poniedziałek, 23 listopada 2015

Fragment powieści "Tajemnica Czternastej Bramy" Rozdział 47 Zamek Korzkiew. Polska

Zapadał zmierzch. W zamku panowała cisza, a komnaty rozświetlało ciepłe światło, bijące z kominków. Zapach palonego drewna roznosił się po korytarzach. Zamek Korzkiew wznosi się na wzgórzu, kilkanaście kilometrów od Krakowa, nieopodal Ojcowskiego Parku Narodowego i położonej na jego skraju, przepięknej Doliny Prądnika. Historia niewielkiego zamku sięga 1352 roku. Wówczas to Jan z Syrokomoli zakupił wzgórze Korzkiew i wybudował na nim wieżę, pełniącą funkcję obronną i mieszkalną. Jak wiele budowli pod koniec XIX wieku, również Zamek Korzkiew popadł w ruinę. Długo czekał na swój renesans. Dopiero w 1997 roku, po stu latach, został odbudowany, przez potomka rodów szlacheckich, Jerzego Donimirskiego. Niewielki zamek stał się hotelem, ujmującym gości swym pięknem, wytwornością, a także znakomitą i dyskretną obsługą. W niewielkim salonie, w którym goście zwykli jadać śniadania, krzątały się trzy osoby. Młody mężczyzna, dziewczyna ubrana w czarno-biały strój kelnerki i szczupła, czarnowłosa kobieta w średnim wieku, która pozostałej dwójce wydawała polecenia cichym, ale zdecydowanym głosem. Przygotowywali stół do posiłku dla kilku osób. Kobieta spoglądała od czasu do czasu na widoczny przez przeszklone drzwi dziedziniec, otoczony zamkowymi budynkami. Odrywając od niego wzrok, zerkała na wiszący na ścianie zegar. Na jej twarzy widać było niepokój. Była zdenerwowana.
– Spieszcie się, proszę – powiedziała.

***

Za oknami zamku zmierzch powoli ustępował miejsca nocy. Kilka kilometrów dalej, drogą od strony Krakowa, zbliżał się duży czarny jeep z ciemnymi szybami. Jechał szybko, pokonywał wąskie zakręty, ryzykując zderzenie z niewidocznymi, nadjeżdżającymi z drugiej strony pojazdami. Hamował i przyspieszał gwałtownie. Nagle skręcił ostro w lewo, w drogę, oznaczoną brązowym drogowskazem z napisem „Zamek Korzkiew”. Jechał nią dłuższą chwilę, po czym wtoczył się na ciasną ścieżkę, prowadzącą ostro w górę. Zatrzymał się przed wejściem na zamek. Drzwi od strony kierowcy otworzyły się. Zza kierownicy wysiadł szofer, ubrany w granatowy garnitur i wąski ciemny krawat. Obszedł szybko samochód i otworzył drzwi tylnego siedzenia. Wyprostował się. Czekał. Z samochodu wysiadł mężczyzna, w ciemnym płaszczu, z podniesionym kołnierzem, w czarnym kapeluszu, przysłaniającym mu twarz. W ręce trzymał niewielką teczkę. Wyglądała jak torba z laptopem lub mała aktówka na dokumenty. Mężczyzna nie spieszył się. Spojrzał w kierunku wieży zamkowej, jej okna były ciemne. Odwrócił się w stronę stojącego przy drzwiach kierowcy. Powiedział coś do niego. Ten skinął głową. Kiedy mężczyzna ruszył w kierunku zamku, kierowca zatrzasnął tylne drzwi samochodu i wrócił za kierownicę. Pasażer samochodu nacisnął dzwonek, znajdujący się przy wejściu. Po krótkiej chwili światło w korytarzu, widoczne przez niewielkie okienko w drzwiach, zapaliło się. Słychać było dźwięk otwieranej zasuwy. Mężczyzna skinął głową w geście powitania i wszedł do środka. Wspiął się po wąskich schodach do komnaty, w której czekała na niego obsługa zamku.
– Przyprowadziłam gościa – powiedziała radośnie dziewczyna, która otworzyła mu drzwi. Chłopak podszedł szybko do mężczyzny i odebrał mu płaszcz. Powiesił go wraz z kapeluszem na wieszaku w sąsiedniej sali, spełniającej funkcję biura.
– Dobry wieczór pani Tereso – odezwał się mężczyzna, witając się ze stojącą w sali kobietą. Uśmiechnęła się życzliwie.
– Dawno pana u nas nie było. Dobry wieczór.
– Dawno? – zdziwił się mężczyzna. – Rzeczywiście, trochę czasu upłynęło. Naszych... – zawahał się – gości jeszcze nie ma?
– Nie, nie ma – odpowiedziała kobieta.
– Dawno byli? – zapytał.
Kobieta spojrzała na dwójkę młodych ludzi.
– Idźcie proszę. Przynieście wino z piwnicy – dodała. Zaczekała aż wyjdą, po czym zwróciła się do mężczyzny.
– Byli dwa razy w ubiegłym miesiącu. Odnoszę wrażenie, że chcieli jedynie sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Mężczyzna usiadł za stołem. Wskazał kobiecie ręką krzesło naprzeciwko.
– Proszę, niech pani usiądzie. – Uśmiechnął się. Kobieta usiadła po drugiej stronie stołu. Wpatrywała się uważnie w swojego gościa. Miał około pięćdziesięciu lat. Średniej budowy ciała, ciemnowłosy, średniego wzrostu. Ubrany był elegancko, w klubową angielską marynarkę i koszulę w kolorze brudnego różu. Na małym palcu lewej ręki widniał niewielki sygnet. Kiedyś zapytała go nieśmiało o jego historię. Był to, jak wyjaśnił, meteoryt oprawiony w białe złoto.
– Czy dźwięki, które towarzyszą ich wizytom, nie wzbudzają niepokoju wśród okolicznych mieszkańców? – zapytał.
Kobieta roześmiała się cicho.
– Teraz już pewnie nie wzbudzają. Początkowo ludzie wybiegali przed budynki i patrzyli w niebo. Nie wiedzieli, co się dzieje. Z czasem chyba się przyzwyczaili. Niewielu ich na szczęście mieszka pod zamkiem. Gorzej, jak na podzamcze przyjeżdża młodzież...
– Machnęła ręką. – Może nie gorzej, źle się wyraziłam – poprawiła się. – Jest wówczas więcej zamieszania. Ale dzieciaki uważają, że to duchy. W końcu – zaśmiała się – w każdym zamku powinny być zjawy. Co to za zamek bez jakiejś mrocznej historii?
– No faktycznie. Nasze upiory to prawdziwe duchy z niebios. A dziennikarze? – zaniepokoił się. – Nie zainteresowali się sytuacją?
Kobieta zastanowiła się chwilę.
– Zdarzyli się dziennikarze, a nawet policja. Ale mam wrażenie, że pomogły nam opublikowane ostatnio wyjaśnienia naukowców, które tłumaczą pojawiające się na całym świecie dźwięki. Zjawisko dziwnego „warkotu” lub „szumu”, jak komentowali, występuje ich zdaniem na świecie od dziesiątków lat. Prawdziwe zatrzęsienie doniesień i nagrań rejestrujących „warkot” pojawiło się na początku 2012 roku. Artykuły na ten temat zaczęły się pokazywać bardzo często, wiele gazet zajęło się wyjaśnianiem przyczyn tych tajemniczych dźwięków. Na przykład na stronie gazety Daily Mail podano link do niezwykłego nagrania z Niemiec. Jest ono tym bardziej interesujące, gdyż najwyraźniej dobiegający z nieba hałas spowodował uruchomienie samochodowego alarmu. Nasze dźwięki nic takiego na szczęście nie powodują – wyjaśniła kobieta, uśmiechając się znacząco.
– I jak to zjawisko wytłumaczyli naukowcy? – zapytał mężczyzna.
Kobieta odetchnęła głęboko. Widać było, iż zna doskonale temat, o którym rozmawiali.
– Ach, tłumaczą to różnie. Profesor Jean-Pierre St. Maurice z University of Saskatchewan stwierdził, że źródłem hałasów jest pole elektromagnetyczne z zorzy. Z zorzy! – powtórzyła z lekkim rozbawieniem. – Zdaniem sejsmologa Briana W. Stumpa z Southern Methodist University w Dallas, źródłem dźwięków mogą być trzęsienia ziemi. Z kolei David Deming z The University of Oklahoma nadał całemu zjawisku nazwę
„The Hum” – a więc warkot, buczenie, co zdefiniował jako „tajemniczy i niewykrywalny dźwięk, słyszany w określonych lokacjach na świecie przez dwa do dziesięciu procent populacji”.
Ładnie brzmi, prawda? – zakpiła. – Próby tłumaczenia podjęła również NASA, która całe zjawisko wyjaśniła faktem, że Ziemia bez przerwy emituje ogromną ilość fal radiowych.
Mężczyzna pokiwał głową.
– No tak... – Chciał coś powiedzieć, ale młodzi ludzie weszli do komnaty, niosąc butelki wina. Postawili je z boku, na drewnianej półce.
Spojrzeli na kobietę pytającym wzrokiem.
– Wszystko przygotowane – odezwał się chłopak. – Czy będziemy jeszcze potrzebni? – zapytał.
Kobieta wstała. Rozejrzała się dookoła.
– Przepraszam – odezwała się do mężczyzny. – Czy drewno w komnatach jest naniesione? – zwróciła się do chłopaka.
– Oczywiście – odpowiedział. – Wszystko jest przygotowane.
Kobieta złożyła ręce w geście akceptacji.
– No to moi drodzy, wypada mi wam podziękować i życzyć miłego wieczoru. Poradzimy sobie sami? – zwróciła się do mężczyzny.
Zapytany potwierdził, kiwając głową.
– Oczywiście, przynajmniej będziemy się starać – odpowiedział, patrząc z sympatią na zebranych. – Wasza pomoc jest nieoceniona. Dobrej nocy dla was i waszych rodzin. Młodzi ludzie pożegnali się. Zeszli na dół. Słychać było jak kobieta zamka za nimi drzwi. Po chwili wróciła na górę.
– Teraz możemy zająć się naszymi gośćmi. – Zerknęła na zegar. – Powinni być za piętnaście minut.
– Czy... – zawahał się mężczyzna.
– Tak?
– Czy właściciel tego zamku wie... – szukał właściwego słowa – kto odwiedza zamek?
Kobieta była zaskoczona pytaniem.
– Czy wie? – Zamyśliła się. – Myślę, że nie. Na pewno nie
– powiedziała po chwili zdecydowanym tonem.
– Różnie z tym może być – powiedział mężczyzna z nutą
zwątpienia w głosie. – Czasem nie wszystko można ukryć. Wróciłem wczoraj z zamku Hochosterwitz w Austrii. Bywa na nim tysiące turystów każdego dnia. – Obniżył głos, jakby obawiając się, że ktoś go podsłuchuje. – Tysiące turystów – powtórzył – i nikt się nie zorientował, że gdzieś obok pojawiają się dziwni goście. Kobieta zrobiła kilka kroków w kierunku małej kuchni, nieco rozkojarzona. – Boże – zdenerwowała się. – Zapomniałam zapytać, czy się pan czegoś napije. Bardzo przepraszam.
Mężczyzna zrobił przeczący gest ręką.
– Ależ pani Tereso, proszę się nie fatygować – uspokoił ją.
– Poczekamy na naszych gości.
Spojrzała na niego.
– No na pewno, z nimi się pan czegoś napije! A może jeszcze coś zje? Czy oni w ogóle coś jedzą? – powiedziała z ironią w głosie. Usiadła za stołem.
– Wracając do tematu, jeszcze tylko by tego brakowało, by ktoś się zorientował, kto nas odwiedza... Mielibyśmy wówczas tysiące turystów każdego dnia!
– Właściciel opływałby w luksusy – stwierdził mężczyzna.
– Nie wiem, czy by zdążył...
– Co ma pani na myśli? – zapytał, marszcząc brwi.
– No... czy zdążyłby dożyć. Dostałby zapewne zawału, gdyby się dowiedział!
Mężczyzna roześmiał się.
– Tryska pani dzisiaj dowcipem. Nie wiedziałem, że ma pani takie satyryczne talenty.
Kobieta wzruszyła ramionami.
– Na szczęście nasi goście omijają dni, kiedy na zamku odbywają się wesela lub imprezy okolicznościowe.
Mężczyzna spoważniał. Spojrzał na dziedziniec.

– Powinni już być?

– Tak, wypada nam tylko czekać.

Zamilkli oboje, pogrążając się w niespokojnym oczekiwaniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podziel się swoimi uwagami

- See more at: http://pomocnicy.blogspot.com/2013/04/jak-dodac-informacje-o-ciasteczkach-do.html#sthash.uAMCuvtT.dpuf