Marc tracił nadzieję. Mijały dwie godziny, a nie dowiedział się niczego. Chodził od budynku do budynku, powtarzając jak mantrę historię o swoich archeologicznych zainteresowaniach. Starał się miło rozmawiać z mieszkańcami Sankt Kathrein, wsłuchując się dokładnie w to, co mówili. Nasłuchał się historii rodzinnych. Były też recenzje posługi miejscowego proboszcza. Wspomnienia z licznych kościelnych uroczystości. Wszyscy byli uprzejmi i bardzo wylewni. Zainteresowanie się ich kościołem wzbudziło sympatię wobec nieznajomego. Marc wypił kilka herbat, został poczęstowany miejscowym winem i lokalnym, zupełnie niezłym serem. Wszystko to było przyjemne. Oprócz jednej rzeczy. Nikt nic nie wiedział. Tylko w dwóch przypadkach intuicja mówiła mu, że jego rozmówcy nie mówią prawdy. Coś ukrywają. Starał się kilkakrotnie naprowadzać ich na interesujący go temat, ale unikali odpowiedzi na ważne dla niego pytania. Po tych rozmowach Marc był skonsternowany. Nie wiedział, czy spotkani ludzie kłamią, czy boją się rozmawiać. Coś było nie tak. Zastanawiał się nawet, czy nie wrócić do tych, których już pytał, kiedy zorientował się, że nikt inny nic nie wie. Po namyśle zrezygnował z tego pomysłu. Pewnie i tak by nic nie powiedzieli. Szedł dalej. Pozostał mu do odwiedzenia już tylko jeden budynek. Położony pod lasem, oddalony od zwartej zabudowy niewielkiej wioski. Biała elewacja, pierwsze piętro obłożone drewnem. Wykończony toczoną z drewna balustradą balkon. Przed domem starannie pielęgnowana zieleń. Do domu prowadziła krótka, lecz kręta droga. Marc wspinał się pod górkę. Był już trochę zmęczony. Wszedł za drewniane ogrodzenie. Podszedł do rzeźbionych drzwi. Nie znalazł dzwonka. Zastukał. Czekał, ale nikt nie otwierał. Zapukał raz jeszcze.
„Nie ma nikogo – pomyślał. – Pewnie i tak by to nic nie dało”. W chwili, gdy odwrócił się z zamiarem odejścia, usłyszał hałas na górze domu. Ktoś otwierał drzwi prowadzące na balkon.
– Kto tam? Kto tam jest? – usłyszał.
Zrobił dwa kroki do tyłu, by zobaczyć wnętrze balkonu. Spojrzał do góry. Stał na nim starszy mężczyzna, wychylający się przez poręcz. Jego skroń pokrywały srebrno-siwe włosy. Był szczupły i wysoki. Ubrany w jakąś ludową, zieloną marynarkę. Jego twarz miała przyjazny wyraz. Spoglądał na Marca zdziwiony.
– Pan do mnie? – zapytał.
Marc uśmiechnął się, starając się wzbudzić zaufanie.
– Tak, do pana. Dzień dobry. Jestem Marc i chciałem o coś zapytać, jeżeli pan pozwoli oczywiście.
– No dobrze. Proszę bardzo. Pewnie pan zabłądził? Czasem trafiają do mnie zagubieni turyści. Nie pan pierwszy i nie ostatni.
Marc odsunął się od domu jeszcze kawałek. Teraz lepiej widział nieznajomego.
– Przyjechałem tu specjalnie.
– Do mnie? – przerwał mu. – A to ciekawe. Niech pan poczeka. Zaraz zejdę na dół.
– Świetnie – ucieszył się Marc.
Drzwi balkonu zamknęły się. Marc czekał chwilę. Po chwili spotkali się na werandzie. Przywitali się. Usiedli obaj na drewnianej ławce stojącej na werandzie.
– No to słucham. Co pana sprowadza w moje progi? Dawno nikt mnie nie odwiedził.
– Tym bardziej się cieszę, że tu dotarłem. Jak już wspomniałem, mam na imię Marc. Jestem archeologiem...
– Kim? Archeologiem? – zdziwił się starszy człowiek.
– A cóż archeolog może u nas robić? – zaśmiał się. – Nie pomylił pan Sankt Kathrein z Egiptem? Tu nie znajdzie pan żadnej piramidy.
– No piramidy to pewnie nie znajdę, ale może z pańską pomocą uda mi się coś interesującego wykopać. – Marca rozbawił usłyszany komentarz.
– Może gdybyśmy dobrze pokopali, to byśmy coś wykopali – odpowiedział rymem nieznajomy.
– Właśnie, zgodnie z porzekadłem: kto szuka, ten znajdzie.
– No to pożartowaliśmy, a teraz do rzeczy – spoważniał nieznajomy. – Proszę powiedzieć o co chodzi, bo zacznę wierzyć, że rzeczywiście razem znajdziemy skarb. Za stary jestem, by uwierzyć w jakieś bajki. I za mądry – dodał znacząco.
Marc zastanowił się chwilę. Rozważał, co może powiedzieć nieznanemu sobie człowiekowi. W zasadzie niczym nie ryzykował. Intuicja podpowiadała mu, że powinien być szczery. Zaryzykował.
– Szukam dziewczyny. Swojej dziewczyny. Kilka dni temu została uprowadzona z lotniska w Klagenfurcie. Przyleciała do mnie i zniknęła. Nie bardzo wiem dlaczego. Z informacji, jakie posiadam wynika, że mężczyźni, którzy ją porwali, przywieźli ją do tej miejscowości. I teraz najważniejsze. Podobno zniknęli pod kościołem. – Marc zrobił przerwę. – Nie wiem czemu tak szczerze o tym mówię.
Nieznajomy spojrzał na niego.
– Zdaje się, że nie ma pan innego wyjścia – skomentował.
– Chyba tak... – przyznał Marc. – Nie mam i przyznam, że ogromnie mnie to przygnębia.
– I mam rozumieć, że pańska dziewczyna przyleciała do pana, by szukać odkryć archeologicznych?
– Hm... powiedzmy – zmieszał się Marc.
– Domyślam się wobec tego, że lepiej abym nie wiedział, co pan tu naprawdę robi.
Marc ponownie zastanowił się chwilę.
– Może lepiej nie. Ale chcę, by pan wiedział, że nie jesteśmy ani ja, ani ona żadnymi przestępcami. Ot, czasem razem staramy się rozwiązywać różne zagadki, o których nie wszyscy chcą mówić publicznie.
– Rozumiem, a skąd przekonanie, że ja mogę jakoś pomóc?
– Nie wiem. Coś mi mówi, że tak może być. Ale oczywiście mogę się mylić – odpowiedział Marc.
Zamilkli obaj.
– Czy to możliwe, by pod kościołem znajdowały się jakieś podziemia, w których mogliby ją przetrzymywać? – zapytał. Nieznajomy pogładził ręką podbródek. Powtórzył gest kilkukrotnie.
– Czy możliwe? – Spojrzał na Marca. – Miejscowy proboszcz z pewnością nic o tym nie wie.
– Słucham? – zapytał Marc.
– Powiedziałem, że miejscowy proboszcz z pewnością nic o tym nie wie. Podobnie zresztą jak większość mieszkańców tej uroczej miejscowości – dodał.
– Rozumiem. A jaka jest prawda?
Mężczyzna ponownie pogładził podbródek.
– A prawda jest taka, że od czasu do czasu ktoś przywozi tu kogoś i znika pod ziemią – odpowiedział. – Panie archeologu... – dodał, kiwając głową.
– A skąd pan o tym wie?
– Powiedzmy, że wiem. Może też jestem archeologiem.
– Rozumiem – uśmiechnął się Marc.
– Właśnie – roześmiał się nieznajomy. – Powiedzmy, że archeologia to moja pasja.
– Czy wiadomo, w którym miejscu znikają?
Mężczyzna zastanowił się chwilę.
– Mniej więcej, ale to wygląda na bardzo zmyślnie zrobione wejście. Na zewnątrz niczego podejrzanego nie da się dostrzec. Idealnie dopasowane kamienie, żadnych śladów. Nikt niczego nie zauważy. Czasem tylko właz uchyla się i wchodzą do niego ludzie.
– Czy ktoś jeszcze o tym wie?
– Nawet jak wie, to milczy. Nikomu nie są potrzebne kłopoty. To spokojna miejscowość, nastawiona na turystów. Zła reklama nikomu tu nie służy, a... – Zastanowił się chwilę.
– A z pewnością nie przybywają tu poszukiwacze skarbów znani z telewizyjnych programów.
– Rozumiem. Czy domyśla się pan, dlaczego przyjeżdżają i czemu tam znikają? Nieznajomy ponownie zamilkł. Widać było, że zastanawia się nad odpowiedzią.
– Powiedzmy sobie, że za krótko prowadzę tu badania, realizując swoją archeologiczną pasję. – Uśmiechnął się.
– Ach tak – westchnął Marc. – To wszystko, czego mogę się dowiedzieć? – zapytał.
– No... – Nieznajomy spojrzał w niebo. – Jestem przekonany, że ta piękna pogoda utrzyma się jeszcze przez kilka dni...
Marc wstał. Wyciągnął rękę do swojego rozmówcy.
– Bardzo mi pan pomógł. Jestem wdzięczny. Dziękuję.
Nieznajomy wstał. Uścisnął dłoń Marcowi.
– Mam nadzieję, że ją pan znajdzie.
Marc odwrócił się. Zrobił kilka kroków. Stanął. Odwrócił się ponownie w kierunku gospodarza.
– Przepraszam, czy...?
– Tak?
– Czy mogę zostawić swój numer... na wypadek, gdyby pan ją zobaczył? Gdyby zaszło coś, co mogłoby mi pomóc?
– Oczywiście. Będę pamiętał. Czy ma pan może jej fotografię?
Marc zastanowił się. Złapał ręką za portfel.
– Mam. – Wyjął zdjęcie, które nosił przy sobie. – Proszę.
– Podał je nieznajomemu.
Ten spojrzał na fotografię.
– Piękna kobieta. – Uśmiechnął się.
– Właśnie. Dziękuję raz jeszcze. Do widzenia.
– Do widzenia. My, archeolodzy, powinniśmy trzymać się razem. Marc opuścił zabudowania. Spojrzał na zegarek. George pewnie już na niego czekał. Przyśpieszył kroku. Po kilku minutach był przy samochodzie.
Tak jak sądził, George czekał oparty o auto.
– Dobrze, że jesteś. Jak poszło? – zapytał.
– Nie najgorzej – odpowiedział Marc. – Jedziemy?
– Tak, porozmawiamy po drodze.
Wsiedli do samochodu. Nie zamierzali marnować czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się swoimi uwagami