wtorek, 11 listopada 2014

Fragment powieści "Kod Władzy": Rozdział 58 Stare Kiejkuty, Polska



Marc zbliżał się do prawdopodobnie najbardziej strzeżonego miejsca w Polsce. Jechał powoli przez las, starając się nie wykonać najmniejszego ruchu, który mógłby wzbudzić podejrzenie wśród tych, którzy za chwilę będą mu się uważnie przyglądać. Jechał na spotkanie być może największej przygody swojego życia. W uszach brzmiały mu własne słowa wypowiedziane do Monik kilka dni temu: Mam wrażenie, że każdy twój krok zbliża cię do wspomnianego przez ciebie Pulitzera. Rano długo zastanawiali się wspólnie, które z nich powinno udać się nocą do ośrodka. Mieli świadomość ogromnego ryzyka, jakie się z tym wiązało. Ujawnienie ich obecności mogło skończyć się miesiącami spędzonymi na więziennej pryczy. I właśnie po to, aby zminimalizować to ryzyko, zdecydowali, by to był Marc. Zachodni dziennikarz renomowanego pisma, znający język polski, w razie wpadki mógł tłumaczyć się dziennikarskim śledztwem. Miał też kto upomnieć się o niego, używając politycznych wpływów. Żadna z pozostałych osób nie miała takich walorów. Marc zgodził się chętnie. Jego dziennikarska, niespokojna dusza dopominała się aktywnego miejsca w całej tej historii. A poza tym był bardziej przyzwyczajony do podejmowania ryzyka w imię wielkich spraw. Kajetan wyposażył go w elektroniczny dokument, który miał mu otworzyć drogę do ośrodka w Kiejkutach. Ta wojskowa placówka, wiedział to od Kajetana, zajmowała obszar około trzystu hektarów. Położona nad jeziorem była pilnie strzeżona. Miejscowej ludności nie wolno było nawet wypływać na jezioro na ryby. Każdy przyjezdny gość był przeganiany przez uzbrojone patrole, jeśli tylko zbliżył się do ośrodka. Marc miał świadomość, że ryzyko odkrycia jego misji wiąże się z ich poprzednią przygodą. Ktoś może skojarzyć katastrofę śmigłowca po nocnym pościgu z ich obecnością w tym miejscu i kradzieżą samochodu, którą przecież sfingowali. Ktoś bystry, łącząc te fakty, może skłonić prokuratora do postawienia jemu i Monik, zarzutu spowodowania tego wypadku. A wówczas nie kilka miesięcy, ale kilka lat spędzonych w odosobnieniu, może być karą za zawodową dociekliwość. Pomimo to Marc chętnie zgodził się na swój udział w nocnej eskapadzie.
Spojrzał pytająco na Kajetana, gdy ten dawał mu elektroniczną przepustkę. Była podobna do karty bankomatowej, ale różniła się od niej kształtem i elementami na powierzchni. Kajetan uśmiechnął się tajemniczo.
– Nie pytaj mnie, jak zdobyłem tę kartę.
Marc odpowiedział uśmiechem.
– Przekażę ci jeszcze dzisiaj hasło. Musisz je podać za każdym razem, gdy tego zażądają – dodał. Marc spojrzał na niego ponownie.
– I też mnie nie pytaj. – Raz jeszcze Kajetan uśmiechnął się. Marc jadąc, myślał o swoim nowym znajomym. Kajetan budził zaufanie. Zawsze zrównoważony, uśmiechnięty, był filarem zespołu, który dosyć spontanicznie stworzyli. Zespołu, którego powodem powstania była wrodzona dociekliwość i deklarowane wzajemnie zaufanie jego członków. Zbliżał się do ośrodka. Czuł to przez skórę. Nagle na drodze pojawiły się trzy postacie ubrane w wojskowe mundury, z automatycznymi karabinami przewieszonymi przez ramię. Marc zauważył, że ta pokojowa pozycja karabinów dotyczy tyko dwóch żołnierzy, stojących bliżej samochodu pożyczonego od Kajetana. Trzeci mierzył do niego. Widział lufę broni skierowaną w swoją pierś. Marc, biorąc kluczyki Kajetana do ręki, po raz trzeci spojrzał na niego pytająco. I po raz trzeci Kajetan odpowiedział spokojnie.
– Weź mój samochód. Marc nacisnął przycisk opuszczania szyby. Zsunęła się cicho, pozostawiając go twarzą w twarz z młodym, nachylającym się nad samochodem żołnierzem. Widział jego błyszczące oczy wpatrzone w siebie uważnie.
– Co pan tu robi? – zapytał żołnierz.– Mam przepustkę. Bardzo proszę sprawdzić – powiedział bez zawahania
Żołnierz przyjrzał się jej uważnie. Spojrzał na Marca raz jeszcze. Po dłuższej chwili odezwał się.
– Proszę podać hasło.
– Rembrandt – odpowiedział Marc zdecydowanym głosem.
Żołnierz oddał mu przepustkę.
– Proszę jechać. Powoli – dodał.
Ruszył bez słowa. Pozostali dwaj mężczyźni zeszli z drogi. Marc spojrzał w tylne lusterko. Żołnierz trzymał w ręku mikrofon krótkofalówki. Mówił coś do niego. Samochód toczył się wolno. Minął łagodny zakręt. Po kilkuset metrach dojechał do ogrodzenia. Droga zamknięta była czerwono-białym metalowym szlabanem. Dojazd do niego odbywał się zygzakiem, pomiędzy ustawionymi naprzemiennie betonowymi blokami. Obok szlabanu stało dwóch żołnierzy. Jeden z nich podszedł do samochodu. Marc zdążył już opuścić szybę. Drugi mierzył do Marca z karabinu. Nie było to przyjemne uczucie. 
– Dobry wieczór, zechce pan pokazać przepustkę. Marc powtórzył czynność, która była mu już znana. Żołnierz zniknął z jego przepustką w niewielkim białym budynku, stojącym przy samej bramie. Nie było go kilka minut. Wyszedł po chwili, podchodząc do otwartego okna samochodu. Wyciągnął rękę, była w niej karta.
– Jeszcze hasło proszę.
– Rembrandt.
– Proszę jechać. 
Szlaban zaczął się powoli podnosić. Marc nie zauważył, kto go uniósł. Czuł przypływ adrenaliny. Starał się panować nad drżeniem swoich rąk. Jechał dalej. Był coraz bliżej tajemnicy, którą za chwilę przyjdzie mu odkryć. Zauważył kilkanaście jednopiętrowych betonowych budynków. Jechał dalej. Przejechał obok oddalonych o kilkadziesiąt metrów garaży. Teren oświetlony był dziwnym światłem sączącym się z lamp, których Marc wcześniej nigdzie nie widział. Miał wrażenie, jakby padające na budynki promienie nie powodowały powstawania ich cienia.
„Może mi się wydaje” – pomyślał. Przejechał obok większych budynków, przypominających wyglądem obiekty sportowe.
Teren wokół był pusty. Nie zauważył nikogo. Powoli zbliżał
się do centralnego punktu tego dziwnego miejsca. Przymknął otwartą szybę samochodu. Gwałtowny wiatr poruszał drzewami. Marc widział przed sobą mur wysoki na około trzy metry. Przed nim znajdowało się ogrodzenie z kolczastego drutu. Obserwowany przez niego obiekt mógł mieć około stu metrów długości. Dookoła dostrzegł kilku żołnierzy. Miał wrażenie, że strzegący budynku byli ubrani inaczej niż ci, którzy go dotychczas sprawdzali. Jeszcze tylko kilkadziesiąt metrów i dostanie się do miejsca skrzętnie skrywanego przed światem. Był coraz bardziej podekscytowany. Chciał tam już być. Dostrzegł bramę wjazdową. Szczelnie chroniła przed dostępem do strefy zamkniętej. Dojeżdżając, zastanawiał się czy zostanie wpuszczony. Zaczął sobie powtarzać przygotowany tekst, gdyby ktoś zapytało powód jego pobytu. Przypomniał sobie słowa Kajetana: Nikt nie będzie cię o nic pytał. Wówczas nie dyskutował z nim. Teraz zrobiłby to chętnie. Czuł się jak uczestnik gry komputerowej wpuszczony nieświadomie w labirynt pełen tajemnic i czyhających na bohatera pułapek. Zatrzymał się przed bramą. Nie wiedział, skąd wyrośli nagle przed nim dwaj ubrani w czarne stroje mężczyźni. Ich twarze zakrywały dziwne, jak mu się wydawało, przymocowane do hełmu, osłony. Skutecznie nie pozwalały dostrzec niczego, co znajdowało się pod nimi. Marc zesztywniał na siedzeniu. Czuł, jak dłonie robią mu się coraz bardziej zimne. Podniósł rękę, by znaleźć przycisk
opuszczający szybę. Z obu stron samochodu, tuż przy szybach stali spokojnie uzbrojeni i zamaskowani ludzie. Szyba powoli opuszczała się w dół. Marc czuł kropelki potu ściekające po skroniach. Strażnik stojący po jego stronie pochylił się nad otwartym oknem samochodu.
– Hasło zechce pan powiedzieć. –Jego metaliczny głos powodował zapewne zamknięty hełm.
– Rembrandt – powtórzył znane sobie słowo.
Strażnik wskazał ręką miejsce na prawo od samochodu.
– W porządku. Proszę odstawić samochód na to miejsce i wejść do budynku drzwiami oznaczonymi numerem 1A.
– Dobrze. – Marc wziął głęboki oddech. Wychodząc z samochodu, czuł jak drżą mu nogi. Nie pamiętał, by był kiedyś tak zdenerwowany.
„Ważne, że przepustka Kajetan działa” – pomyślał.Zatrzasnął drzwi samochodu. Nie zamknął go. Wydawało mu się, że w przypadku, gdyby musiał uciekać, otwarty samochód szybciej mu to umożliwi. Nie wiedział jak zakończy się jego niezwykła podróż w tym odciętym od świata miejscu. Rozejrzał się wokół siebie. Ciemna noc uniemożliwiała rozpoznanie nawet najbliższego otoczenia. Zrobił kilka kroków w kierunku budynku. Nad dwoma wejściami znajdowały się dwa plafony lamp dające mdłe, sączące się ledwo światło. Na drzwiach widniał biały napis: Wejście nr 1A – sala szkoleniowa. Nad drugimi: Wejście nr 1 – zaplecze biurowe.
„Strażnik mówił, że mam wejść przez drzwi oznaczone numerem 1A” – starał sobie przypomnieć usłyszaną instrukcję. Ruszył w kierunku wybranego wejścia. Wyciągnął rękę w kierunku klamki. Była zimna. Nacisnął. Pchnął ciężkie drzwi. Drewno, którym były pokryte, maskowało grube, metalowe wrota. Marc miał wrażenie, że prowadzą do jakiegoś bunkra. Otwierały się wolno, niemal bezszelestnie. W znajdującym się za nimi kwadratowym korytarzu ktoś siedział na krześle, ustawionym za stołem. Na widok Marca poderwał się z miejsca. Marc wszedł do pomieszczenia. Starannie zamknął za sobą drzwi. Odwrócił się. Przed nim stał wysoki, młody człowiek w amerykańskim wojskowym mundurze. Spoglądał na wchodzącego uważnie.
– Przepustkę proszę i hasło – odezwał się po angielsku. Marc nerwowo sięgnął do kieszeni koszuli, do której schował otrzymaną od Kajetana kartę. Znalazł ją. Wyciągnął i podał żołnierzowi. Ten wrócił do stołu. Przyłożył ją do jakiegoś urządzenia. Spoglądał na ekran monitora. Płynące minuty wydawały się Marcowi wiecznością.
– Jeszcze hasło – powiedział głośno.
– Rembrandt – odpowiedział Marc. Żołnierz wysunął spod stołu klawiaturę komputera. Wpisał coś szybko. Czekał. Po chwili wyprostował się.
– W porządku, może pan wejść. –Wskazał ręką drzwi znajdujące się z jego prawej strony. – Proszę wyjść tymi samymi drzwiami. – Poinstruował go.
– Rozumiem, dziękuję.
Żołnierz, podał mu przepustkę.
Marc spojrzał w kierunku drzwi. Był na nich biały napis: Sala szkoleniowa nr 3. Nie wiedział, co zastanie za drzwiami, z kim będzie musiał się spotkać, komu tłumaczyć swoją obecność. Kajetan nic mu nie mówił. Nie przekazał żadnych instrukcji. Dał mu kartę, przekazał hasło, nic więcej. Jedyne, co miało go uratować to fakt, że był dziennikarzem znanej redakcji światowego dziennika.
„Kiepska tratwa ratunkowa – pomyślał Marc. – W końcu jak nie wrócę, przyjaciele ogłoszą alarm – pocieszył się. – Nie jestem w tym sam”. Ostatnia myśl odprężyła go trochę. Jednak stres paraliżował go w dalszym ciągu. Otworzył drzwi. Zobaczył długi, ciemny korytarz oświetlony mdłym światłem. Wszedł do środka.
Drzwi zamknęły się za nim.
„Pewnie to strażnik je zamknął” – pomyślał. Spojrzał w głąb korytarza. Po jego prawej stronie znajdował się szereg drzwi. Wszystkie były zamknięte, bez jakichkolwiek oznakowań. Po drugiej stronie, przez całą długość korytarza, ciągnęły się cele. Marc zrobił kilka kroków do przodu. Starał się opanować emocje. Był o krok od skrywanej przed światem tajemnicy. Czy lądujące na lotnisku w Szymanach samoloty przywoziły kogoś, kogo los doprowadził w to miejsce? A może było to zaplecze szkoleniowe dla przyszłych agentów? Jeszcze kilka kroków. Wyostrzał swój wzrok. Przeszedł obok
dwóch pustych cel. Spojrzał do trzeciej i... wydawało mu się, że kogoś dostrzegł. Człowieka leżącego na pryczy.
„Czy jest tu ktoś?” – pomyślał. Czuł jak serce bije mu głośno.
Nagle drzwi otwarły się z hukiem. Marc odwrócił się gwałtownie. W drzwiach stał żołnierz.
– Stop! – krzyknął głośno. – Proszę się zatrzymać i podejść do mnie, pańska przepustka wygasła.
„Jak to wygasła? – pomyślał gorączkowo Marc. – Co on mówi?”
Zatrzymał się jednak zgodnie z wydanym rozkazem. Jeszcze raz spojrzał w kierunku celi. Nie mógł potwierdzić swojego wrażenia. Chociaż... Wydawało mu się, że koc przykrywający pryczę poruszył się.
– Proszę do mnie podejść – stanowczo powiedział żołnierz.
Marc podszedł do niego, ten przepuścił go przed siebie. Wyszli do drugiego pomieszczenia, które prowadziło do wyjścia.
– Dostałem informację, że pańska przepustka straciła już
swoją ważność. Zechce pan wyjść i opuścić ośrodek – poin-
struował go.
– Ale... – Marc zająknął się. Myślał szybko.
„Jaki sens miała rozmowa z żołnierzem?”
– Oczywiście, widocznie przyjec ałem za późno. Miałem problem, by sprawnie dotrzeć do ośrodka. – Usprawiedliwił się Marc, chciał coś powiedzieć, by sytuacja stała się normalna, by żołnierz nie dostrzegł jego nerwowego zachowania. 
– Bardzo dziękuję, do widzenia. Wyszedł przed budynek. Zamykając drzwi widział jak żołnierz podniósł słuchawkę telefonu. Marc powoli, starając zachować spokój, podszedł do samochodu.
– Spokojnie, bardzo spokojnie – powiedział do siebie.
– Najgorsze już za tobą.
Nie skupiał się na niepowodzeniu przyjętej przez siebie misji. Myślał jedynie jak opuścić to dziwne, niepokojące miejsce. Wsiadł do samochodu. Zapalił silnik, cofał starannie, uważając by nie spowodować jakiejś niepotrzebnej kolizji. Pamiętał drogę jaką jechał w tę stronę. Mijał powoli posterunki. Nikt go o nic nie pytał. Pomyślał, że musi zadzwonić do naczelnego swojej gazety. Przekazać mu to, co zobaczył. Przeniósł się myślami do chaty Kajetana. Pewnie niepokoją się o niego. Uśmiechnął się do siebie.
„Tyle życzliwych osób” – pomyślał.
Spojrzał w lusterko. Nikt go nie ścigał. Droga, którą jechał była pusta. Zostawiał za sobą swój strach. Oddalał się od miejsca, którego tajemnica została naruszona. Miejsca, którego istnienia nie dało się od tego momentu ukryć przed światem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podziel się swoimi uwagami

- See more at: http://pomocnicy.blogspot.com/2013/04/jak-dodac-informacje-o-ciasteczkach-do.html#sthash.uAMCuvtT.dpuf