę" - twierdzi z kolei jeden z członków Dawah.

Czym jest zatem "Dawah"? Nazwa wywodzi się od arabskiego słowa oznaczającego zaproszenie a osoba, która wybiera ścieżkę dawah naucza islamu poprzez dialog, grzeczność i mądrość. To znacznie bardziej pokojowe podejście wyraża także zupełnie inne postrzeganie dżihadu, który "nie ma być toczony na polach walki, ale w sercach mężczyzn i kobiet, muzułmanów i nie-muzułmanów".

Zdaniem członków Dawah celem powinno być duchowe zjednoczenie świata muzułmańskiego a nie fizyczna walka o jego granice, jak postulują takie organizaje jak ISIS czy Al-Kaida, które korzystają na buncie wywołanym korupcją, bezrobociem i niesprawiedliwymi rządami.

źródło: CSMonitor


wtorek, 8 grudnia 2015

"Uncanny Valley" - Wirtualna rzeczywistość vs wojna dronów

Dzisiejszy wpis będzie nieco inny. Nie będzie to kolejny news na temat wydarzeń ze świata, o których z trudem dowiecie się za pośrednictwem "wiodących" mediów. Zamiast tego kilka słów o jednej z możliwych konsekwencji rozwoju wirtualnej rzeczywistości i technologii dronów. 

fot. Uncanny Valley/Vimeo

Autorzy krótkiego filmu science fiction "Uncanny Valley" pokazali jeden z możliwych kierunków w jakich już wkrótce podążyć może technologia. Z jednej strony mamy bowiem ogromny postęp w rozwoju wirtualnej rzeczywistości gdzie co raz lepsza grafika i co raz bardziej realistycznie wyglądająca sztuczna rzeczywistość idą w parze z rozwojem nowych przekaźników, które pozwalają włączać się w świat stworzony przez komputer wszystkimi zmysłami. Granice powoli się zacierają. 

Z drugiej strony pomysł by sterowanie dronami i innymi używanymi w walce maszynami przekazywać zaprawionym w boju pasjonatom gier komputerowych nie jest wcale pomysłem nowym, już teraz podobne sposoby rekrutacji stosowane są przez Rosjan i Amerykanów, ci pierwsi wykorzystują do tego popularną grę "World of Tanks"

Rzeczywistość przedstawiona w filmie rozwiązuje problem, który kiedyś przedstawialiśmy na blogu w artykule poświęconym zwierzeniom byłego pilota drona operującego na Bliskim Wschodzie. Pomimo odległości sterujących śmiercionośnymi maszynami dręczyły wyrzuty sumienia i wątpliwości co do sensowności swoich działań. Tego problemu nie mają walczący z nieludzkimi stworzeniami uzależnienie od VR gracze. Czy na pewno?



UNCANNY VALLEY (2015) from 3DAR on Vimeo.



poniedziałek, 7 grudnia 2015

Fragment powieści "Tajemnica 14 bramy" Rozdział 49 Sankt Kathrein. Austria



Monik i Poul poruszali się powoli. Poul szedł pierwszy. Monik spoglądała co chwila za siebie, sprawdzając, czy nikt za nimi nie idzie. Szary, monotonny korytarz miał klika metrów szerokości i kilka wysokości. Zimne ściany z litej skały mogły sugerować, że znajdują się kilkanaście metrów pod ziemią. Jednak ani Monik, ani Poul nie umieli oszacować, jak głęboko pod nią się znajdowali. Szli ostrożnie, mając nadzieję, że odnajdą miejsce, w którym weszli do podziemnego labiryntu. Początkowo wydawało im się, że do podziemi małego kościoła będzie prowadzić prosta, nieskomplikowana droga. Szybko zostali wyprowadzeni z błędu, mijając kolejne skrzyżowania odchodzących w bok korytarzy. Były podobne do tego, którym się poruszali. Poul zastanawiał się chwilę na każdym rozdrożu, po czym podejmował decyzję, dokąd iść dalej. Nie pytał o nic Monik.
Nie konsultował z nią swoich decyzji. Kierował się intuicją, odmawiając po cichu modlitwę. Szukał pomocy u Tego, w którego wierzył całe życie. Wierzył, że jego Bóg pomoże mu ocalić idącą z nim kobietę i siebie. Ta prosta, jak mu się wydawało, metoda okazywała się jak dotąd zawsze bardzo skuteczna. Nad tym, ile w tym było prawdziwej ręki opatrzności, a ile jego działania nie zastanawiał się nigdy. Szedł zdecydowanie do przodu, starając nie pokazywać Monik najmniejszych wątpliwości, a tym bardziej strachu. Czuł prawdziwy lęk na samo wspomnienie. Trzymał się przecież dzielnie do momentu kiedy zobaczył dwie dziwne postacie, które zabrały ich do podziemnej poczekalni, jak mu się teraz wydawało. Nie wiedział jednak, czy coś zaszło, wypierał z pamięci widok swojego sobowtóra, postaci, pomieszczenia. Nie wiedział jak długo byli nieprzytomni. Nie rozumiał też, dlaczego nie zastali nikogo w miejscu, w którym się obudzili i później w czasie ucieczki. Nie rozumiał, ale też nie martwił się tym. Im dalej oddalali się od miejsca swojego uwięzienia, tym bardziej stawał się spokojny.
– Poul, daleko jeszcze? – niepokoiła się Monik.
Spojrzał na nią.
– Nie wiem, ale chyba nie.
– Dlaczego tak myślisz? – zapytała z nadzieją w głosie.
– Może się mylę – zawahał się. – Ale wydaje mi się, że z kierunku, w którym idziemy, czuję jakiś delikatny powiew wiatru.
Tak jakby dostawało się stamtąd świeże powietrze. Nie czujesz?– spytał.
Monik zastanowiła się. Wyciągnęła rękę przed siebie, śliniąc wcześniej jeden z palców.
– Widziałam to kiedyś w telewizji – usprawiedliwiła się.
Poul zaśmiał się cicho.
– No tak, jak żeglarze szukający wiatru. I co? Masz takie samo wrażenie?
Monik skupiła się.
– Może to tylko sugestia, ale chyba masz rację. Chodźmy,marzę o chwili, w której znajdziemy się na powierzchni. Poul...
– Tak?
– Jestem przerażona tym wszystkim, co się dzieje – powiedziała szczerze.
Przytulił ją przyjaźnie do siebie.
– Nie martw się. Wyjdziemy z tego. Odszukamy Marca i wyjedziemy z tej jakże tajemniczej okolicy. Tajemniczej, ale i bardzo groźnej – dodał.
– Tęsknię za nim bardzo – odpowiedziała cicho.
– Domyślam się. Chodź, spróbujemy znaleźć to wyjście.
Ruszyli dalej.
Poul miał wrażenie, że droga wznosi się lekko do góry.
Przypuszczenie to potwierdziło się szybko. Droga zwężała się i wznosiła wyraźnie. Szli tak kilka minut.
– To dziwne, że tak łatwo nam to przychodzi – odezwała się Monik.
– Czy masz na myśli, że nikt nas nie ściga? – zapytał.
– No właśnie, tak jakby pozwolili nam stąd się wydostać. Nie sądzisz?
Poul poirytował się.
– Nie wiem, ale wolę się nad tym teraz nie zastanawiać.
Przyspieszył kroku.
– Myślisz, że oni nam coś zrobili?
Zastanawiał się przez chwilę.
– Nie wiem, mam nadzieje, że nie zdążyli.
Korytarz kończył się. Dotarli do szerokich granitowych schodów. Nikt ich nie ścigał. Miejsca, po których się poruszali, były puste. Panowała w nich cisza przerywana jedynie odgłosem ich rozmowy. Poul pomyślał o słowach Monik. Czyżby to, że przemieszczali się tak swobodnie, coś oznaczało? Czy ci, którzy ich porwali, wiedzieli, że uciekają? Skoro tak, to dlaczego pozwalają im się oddalać? Czy stali się ofiarami jakichś zdarzeń, które wcześniej zaszły? A może środki nasenne zadziałały zbyt słabo i mieli pozostawać w stanie uśpienia jeszcze jakiś czas? Może stąd ten brak zainteresowania ich prześladowców
„Szkoda się nad tym zastanawiać – powiedział do siebie w myślach. – Będę o tym myślał w wannie hotelowej łazienki.”
Zatrzymali się przed schodami.
– Poznajesz je? – Poul zwrócił się do Monik.
Zawahała się.
– Nie chcę zmyślać, nie wiem. Pamiętam tylko, jak zeszliśmy do piwnicy pod kościołem, potem już nic.
– Rozumiem, wydaje mi się, że znam te schody, że byliśmy tu wczoraj.
Zrobił przerwę.
– No, chyba wczoraj, nie wiem jak długo nie mieliśmy świadomości, co się z nami dzieje.
Monik ucieszyła się z jego słów.
– Poul, jeżeli poznajesz te schody, to wspaniała nowina.
Mamy szansę się wydostać. Chodź...
Zaczęła szybko wchodzić po schodach.
– Ostrożnie. Tam może ktoś być – przestrzegł ją.
Zatrzymała się. Spojrzała na niego.
– Masz rację – ściszyła głos. – Ktoś może pilnować wyjścia.
Co robimy?
Poul zastanowił się.
– Ty tu zostań, a ja pójdę się zorientować, czy przejście jest
wolne od nieżyczliwych nam osób. Zawołam cię, gdy tylko się dowiem, jak wygląda sytuacja.
Monik zrobiła przeczący gest dłonią.
– W żadnym wypadku nie zostanę tu sama. Za dużo tych sensacji jak dla mnie. Będę się ciebie trzymać bez względ na to, czy to ci się podoba czy też nie. – Starała się uśmiechnąć.
Poul nie miał wyboru. Nie chciał się sprzeciwiać zdenerwowanej kobiecie.
„I tak jest bardzo dzielna” – pomyślał. Monik nie była słabą kobietą, ale wydarzenia ostatnich miesięcy nauczyły ją przezorności. Działanie w grupie było o wiele lepsze od mierzenia się z zagrożeniem w pojedynkę. Monik zniosła wiele, więc teraz lepiej było ją chronić i oszczędzić jej dodatkowego stresu.
Poul Spojrzał na Monik.
– Dobrze, nie zostawię cię. Wchodzimy ostrożnie do góry
– powiedział.
Pokonali horrendalną ilość schodów, coraz bardziej dysząc ze zmęczenia. Stanęli przed kamiennymi drzwiami. Poul złapał za żelazny uchwyt przymocowany do drzwi. Pociągnął je do siebie. Nie stawiały specjalnego oporu. Powoli otwierały się. Poul spojrzał do środka. Za drzwiami znajdowała się pusta, średniej wielkości kościelna krypta. Do jej środka, przez niewielkie okno umieszczone przy suficie, wpadało światło.
Otworzył kamienne drzwi szeroko.
– Chodź – zwrócił się do Monik. – Chyba mamy szczęście.
– Uśmiechnął się. – Jeszcze tylko mały krok do wolności.
Monik weszła za nim do krypty. Rozglądali się po jej wnętrzu. Kilka kamiennych grobów. Mały postument, chyba ołtarz. To było całe wyposażenie podziemnego pomieszczenia. Pod ścianą znajdowało się kilka stopni prowadzących do góry, gdzie mieściły się drzwi, a w zasadzie do poziomej płyty, jak się wydawało, prowadzącej na zewnątrz.
– No to ostatni akt. Muszę podnieść tę płytę. – Poul pokazał ręką na wyjście z pomieszczenia.
– Oby się tylko udało. Może ci pomogę? – zapytała.
Mężczyzna obruszył się.
– No coś ty, dam radę.
Wszedł po schodach do góry. Wyciągnął ręce, opierając je na płycie. Nacisnął. Nie drgnęła. Wszedł stopień wyżej. Starał się zebrać wszystkie swoje siły. Płyta ruszyła, powoli zaczęła się otwierać. Coraz szerzej, aż opadła zupełnie.
Droga do wolności była otwarta. Spojrzał na Monik.
– Chodź, nie ma na co czekać.
Wyszedł na powierzchnię. Monik podążyła za nim. Znaleźli się na chodniku otaczającym niewielki kościół. Poul starannie zamknął płytę.
Rozejrzeli się dookoła. Nikogo nie dostrzegli. Mały cmentarz był pusty.
– Co teraz? – zapytała Monik. Spojrzała pytająco na niego.
– Teraz powinniśmy jak najszybciej oddalić się od tego miejsca. Ciekaw jestem, czy mieszkańcy tej uroczej miejscowości wiedzą, co kryją podziemia tego kościółka? Chodź, pójdziemy w kierunku drogi i złapiemy jakąś okazję. Obojętnie, w jakim kierunku. Potem zatrzymamy się, by spokojnie coś wymyślić. Nie wiem, jakie są twoje odczucia, ale przypomniałem sobie, że nie jedliśmy nic od wielu godzin. Monik roześmiała się, nieco bardziej rozluźniona. Nie był to jednak swobodny, perlisty śmiech, ale nerwowy chichot, jakby dziewczyna wciąż nie mogła uwierzyć, że jest wolna.
– Nie mogę się z tobą tym razem zgodzić, Poul. Przez te wszystkie godziny... to był prawdziwy koszmar. Sama nie wiem, co mam myśleć, czuję mętlik w głowie, cała się trzęsę, poza tym... wciąż nie wierzę, że tak po prostu stamtąd wyszliśmy! To zbyt proste!
Uśmiechnął się wyrozumiale. Chwalił w duchu sam siebie za to, że nie powiedział Monik wszystkiego. Tego by nie zniosła. On sam cały trząsł się z emocji, ale wiedział, że musi zachować zimną krew i otoczyć opieką swoją towarzyszkę.
– Wyszliśmy, to najważniejsze. Potem będziemy się martwić i analizować sytuację, teraz musimy zadbać o siebie. Chodźmy. Monik skinęła głową, ale myślami była gdzie indziej. Strach wciąż ściskał ją za gardło, marzyła o tym, by był przy niej Marc. Wyszli przed kościelny mur przez metalową bramę. Droga prowadziła w dół. Przeszli obok kilku niewielkich hoteli. Po kilkunastu minutach wyszli na drogę. Nie czekali długo. Samochód zatrzymał się, a uprzejmy kierowca zaprosił ich do środka. Ruszyli. Poul utrzymywał grzecznościową rozmowę. W jej trakcie dowiedział się, że samochód jechał do Klagenfurtu. Ucieszyli się. W tym dużym mieście trudno będzie ich znaleźć.
Rozstali się z uprzejmym Austriakiem, wdzięczni za przysługę. Poszli w kierunku rynku, jednak skręcili w jakąś boczną uliczkę. Zatrzymali się przed tablicą ustawioną na chodniku, reklamującą tradycyjny apfelstrudel – ciasto z jabłkami. Weszli do środka. Niewielka miła restauracja. Zamówili kawę, spokojnie przyglądając się karcie dań. Uczucie głodu rodziło się w nich powoli, bo ich myśli wciąż krążyły wokół ostatnich wydarzeń. Napięcie towarzyszące im od wielu godzin opadało. Rozbudzone emocje uspokajały się. Czuli się coraz bezpieczniej. Zamówili kolację dopiero po godzinie. Niewiele się przez ten czas odzywali. Monik myślała o Marcu, a Poul analizował wydarzenia, jakie zaszły. Cała sytuacja wydawała mu się absurdalna i nierealna. Milczenie przerwała Monik.
– Poul, masz jakiś plan? – zapytała.
– Zastanawiałem się nad tym. Wiesz...
– Tak?
– Mamy dwa zadania przed sobą. Jedno to zapewnić sobie bezpieczeństwo i jak mi się wydaje, ukryć się na kilka dni, by sytuacja się uspokoiła. By mieć pewność, że nikt nas nie będzie intensywnie szukać. Nie sądzisz? – zwrócił się do Monik.
Spojrzała na niego uważnie.
– Zdecydowanie masz rację. Przy tej technologii, którą dysponują, oni mogą nas w każdej chwili namierzyć, nieprawdaż?
– Właśnie. Moglibyśmy zostać tu w tym mieście albo ukryć się gdzieś na wsi, ale ...
Zamilkł na chwilę.
– Ale co? O czym myślisz?
– Ale wydaje mi się, że Klagenfurt jest za blisko i oczywistym jest, że możemy się w nim ukryć, a wieś... A wsi to chyba mamy oboje, póki co, dosyć.
Monik uśmiechnęła się. Spojrzała na niego z wdzięcznością.
– Nie mogłeś lepiej oddać moich myśli. Gdzie się zatem ukryjemy?
Poul zastanowił się przez chwilę.
– Proponuję, byśmy pojechali natychmiast do Grazu. To duże miasto, niedaleko stąd. Znajdziemy tam jakiś mały pensjonat, a może lepiej jakiś wielki hotel, w którym bez podawania nazwisk będziemy mogli się ukryć. Zastanowimy się po drodze. Co o tym sądzisz?
Kobieta odpowiedziała bez namysłu.
– Zgadzam się z tobą w zupełności. Łatwiej będzie się nie tylko ukryć, ale w razie czego skontaktować się telefonicznie, by nie zostać od razu zlokalizowanym.
– To znakomicie, cieszę się, że się zgadzasz. Zaraz zorientuję się, jak tam dotrzeć.
– Poul – odezwała się Monik. – A druga sprawa? Mówiłeś o dwóch ważnych sprawach.
Mężczyzna skinął głową.
– Właśnie, druga sprawa to konieczność zapewnienia Marcowi bezpieczeństwa. Nie wiem czy twoje uprowadzenie, i moje też, nie jest przypadkiem związane z wizytą Marca w Austrii. Wówczas kontakt z nim mógłby narazić go na niebezpieczeństwo. Jak sądzisz? Monik zastanawiała się tym razem dłuższą chwilę. Ważyła argumenty. Przypominała sobie ostatnie rozmowy z Marciem.
– Chyba masz rację. Nie chcę go narażać na niebezpie czeństwo. Ale... obiecaj mi, Poul, że znajdziesz sposób, by go jak najszybciej powiadomić.
Spojrzał na nią poważnym wzrokiem.
– Mogę ci obiecać, że dbając o nasze bezpieczeństwo, zrobię to tak szybko, jak będzie się dało. Rozumiem twoje uczucia i wiem, że to dla ciebie teraz najważniejsze. Monik uspokoiła się. Brak kontaktu z Marciem stresował ją od czasu przylotu do Klagenfurtu.

– Bardzo ci dziękuję. To co? – Uśmiechnęła się. – Melduję, że jestem gotowa na kolejne przygody. Byle już mniej niebezpieczne – dodała, ściszając głos.

Wyszli z restauracji po kilkunastu minutach.

- See more at: http://pomocnicy.blogspot.com/2013/04/jak-dodac-informacje-o-ciasteczkach-do.html#sthash.uAMCuvtT.dpuf