Strumień ludzi wchodzących do budynku wydawnictwa
płynął niczym rzeka, która cofnęła swój bieg. Zatrzymywali się
na chwilę na parterze, tyko po to, by za chwilę zniknąć w kilku
windach na piętrach.
Stojąc w jednej z nich, Marc zastanawiał się, czym wypełnić
dzień. Wczoraj skończył artykuł, nad którym pracował od kil-
ku dni. Opisywał w nim zagadkową katastrofę kolejową. Szybki
pociąg uderzył w most, pod którym przejeżdżał. Nie bardzo
było wiadomo, co mogło być przyczyną wypadku.
Wyszedł z windy i udał się do swojego pokoju. Włączył
komputer. Usiadł za biurkiem. Czekał, aż ekran ukaże swoją
zawartość. Zmrużył oczy, był niewyspany. Nie mógł zasnąć,
myśląc o rozmowie ze swoim wieczornym, niespodziewanym
gościem.
Otworzył pocztę. Przeglądał maile. Przy niektórych zatrzy-
mywał się chwilę. Czytał je mniej lub bardziej uważnie. Wśród
dwudziestu kilku wiadomości dostrzegł zaproszenie skierowa-
ne do niego przez redaktora naczelnego. Przeczytał tę informa-
cję kilkakrotnie. Kończyła się słowami: Zapraszam na godzinę
jedenastą.
Nie przepadał za rozmowami ze swoim szefem. Ten niezwy-
kle inteligentny i ogromnie wpływowy człowiek, był w jego
przekonaniu zbyt bezkompromisowy. Często bezwzględny.
Akceptował go jednak. Cenił w nim swobodę, jaką dawał swo-
im pracownikom. Nie cenzurował tekstów, szły do druku w ca-
łości, tak jak zostały napisane. Albo nie szły w ogóle. Dla pra-
cujących w redakcji dziennikarzy ta cecha ich naczelnego była
najważniejsza.
Marc miał dystans do tego, co robił, mimo że swoją pracę
traktował jak powołanie, oddając się jej w zupełności. Walczył
z powtarzanymi sobie często słowami Noama Chomsky’ego,
który wyraził kiedyś opinię, iż autentyczna niezależność me-
diów – czy też ich neutralność – nie jest możliwa, ponieważ
w swojej istocie pozostają one narzędziem kapitalizmu. Zasta-
nawiał się, jak bardzo media, w których pracował, zgodnie z tym
poglądem, uzależnione są od państwowej oraz korporacyjnej
polityki informacyjnej. Do jakiego stopnia są rzeczywiście je-
dynie przedłużeniem struktur odpowiedzialnych za kształto-
wanie polityki wewnątrz organizacji rządowych i finansowych.
Marc pozostał idealistą. Bronił swojej niezależności.
Rozmowy z naczelnym były zawsze krótkie i konkretne. Od-
bywały się rzadko. Wyłącznie wtedy, gdy temat miał szczególnie
ważne znaczenie. Marc otrzymywał wówczas zadanie. Czasem był jedynie proszony o to, aby wytłumaczyć coś, co dotyczyło
tematu sprawy, którą się w danym momencie zajmował.
Czytając informację otrzymaną od naczelnego, zastana-
wiał się, co może wypełnić kolejne kilka minut, które spędzi
w dużym gabinecie. W pomieszczeniu nasączonym zapa-
chem kubańskich cygar. Myślał o tym, czy wydarzyło się coś
ważnego.
Spojrzał na zegarek. Do jedenastej pozostała godzina. Posta-
nowił wyjść na miasto i napić się dobrej kawy parzonej w po-
bliskiej, włoskiej kafejce. Większość jego koleżanek i kolegów
właśnie od niej rozpoczynało swój dzień pracy. Wymykali się
do niej, przychodzili jeszcze nieprzytomni, po krótkich, naj-
częściej nieprzespanych nocach. Aktywność towarzyska była
wpisana w uroki ich zawodu. Przy porannej kawie wymienia-
li uwagi o aktualnych wydarzeniach. Przy niej radzili się sie-
bie wzajemnie, by jak najlepiej opisać temat, który chodził im
po głowie.
Zamówił kawę. Pił powoli, ze smakiem.
Punktualnie o jedenastej był przed drzwiami naczelnego. Ta
sama, niczym w powieściach o Bondzie, pracująca od lat sekre-
tarka, z uśmiechem zatrzymała go na chwilę. Zawsze żartowali,
kiedy czekał na spotkanie z szefem. Cenił ją za elegancję i jej
uroczy uśmiech, jakim obdarzała gości.
Marc wszedł do gabinetu. Naczelny siedział za biurkiem
odwrócony tyłem do drzwi. Znad fotela unosiła się delikatna
smuga dymu. W powietrzu rozchodził się zapach cygara.
– Dzień dobry, jestem, szefie – przywitał się Marc.
– Witaj Marc. – Naczelny odwrócił się do niego. – Cieszę się,
że jesteś. Jak zwykle punktualnie – dodał z uśmiechem.
Nie wstał z fotela. Przyjmował swoich podwładnych, siedząc
za biurkiem. Ta lekceważąca wobec odwiedzających go osób
postawa, łagodzona była jego nienaganną uprzejmością.
– Czy coś się stało? – zapytał Marc.
Naczelny zaciągnął się cygarem.
– Słyszałeś Marc, że naukowcy z uniwersytetu w Zurichu
opublikowali wyniki badania, z którego wynika, że światowa
gospodarka jest kontrolowana przez niewielką liczbę korpora-
cji? Naukowcy prześledzili czterdzieści trzy tysiące sześćdzie-
siąt międzynarodowych korporacji i sieć powiązań własno-
ściowych pomiędzy nimi. W ten sposób powstała mapa skła-
dająca się z tysiąca trzystu osiemnastu firm, będących sercem
światowej gospodarki. Sto czterdzieści siedem z nich stanowiło
„rdzeń” kontrolujący blisko czterdzieści procent światowego
bogactwa. Wśród nich większość stanowią banki, między in-
nymi Barclay’s, Deutsche Bank i Goldman Sachs.
– To zaskakujące dane – zdumiał się Marc. – Przynajmniej
dla mnie – dodał, zastanawiając się, do czego zmierza szef.
Naczelny spojrzał na swojego gościa życzliwie.
– Napijesz się czegoś? – zapytał.
– Nie, dziękuję. Piłem przed chwilą poranną kawę.
Szef wskazał mu miejsce w fotelu naprzeciwko siebie.
– A tak... – Naczelny uśmiechnął się. – Ta wasza poranna
kawka. Bez niej pewnie poziom artykułów w naszej gazecie
nie byłby tak wysoki – zażartował. – Usiądź, proszę. – Wskazał
na fotel stojący przy biurku.
Marc usiadł. Miękki, duży, skórzany fotel był jednym z wielu
wypełniających obszerny pokój.
Naczelny odezwał się ponownie.
– Chciałem cię prosić, abyś pojechał na pewne niezwykle
ważne, jak sądzę, spotkanie.
– Tak...? – zainteresował się Marc. – Gdzie?
– To spotkanie – kontynuował naczelny – ma się odbyć
na zamku Hochosterwitz w Austrii. Widzisz... – zawahał się
– oficjalnie tego spotkania nie ma.
– Nie ma? – zdziwił się Marc.
– No właśnie, nie ma. Z tego, co do mnie dotarło, to ma być
prawdopodobnie spotkanie ministrów spraw zagranicznych
Rosji i Stanów Zjednoczonych. – Uśmiechnął się. – Ale wiem...
ze swoich źródeł, że na to spotkanie zaproszono jeszcze kilka
osób. Ważnych osób.
– A czy wiemy, czego to tajna randka ma dotyczyć? – zażar-
tował Marc.
– Wiem i nie wiem jednocześnie. A przynajmniej się do-
myślam. Słyszałeś o problemach z tarczą antyrakietową? Ten
nudny już obecnie temat tylko pozornie wygląda, tak jak wy-
gląda. Mam wrażenie, że ta cała tarcza nie ma służyć wyłącz-
nie temu, o czym otwarcie się mówi. Chciałbym, żebyś dys-
kretnie przyjrzał się temu spotkaniu. Twoje doświadczenie
jest najlepszą rekomendacją, bym właśnie do ciebie zwrócił
się z tą sprawą.
– A kiedy ma się to odbyć?
– W piątek wieczorem. Dzisiaj jest wtorek, więc zdążysz się
odpowiednio przygotować. Marc spojrzał na niego. – Bardzo
mi zależy, żebyś wyrobił sobie pogląd na całą sprawę.
– Czy jest jeszcze coś, co powinienem wiedzieć? – zapytał
rzeczowo Marc.
– Nie, nie sądzę. Życzę ci powodzenia.
Naczelny wstał. Był niewielkiego wzrostu. Pomimo swojej
krępej sylwetki i wieku poruszał się sprawnie. Szybko podszedł
do dziennikarza. Uścisnął mu rękę.
– Marc, swoje refleksje przekażesz wyłącznie mnie.
– Ależ oczywiście.
– Uważaj na siebie.
– Postaram się. Do widzenia.
Marc wyszedł z gabinetu. Uśmiechnął się do sekretarki.