poniedziałek, 21 grudnia 2015

Fragment powieści "Tajemnica 14 Bramy": Rozdział 51 Zamek Korzkiew. Polska



Zapadła noc. Zamek pogrążył się w ciemnościach, a dziedziniec rozświetlała jedynie smuga światła, sącząca się z jednej z komnat. Siedział w niej tajemniczy mężczyzna oraz kobieta – znawczyni zamku i jego tajemnic, skrywanych przed światem. Kobieta znała sekret tego miejsca, leżącego zaledwie kilkanaście kilometrów od Krakowa. Historycznego polskiego miasta, przepełnionego tysiącami turystów. Zarówno przyjezdni, jak i mieszkańcy nie mieli pojęcia, że jedna z największej tajemnic cywilizacji znajduje się tak blisko nich. Nieliczni mieli okazji dowiedzieć się ze sporadycznych medialnych relacji, że wokół zamku, od czasu do czasu, słychać niepokojące, głośne dźwięki, których pochodzenia nie można było dociec. Odgłosy słyszane były w różnych miejscach na Ziemi. Wszystkie łączyło jedno – tajemniczość i brak identyfikacji. Z czasem okoliczni mieszkańcy przywykli do dziwnych odgłosów, a dowiadujący się o niezwykłych dźwiękach turyści, wyjeżdżali z zamku przekonani, że nawiedzają go duchy. Nie był to jednak ani pierwszy, ani ostatni zamek, w którym doszukiwano się zjaw z zaświatów. Wszak uatrakcyjniały one liczne, wielowiekowe mury, nadając im niezwykłego uroku i przyciągając rzesze turystów oraz amatorów mocnych wrażeń. W jednej z lokalnych gazet ukazał się krótki wywiad z zaniepokojonym turystą, który nocą zabłądziwszy na szlaku, znalazł się, jak twierdził, przypadkowo pod zamkiem.

– Usłyszałem głośny dźwięk, jakby burczenie, przechodzące w wysokie tony. Trwał kilka, może kilkanaście sekund. Był ogłuszający i bardzo mnie wystraszył. Nie wiedziałem skąd dochodzi. Wydawało mi się przez chwilę, że z pobliskiego lasu, jednak szybko zorientowałem się, że pochodził z zamku. Jestem tego pewien. W momencie, kiedy złapałem oddech, szukając wejścia do zamkowego hotelu, tajemniczy dźwięk się powtórzył. Brzmiał podobnie, ale wydawało mi się, że był jakby bliżej mnie. Potem zobaczyłem jakiś błysk. Nie wiem, co działo się później. Chyba zasnąłem, a może straciłem przytomność. Ocknąłem się na ławce, na polanie obok zamku. Świtało, było mi zimno. Zdezorientowany dotarłem do drogi i cudem złapałem jakiś ciężarowy samochód, który zawiózł mnie do Krakowa. Relacja naocznego świadka nie spowodowała większego poruszenia. Sceptycy uznali go za jednego z podchmielonych uczestników okolicznościowych imprez, odbywających się na zamku, inni doszukiwali się pomysłu na zyskanie popularności, a jeszcze inni po prostu uznali, że mają do czynienia z szaleńcem. Zapytana o relację, obsługa hotelu skomentowała sprawę jednoznacznie.

– Tego typu sensacje pomogą nam tylko przyciągnąć nowych gości. Każdego z nich przyjmiemy z wielką gościnnością. Sprawa ucichła. Wnikliwy obserwator doszedłby jednak do zupełnie innych wniosków. Na zamku rzeczywiście działy się rzeczy niezwykłe. Tajemniczy mężczyzna poderwał się zza stołu. Spojrzał gwałtownie na zamkowy dziedziniec. W powietrzu rozległ się głośny dźwięk. Był tak drażniący, że mężczyzna zakrył uszy dłońmi. Siedząca z drugiej strony stołu kobieta uniosła do góry rękę. Opuściła otwartą dłoń w geście uspokojenia.

– Bez nerwów, zaraz się skończy.

Mężczyzna nie słyszał jej słów. Po krótkiej chwili dźwięk ustał. Opuścił ręce.

– Jeszcze raz, dźwięk się powtórzy. Proszę się nie niepokoić – uspokajała go kobieta.

Rzeczywiście, ostry dźwięk zabrzmiał ponownie. Tym razem towarzyszyło mu mocne, oślepiające światło, które w jednym momencie ogarnęło cały dziedziniec. Kobieta odwróciła głowę w przeciwległą stronę, zaś mężczyzna zasłonił oczy dłonią. Po kilkunastu sekundach światło zgasło. Ustał również towarzyszący mu hałas. Zapadła cisza.

Kobieta odwróciła głowę w kierunku mężczyzny.

– Ma pan swoich gości. Doczekaliśmy się. Nie wiem, jak ta ich maszyneria mieści się na tym małym dziedzińcu – skomentowała.

Mężczyzna spojrzał na nią.

– Co teraz? – zapytał zdezorientowany.

Uśmiechnęła się.

– Teraz muszę otworzyć drzwi i zaprosić gości do środka. Na ogół tu do mnie nie przychodzą, kierując się prosto do podziemi. Przebywają w nich zazwyczaj kilka godzin, nigdy dłużej. Odlatują zawsze przed świtem. Staram się nie interesować ich pobytem. Zresztą, nic złego się nie dzieje. Wiem, że czasem chodzą po górnym zamku, jakby czegoś szukali. Kiedy indziej, mam wrażenie, że nie odlatują sami. Jakby kogoś zabierali. Od momentu, kiedy słyszę odgłos otwierającego się podziemnego przejścia, aż do ich odlotu, mija kilka minut. Gdyby byli sami, nie trwałoby to tak długo. Nie wiem, co wy dobywają z podziemi... Może nie „kogoś”, a „coś”...? Twarz mężczyzny wyrażała zaniepokojenie. Zmarszczył brwi, starł pot z czoła.

– Proszę się nie bać. Zawsze mija mniej więcej dziesięć, piętnaście minut, zanim schodzą na dziedziniec – uspokoiła go ponownie.

– Rozumiem. – Głośno przełknął ślinę.

Kobieta uśmiechała się życzliwie. Wstała z krzesła i podeszła do niego.

– Czy ten dźwięk jest zawsze taki głośny? – zapytał mężczyzna.

– Zawsze – odpowiedziała. – I zawsze powtarza się dwa razy. Ale jak pan słyszał, trwa niedługo. Dlatego nikt się nie zorientował. Zanim ktoś zdąży zareagować, już jest po lądowaniu. Ciekawe jest jednak to, że przy wznoszeniu się ich pojazd nie wydaje żadnych dźwięków. W końcu przy lądowaniu bądź starcie helikoptera lub samolotu, hałas jest zawsze taki sam, może trochę się różni, ale nieznacznie. W tym przypadku jest inaczej.

– Rzeczywiście, ma pani rację, pani Tereso. To jakaś inna technologia.

Mężczyzna oderwał wzrok od dziedzińca. W ciemności widział jedynie szary bok pojazdu, o bliżej nieokreślonym kształcie. Miał wrażenie, że zamkowy dziedziniec po wylądowaniu tajemniczych gości, był jeszcze ciemniejszy niż wcześniej.

Spojrzał na kobietę.

– Czy oni z panią rozmawiają?

Kobieta wzruszyła ramionami.

– Czasem, ale bardzo rzadko – odpowiedziała. – Trudno to też nazwać rozmową. Nie wiem na czym to polega, ale oni nic nie mówią, a ja i tak wiem, czego ode mnie chcą. Odpowiadam im i tak toczy się ten dziwny dialog...

– A o co na ogół pytają?

Kobieta zastanowiła się krótką chwilę.

– W zasadzie ciągle o to samo.

– To znaczy? – zaciekawił się mężczyzna.

– Pytają mnie jedynie, czy ktoś z naszych pracowników, gości i przypadkowych przyjezdnych może coś podejrzewać. Ciekawe jest to, że nigdy nie pytają, czy ich ktoś widział, gdy lądują lub odlatują. Tak jakby wiedzieli, że jest to niemożliwe. Tak...

– Zamyśliła się. – Nigdy mnie o to nie pytali.

– A czy była pani kiedyś tam, pod ziemią? – zapytał.

– Nie, nigdy nie starałam się robić jakiegoś prywatnego śledztwa. Pański kolega... –Spojrzała na mężczyznę. – A w każdym razie człowiek, który ze mną rozmawiał, powiedział, że nie mogę próbować dostać się ani do podziemi, ani interesować się tym, co robią w górnym zamku.

– I nie zdziwiło to pani?

Kobieta zirytowała się.

– Pan żartuje?

– No tak, przepraszam, zachowuję się absurdalnie. Proszę wybaczyć, to takie skrzywienie zawodowe. – Starał się uśmiechać. – Jestem trochę zdenerwowany – usprawiedliwił się.

Kobieta spojrzała na niego ze zrozumieniem. Wyczuwała jego emocje.

– Oczywiście, to dosyć stresująca sytuacja.

– A czy oni coś lub kogoś tu przywożą?

Kobieta pokiwała głową.

– Widzę, że pan rzeczywiście ma śledcze zapędy. Nie lepiej, aby sam ich pan zapytał?

Mężczyzna zrobił przeczący gest ręką.

– Niestety, nie mogę. Mam inne polecenie.

– Rozumiem. Mam wrażenie, że im mniej wiemy, tym lepiej dla nas, nie sądzi pan? – zapytała.

Mężczyzna pokiwał ze zrozumieniem głową.

– Z całą pewnością, ta oczywista zasada jest najlepszym rozwiązaniem, którego należy się trzymać.

Kobieta spojrzała w kierunku dziedzińca.

– Idą – powiedziała.

– Skąd pani wie? – zapytał zdziwiony. – Przecież nic nie widać!

Kobieta uśmiechnęła się.

– Mówiłam panu, że można ich zrozumieć bez słów.

Zrobiła dwa kroki w kierunku schodów prowadzących do drzwi na zamkowy dziedziniec.

Sięgnęła ręką w kierunku klamki. Nacisnęła ją.

Drzwi powoli otworzyły się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podziel się swoimi uwagami

- See more at: http://pomocnicy.blogspot.com/2013/04/jak-dodac-informacje-o-ciasteczkach-do.html#sthash.uAMCuvtT.dpuf