Kościół św. Rocha tonął w strugach deszczu. Niewielki, kamienny plac przed świątynią był pusty. Mieszkańcy Wenecji pochowali się w swoich domach, przyzwyczajeni do gwałtownych opadów. Turyści uciekali w popłochu do hoteli, a nieliczni z nich ukryli się w ciemnych bramach, prowadzących do kameralnych podwórek. Miasto stu siedemnastu wysp i stu kanałów opustoszało. Słychać było jedynie plusk rozbijającego się o kamienie deszczu. Stojący za ladami barów, ubrani w swoje eleganckie uniformy barmani, ziewali od czasu do czasu, czekając, aż z odchodzącym deszczem pojawią się w drzwiach oczekiwani klienci. Czasem po pustych uliczkach przemknął ktoś szukający nabywców na proponowane przez siebie parasole. W stronę kościoła, z różnych kierunków, zmierzało dwóch nieznających się ludzi. Zakryci czarnymi parasolami, podążali do wyznaczonego miejsca spotkania, pewnym krokiem. Pierwszy z nich, wysoki, szpakowaty, szczupły mężczyzna ubrany był w długi, czarny płaszcz. Spod niego wystawała sutanna. Drugi z mężczyzn, idący od placu św. Marka był średniego wzrostu. Czarne, lśniące włosy pokrywały głowę, w oczy rzucały się azjatyckie rysy twarzy. Ubrany w granatową kurtkę, szedł, rozglądając się niepewnie. Nie pytał jednak o drogę. Czasem marszczył brwi zastanawiając się zapewne nad tym, czy wybrał właściwą uliczkę. Pierwszy na schodach kościoła pojawił się ksiądz. Wszedł do środka cicho, trzymając klamkę drzwi, aż nie zamknęły się za nim. Zaraz po wejściu przeżegnał się, wcześniej mocząc palce w kropielnicy. Przeszedł kilka kroków i uklęknął. Pozostał w tej pozycji na dłużej. Jego usta poruszały się w niemej modlitwie. Pochylił głowę. Wstał. Podszedł do lewej nawy ołtarza i zapalił przygotowaną do tego celu niewielką, smukłą świecę. Uklęknął po tym geście raz jeszcze, podkreślając tym zapewne wagę swojej intencji. Odwrócił się i zajął miejsce w trzeciej ławce. Kościół był niezwykły. Znajdowała się w nim urna z prochami św. Rocha. Jego żywot jest znany, lecz źródła podają niewiele pewnych informacji. Bractwo Scuola Grande wybrało go swoim patronem chroniącym od zarazy. Drzwi do kościoła uchyliły się. Stanął w nich człowiek, który zamykał teraz przemoczony parasol. Wszedł do środka, nie robiąc żadnych gestów. Stanął w środku i rozglądał się dookoła.
Zobaczył siedzącego księdza. Podszedł do ławki i dosiadł się.
– Dzień dobry... dlaczego właśnie w tym miejscu? – zapytał.
Zobaczył siedzącego księdza. Podszedł do ławki i dosiadł się.
– Dzień dobry... dlaczego właśnie w tym miejscu? – zapytał.
Ksiądz spojrzał w oczy pytającego.
– To miejsce ma szczególne znaczenie. Kryje pewną tajemnicę – odpowiedział. Siedzący obok człowiek mimiką swojej twarzy wyraził zdziwienie.
– Mniejsza z tym... w każdym razie jest to miejsce, do którego udają się wszyscy, których nadzieja została mocno nadszarpnięta. Święty Roch jest patronem beznadziejnych przypadków. Z tego, co wiem, przypadek, o którym mamy rozmawiać, nie jest łatwy – spojrzał ponownie w oczy swojego rozmówcy. Jego zimny wzrok nie zdradzał żadnych emocji.
– Tak bym raczej nie powiedział... oczywiście mój rząd może poradzić sobie sam, ale...
– Oczywiście – przerwał ksiądz. – Jesteśmy pewni, iż nasza pomoc nie jest niezbędna, lecz w naszej wierze pomoc jest czymś oczywistym – zareagował dyplomatycznie.
– Skoro to już wyjaśniliśmy, przejdźmy do rzeczy. Znaleźliśmy się w pewnym kłopocie.
– Wiemy – ksiądz ponownie szybko zareagował. – Zrobiliśmy w tej sprawie rozeznanie i rzeczywiście sprawa wydaje nam się dziwna...
– Otóż to – potwierdził drugi mężczyzna. Jego twarz wypełnił grymas. – Chcielibyśmy się jak najwięcej dowiedzieć...
Ksiądz zamyślił się.
– Wydaje nam się, że powinniśmy najpierw, proszę mnie dobrze zrozumieć, ustalić pewne warunki...
– Oczywiście – tym razem człowiek o śniadej karnacji przerwał dyplomatycznie. – Potwierdzam taką wolę. Jesteśmy, może nie otwarci, bo to trudne słowo w naszym języku – uśmiechnął się – ale przygotowani na pewne ustępstwa, w zamian za lojalną i dyskretną współpracę.
– Cieszę się – odpowiedział ksiądz. – Wobec tego dam odpowiedź. Pożegnam się już – dodał.
Wstał. Uścisnął dłoń swojego rozmówcy.
– Skontaktujemy się, podobnie jak teraz...
Skinął głową w geście pożegnania. Wychodząc z ławki uklęknął i przeżegnał się. Wyszedł z kościoła cicho, podobnie jak do niego wszedł. Człowiek siedzący w ławce rozejrzał się. Sprawdził, czy nikt nie przysłuchiwał się ich rozmowie. Wstał i szybko opuścił miejsce, w którym czuł się nieswojo.
– To miejsce ma szczególne znaczenie. Kryje pewną tajemnicę – odpowiedział. Siedzący obok człowiek mimiką swojej twarzy wyraził zdziwienie.
– Mniejsza z tym... w każdym razie jest to miejsce, do którego udają się wszyscy, których nadzieja została mocno nadszarpnięta. Święty Roch jest patronem beznadziejnych przypadków. Z tego, co wiem, przypadek, o którym mamy rozmawiać, nie jest łatwy – spojrzał ponownie w oczy swojego rozmówcy. Jego zimny wzrok nie zdradzał żadnych emocji.
– Tak bym raczej nie powiedział... oczywiście mój rząd może poradzić sobie sam, ale...
– Oczywiście – przerwał ksiądz. – Jesteśmy pewni, iż nasza pomoc nie jest niezbędna, lecz w naszej wierze pomoc jest czymś oczywistym – zareagował dyplomatycznie.
– Skoro to już wyjaśniliśmy, przejdźmy do rzeczy. Znaleźliśmy się w pewnym kłopocie.
– Wiemy – ksiądz ponownie szybko zareagował. – Zrobiliśmy w tej sprawie rozeznanie i rzeczywiście sprawa wydaje nam się dziwna...
– Otóż to – potwierdził drugi mężczyzna. Jego twarz wypełnił grymas. – Chcielibyśmy się jak najwięcej dowiedzieć...
Ksiądz zamyślił się.
– Wydaje nam się, że powinniśmy najpierw, proszę mnie dobrze zrozumieć, ustalić pewne warunki...
– Oczywiście – tym razem człowiek o śniadej karnacji przerwał dyplomatycznie. – Potwierdzam taką wolę. Jesteśmy, może nie otwarci, bo to trudne słowo w naszym języku – uśmiechnął się – ale przygotowani na pewne ustępstwa, w zamian za lojalną i dyskretną współpracę.
– Cieszę się – odpowiedział ksiądz. – Wobec tego dam odpowiedź. Pożegnam się już – dodał.
Wstał. Uścisnął dłoń swojego rozmówcy.
– Skontaktujemy się, podobnie jak teraz...
Skinął głową w geście pożegnania. Wychodząc z ławki uklęknął i przeżegnał się. Wyszedł z kościoła cicho, podobnie jak do niego wszedł. Człowiek siedzący w ławce rozejrzał się. Sprawdził, czy nikt nie przysłuchiwał się ich rozmowie. Wstał i szybko opuścił miejsce, w którym czuł się nieswojo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się swoimi uwagami