Monik wypiła łyk coli. Spoglądała na przesuwający się za oknami malowniczy las. Gdzieniegdzie widać było szafirowe tafle niewielkich stawów lub skrawków jezior.
– Wiesz, Marc – odezwała się – nie masz pojęcia, jak bardzo
się cieszę, że tu wróciliśmy. Powiedz mi, czy wszystkie tematy, o których piszesz, są tak ryzykowne? Mają taką dramaturgię?
Marc zastanawiał się, omijając ciężarówkę.
– Dobre pytanie, wolałbym, byś mnie zapytała o to, co lubię zjeść. – Uśmiechnął się.
– Marc...
– Tak?
– Co lubisz najbardziej zjeść?
Roześmiał się.
– No wiesz, pytasz serio?
– Oczywiście, przecież chciałeś, bym o to zapytała. – Bawiła się dobrze.
Zmarszczył brwi. Udał poważną minę.
– Pierogi.
– Co?
– No, pierogi – roześmiał się.
– Żartujesz sobie ze mnie?
– No coś ty, to szczera odpowiedź – powiedział udając powagę.
– A te pierogi to z czym, bohaterze? – śmiała się.
– Tak w ogóle ze wszystkim, z kapustą, grzybami, mięsem,
serem, truskawkami...
– To wszystko się miesza? – zażartowała.
– Jezu, jak to miesza? Czy ty nigdy pierogów nie robiłaś?
– poirytował się.
– No nie robiłam. Ach, myślałam, że taki as dziennikarstwa jada coś specjalnego, jak superbohater – śmiała się już głośno.
Spojrzał na nią poirytowany.
– No dobrze, już dobrze – załagodziła sytuację. – Odpowiedz mi, proszę. Zawsze tak ryzykujesz życiem?
– Poważnie pytasz?
– Śmiertelnie poważnie.
Marc skupił się na pytaniu Monik.
– Masz wrażenie, że nasza wyprawa jest jakaś szczególnie niebezpieczna?
– Żartujesz? Pogoń, helikopter, straż zamkowa no i te kule wystrzelone do nas.
– A jesteś pewna, że do nas?
– To znaczy?
– Może do Poula?
Monik zamilkła. Spoglądała za okno samochodu.
– Nie wiem, możesz mi odpowiedzieć? – drążyła temat.
– Wiesz, różnie bywa, raz jest trochę bardziej niebezpiecznie, kiedy relacja jest z jakiegoś terenu, gdzie toczą się walki, a raz mniej, kiedy sprawa dotyczy jakiegoś politycznego matactwa. Chociaż, chyba wolę te wojny. Tam przynajmniej wiadomo, kto strzela i dlaczego.
– Nie brzmi to zachęcająco – skomentowała Monik.
– Pewnie nie brzmi, ale chyba nie mógłbym inaczej żyć. Mój ojciec zaraził mnie dochodzeniem do prawdy. Może mam to w genach? Sam nie wiem dlaczego. Chyba zaczęło się od afery Watergate. To ona mnie wciągnęła w świat dziennikarstwa i później w konsekwencji w świat polityki. Czytałem o niej wiele razy szukając czegoś, co mogło być niedopowiedziane. Jestem pewien, że Komitet Reelekcji Nixona działał szerzej, niż się to wydawało. Podobnie fascynowała mnie historia śmierci Kennedy’ego. To początkowe opowiadanie, że jakiś wariat zabił prezydenta. Od tego czasu, kiedy czytałem o tych wydarzeniach godzinami, nic już nie było dla mnie takie oczywiste, a im bardziej się w to wgłębiałem, tym bardziej odkrywałem drugie dno. Ot, taka prosta motywacja. – Uśmiechnął się – Mam tylko nadzieję, że powiązania dziennikarzy, tak jak teraz widać na wyspach brytyjskich, z nielegalnymi metodami zdobywania informacji, nie staną się codziennością.
Monik spojrzała na niego.
– Chyba jesteś trochę naiwny. Jakkolwiek George Orwell w swoim słynnym Roku 1984 nie przewidział istnienia Internetu, to z istnieniem Wielkiego Brata trafił niestety w samą dziesiątkę. Jesteśmy, jak się okazuje, podglądani i inwigilowani. Co ciekawsze, a właściwie smutne, informować nas o tym musi zewnętrzna instytucja – Komisja Europejska.
– Chcesz mnie czymś zaskoczyć? – Uśmiechnął się, spoglądając życzliwie na Monik.
– Może – zaczęła tajemniczo Monik – Jadąc tu przeczytałam, że w Polsce zrobiło się głośno o „wizycie” Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego w domu jednego z internautów, prowadzącego satyryczną, jego zdaniem, stronę o polskim prezydencie. Satyra się skończyła, kiedy z całą powagą w drzwiach pojawiło się ABW. Fakt wkroczenia jednostki, która na co dzień zajmuje się o wiele poważniejszymi przestępstwami, do mieszkania przeciętnego dwudziestopięciolatka pokazuje, że sieć przestaje być obszarem nieskrępowanej wolności. Co więcej, czy zastosowana socjotechnika „zbrojnej interwencji” ma jedynie gasić próbę obrażania najwyższego urzędu w państwie? Co ona symbolizuje, skoro chłopaka można było przecież wezwać na posterunek policji? Zainteresowanie władzy Internetem, jako ostatni trend, jest widoczne nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie.
Marc uśmiechnął się w zadumie.
– Cóż, można powiedzieć: gdy pętla się zaciśnie, możemy w efekcie stracić szansę na swobodny dostęp do informacji, naszego największego cywilizacyjnego osiągnięcia. Co ważniejsze, możemy stracić prawo wyrażania niczym nieskrępowanych poglądów. Poglądów, których efektem może być poznanie, co tak naprawdę się dzieje.
Marc spojrzał na swoją towarzyszkę podróży z podziwem.
Na jej uśmiechniętą twarz. Radosne oczy kobiety potwierdzały, że jest zadowolona ze swojej wypowiedzi. Czas spędzany z nią również i jemu sprawiał przyjemność.
– To dobrze... Bałem się, że nasza nocna przygoda i jej konsekwencje zniechęcą cię do naszych poszukiwań i długo będą ci się źle kojarzyć.
– Już o tym zapomniałam. Wszystko, co się z tobą wiąże,
wymaga nadzwyczajnej odwagi – zaśmiała się.
– Jesteś najdzielniejszą kobietą, jaką znam. – Chciał, by jego wyznanie brzmiało szczerze.
Położył swoją dłoń na jej ręce.
Monik gwałtownie zabrała rękę. Poruszyła się w kierunku przedniej szyby.
– Marc! – krzyknęła. – Zobacz, co się dzieje!
Odwrócił szybko głowę. Spojrzał do przodu. Jego źrenice rozszerzyły się.
– Boże! Co to?!
Kilkadziesiąt metrów przed samochodem, na środek drogi wybiegł mężczyzna. Rozłożył ręce, wyciągając je do góry.
Chciał zatrzymać nadjeżdżające auto.
– Co robimy?! Może zdarzył się jakiś wypadek?!
– krzyknęła.
– Masz rację, zatrzymam się...
Zdjął nogę z gazu. Powoli zaczął hamować. Bał się, że naje-
dzie na stojącego człowieka.
– Jezu! To przecież Poul! Marc, to Poul! Co on tu robi?!
Samochód zatrzymał się gwałtownie. Mężczyzna podbiegł do auta. Szarpnął za klamkę, otwierając tylne drzwi.
– Na litość boską! Jedźcie! – krzyknął. – Jedźcie! Jesteśmy w niebezpieczeństwie... Ruszaj pan! Szybko! Marc nacisnął pedał gazu. Nie pytał o nic, starał się jak najszybciej odjechać. Samochód ruszył gwałtownie do przodu. Przyspieszył na zakręcie. Rozpędzał się coraz bardziej. Siedzący na tylnym siedzeniu mężczyzna głośno oddychał. Po chwili podniósł głowę i spojrzał na siedzących z przodu.
– Boże! To wy?!
– Ano my – odpowiedziała Monik, spoglądając na Poula z przerażaniem w oczach. Wyglądał jakby goniła go sama śmierć. I nie myliła się.
Poul odetchnął głęboko.
– Cuda się zdarzają... Bóg mnie ocalił... Żyję...
Monik i Marc spojrzeli na siebie.
– Co ty mówisz? Jak to żyjesz? – powiedziała Monik.
– Marc, musimy się gdzieś ukryć albo jak najszybciej stąd uciec. Będą nas gonić. Zabiją nas.
– Kto nas zabije? – spojrzała na niego Monik.
– Byłem w restauracji. Na parking podjechały dwa jeepy.
Gdy ruszyłem, podążyły za mną. W pewnym momencie jeden zajechał mi drogę, a drugi zablokował tył. Ludzie, którzy wyszli z samochodów, zabili dwójkę autostopowiczów, których zabrałem ze sobą. Zastrzelili ich bez słów. Udało mi się uciec tylko dlatego, że z lasu wyjechały samochody z drewnem. Biegłem kilka kilometrów. Pomyślałem, że dostanę się na drogę, by zatrzymać jakieś auto i trafiłem na was! To cud. Monik zamilkła. Spojrzała na Marca. Ten poczuł jej wzrok na sobie.
– Pogadamy o tym później. Teraz musimy im uciec. Co robimy? Żadne z nich nie miało pomysłu. Marc pewnie prowadził samochód z dużą prędkością. Szybka jazda nie sprawiała mu problemu. Autostrady w Niemczech były dobrą szkołą prowadzenia auta.
– Ile mamy do Kajetana? – zapytał Poul.
– Jakieś pięćdziesiąt kilometrów – odpowiedział Marc.
– Masz przy sobie telefon?
– Nie, został w samochodzie.
– To dobrze. Możliwe, że cię namierzali.
– Dojedziemy do najbliższego miasta. Tam się ukryjemy.
W mieście będzie najbezpieczniej. Pojedziemy do Kajetana,
jak się ściemni.
– Masz rację – uspokoiła się trochę Monik. Samochód oddalał się szybko od miejsca, którego Poul nie zapomni do końca życia.