Zwiedzanie zamku trwało dobrą godzinę. Grupa turystów rozeszła się przed recepcją hotelową. Marc z Monik zostali sami.
– Co robimy? – zapytała.
Zastanawiał się przez chwilę. Spojrzał na plan zamku wiszący na ścianie.
– Gdy wchodziliśmy na wieżę, widoczny był wewnętrzny dziedziniec. Stały na nim parasole. Chodźmy tam, zapraszam cię na lody.
– Na lody? Chodźmy! – ucieszyła się Monik i mocno złapała Marca za rękę.
Rozejrzeli się dookoła. Poszli wewnętrzną drogą przechodzącą przez salę z ogromnym kominkiem. Kręte schody prowadziły na dolny poziom.
Znaleźli się w kawiarnianej sali. Podeszli do dużego baru. Poprosili o lody i dwie białe kawy. Przyjmujący zamówienie, ubrany w czarny garnitur kelner, wskazał im miejsce na małym, zatopionym pomiędzy wysokimi murami dziedzińcu.
Wyszli na zewnątrz. Nad nimi wisiały przyklejone do muru, drewniane schody prowadzące do wieży.
Na dziedzińcu stało sześć stolików pod zielonymi parasolami z reklamą miejscowego piwa.
Przy jednym z nich siedziała para w średnim wieku. Kobieta miała rude włosy niedbale upięte w kok, które przez swą długość zsuwały się po ramionach na plecy. Szczupła, z drobnymi piegami na twarzy, miała na sobie podkoszulek i płócienne spodnie w wojskowych kolorach.
On, krótko obcięty, równie szczupły jak jego partnerka, ubrany był w strój w kolorze pustynnego piasku. Spodnie przykrywały solidne buty służące do pieszych wędrówek.
Ich głośna rozmowa prowadzona w języku angielskim została przerwana wejściem Marca i Monik. Usiedli przy stoliku obok. Monik wyciągnęła się wygodnie na drewnianym krześle i wystawiła twarz do słońca. Marc rozejrzał się dookoła. Obok stała kamienna studnia.
– Spójrz – Marc wskazał studnię ręką. – Czy to nie o niej mówiła przewodniczka?
– Proszę pana – powiedziała z udawaną powagą Monik, udając tembr głosu trochę jak dla niej za sztywnej przewodniczki, z którą rozstali się przed chwilą. – Zamek Czocha, podobnie jak większość zamków, ma swoje legendy. Mówi się, że nocą przechadza się po nim Biała Dama, brzęcząc monetami. Przy odrobinie szczęścia można również zobaczyć Czarnego Rycerza. Najbardziej niesamowite historie związane są ze studnią. Studnia ta znajduje się na zamkowym dziedzińcu, niedaleko wejścia do kawiarni „Grota”. Jej nazwa – Studnia Niewiernych Żon – pozwala domyślać się okrutnej tajemnicy, jaką kryje. Historia studni sięga czasów, gdy zdrada małżeńska była surowo karana i piętnowana. Legenda głosi, że panujący na zamku Czocha przez stulecia pozbywali się swoich żon, wrzucając je do czterdziesto metrowej czeluści, jeśli nie byli pewni całkowitej wierności swoich dam. By pozbyć się piętna zdrady, rycerze nie poprzestawali na wrzucaniu cudzołożnic do studni. Dzieci z nieprawego łoża nie miały prawa cieszyć się życiem więc żywcem zamurowywano je w zamkowych ścianach. Marc był zaskoczony. Spojrzał na swoją partnerkę z podziwem.
– Ależ masz pamięć! – nie ukrywał podziwu. – Czy może coś jeszcze pamiętasz?
– Służę uprzejmie. – Monik zrobiła poważną minę. – W sali rycerskiej jest kominek, z którym wiąże się okropna historia. Ponoć, kiedy właściciel zamku wrócił z długoletniej wojny, okazało się, że jego żona jest w ciąży. Natychmiast po urodzeniu dziecka kobieta została poddana próbie wody. Księżna została wrzucona do studni, a niemowlę zdradzony mąż kazał żywcem zamurować w kominku. Od tamtej pory po zamkowych korytarzach przechadza się nocą Biała Dama, a z kominka dochodzi kwilenie dziecięcia… Być może to ten głos słyszą czasem goście hotelu. Zamkowe pokoje różnią się od siebie standardem, najbardziej niesamowite, rzecz jasna, jest spędzenie nocy w wielkim apartamencie, z łożem z baldachimem, prawie oryginalną łazienką i niezwykłą garderobą. Po otwarciu szafy, która znajduje się w tym pomieszczeniu, tworzy się ogromny lustrzany pokój z czterema ścianami. Ciekawostką jest, że w tym pokoju nie wychodzą zdjęcia, ale to już zupełnie inna historia.
– No to drugi fach już masz w ręce – roześmiał się Marc. – Zawsze możesz zatrudnić się jako przewodnik. Jestem przekonany, że ruch na zamku by się zwiększył. Tak piękny przewodnik zwabiłby tu tysiące dżentelmenów, nudzących się na emeryturach.
Monik udała obrażoną minę.
– No wie pan… Myślę, że raczej setki przystojnych, żądnych sensacji studentów.
– Jeszcze czego – zaprotestował Marc. – Chcesz mnie zmusić, bym zatrudnił się tu jako strażnik, by odganiać ich od ciebie?
– No nie wiem, nie wiem, czy bym chciała… – zażartowała Monik. – Czy mój zazdrosny rycerz zapamiętał coś, co go zainteresowało?
Marc spoważniał. Zmarszczył czoło, zastanawiając się nad słowami Monik. Owszem, było coś, co zaciekawiło go szczególnie.
– Tak. Dwie rzeczy. Jedna łączy się z informacjami, jakie otrzymaliśmy od Poula znad morza. Wspominał on o przeniesieniu produkcji pocisków V na te tereny. W okresie drugiej wojny światowej zamek stanowił rezydencję, jak zapewne pamiętasz, rodziny von Gutschow. Odwiedzał go ponoć w tamtym okresie twórca niemieckich rakiet V-2, Werner von Braun, późniejszy projektant amerykańskich pojazdów kosmicznych.
Mówi się, że właściciel pałacu, Ernest von Gutschow, oddał mu na biuro część pokoi, ponieważ w pobliżu prowadzone były badania nad pociskami V-1 i V-2, bronią uranową, a może nowymi silnikami lotniczymi. Eksperymentom prawdopodobnie towarzyszyło bardzo silne pole elektromagnetyczne. Ponoć, w trakcie gdy się odbywały, w samochodach gasły silniki. Może sprawa dotyczyła eksperymentów z latającymi spodkami, podobnymi do UFO. Jadąc tu, miałem nadzieję, że znajdziemy właśnie takie tropy. Wszak interesują nas podziemne korytarze. Przewodniczka mówiła o nieodkrytych tajemnicach podziemi zamku. Nieodnalezionych do dziś lochach.
– Masz rację, to warte zastanowienia. A druga?
– A druga to oczywiście wszystko to, co wiąże się z zaginięciem ogromnych skarbów. Jak pamiętasz z opowieści tej dziewczyny, właściciel zamku gromadzący skarby, gdy ukrywał tutaj zbiegłych z Rosji bogatych arystokratów, zaginął, wywożąc z zamku dziewiętnaście ciężarówek skarbów na zachód Europy. Miał chyba komuś sprzedać ów skarb, ale z tego spotkania już nie powrócił.
– Pamiętam, zdumiała mnie ta historia. Zobacz – wskazała na leżącą na stole książkę, którą kupili w recepcji. – Tutaj też jest coś o skarbach, które pozostały po wojnie na zamku.
Siedzący obok mężczyzna wstał i podszedł do ich stolika.
– Przepraszam, nie chcę być niegrzeczny, ale czy państwo również jesteście poszukiwaczami skarbów? Pozwólcie, że się przedstawię, jestem Tom van der Most, a to moja żona Sally. Jestem z pochodzenia Holendrem, a moja żona Amerykanką. Oboje wykładamy archeologię na Uniwersytecie Hawajskim, a w czasie wakacji podróżujemy w poszukiwaniu skarbów po całym świecie. Tu przygnał nas skarb III Rzeszy. Marc i Monik podnieśli się z krzeseł. Przywitali się z mężczyzną i jego żoną, która w międzyczasie również podeszła do ich stolika.
– Dzień dobry – powiedział Marc. – Jestem Marc Perce, a to moja znakomita – uśmiechnął się szeroko – współpracowniczka Monik. – Oboje jesteśmy dziennikarzami.
– Ależ to cudownie! – ucieszył się Tom. – A więc wy też poszukujecie skarbów?
Marc wskazał na puste krzesła przy ich stoliku.
– Proszę bardzo, zapraszamy was do naszego stolika. Chętnie porozmawiamy o skarbach. Dziennikarzy można uznać za poszukiwaczy sensacji, a skarby, mam wrażenie, też do nich należą. Chodźcie do nas.
Tom i Sally dosiedli się do Marca i Monik.
– Długo już tu jesteście? – zapytała Monik.
– Nie, przyjechaliśmy dzisiaj. Przygnała nas tu tajemnicza historia zamku. Historia związana z niemieckimi skarbami ukrytymi najprawdopodobniej w tej okolicy. Byliśmy już w zeszłym roku w Książu i kilku innych miejscach – odpowiedziała Sally.
– Moja kochana żona zapomniała dodać, że chciała spędzić noc, a może nawet kilka, na tym słynnym łóżku, z którego zrzucano do rzeki kobiety nieznajdujące już uznania w oczach pana tych włości, a czasem i gości specjalnie zapraszanych na zamek, którzy nigdy z niego nie powracali – mówił Tom, z sympatią spoglądając na swoją żonę.
– To prawda. Mam ogromną ochotę spędzić tam noc – potwierdziła Sally. – Wprawdzie zarzekają się tu, że zapadnia jest zamurowana, ale kto wie… – zaśmiała się.
Monik powiedziała ze zdziwieniem:
– Nie sądziłam, że można nocować w tak bardzo historycznym miejscu.
– Za odpowiednią opłatą – roześmiał się Tom.
Marc spojrzał na kelnera, który podszedł do nich. Zapytał, czego sobie życzą. Zamówili piwo.
– Nie znałam dotychczas nikogo, kto zajmowałby się poszukiwaniem skarbów – przyznała Monik, spoglądając z zaciekawieniem na biżuterię noszoną przez Sally. – Czy to, co masz na sobie, myślę o biżuterii, to może wasze trofeum?
Sally dotknęła ręką naszyjnika zdobiącego jej szyję. Turkusy oprawione w coś, co przypominało srebro, znakomicie harmonizowały z noszoną przez nią bransoletą i pierścionkiem.
– Można tak powiedzieć. To biżuteria, którą podarował mi Tom w Tybecie.
– Czy również tam przywiodły was skarby? – zapytał Marc.
– Cóż, Marc, Tybet jest skarbem samym w sobie i nie sposób go ominąć – odparł Tom.
– Masz rację – pokiwał głową Marc. – Tybetu nie trzeba reklamować.
Kelner wrócił do ich stolika. Postawił na nim butelki piwa i orzeszki. Piwo rozlał do wysokich szklanek, po czym odszedł w kierunku baru. Monik spojrzała na Sally.
– Czy te okolice są również pełne zagadek? – zapytała.
Sally odpowiedziała jej, starając się, by jej głos brzmiał jak najbardziej tajemniczo.
– Do dziś liczne sztolnie wydrążone w czasie wojny w Sudetach nie zostały odkopane. Wiele wskazuje na to, że ich zawartość może być bezcenna… Koniec wojny. Ciemność, zasłonięte okna domów. Wąskimi ulicami powoli pną się obładowane skrzyniami ciężarówki. Wyjeżdżają za miasto. Po kilku godzinach słychać serię wybuchów. Samochody wracają nad ranem tą samą drogą, już puste. Tajemniczy ładunek zostaje w jakiejś sztolni. Żołnierze wysadzają wejście do niej i maskują. Skarby znikają z powierzchni ziemi… Takie opowieści powtarzają się wielokrotnie. Przez wszystkie lata zapładniają wyobraźnię setek poszukiwaczy.
– Niemal każde sudeckie miasteczko pielęgnuje swoją historię o niemieckim konwoju – uzupełnił wypowiedź żony Tom. – Ciągle żyją osoby pamiętające opowieści dawnych mieszkańców. Pod koniec drugiej wojny światowej na obszarze Dolnego Śląska zgromadzono gigantyczne skarby III Rzeszy. Teoretycznie ten rejon był najbezpieczniejszy, gdyż znajdował się z dala od prowadzonych walk i był położony poza zasięgiem alianckiego lotnictwa. Był więc idealnym miejscem do czasowego przechowania dzieł sztuki, złota, najcenniejszych maszyn i prywatnych kolekcji. Niezliczone jaskinie i sztolnie okazały się być idealnymi skrytkami. Równocześnie budowano nowe podziemne obiekty – przy realizacji tych gigantycznych inwestycji pracowały w dzień i w nocy tysiące więźniów. Ogromne kompleksy powstały w Górach Sowich. Ukrywano je pod kodową nazwą Riese, czyli Olbrzym. Dwie największe zagadki Sudetów to: jak wielkie tak naprawdę są podziemia wydrążone w czasie wojny i czy, podobnie jak starsze sztolnie, kryją jeszcze jakieś cenne rzeczy? Dla Marca i Monik spotkanie z Tomem i Sally było jak los wygrany na loterii. Będąc w tych okolicach pierwszy raz, stanęli przed dylematem, jak zorganizować swoje poszukiwania.
Dokąd się udać, kogo wypytywać. Słuchając Toma, uzmysłowili sobie, jak wielką przysługę może wyświadczyć im spotkane przypadkowo małżeństwo. I jak wiele mają szczęścia, ocierając się codziennie o tajemnice.