poniedziałek, 1 grudnia 2014

Od dziś prezentujemy fragmenty powieści "Tajemnica czternastej bramy"

Szanowni Państwo, zachęcony sukcesem powieści "Kod Władzy" napisałem jej kontynuację, "Tajemnica czternastej bramy", mam nadzieję, że również ona przypadnie Czytelnikom do gustu. 

Victor Orwellsky.



Prolog
 
W pomieszczeniu panowała cisza, przerywana jedynie szelestem materiału, który przykrywał stół operacyjny. Zwisająca nad nim ogromna lampa z kilkunastoma reflektorami była wygaszona. Obok, na osobnym stole przykrytym zieloną płachtą, leżał młotek oraz dwa szpikulce do kruszenia lodu. Trochę dalej stał aparat do wywoływania elektrowstrząsów. Zwisający z niego czerwony przewód podłączony był do gniazdka odległego o kilka metrów. Pokrywające ścianę płytki dawno już straciły swój pierwotny blask. Zszarzałe, z licznymi rdzawymi plamami, nadawały pomieszczeniu niedbały wygląd. Wrażenie to potęgowała wyłożona glazurą, uszkodzona w kilku miejscach podłoga. Niewielkie pomieszczenie, pomimo stojącego na jego środku stołu operacyjnego, niewiele miało wspólnego z salą operacyjną. Na stole leżała kobieta. Właściwie dziewczyna, o kruczoczarnych włosach sięgających do ramion. Miała ładną, proporcjonalną twarz. Przykryta była do ramion bladozielonym prześcieradłem. Mogłoby się wydawać, że jest nieprzytomna, gdyby nie powtarzające się, gwałtowne ruchy głowy. Oczy miała przymknięte, ale jej powieki poruszały się nerwowo. Być może była pod wpływem jakiegoś środka, który utrzymywał ją w stanie uśpienia. Jej wysunięte poza okrycie dłonie i stopy, objęte były skórzanymi pasami, przykuwającymi ją do stołu. Uniemożliwiały poruszanie się. W pomieszczeniu panował chłód. Nie było w nim żadnego okna, które pozwalałoby zorientować się, w jakim miejscu się ono znajduje. Wydobywające się z przymocowanego do ściany plafonu światło, rozlewało się mdło dookoła. Na krótsze ścianie umiejscowione były metalowe drzwi. Swym wyglądem przypominały raczej wejście do chłodni w zakładzie mięsnym lub podziemnego bunkra niż do szpitalnego pokoju zabiegowego. Zdrapana, miejscami szara farba, komponowała się z ponurym wizerunkiem wnętrza. Dwie duże, zamykające je zasuwy były otwarte. Nagle drzwi drgnęły. Otwierały się powoli. Do mrocznego pokoju wsunął się niewysoki, krępy człowiek w białym, wymiętym, sięgającym do łydek fartuchu. Łysiejąca, mocno zaokrąglona głowa i duże, okrągłe okulary w grubej, ciemnej oprawce, mogły sugerować naukowca, pracownika laboratorium, ale również... rzeźnika. Mężczyzna wyciągnął rękę w kierunku znajdującego się obok drzwi kontaktu. Nacisnął go, a z ogromnej, znajdującej się na wyposażeniu sal operacyjnych lampy, popłynęło ostre światło. Objęło leżącą na stole dziewczynę. Mężczyzna podszedł do niej. Spojrzał na nią, potem na lampę. Jeszcze raz na dziewczynę. Złapał za uchwyt lampy, nakierował jej światło na głowę kobiety. Wyciągnął rękę i rozchylił jej powiekę. Rozszerzona źrenica robiła wrażenie martwej. Uśmiechnął się. Poklepał dziewczynę przyjaźnie po policzku. Odwrócił się i skinął głową. Ponownie spojrzał w kierunku stołu. Sięgnął po przykrywającą kobietę płachtę. Podciągnął ją lekko do góry. Wyprostował się. Poruszał palcami, pocierając je o dłonie. Stał tak chwilę, jakby się zastanawiał. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej strzykawkę. Zsunął plastikowe zabezpieczenie igły. Rzucił je na podłogę i pochylił się nad dziewczyną. Powoli i dokładnie wstrzyknął jej najpierw w jedną, a potem w drugą powiekę jakiś płyn. Odłożył strzykawkę. Czekał chwilę. Potem rozsunął sztywniejące powieki kobiety, odsłaniając oczy. Wyprostował się znowu. Sięgnął ręką do drugiej kieszeni. Wyjął z niej gumowe rękawiczki. Wsunął je na jedną, a potem na drugą dłoń. Odwrócił się w kierunku małego stolika. Przełączył pionowy przycisk na obudowie aparatu do wywoływania elektrowstrząsów. Odczekał moment. Wziął do obu rąk płaskie elektrody. Przyłożył je do skroni leżącej na stole dziewczyny. Rozległ się trzask. Kobieta uniosła się na łóżku, rażona prądem. Po chwili opadła na łóżko. Człowiek w fartuchu odłożył elektrody. Pochylił się nad dziewczyną. Dłuższą chwilę spoglądał w jej oczy. Ponownie odwrócił się w kierunku małego stolika. Wziął do rąk szpikulce do kruszenia lodu. Wyszeptał do siebie.
– Wy, psychiatrzy, gubicie się w ciemnym lesie logika od czasu do czasu robicie nawet wycieczki w świat metafizyki. Życie duchowe ma bazę w komórkach mózgowych i ich powiązaniach wewnątrz całego systemu komórkowego. Każdą chorobę psychiczną można wyleczyć operacyjnie. Zbliżył szpikulec do oka kobiety. Żadne narzędzie chirurgiczne nie było wystarczająco twarde, aby zmierzyć się z ludzką czaszką. Powoli wpychał szpikulec w przestrzeń między gałką oczną, a powieką. Sięgnął ręką do tyłu, po młotek. Uderzał w rękojeść szpikulca młotkiem, a jego metalowe ostrze przebijało oczodół, wchodząc do płata czołowego mózgu. Wówczas wziął kolejny szpikulec i wbił go w drugie oko kobiety. Nie wydłubał przy tym żadnej z obu gałek ocznych. Odłożył ponownie młotek. Oburącz chwycił za rękojeści szpikulców. Wykonywał koliste ruchy, szatkując na chybił trafił płaty czołowe mózgu dziewczyny. Jej ciało zaczęły ogarniać konwulsje. W pokoju rozległ się przeraźliwy krzyk.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podziel się swoimi uwagami

- See more at: http://pomocnicy.blogspot.com/2013/04/jak-dodac-informacje-o-ciasteczkach-do.html#sthash.uAMCuvtT.dpuf