poniedziałek, 29 grudnia 2014

Fragment powieści "Tajemnica Czternastej Bramy", rozdział 4, Hamburg, Niemcy



Idący środkiem ulicy mężczyzna przyspieszył kroku. Pot spływał cieniutką strugą po jego rozpalonej twarzy. Bał się. Od miesięcy rozglądał się nerwowo dookoła siebie, mając przeczucie, że ktoś go śledzi. Ta myśl stała się jego obsesją. Wstając rano, spoglądał nerwowo przez okno. Dyskretnie odsłaniałfirankę i próbował dostrzec, czy przed domem nie stoi obcy samochód. Wracając wieczorem, najczęściej korzystał z taksówki, całą drogę w stanie podwyższonej czujności. Wypytywał kierowcę o szczegóły jego pracy, by mógł przekonać się, że naprawdę ma do czynienia z prawdziwym taksówkarzem. Wysiadając, rzucał kilka słów do kierowcy, by taksówka postała pod jego domem jeszcze przez kilka chwil. Zawierzenie swojej historii dziennikarzowi o nazwisku Perce nie przyniosło mu spodziewanej ulgi. Wciąż czuł się zagrożony, rozmowa z Marciem nie była w stanie ukoić jego skołatanych nerwów. Od czasu kiedy został wmieszany w tę historię, jego życie zmieniło się w prawdziwy koszmar. Przekonany, że ktoś może go w każdej chwili uprowadzić, codziennie przeszukiwał kilkanaście gazet i dziesiątki internetowych stron, szukając informacji o ludziach, którzy zniknęli. Wiedział już, że takie rzeczy zdarzały się od setek lat. Obsesyjnie włączał te tajemnicze historie w swoje wykłady, przytaczając swoim studentom coraz liczniejsze przykłady czegoś, czego nikt racjonalnie nie potrafił wytłumaczyć. Opowiadał, jak w listopadzie 1930 roku traper Joe Labell, odwiedzając zaprzyjaźnioną wioskę Eskimosów w północnej Kanadzie, zastał tam jedynie opuszczone domostwa. Nie było w niej nawet domowych zwierząt. Pozostawione narzędzia codziennego użytku leżały tak, jakby przed chwilą ktoś, komu przerwano pracę, ich potrzebował. Zupełnie, jakby ten ktoś został gwałtownie od swoich zajęć oderwany. Jednak nie odnaleziono ani śladów rzezi, ani nagłej ucieczki. Wezwana na miejsce zdarzenia policja niczego nie odkryła. Nie postawiła żadnej hipotezy. Tropiciele również nie odnaleźli żadnych śladów, które odpowiedziałyby na pytanie, co się wydarzyło w małej wiosce. Do dzisiaj sprawa ta nie została wyjaśniona. Szokował słuchających go młodych ludzi, zasypując ich nie tylko przykładami pojedynczych zniknięć, kojarzących się z ucieczką czy porwaniem, ale i takich, kiedy ginęły nagle, w niewyjaśnionych okolicznościach tysiące osób. Przytaczał historię, kiedy podczas drugiej wojny światowej chiński pułkownik Li Fu Sien, wraz z ponad trzema tysiącami żołnierzy, dostał rozkaz zatrzymania japońskich wojsk szturmujących Nankin. Zajęli swoje pozycje dwadzieścia pięć kilometrów od Nankinu. Następnego dnia przez telefony polowe nie udało się pułkownikowi w kwaterze głównej połączyć z dowódcami liniowymi. W końcu, po postawieniu wszystkich na nogi, okazało się, że w nocy zaginęło dwa tysiące dziewięćset osiemdziesięciu ośmiu żołnierzy. Pozostał tylko stu trzynasto osobowy oddział broniący mostu. Zaginionych nie widzieli strażnicy ani nikt inny. Nigdy więcej się nie odezwali. Nikt też niczego podejrzanego nie dostrzegł. Zaszokowani studenci nie mogli uwierzyć, że podczas wojny w Hiszpanii czterotysięczny oddział żołnierzy zniknął po wejściu za wzgórze. Wielu ludzi z innych jednostek widziało, jak tamci ukryli się za górami. Nigdy więcej nikt ich nie widział. Nigdy stamtąd nie powrócili. W swych poszukiwaniach sięgał coraz dalej w mroczną historię cywilizacji. Wiedział już, że w 1858 roku w Indochinach sześciuset pięćdziesięciu żołnierzy francuskich zniknęło wraz z ekwipunkiem podczas marszu do Sajgonu. Doszukał się historii ze 114 roku naszej ery, kiedy to zaginął IX legion rzymski, liczący sześć tysięcy żołnierzy po wyruszeniu z Brigantii. Hamburg, w którym przebywał od kilku dni, kojarzył mu się z niezwykłą historią szkunera J.C. Cousins. W paździer- niku 1883 roku zacumował on w pobliżu Fort Stevens. Statek dowodzony przez kapitana H.A. Zeibera czekał na odpływ. O godzinie siedemnastej statek ruszył w kierunku holownika Mary Taylor. Jego pozycja była znakomicie widoczna z brzegu. W pewnej chwili J.C. Cousins wykonał nagły zwrot w kierunku mielizn i ławic. Poruszał się, nieracjonalnie, coraz szybciej. Nie próbował wykonać żadnego innego manewru. Zatrzymał się na ławicy Clatsop Spit. Nikt nie wzywał pomocy. Nikt nie opuścił pokładu. Ekipa ratunkowa po wejściu na pokład nie zastała żywej duszy. Jedzenie w kuchni było jeszcze ciepłe, a w popielniczce żarzyło się cygaro. Tak jakby ktoś, kto je palił, odłożył je przed chwilą. Nikt nie wyjaśnił tej historii. Przyspieszył kroku. Wytarł nerwowo spocone ręce o sztruksowe spodnie. Poprawił obsuwające się okulary. Jego strach spotęgowała przypływająca od strony portu mgła. Unosiła się coraz wyżej. Rozglądał się nerwowo dookoła. Myślał o tym, że ludzie najczęściej znikali pod osłoną mgły, w tworach podobnych do chmur. Niemalże biegł wąską, ciemną uliczką. Chciał jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju. Wynajął mały apartament, niedaleko portu. Tani, a przy tym dosyć schludny. Nie lubił tracić pieniędzy na hotele. Starannie wyszukiwał kwatery w Internecie. Pozwalało mu to zaoszczędzić kilka dolarów z pieniędzy uczelni przeznaczonych na służbowe podróże. Na śniadanie jadał zawsze grzankę z tym samym zielonym, agrestowym dżemem. Popijał ją na ogół niedobrą, słabą kawą. Nagle zatrzymał się. Wytężył słuch. Wydawało mu się, że usłyszał za sobą narastający szum. To nie był odgłos zbliżającego się samochodu. Nie potrafił rozpoznać tego dźwięku. Poczuł na skórze delikatną wibrację. Stawała się coraz silniejsza. Rzucił się do ucieczki. Od miesięcy napięte do granic możliwości nerwy wyrzuciły jego ciało z miejsca, w którym stał, jak z katapulty. Potykając się o wystające z ulicy brukowe kostki, biegł oglądając się momentami za siebie. Ale nikogo nie dostrzegał. Fakt ten zamiast go uspokajać, powodował w nim coś wręcz przeciwnego. Widząc za sobą pustkę i czując jednocześnie tajemnicze, silne drżenie na swoim ciele, umierał ze strachu. Dom, w którym mieszkał, był coraz bliżej. Biegnąc mijał ciemne okna, których większość zamykały szczelne okiennice. Szukał wzrokiem światła. Nadziei na schronienie. Baru lub restauracji, w której będą przebywać ludzie. Noc była dla niego niezbyt łaskawa. Dookoła panowała pustka. Towarzyszącą jej ciszę przerywał jedynie dźwięk uderzających o bruk butów biegnącego mężczyzny. I jeszcze coś... Narastający, coraz głośniejszy szum. Mieszał się z wypełniającą uliczkę mgłą. Dodawał jej niezwykłej oprawy. Przerażającej oprawy. Mężczyzna z oddali dostrzegł drzwi, których szukał. Biegł resztkami sił. Potykał się coraz częściej. Dobiegając, wyciągnął rękę w kierunku dużej, lśniącej klamki. Jego serce wyrywało się z piersi. Dobiegł. Był bezpieczny. Złapał za klamkę. Nagle uliczkę, jedynego świadka tych dramatycznych wydarzeń, przeszedł ogromny huk. Trwał moment. Krócej niż sekundę. Człowiek stojący przed drzwiami zniknął. Nie wiadomo tylko, w jakich okolicznościach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podziel się swoimi uwagami

- See more at: http://pomocnicy.blogspot.com/2013/04/jak-dodac-informacje-o-ciasteczkach-do.html#sthash.uAMCuvtT.dpuf