Monik i Poul poruszali się powoli. Poul szedł pierwszy. Monik spoglądała co chwila za siebie, sprawdzając, czy nikt za nimi nie idzie. Szary, monotonny korytarz miał klika metrów szerokości i kilka wysokości. Zimne ściany z litej skały mogły sugerować, że znajdują się kilkanaście metrów pod ziemią. Jednak ani Monik, ani Poul nie umieli oszacować, jak głęboko pod nią się znajdowali. Szli ostrożnie, mając nadzieję, że odnajdą miejsce, w którym weszli do podziemnego labiryntu. Początkowo wydawało im się, że do podziemi małego kościoła będzie prowadzić prosta, nieskomplikowana droga. Szybko zostali wyprowadzeni z błędu, mijając kolejne skrzyżowania odchodzących w bok korytarzy. Były podobne do tego, którym się poruszali. Poul zastanawiał się chwilę na każdym rozdrożu, po czym podejmował decyzję, dokąd iść dalej. Nie pytał o nic Monik.
Nie konsultował z nią swoich decyzji. Kierował się intuicją, odmawiając po cichu modlitwę. Szukał pomocy u Tego, w którego wierzył całe życie. Wierzył, że jego Bóg pomoże mu ocalić idącą z nim kobietę i siebie. Ta prosta, jak mu się wydawało, metoda okazywała się jak dotąd zawsze bardzo skuteczna. Nad tym, ile w tym było prawdziwej ręki opatrzności, a ile jego działania nie zastanawiał się nigdy. Szedł zdecydowanie do przodu, starając nie pokazywać Monik najmniejszych wątpliwości, a tym bardziej strachu. Czuł prawdziwy lęk na samo wspomnienie. Trzymał się przecież dzielnie do momentu kiedy zobaczył dwie dziwne postacie, które zabrały ich do podziemnej poczekalni, jak mu się teraz wydawało. Nie wiedział jednak, czy coś zaszło, wypierał z pamięci widok swojego sobowtóra, postaci, pomieszczenia. Nie wiedział jak długo byli nieprzytomni. Nie rozumiał też, dlaczego nie zastali nikogo w miejscu, w którym się obudzili i później w czasie ucieczki. Nie rozumiał, ale też nie martwił się tym. Im dalej oddalali się od miejsca swojego uwięzienia, tym bardziej stawał się spokojny.
– Poul, daleko jeszcze? – niepokoiła się Monik.
Spojrzał na nią.
– Nie wiem, ale chyba nie.
– Dlaczego tak myślisz? – zapytała z nadzieją w głosie.
– Może się mylę – zawahał się. – Ale wydaje mi się, że z kierunku, w którym idziemy, czuję jakiś delikatny powiew wiatru.
Tak jakby dostawało się stamtąd świeże powietrze. Nie czujesz?– spytał.
Monik zastanowiła się. Wyciągnęła rękę przed siebie, śliniąc wcześniej jeden z palców.
– Widziałam to kiedyś w telewizji – usprawiedliwiła się.
Poul zaśmiał się cicho.
– No tak, jak żeglarze szukający wiatru. I co? Masz takie samo wrażenie?
Monik skupiła się.
– Może to tylko sugestia, ale chyba masz rację. Chodźmy,marzę o chwili, w której znajdziemy się na powierzchni. Poul...
– Tak?
– Jestem przerażona tym wszystkim, co się dzieje – powiedziała szczerze.
Przytulił ją przyjaźnie do siebie.
– Nie martw się. Wyjdziemy z tego. Odszukamy Marca i wyjedziemy z tej jakże tajemniczej okolicy. Tajemniczej, ale i bardzo groźnej – dodał.
– Tęsknię za nim bardzo – odpowiedziała cicho.
– Domyślam się. Chodź, spróbujemy znaleźć to wyjście.
Ruszyli dalej.
Poul miał wrażenie, że droga wznosi się lekko do góry.
Przypuszczenie to potwierdziło się szybko. Droga zwężała się i wznosiła wyraźnie. Szli tak kilka minut.
– To dziwne, że tak łatwo nam to przychodzi – odezwała się Monik.
– Czy masz na myśli, że nikt nas nie ściga? – zapytał.
– No właśnie, tak jakby pozwolili nam stąd się wydostać. Nie sądzisz?
Poul poirytował się.
– Nie wiem, ale wolę się nad tym teraz nie zastanawiać.
Przyspieszył kroku.
– Myślisz, że oni nam coś zrobili?
Zastanawiał się przez chwilę.
– Nie wiem, mam nadzieje, że nie zdążyli.
Korytarz kończył się. Dotarli do szerokich granitowych schodów. Nikt ich nie ścigał. Miejsca, po których się poruszali, były puste. Panowała w nich cisza przerywana jedynie odgłosem ich rozmowy. Poul pomyślał o słowach Monik. Czyżby to, że przemieszczali się tak swobodnie, coś oznaczało? Czy ci, którzy ich porwali, wiedzieli, że uciekają? Skoro tak, to dlaczego pozwalają im się oddalać? Czy stali się ofiarami jakichś zdarzeń, które wcześniej zaszły? A może środki nasenne zadziałały zbyt słabo i mieli pozostawać w stanie uśpienia jeszcze jakiś czas? Może stąd ten brak zainteresowania ich prześladowców
„Szkoda się nad tym zastanawiać – powiedział do siebie w myślach. – Będę o tym myślał w wannie hotelowej łazienki.”
Zatrzymali się przed schodami.
– Poznajesz je? – Poul zwrócił się do Monik.
Zawahała się.
– Nie chcę zmyślać, nie wiem. Pamiętam tylko, jak zeszliśmy do piwnicy pod kościołem, potem już nic.
– Rozumiem, wydaje mi się, że znam te schody, że byliśmy tu wczoraj.
Zrobił przerwę.
– No, chyba wczoraj, nie wiem jak długo nie mieliśmy świadomości, co się z nami dzieje.
Monik ucieszyła się z jego słów.
– Poul, jeżeli poznajesz te schody, to wspaniała nowina.
Mamy szansę się wydostać. Chodź...
Zaczęła szybko wchodzić po schodach.
– Ostrożnie. Tam może ktoś być – przestrzegł ją.
Zatrzymała się. Spojrzała na niego.
– Masz rację – ściszyła głos. – Ktoś może pilnować wyjścia.
Co robimy?
Poul zastanowił się.
– Ty tu zostań, a ja pójdę się zorientować, czy przejście jest
wolne od nieżyczliwych nam osób. Zawołam cię, gdy tylko się dowiem, jak wygląda sytuacja.
Monik zrobiła przeczący gest dłonią.
– W żadnym wypadku nie zostanę tu sama. Za dużo tych sensacji jak dla mnie. Będę się ciebie trzymać bez względ na to, czy to ci się podoba czy też nie. – Starała się uśmiechnąć.
Poul nie miał wyboru. Nie chciał się sprzeciwiać zdenerwowanej kobiecie.
„I tak jest bardzo dzielna” – pomyślał. Monik nie była słabą kobietą, ale wydarzenia ostatnich miesięcy nauczyły ją przezorności. Działanie w grupie było o wiele lepsze od mierzenia się z zagrożeniem w pojedynkę. Monik zniosła wiele, więc teraz lepiej było ją chronić i oszczędzić jej dodatkowego stresu.
Poul Spojrzał na Monik.
– Dobrze, nie zostawię cię. Wchodzimy ostrożnie do góry
– powiedział.
Pokonali horrendalną ilość schodów, coraz bardziej dysząc ze zmęczenia. Stanęli przed kamiennymi drzwiami. Poul złapał za żelazny uchwyt przymocowany do drzwi. Pociągnął je do siebie. Nie stawiały specjalnego oporu. Powoli otwierały się. Poul spojrzał do środka. Za drzwiami znajdowała się pusta, średniej wielkości kościelna krypta. Do jej środka, przez niewielkie okno umieszczone przy suficie, wpadało światło.
Otworzył kamienne drzwi szeroko.
– Chodź – zwrócił się do Monik. – Chyba mamy szczęście.
– Uśmiechnął się. – Jeszcze tylko mały krok do wolności.
Monik weszła za nim do krypty. Rozglądali się po jej wnętrzu. Kilka kamiennych grobów. Mały postument, chyba ołtarz. To było całe wyposażenie podziemnego pomieszczenia. Pod ścianą znajdowało się kilka stopni prowadzących do góry, gdzie mieściły się drzwi, a w zasadzie do poziomej płyty, jak się wydawało, prowadzącej na zewnątrz.
– No to ostatni akt. Muszę podnieść tę płytę. – Poul pokazał ręką na wyjście z pomieszczenia.
– Oby się tylko udało. Może ci pomogę? – zapytała.
Mężczyzna obruszył się.
– No coś ty, dam radę.
Wszedł po schodach do góry. Wyciągnął ręce, opierając je na płycie. Nacisnął. Nie drgnęła. Wszedł stopień wyżej. Starał się zebrać wszystkie swoje siły. Płyta ruszyła, powoli zaczęła się otwierać. Coraz szerzej, aż opadła zupełnie.
Droga do wolności była otwarta. Spojrzał na Monik.
– Chodź, nie ma na co czekać.
Wyszedł na powierzchnię. Monik podążyła za nim. Znaleźli się na chodniku otaczającym niewielki kościół. Poul starannie zamknął płytę.
Rozejrzeli się dookoła. Nikogo nie dostrzegli. Mały cmentarz był pusty.
– Co teraz? – zapytała Monik. Spojrzała pytająco na niego.
– Teraz powinniśmy jak najszybciej oddalić się od tego miejsca. Ciekaw jestem, czy mieszkańcy tej uroczej miejscowości wiedzą, co kryją podziemia tego kościółka? Chodź, pójdziemy w kierunku drogi i złapiemy jakąś okazję. Obojętnie, w jakim kierunku. Potem zatrzymamy się, by spokojnie coś wymyślić. Nie wiem, jakie są twoje odczucia, ale przypomniałem sobie, że nie jedliśmy nic od wielu godzin. Monik roześmiała się, nieco bardziej rozluźniona. Nie był to jednak swobodny, perlisty śmiech, ale nerwowy chichot, jakby dziewczyna wciąż nie mogła uwierzyć, że jest wolna.
– Nie mogę się z tobą tym razem zgodzić, Poul. Przez te wszystkie godziny... to był prawdziwy koszmar. Sama nie wiem, co mam myśleć, czuję mętlik w głowie, cała się trzęsę, poza tym... wciąż nie wierzę, że tak po prostu stamtąd wyszliśmy! To zbyt proste!
Uśmiechnął się wyrozumiale. Chwalił w duchu sam siebie za to, że nie powiedział Monik wszystkiego. Tego by nie zniosła. On sam cały trząsł się z emocji, ale wiedział, że musi zachować zimną krew i otoczyć opieką swoją towarzyszkę.
– Wyszliśmy, to najważniejsze. Potem będziemy się martwić i analizować sytuację, teraz musimy zadbać o siebie. Chodźmy. Monik skinęła głową, ale myślami była gdzie indziej. Strach wciąż ściskał ją za gardło, marzyła o tym, by był przy niej Marc. Wyszli przed kościelny mur przez metalową bramę. Droga prowadziła w dół. Przeszli obok kilku niewielkich hoteli. Po kilkunastu minutach wyszli na drogę. Nie czekali długo. Samochód zatrzymał się, a uprzejmy kierowca zaprosił ich do środka. Ruszyli. Poul utrzymywał grzecznościową rozmowę. W jej trakcie dowiedział się, że samochód jechał do Klagenfurtu. Ucieszyli się. W tym dużym mieście trudno będzie ich znaleźć.
Rozstali się z uprzejmym Austriakiem, wdzięczni za przysługę. Poszli w kierunku rynku, jednak skręcili w jakąś boczną uliczkę. Zatrzymali się przed tablicą ustawioną na chodniku, reklamującą tradycyjny apfelstrudel – ciasto z jabłkami. Weszli do środka. Niewielka miła restauracja. Zamówili kawę, spokojnie przyglądając się karcie dań. Uczucie głodu rodziło się w nich powoli, bo ich myśli wciąż krążyły wokół ostatnich wydarzeń. Napięcie towarzyszące im od wielu godzin opadało. Rozbudzone emocje uspokajały się. Czuli się coraz bezpieczniej. Zamówili kolację dopiero po godzinie. Niewiele się przez ten czas odzywali. Monik myślała o Marcu, a Poul analizował wydarzenia, jakie zaszły. Cała sytuacja wydawała mu się absurdalna i nierealna. Milczenie przerwała Monik.
– Poul, masz jakiś plan? – zapytała.
– Zastanawiałem się nad tym. Wiesz...
– Tak?
– Mamy dwa zadania przed sobą. Jedno to zapewnić sobie bezpieczeństwo i jak mi się wydaje, ukryć się na kilka dni, by sytuacja się uspokoiła. By mieć pewność, że nikt nas nie będzie intensywnie szukać. Nie sądzisz? – zwrócił się do Monik.
Spojrzała na niego uważnie.
– Zdecydowanie masz rację. Przy tej technologii, którą dysponują, oni mogą nas w każdej chwili namierzyć, nieprawdaż?
– Właśnie. Moglibyśmy zostać tu w tym mieście albo ukryć się gdzieś na wsi, ale ...
Zamilkł na chwilę.
– Ale co? O czym myślisz?
– Ale wydaje mi się, że Klagenfurt jest za blisko i oczywistym jest, że możemy się w nim ukryć, a wieś... A wsi to chyba mamy oboje, póki co, dosyć.
Monik uśmiechnęła się. Spojrzała na niego z wdzięcznością.
– Nie mogłeś lepiej oddać moich myśli. Gdzie się zatem ukryjemy?
Poul zastanowił się przez chwilę.
– Proponuję, byśmy pojechali natychmiast do Grazu. To duże miasto, niedaleko stąd. Znajdziemy tam jakiś mały pensjonat, a może lepiej jakiś wielki hotel, w którym bez podawania nazwisk będziemy mogli się ukryć. Zastanowimy się po drodze. Co o tym sądzisz?
Kobieta odpowiedziała bez namysłu.
– Zgadzam się z tobą w zupełności. Łatwiej będzie się nie tylko ukryć, ale w razie czego skontaktować się telefonicznie, by nie zostać od razu zlokalizowanym.
– To znakomicie, cieszę się, że się zgadzasz. Zaraz zorientuję się, jak tam dotrzeć.
– Poul – odezwała się Monik. – A druga sprawa? Mówiłeś o dwóch ważnych sprawach.
Mężczyzna skinął głową.
– Właśnie, druga sprawa to konieczność zapewnienia Marcowi bezpieczeństwa. Nie wiem czy twoje uprowadzenie, i moje też, nie jest przypadkiem związane z wizytą Marca w Austrii. Wówczas kontakt z nim mógłby narazić go na niebezpieczeństwo. Jak sądzisz? Monik zastanawiała się tym razem dłuższą chwilę. Ważyła argumenty. Przypominała sobie ostatnie rozmowy z Marciem.
– Chyba masz rację. Nie chcę go narażać na niebezpie czeństwo. Ale... obiecaj mi, Poul, że znajdziesz sposób, by go jak najszybciej powiadomić.
Spojrzał na nią poważnym wzrokiem.
– Mogę ci obiecać, że dbając o nasze bezpieczeństwo, zrobię to tak szybko, jak będzie się dało. Rozumiem twoje uczucia i wiem, że to dla ciebie teraz najważniejsze. Monik uspokoiła się. Brak kontaktu z Marciem stresował ją od czasu przylotu do Klagenfurtu.
– Bardzo ci dziękuję. To co? – Uśmiechnęła się. – Melduję, że jestem gotowa na kolejne przygody. Byle już mniej niebezpieczne – dodała, ściszając głos.
Wyszli z restauracji po kilkunastu minutach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się swoimi uwagami