Rosnące zagrożenie terroryzmem w Afryce Północnej sprawia, że USA mogą rozszerzyć operacje dronów i otworzyć dla nich nowy front związany z tzw. "wojną dronów". Pomysł ten cieszy się pełnym poparciem Baracka Obamy. Na początek Stany Zjednoczone planują utworzenie bazy dronów w Nigrze, kraju położonym między Nigerią i Mali, czyli państwami, które zostały zaatakowane przez islamskich bojowników.
fot. aei-ideas.org
Bazy dronów, według ostatniego raportu New York Times, mają zapewnić USA "silne zaplecze wojskowe" oraz stały nadzór nad działaniami Boko Haram i innych grup ekstremistycznych w Afryce Północnej, które są powiązane z Al-Kaidą. Punktem wyjścia dla zaangażowania Stanów Zjednoczonych jest wsparcie wysiłków zbrojnych Paryża, który (jak prognozują specjaliści) w Mali może "utknąć" na długie lata.
W tworzonych amerykańskich bazach w Afryce mają być wykorzystywane bezzałogowe statki powietrzne (UAV), które okazały się skuteczne w Afganistanie i Pakistanie. USA zależy na ograniczeniu ryzyka związanego z użyciem ludzi oraz rozwinięciu działań zwiadowczych wokół pasa pustyni łączącego północną i zachodnią Afrykę. Baza w Nigrze ma także dostarczać informacji i pomocy francuskiej misji w Północnej Mali.
Planowane działania budzą równolegle ostre kontrowersje. Republikański członek Izby Reprezentantów Michael McCaul, który jest nowym przewodniczącym Komitetu ds. Bezpieczeństwa Krajowego stwierdził, że "w czasie kiedy zwijamy operacje w Afganistanie i Pakistanie, nie sądzę, żeby część tej technologii, sił specjalnych i dronów, powinna zostać skierowana na front północnoafrykański". Podobnie uważa wykładowca Marine Corps University Ben Jensen, który dodaje, iż "problemem dla USA jest to, że o ile drony mogą zapewnić łatwe rozwiązanie w krótkiej perspektywie, w żaden sposób nie pomagają rozwiązać długoterminowych problemów".
Oficjalnie amerykańskie władze rozważają wysyłanie z planowanych baz jedynie nieuzbrojonych maszyn, jednak nie wykluczają, że jeśli sytuacja w regionie zaostrzy się, wyposażą drony również w pociski rakietowe.
Czy Waszym zdaniem istnieje ukryty cel amerykańskiej "wojny dronów" w Afryce Północnej? Czy chodzi znowu o złoża surowców?
Było tylko kwestią czasu, kiedy człowiek sięgnie po przeogromne bogactwa, jakie kryją w swych wnętrzach planetoidy. W celu asteroidalnych odwiertów powołano w ostatnich dniach przedsiębiorstwo górnictwa kosmicznego Deep Space Industries z siedzibą w Santa Monica (Kalifornia). Rzeczywiście wyglądać to może jak fikcja naukowa, jednak naukowcy sugerują, że "kosmiczne górnictwo" jest jak najbardziej realne.
fot. wired.com
Pierwsze badania rozpoznawcze planetoid planowane są na 2015 r. W kosmos polecieć ma wtedy mała, ważąca zaledwie 25 kg sonda Firefly, której misja ma potrwać od 2 do 6 miesięcy. Amerykańska firma chce docelowo pozyskiwać z asteroidów paliwo i surowce do produkcji komponentów potrzebnych do produkcji satelitów krążących po ziemskiej orbicie. Połowę kosztów przedsięwzięcia pokryje rząd i kontrakty badawcze, drugą połowę zasilą reklama, sponsoring i przedsięwzięcia marketingowe.
Jak podkreślają eksperci, problemem "kosmicznej eksploatacji" są wielkie odległości między planetoidami, co znacznie zwiększa koszta ich eksploatacji. Dlatego ludzie zamiast budować kopalnie rozrzucone po całym pasie planetoid najprawdopodobniej „zepchną” te najbardziej perspektywiczne w okolice większych obiektów, na których powstanie podstawowa infrastruktura potrzebna do funkcjonowania kopalni. Niektórzy badacze dodają, że wystarczyłoby zamontować na wybranych obiektach żagle słoneczne i sterować ich ustawieniem aż do osiągnięcia zadowalających rezultatów.
Mimo ogromnych kosztów finansowych i organizacyjnych, kosmiczne odwierty mogą okazać się bardzo użyteczne. Na przykład planetoida Psyhe zawiera 10 do potęgi 20-stej kg niklu, co jak sugeruje NASA powinno wystarczyć całej ludzkości na kilka milionów lat (!). Kosmiczne zasoby takie jak złoto, platyna, iryd, osm, rod czy ruten mogłyby zostać wykorzystane kiedy największe złoża na Ziemii zostaną już wyeksploatowane (co jak sugerują agencje rządowe w zasadzie może nastąpić nawet za 60 lat).
Obecnie jako ludzkość nie posiadamy żadnych regulacji prawnych dotyczących planetoid. Do kogo Waszym zdaniem one należą? Kto pierwszy ten lepszy? Najwyraźniej na naszych oczach rozpoczyna się właśnie "wyścig o kosmos" i jego sukcesywna kolonizacja.
Prowadząc rozmaite rozmowy o terroryzmie, należy zatrzymać się i zastanowić, co dzieje się dziś w sprawie bioterroryzmu i broni biologicznej. Na uwagę zasługuje Plum Island Animal Disease Center w Nowym Jorku, którego faktyczna działalność nie od dziś wzbudza wiele kontrowersji. Niewielka wyspa z kompleksem ośrodków badawczych leży w sąsiedztwie Nowego Jorku, jednak większość mieszkańców miasta nie ma nawet pojęcia o jej istnieniu...
fot. toonaripost.com
Plum Island swoje korzenie i początek działalności wiąże z postacią nazistowskiego naukowca Erica Trauba, który w laboratoriach wojny biologicznej pracował m.in. dla Heinricha Himmlera, jednego z najbardziej wpływowych ludzi w hitlerowskich Niemczech. Traub został przywieziony do USA w ramach Operacji Spinacz i bardzo szybko zasłynął jako "ojciec chrzestny Plum Island." Specjalnością Trauba było infekowanie (i docelowe mutowanie) komarów oraz kleszczy! Niektórzy ludzie wierzą, że borelioza przy jego udziale powstała właśnie na Plum Island.
Na wyspie znajdują się liczne laboratoria doświadczalne, gdzie przeprowadza się rozmaite doświadczenia z udziałem najbardziej śmiercionośnych bakterii i wirusów znanych na Ziemi. To z tego powodu wyspa jest odcięta od świata a zbliżanie się do jej brzegów jest surowo zakazane. O tym co dzieje się na wyspie wiadomo niewiele, a mówi się jeszcze mniej – czasami jednak nieliczne informacje trafiają do lokalnej prasy i z niewiadomych przyczyn bardzo szybko zostają "wyciszane" lub wycofywane z publicznego obiegu.
Obecnie rozważane jest przeniesienie siedziby Plum Island na obszary tzw. "tornado valley". To centralna część USA najczęściej nawiedzana przez tornada, co rodzi uzasadnione obawy o bezpieczeństwie ośrodków badawczych i możliwym ryzyku przedostania się badanych wirusów do atmosfery (czy może jednak komuś na tym właśnie zależy?).
Obecna siedziba laboratoriów, bliska dla mieszkańców Nowego Jorku, rodzi coraz większe kontrowersje. Jakiś czas temu New York Post pisał o topielcu, którego wyłowiła straż na wyspie. Nie potrafiono określić przyczyny śmierci tego człowieka. Był to wysoki, czarnoskóry, mocno zbudowany mężczyzna o nieprawdopodobnie długich palcach…
Co Waszym zdaniem może naprawdę dziać się na wyspie? Czy mamy czego się obawiać?
O istnieniu potężnego elektronicznego szpiega świat dowiedział się w sierpniu 1988 roku. Opowiedziała o nim po raz pierwszy Margaret Newsham, pracownica amerykańskiej bazy wywiadu Menwith Hill. Zgodnie z jej relacją podsłuchiwani mieli być wszyscy: politycy, biznesmeni jak i zwykli obywatele. Dziś wiemy już, że Wielki Brat ma imię - nazywa się Echelon...
fot. hangthebankers.com
Projekt Echelon to największa znana ludzkości sieć wywiadu elektronicznego, która przechwytuje krążące na świecie informacje. System powstał przy udziale USA, Wielkiej Brytanii, Kanady, Australii i Nowej Zelandii, a zarządzany jest przez amerykańską służbę wywiadu NSA. Jednostki Echelonu znajdują się także w Niemczech (ich zadaniem ma rzekomo być przechwytywanie wiadomości z kanałów niemieckiej telekomunikacji i przyległej części Europy Środkowo-Wschodniej). Największa stacja nasłuchowa systemu Echelon znajduje się jednak w Menwith Hill w Północnym Yorkshire w Zjednoczonym Królestwie, niedaleko Harrogate. Rolą tej stacji jest szpiegowanie komunikacji w całej Unii Europejskiej.
Echelon skanuje linie komunikacyjne, które są rutynowo stosowane do wysyłania faksów, e-maili, prowadzenia czatów internetowych jak i dalekobieżnych połączeń telefonicznych. Prawdopodobnie system gromadzi i przetwarza średnio 3 miliardy przekazów elektronicznych na dobę. W zgromadzonych informacjach szuka wyrazów według określonych kluczowych słów np. "bomba", "atak", "terroryzm" lub zapisuje rozmowę telefoniczną (jeśli jest w innym języku, istnieje możliwość jej tłumaczenia w czasie rzeczywistym). Zebrane lokalnie informacje z całego świata przesyłane są do centrali w Fort Meade, gdzie znajduje się główna siedziba NSA.
Mapa przedstawia elementy systemu Echelon rozmieszczone na całym świecie. (fot. pcformat.pl)
W prasie można było przeczytać wiele na temat Projektu Echelon. Jeden z dziennikarzy próbujących rozwikłać tajemnicę "wielkiego brata", Patrick S. Poole, napisał kilka artykułów na jego temat (m.in. w "New York Times"). W jednym z nich czytamy, że "system Echelon jest bardzo prosty. Stacje odbiorcze rozrzucone są po całym świecie. Wyselekcjonowane przez komputery informacje wędrują do analityków, którzy przyglądają się im i wybierają te, które powinny zainteresować szefów wywiadu. Choć Echelon z założenia ma wykrywać aktywność terrorystów i rządów dyktatorskich, jest używany także do innych celów, m.in. szpiegostwa politycznego, wywiadu gospodarczego i inwigilacji prywatnego życia zwykłych obywateli. Co gorsza Echelon pomimo upadku bloku komunistycznego - pierwotnego celu swojego działania - istnieje nadal i rozwija się".
Jaki Waszym zdaniem jest sens istnienia Projektu Echelon? Kto może czerpać z niego największe korzyści?
Największe imperia przychodzą i odchodzą, tak było z Grecją czy Rzymem. Do naszych czasów przetrwała jedna z największych potęg, która na arenie międzynarodowej czuje się dziś coraz pewniej - to Chiny. Wygląda jednak na to, że "obrośnięte w piórka" chińskie władze odczuwają coraz dotkliwiej kryzys, a jak od dawna wiadomo najlepszym środkiem zaradczym... jest wojna.
fot. tokyotimes.com
Małe wyspy - duży pretekst?
Chińskie samoloty latają po obrzeżach japońskiej przestrzeni powietrznej tak jak w ostatnim czasie Turcja wokół Syrii. Ulubiona okolica chińskich myśliwców to japońskie wyspy Senkaku, które Chiny nazywają w swoim języku Diaoyu.
Początkowo niewielki kryzys, jaki trwał wokół wysp Senkaku zaczyna przybierać niebezpiecznych rozmiarów. Chińczycy nie zamierzają cofnąć się ze spornego terytorium, które uznają konsekwentnie za własne i do brzegów wysyłają swoje kutry rybackie. Na wyspy przybywają także Japończycy, co nie uchodzi uwadze Chińczyków twierdzących, że to bezwzględne naruszenie integralności terytorialnej ich kraju.
Spór o archipelag Senkaku trwa już wiele lat, ale dopiero ostatnio wybuchł na nowo. Japonia poinformowała, że znacjonalizuje trzy wyspy (planuje się tam wprowadzenie administracji lokalnej). Tokio ma w tym archipelagu jeszcze dwie inne wyspy, czyli w sumie Japonia dysponowałaby aż pięcioma wyspami z tego archipelagu. Plany Japonii wzbudziły gniew Chin, co implikuje dziś ryzyko regularnego konfliktu na Morzu Wschodniochińskim.
„Udział w nielegalnym handlu świętą chińską ziemią jest niebezpiecznym posunięciem japońskiego rządu, zagrażający stosunkom japońsko-chińskim” – czytamy w gazecie Chińskiej Armii Lodowo-Wyzwoleńczej o nacjonalizacji wysp przez rząd Japonii. „Możliwość obronne Chin osiągnęły wysoki stopień rozwoju i podżeganie do wojny może wiele kosztować Japonię” – dodaje gazeta.
Rola USA w konflikcie
Hugh White, profesor w Australian National University, były Australijski pracownik obrony uważa że ostatnie wydarzenia są zwiastunem dążenia obu krajów do wojny. Zdaniem eksperta do konfliktu mają zostać wciągnięte także Stany Zjednoczone. Większość ludzi ma świadomość, że między Chinami a USA i bez tego "iskrzy", więc prędzej czy później dojdzie do kolejnego konfliktu w regionie Pacyfiku.
Amerykanie nie zajmują oficjalnego stanowiska w sprawie własności wysp, ale należy oczekiwać że wypełnią swoje zobowiązania wynikające z traktatu jaki zawarto w 1960 roku i staną po stronie Japonii. Nieoficjalnie Prezydent Obama wezwał podobno Pentagon do dokonania zwrotu w kierunku Azji, regionu gdzie Chiny nabierają coraz większego znaczenia i siły.
Ryzykiem bez wyraźnie ulokowanego "bezpiecznika" (m.in. wsparcia USA) może być eskalacja konfliktu do punktu w którym dojdzie do "zwarcia", czyli wymiany ognia i rozpocznie się spirala działań wojennych której nikt nie będzie chciał zatrzymać.
Mapa przedstawia położenie spornych wysp Senkaku. Swoje roszczenia wysuwają do niej Japonia, Chiny oraz Tajwan.. (fot. freewebs.com)
Równoległa strategia geopolityczna
Chiny nie koncentrują swojej uwagi wyłącznie na wyspach Senkaku, ostatnio angażują się także w obszar Morza Śródziemnomorskiego. Położony na północnym krańcu Kanału Sueskiego, Port Said Container Terminal jest jednym z najruchliwszych w regionie, istotny w przypadku przesyłek nie tylko w Egipcie, ale również w większości krajów Europy i Bliskiego Wschodu.
Jak kilka innych kluczowych portów w regionie - w tym Pireus w Grecji oraz Neapol we Włoszech - teraz jest częściowo własnością Chin. Państwowy Cosco Pacific posiada 20 procent terminali co pozwala mu stać się jednym z głównych operatorów portów.
Chiński Cosco podkreśla, że jest to wyłącznie komercyjne przedsięwzięcie z czym wielu analityków się zgadza. Nie ulega jednak wątpliwości, że Pekin dokonał tym samym szerszej geopolitycznej decyzji znacznie większego zaangażowania w regionie Morza Śródziemnomorskiego.
Przyszłość konfliktu
Szef Komunistycznej Partii Chin Xi Jinping w ostatnich dniach spotkał się z japońskim wysłannikiem i wezwał Tokio do współpracy w sprawie rozwiązania sporu dotyczącego wysp na Morzu Wschodniochińskim. Wydaje się jednak, że dyplomatyczne zabiegi mają jedynie odwrócić uwagę od powagi sytuacji i wydłużyć czas dla podjęcia bardziej konkretnych kroków.
Na skutek sporu ucierpiał handel między dwoma krajami jak i turystyka. Odwołano prawie wszystkie spotkania dwustronne między przedstawicielami Chin i Japonii. Roszczenia do spornych wysp wysunął także Tajwan...
Czy Waszym zdaniem konflikt Japonii i Chin może być realnym początkiem wojny? A może nawet III Wojny Światowej?
Kilka dni temu pisałem o planach DARPA na temat umieszczania "zahibernowanych" dronów na dnie oceanów. Chiny nie pozostają jednak w tyle i właśnie zapowiedziały, że zbudują podwodną bazę głębinową nieopodal swojego wschodniego wybrzeża i to najdalej w przyszłym roku!
fot. asianews.it
Projekt oszacowano na 495 milionów juanów (około 80 milionów dolarów) i mówi się, że oficjalnie powstaje on w celu wydobycia rzadkich metali oraz gazu ziemnego na dnie oceanu. O czym jednak chińscy urzędnicy już nie wspominają to fakt, że baza jest zaledwie kilka kilometrów od siedziby północnej floty Państwa Środka, w nadmorskim mieście Qingdao. Analitycy dodatkowo twierdzą, że ulokowanie podwodnej bazy nie jest przypadkowe - baza leży w strategicznym miejscu względem Korei Północnej, Korei Południowej oraz Japonii.
"Jest wiele potencjalnych miejsc, aby zbudować ten rodzaj obiektu wzdłuż wybrzeża Chin, ale fakt, że buduje się go w pobliżu północnej floty marynarki wojennej sugeruje istotną implikację wojskową" mówi Abraham Dania, wiceprezes ds. bezpieczeństwa w Narodowym Biurze Badań Azji.
Dalekomorska baza może pomóc Chinom mapować dno oceanu. Ma wspomagać działania okrętów podwodnych oraz uczestniczyć w akcjach ratowniczych oraz naprawczych. Kiedy dokładnie baza zostanie oddana do użytku nie jest jednak pewne. Lokalne władze chińskie podkreślają, że budowa ma rozpocząć się w maju tego roku, z kolei baza w pełni funkcjonować ma od 2014 r.
Czy Waszym zdaniem można powiedzieć o wyraźnym już trendzie lokowania sił wojskowych na dnach oceanów? Jakie z tego faktu mogą płynąć korzyści dla zainteresowanych państw?
W Internecie krąży wiele nagrań dokumentujących pojawianie się niezidentyfikowanych obiektów latających w różnych miejscach i o różnym czasie. W ostatnich dniach jeden z nich zbudza jednak wyraźnie większe zainteresowanie i dyskusje. Poniżej prezentuję unikatowe nagranie niezidentyfikowanego obiektu poruszającego się po orbicie Księżyca. Czy to dowód na istnienie pozaziemskiej cywilizacji?
fot. universetoday.com
Bliskość Księżyca względem naszej planety powoduje, że wiele osób nieustannie i na własną rękę prowadzi obserwacje jego powierzchni. Mając na uwadze fakt, że atmosfera ziemska może powodować zniekształcenia odbieranego przez nas obrazu to i tak stosunkowo często udaje się rejestrować niesamowite wręcz nagrania.
Na krótkim filmie widzimy, że niezidentyfikowany obiekt bardzo intensywnie porusza się po orbicie Księżyca. Wyłania się z zaciemnionej powierzchni, a następnie przyspiesza ponad kraterami po czym nagle zmienia kierunek i odlatuje z ogromną prędkością. Tym samym podważa to hipotezę o locie jakiegoś ziemskiego orbitera księżycowego.
Krytycy nagrania sugerują, że na wideo został uwieczniony ziemski samolot lub wysoko latający ptak. Inni upierają się, że jest to dzieło ingerencji grafika komputerowego. Warto jednak przypomnieć, że ostatnio ufolodzy w pobliżu Księżyca zauważyli UFO w trakcie zaćmienia Słońca, które miało miejsce w maju ubiegłego roku. Co więcej, uczestnik pierwszej wyprawy na Księżyc, Edwin Aldrin w 2006 roku publicznie przyznał, że w czasie lotu Apollo 11 towarzyszył im nieznany obiekt latający. Załoga zgłosiła fakt spotkania z UFO od razu na Ziemi, ale kierownictwo NASA postanowiło nie badać dalej tych informacji i nie podawać ich do mediów...
Czy Waszym zdaniem nagranie może być wiarygodne? Jeśli macie własne propozycje interesujących nagrań to proszę o ich dodawanie w artykule!
Pentagon oficjalnie potwierdził, że pracuje obecnie nad stworzeniem super-żołnierza. Fundacja Greenwall zbadała prawne i etyczne implikacje używania "biologicznie ulepszonych ludzi" na polu bitwy. Jeden z autorów badań stwierdził, że korzystanie z cyber-żołnierzy może być interpretowane jako naruszenie prawa międzynarodowego. Dlaczego?
fot. theatlantic.com
Keith Abney z California Polytechnic State University zauważa, że kilka instytucji badawczych w USA próbuje dziś zwiększyć ludzką siłę i wytrzymałość. Głównym celem jest zdolność do przenoszenia powiększonego ładunku (o 200 funtów) oraz wydłużenie nieprzerwanego bieg super-żołnierza (od 11 do 16 godzin!). Do najważniejszych "graczy" należą m.in. Lockheed Martin’s HULC, Raytheon’s XOS oraz UC Berkeley’s BLEEX.
DARPA (agencja Amerykańskiego Departamentu Obrony) ma pracować obecnie nad projektem "Z-Man". To kolejny bio-inspirowany projekt, który ma umożliwić żołnierzom wspinaczkę po ścianach (jak gekony czy pająki). Program DARPA (o którym niewiele wiemy) ma także zwiększać ludzką wytrzymałość, zarówno fizyczną jak i psychiczną oraz szeroko rozumiane "zdolności poznawcze wojowników". Keith Abney dodaje, że DARPA najprawdopodobniej prowadziła (lub nadal prowadzi) badania związane z hibernacją żołnierzy.
Stany Zjednoczone nie są jednak same w wyścigu po "super-żołnierza". Chiny i Kanada pracują obecnie m.in. nad rozwijaniem słuchu swoich wojowników - chodzi o odfiltrowanie szumów przy jednoczesnej poprawie odbioru konkretnych sygnałów werbalnych. "Ten sam system może być również wykorzystywany do wykrywania ruchu, bez sięgania do bodźców wzrokowych lub słuchowych," dodaje Keith Abney.
Badacz podkreśla, że Konwencja Genewska, bezpośrednio lub pośrednio, zabrania korzystania z ulepszonych żołnierzy w walce. "Konwencja, podobnie jak wszystkie inne ważne dokumenty międzynarodowe, została napisana bez możliwości przewidzenia problemów, które dziś nas dotyczą. Należy jednak wyraźnie zaznaczyć, że na mocy artykułu 36 konwencji zakazane jest korzystanie z niehumanitarnej broni, do której super-żołnierzy zaliczyć jak najbardziej trzeba".
Czy Waszym zdaniem Keith Abney w swoich poglądach ma rację?
Szwajcarska armia przygotowuje obecnie plan awaryjny dla gwałtownych zamieszek w Europie. Naród ten słynie głównie z banków, zegarków i czekolady, jednak już niebawem może zmierzyć się z masowym napływem uchodźców z "gospodarczo złamanych" państw europejskich. W tym celu zbroi się na potęgę, przewidując najczarniejszy z możliwych scenariuszy: rozpad strefy euro.
fot. panoramio.com
Jedno z najbogatszych państw świata otwarcie wyraziło zaniepokojenie ewentualnym wynikiem narastających kłopotów finansowych w Europie. Szwajcaria prowadzi aktualnie ćwiczenia wojskowe przed możliwością wybuchu zamieszek wzdłuż jej granic. Ćwiczenia nazwano "Stabilo Due", a polegają one głównie na symulacji najbardziej brutalnych scenariuszy niestabilności w całej Unii Europejskiej.
Szwajcaria utrzymuje swoją neutralność już od dekad i konsekwentnie odmawia przyłączenia się do strefy euro. Bern najbardziej obawia się dziś dezorganizacji armii sąsiednich narodów, która ma nastąpić z powodu kryzysu w strefie euro oraz poważnych oszczędności w ramach poszczególnych budżetów wojskowych państw członkowskich UE.
Szwajcarska armia zbroi się dziś na potęgę.
Neutralność tego państwa przez wielu
błędnie kojarzona jest z brakiem wojska.
(fot. cnbc.com)
"Nie wykluczam, że będziemy potrzebowali większej armii w najbliższych latach,", podkreślił w ostatnią niedzielę szwajcarski minister obrony Ueli Maurer. Szwajcaria nie powinna mieć jednak problemu z obroną swoich granic. W stosunku do liczby ludności (ok. 7,8 mln obywateli) ten niewielki kraj ma najliczniejszą w Europie armię 200 tys. żołnierzy. Szwajcarskie Ministerstwo Obrony planuje dalszą modernizację armii oraz zakup kolejnych myśliwców.
Szwajcarskie władze wyrażają także obawę przed wielokulturowością, która w konsekwencji ogromnego napływu uchodźców mogłaby mieć bardzo negatywne skutki dla rozwoju i sytuacji społeczno-gospodarczej całego kraju. Wystarczy przypomnieć, że w 2009 roku Szwajcaria podjęła decyzję w referendum o zakazie budowy islamskich minaretów na własnym terytorium.
Czy Waszym zdaniem obawy Szwajcarii są uzasadnione? Czy tak negatywny scenariusz dla Europy już niebawem może się ziścić?
Rok temu, użytkownicy Internetu niezależnie od wieku, narodowości czy preferencji politycznych uczestniczyli w największym w historii proteście przeciwko dokumentom ACTA, SOPA oraz PIPA. Ceną wolności jest jednak "wieczna czujność" i nieustająca walka o wolność w sieci.
fot. mashable.com
Poniżej prezentuję trzy największe i aktualne zagrożenia dla wolności Internetu.
Czerwone światło dla "Trans Pacific Partnership"
Trans Pacific Partnership (lepiej znane jako TPP) to najnowsza wielostronna umowa międzynarodowa służąca realizacji i zabezpieczeniu przepisów prawa autorskiego. Stany Zjednoczone tym aktem wymuszają swoje sankcje na obywatelach innych krajów. Niestety traktat jest negocjowany w całkowitej tajemnicy i bez kontroli demokratycznej, więc nawet nie wiemy dokładnie jakie kraje zostały zaproszone do debaty wokół jego kształtu.
Reforma systemu patentowego
W ostatnim czasie system patentowy okazał się jednym z największych zagrożeń dla innowacyjności w sieci. Wiele firm technologicznych zostało zamkniętych wskutek wielomiliardowych wojen patentowych, nie robiąc tym samym nic dla konsumentów. Tylko w zeszłym roku, giganci Google oraz Apple wydali więcej na prawników niż na badania i rozwój.
Niebezpieczny nadzór internetowy
Krążą pogłoski, że administracja Baracka Obamy zaproponuje rządom światowym dalekosiężne nowe prawo dla nadzoru internetowego. Jego meritum ma być zmuszenie firm telekomunikacyjnych do budowy "przyjaznego podsłuchu" w ramach wszystkich swoich technologii. Biały Dom i FBI oficjalnie nie potwierdzają takiego stanowiska, jednak jeden z raportów FBI wyraźnie stwierdza, że amerykańskie władze chcą wymusić na portalach internetowych, takich jak Google, Facebook i Twitter, budowę narzędzi internetowego nadzoru rządowego.
Czy Waszym zdaniem mamy już powody do obaw? Czy czas podjąć bardziej konkretne działania dla ochrony wolności Internetu?
Sąd Najwyższy w Stanach Zjednoczonych uznał, że agenci federalni muszą zdobyć nakaz, aby podłączyć urządzenie GPS do samochodu i śledzić podejrzanego przez długi okres czasu. Jeśli jednak chciałbyś zobaczyć notatki opisujące szczegółowe działania FBI i stosowane nowe techniki nadzoru wykraczające poza lokalizatory GPS - masz pecha. FBI twierdzi, że takie informacje są "prywatne i poufne".
fot. wordpress.com
Większość agentów FBI podkreśla, że nie potrzebuje żadnego nakazu dla swoich działań. Z jakich technik korzysta obecnie FBI? Przyjrzyjmy się kolejnym narzędziom.
Dane z telefonów komórkowych
FBI instaluje kontrowersyjne "tower dumps", czyli specjalne przekaźniki, które mają pozyskiwać informacje o lokalizacji dowolnej osoby w określonym promieniu. Takie działanie stanowi potencjalne naruszenie prywatności tysięcy niewinnych ludzi, co nie przeszkadza jednak agencji w tego typu czynnościach.
FBI podjęło ogromne starania, aby utrzymać specjalne "wieże" w tajemnicy. Posunęło się nawet tak daleko, że odmówiło przekazywania z tego tytułu jakichkolwiek informacji amerykańskim sędziom. Ostatnio dokumenty ujawnione w sprawie EPIC Privacytrough kontra FOIA rzucają trochę więcej światła na temat tych urządzeniach.
Czytniki tablic rejestracyjnych
W miastach na terenie całego kraju, lokalne departamenty policji i innych organów ścigania instalują automatyczne czytniki tablic rejestracyjnych, które tworzą bazy danych z informacjami o lokalizacji na temat poszczególnych samochodów. Czytniki te mogą być montowane na poboczu ruchliwej drogi, skanując każdy samochód, który znajdzie się w pobliżu.
W samym tylko Waszyngtonie, prawie każdy kierowca jest nieustannie "łapany" przez jedną z ponad 250 kamer przetwarzających ponad 1 800 obrazów na minutę. Nadzór ten nie ma sprecyzowanego celu, nagrywa jedynie ruch każdego przejeżdżającego samochodu. W miastach, które stały się partnerami projektu FBI Terrorism Task, informacje tego rodzaju są w zasięgu ręki agentów federalnych.
DCS - 3000 to prywatna i szyfrowana sieć FBI, która łączy 37 biur terenowych.
Według niektórych dokumentów sieć obejmuje 52 biur terenowych, w tym na Alasce i Portoryko.
(fot. spyworld-actu.com)
Drony i ich autoryzacja
FBI jest jedną z zaledwie kilku agencji publicznych, która ma pozwolenie na loty dronami nad terytorium USA. Nie ma póki co dowodów na to, że tego typu maszyny aktywnie wspierają i realizują zadania FBI.
Wiemy jednak na pewno, że Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego (DHS) prowadzi stały nadzór dronami wzdłuż granic USA. Wszelkie bardziej szczegółowe informacje w tym zakresie zdaniem specjalistów pozostają "denerwująco nieprzeźroczyste".
Sekretne prawo?
Administracja Baracka Obamy próbuje interpretować prawo publiczne w tajemnicy, bez odpowiedniego informowania swoich obywateli. Wiele organizacji społecznych i gospodarczych podnosi dziś ten argument w pozwach sądowych przeciwko działaniom rządu i administracji. W dużej większości bezskutecznie.
Oczywiście egzekwowanie prawa wymaga zdolności do prowadzenia dochodzeń. Amerykańskie władze konsekwentnie wyjaśniają opinii publicznej, że prowadzony nadzór "nie stawia nikogo w niebezpieczeństwie i nie narusza żadnych praw".
FBI, jak i wiele innych agencji rządowych, nie jest trzymanych w ryzach świadomego społeczeństwa. Rodzi to przekraczanie dozwolonych prawem granic nadzoru, pozyskiwanie informacji w sposób nie do końca jasny, jak i stosowanie "tajemnych" narzędzi inwigilacji.
Czy Waszym zdaniem amerykańskie służby stosują inne, bardziej wyrafinowane techniki nadzoru? Zachęcam jak zawsze do dyskusji i podzielenia się swoimi uwagami!
Projektant Massoud Hassani przekształcił zabawkę z dzieciństwa w gigantyczną i unikatową kulę do rozminowywania, która zasilana jest wyłącznie przez wiatr. Autor wynalazku pochodzi z Afganistanu, gdzie ukrytych w ziemi min jest więcej niż mieszkańców.
fot. knstrct.com
Wielu przyjaciół Massouda Hassaniego zginęło lub zostało poważnie rannych przypadkowo natrafiając na ukryte pod powierzchnią śmiercionośne miny. Autor wynalazku, jeszcze jako student Szkoły Wzornictwa w Eindhoven w Holandii, przeskalował swoją zabawkę z dzieciństwa o dwadzieścia razy i wyposażył ją w narzędzia, które potrafią uratować życie.
Gigantyczna kula wykonana jest z bambusa i biodegradowalnego tworzywa, sama poszukuje i niszczy groźne ładunki. Wszystko za sprawą "ramion autodestrukcji", których trafienie równocześnie niszczy minę. Kula dodatkowo została wyposażona w chip GPS, dzięki któremu urządzenie tworzy wirtualną mapę kraju i wskazuje Afgańczykom, które obszary są już bezpieczne.
Afgańskie władze twierdzą, że na terytorium Afganistanu znajduje się dziś 10 milionów min lądowych. Hassani twierdzi, że jest ich o wiele więcej - nawet do 30 mln, w kraju o ludności ogółem 26 mln.
Niektórzy przypuszczają, że któraś z agencji rządowych mogła zlecić projekt Hassaniemu. Sam wynalazca będzie uczestnikiem nadchodzącego Indaba Design w Cape Town. Jak podkreśla, będzie to okazja do porozmawiania o "gigantycznej kuli", ale i o innych ważnych projektach autora.
Czy Waszym zdaniem wynalazek Massouda Hassaniego ma szansę znaleźć powszechne zastosowanie w takich "zaminowanych" krajach jak Afganistan?
Zachęcam do zapoznania się z niezwykle interesującym filmem, obrazującym działanie superkuli.
3400 ton złota o wartości ponad 150 miliardów euro do 2020 roku ma być przechowywanych wyłącznie przez Bundesbank (Niemiecki Bank Federalny). Obecnie dwie trzecie niemieckich rezerw złota znajduje się za granicą, głównie w Londynie, Paryżu i Nowym Jorku. Bundesbank rozpoczyna właśnie akcję sprowadzania swoich rezerw do Frankfurtu. Skąd ten pośpiech?
fot. theaustralian.com.au
Znaczna część niemieckich rezerw złota z powodów historycznych przechowywana jest obecnie za granicą, przede wszystkim w amerykańskim Banku Rezerw Federalnych. Niemieckie rezerwy trafiły do zagranicznych banków jeszcze w latach 50. i 60. ubiegłego wieku. Republika Federalna w czasie zimnej wojny i podziału Niemiec ze względów bezpieczeństwa rozdzieliła złoto w różnych krajach partnerskich.
Rezerwy złota znajdujące się dziś w Nowym Jorku będą stopniowo zmniejszone o 300 ton, jednak licząca 374 tony rezerwa znajdująca się w Paryżu zostanie całkowicie zlikwidowana. Obecnie w Nowym Jorku znajduje się 45% wszystkich niemieckich rezerw złota, w Banku Anglii w Londynie 13%, z kolei w Paryżu 11%.
Rezerwy niemieckiego złota na świecie. (fot. qz.com)
Specjaliści podkreślają, że niemieckie rezerwy przechowywane w skarbcach w obcym kraju nigdy nie zostały poddane kontroli co do ich składu fizycznego i autentyczności. Na decyzję o ściągnięciu złota do kraju miał mieć wpływ także Federalny Urząd Kontroli, który skrytykował niechlujstwa obsługi Bundesbanku w zakresie niemieckiego złota za granicą. Swoje stanowisko wyraźnie pokazywała także niemiecka opinia publiczna, która żądała sprowadzenia złota do Niemiec.
Z wiadomych powodów bezpieczeństwa przedstawiciele banku nie podali dokładnego czasu ani sposobu przetransportowania złota.
Czy Waszym zdaniem to faktyczne powody tak radykalnego i szybkiego działania? Czy niemieckie władze mogą obawiać się czegoś innego?
DARPA planuje budowę dronów, które "zahibernowane" czekać będą w głębinowych kapsułach na dnie oceanów. Dopiero po odpowiedniej komendzie mają zostać reaktywowane i wzbić się w górę do przestrzeni powietrznej. Zgodnie z prawem międzynarodowym, dna oceanów stanowią "wspólne dziedzictwo ludzkości" i nie podlegają jurysdykcji żadnego państwa. Czy USA chcą wykorzystać ten fakt i bez wiedzy innych rządów porozmieszczać kapsuły w różnych częściach świata?
fot. tgdaily.com
DARPA to agencja Amerykańskiego Departamentu Obrony odpowiedzialna za rozwój nowych technologii w zakresie wojska i służb mundurowych. Menadżer podejmowanego właśnie innowacyjnego programu Andy Coon podkreśla, że "celem tego typu działań jest wsparcie marynarki wojennej rozproszonymi technologiami w dowolnym miejscu i czasie na dużych obszarach morskich. Dzięki temu, możemy zbliżyć się do obszarów na które musimy mieć wpływ w sposób natychmiastowy".
Największym problemem okazać się może ogromne ciśnienie panujące na dnie oceanów. To od niego zależeć będzie skuteczność węzłów komunikacyjnych, które "przebudzić" mają drony po latach uśpienia i efektywnie pozwolić na ich wyniesienie na powierzchnię. W tym celu do projektu mają zostać zaangażowane największe firmy i organizacje na co dzień prowadzące głębinowe oceaniczne prace inżynieryjne.
DARPA podkreśla, że prawie połowa z oceanów ma głębokość większą niż cztery kilometry, co stanowi okazję na "świetny kamuflaż tanim kosztem". "Widzimy alternatywną ścieżkę, aby zrealizować liczne zadania militarne bez potrzeby angażowania okrętów i samolotów. Ponadto rośnie zasięg i złożoność systemu ataku bezzałogowego",dodaje Andy Coon.
Czy Waszym zdaniem USA zacznie rozmieszczać swoje drony na dnie oceanów na szeroką skalę? Zgodnie z prawem międzynarodowym, tereny te powinny być wykorzystywane wyłącznie w sposób pokojowy (!), co już na wstępie pozostaje w konflikcie z podstawowymi założeniami projektu.
W dniu dzisiejszym odbyło się pierwsze losowanie unikatowych nagród spośród wszystkich osób, które zakupiły książkę "Kod Władzy" poprzez system mikropłatności na blogu.
Listę nagrodzonych osób zamieszczamy poniżej.
Voucher dla 2 osób uprawniający do darmowego noclegu na Zamku Korzkiew:
Zbigniew Leonowicz
Książka "Kod Władzy: Tajemnica czternastej bramy" ze specjalną dedykacją Autora:
Przemysław Klasa
Elżbieta Rupniewska
Maciej Sokalski
Tomasz Drewnowski
Aleksander Toborek
Wszystkim zwycięzcom serdecznie gratulujemy! Skontaktujemy się z Wami niezwłocznie i przekażemy szczegóły co do odbioru nagrody.
Kolejne losowanie odbędzie się już 15 lutego! Zachęcamy do lektury powieści "Kod Władzy" i brania udziału w konkursie.
Cyber Korpus (Cyber Corps) to unikatowy dwuletni program na Uniwersytecie w Tulsa, który uczy jak zostać prawdziwym szpiegiem i hakerem w cyberprzestrzeni. Studenci uczą się m.in. wykorzystywania nowoczesnych urządzeń śledzących, fałszowania informacji na Facebooku, z sukcesem piszą także zaawansowane wirusy komputerowe.
fot. rawstory.com
Absolwenci Cyber Corps bez większych problemów znajdują zatrudnienie w CIA oraz Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Pentagonu, która koordynuje amerykański program szpiegostwa cyfrowego. Najbardziej utalentowani trafiają także na wysokie stanowiska w FBI, NASA oraz do Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Pentagon przeznacza rocznie ponad 3 miliardy dolarów dla bezpieczeństwa w cyberprzestrzeni. Według anonimowych źródeł znaczna część tych środków trafia na kształcenie nowych adeptów hakingu i szpiegostwa w sieci. Mogą potwierdzać to niedawne słowa Sekretarz Obrony Leona Panetty, który ostrzegł w przemówieniu, że "cyber-atak terrorystyczny mógłby sparaliżować naród. Ameryka potrzebuje coraz większej rzeszy specjalistów do walki z rosnącym zagrożeniem".
Sujeet Shenoi, naturalizowany obywatel z Indii, który założył cyber program na Uniwersytecie w Tulsie, nie ukrywa bezpośrednich relacji uczelni z CIA oraz Departamentem Bezpieczeństwa Wewnętrznego już na poziomie kształcenia przyszłych hakerów. Każdy student jest przypisany do specjalnego laboratorium policyjnego i na bieżąco pomaga rozwiązywać aktualne zagrożenia w sieci we współpracy ze służbami bezpieczeństwa.
Aby zostać przyjętym do specjalnego korpusu trzeba być obywatelem USA. Potencjalny kandydat musi być także zdolny do uzyskania dostępu do dokumentów z klauzulą "ściśle tajne" lub wyższej.
Czy Waszym zdaniem tego typu szkoły mają przyszłość? Czy hakingu może nauczyć się każdy?
Francuskie lotnictwo bombarduje malijskich talibów, tym samym wspomagając rządowe wojska. Prezydent François Hollande w oficjalnym wystąpieniu tłumaczy, że chce jedynie zapobiec utworzenia w Mali "państwa terrorystycznego". Czy Francji może zależeć także na odzyskaniu wpływów w swojej dawnej kolonii?
fot. telegraph.co.uk
Mali to państwo położone w Afryce Zachodniej, siódme co do wielkości w Afryce ze stolicą Bamako. W strukturze gospodarczej kraju dominuje rolnictwo oraz rybołówstwo, jednak Mali posiada także naturalne bogactwa w postaci złota, uranu czy soli. Oficjalnie niepodległość dawna kolonia francuska zdobyła dopiero w 1960 roku. Do dziś jednak państwo jest silnie zdominowane przez francuskie wpływy, kulturę i język.
- Siły francuskie udzieliły wsparcia jednostkom armii malijskiej w ich walce z elementami terrorystycznymi. Operacja ta będzie trwała tak długo, jak będzie to konieczne - oświadczył w swoim wystąpieniu Hollande, prezydent Francji. Podkreślił także, że w świetle rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ Francja działa w zgodzie z prawem międzynarodowym.
Pozycje islamskich rebeliantów ostrzeliwane są w falowych atakach myśliwców, które tankują w powietrzu i znów ruszają do akcji. Francuski minister obrony Jean-Yves Le Drian powiedział, że naloty są prowadzone bez przerwy i ustaną dopiero po osiągnięciu zamierzonego skutku. Do wczoraj śmierć w walkach poniosło 11 malijskich żołnierzy i jeden Francuz, pilot śmigłowca. Straty po drugiej stronie ocenia się na blisko stu bojowników.
Mapa przedstawia tereny Mali zajęte przez islamskich rebeliantów. (fot. blogs.the-american-interest.com)
Uspokojenie sytuacji w regionie może nie nastąpić jednak zbyt szybko. Francuzi są zaskoczeni oporem stawianym przez przeciwnika. - Na początku myśleliśmy, że to będzie banda z karabinami, ale szybko okazało się, że są dobrze wyszkoleni, wyposażeni i uzbrojeni - powiedział jeden z urzędników francuskiego rządu. Na wieść o nowym kalifacie do Mali ruszyły także rzesze dżihadystów z Afryki, Bliskiego Wschodu i Europy. Rosną obawy, że Mali stanie się nowym Afganistanem - centrum islamskiego terroryzmu zagrażającym stabilności regionu oraz bezpieczeństwu Europy.
Na dzień dzisiejszy planowane jest także nadzwyczajne posiedzenie Rady Bezpieczeństwa ONZ, którego celem będzie omówienie sytuacji w Mali.
Czy Waszym zdaniem Francja może posiadać jakiś inny cel interwencji w Mali? Czy konflikt może przerodzić się w coś bardziej poważniejszego?
W dniu jutrzejszym odbędzie się pierwsze losowanie wyjątkowych nagród spośród wszystkich osób, które zakupiły książkę "Kod Władzy" w dowolnym formacie poprzez system mikropłatności na blogu.
Do wygrania dwuosobowy nocleg na Zamku Korzkiew, na którym Victor Orwellsky pisał obszerne fragmenty swojej powieści oraz pięć książek "Kod Władzy: Tajemnica czternastej bramy" ze specjalną dedykacją Autora!
Ze zwycięzcami skontaktujemy się osobiście, lista osób zostanie podana także na blogu.
Kolejne losowanie już 15 lutego!
Przypominamy także o nagrodzie specjalnej - podwójnej wycieczce do Wenecji (losowanie odbędzie się w marcu).
To najbardziej elitarny z klubów - dziewięć państw, które posiadają broń nuklearną. Należą do niego także Chiny, które program zbrojeń rozpoczęły jeszcze w latach 60. poprzedniego wieku. Dzisiaj Chiny bardzo szybko budują swój potencjał technologiczny, militarny, ale i atomowy, jednak nie podlegają żadnym kontrolom i w zasadzie nikt nie ma pojęcia co dokładnie dzieje się na jego obszarze. Jaki zatem kierunek obrało Państwo Środka i dokąd dziś zmierza?
fot. ruvr.ru
Priorytety Państwa Środka
Jeszcze do niedawna eksperci podkreślali, że broń jądrowa nie jest nadrzędnym celem Chin. Dziś zmieniają zdanie i alarmują o braku oficjalnych danych co do posiadanych przez chińskie władze głowic. Jeszcze do niedawna według danych Stockholm International Peace Research Institute, instytucji zajmującej się badaniem zagrożeń międzynarodowych, Chiny były na w miarę odległej pozycji, jeśli chodzi o wydatki na zbrojenia. Dzisiaj - według tej samej instytucji - są już na pozycji drugiej, za Stanami Zjednoczonymi.
Chiny twierdzą, że prowadzą politykę nieproliferacji, czyli nierozprzestrzeniania broni masowego rażenia. Same zaś boją się "grać kartą broni nuklearnej". Obserwatorzy z zewnątrz już od dawna uważają, że to tylko mydlenie oczu, ponieważ Chiny zbroją się nader szybko, prowadzą liczne eksperymenty i poprzez szeroką siatkę szpiegowską "podpatrują" rozwój nowoczesnych technologii na całym świecie.
Pekin ma więcej atomu niż przypuszczano?
Chiny mogą mieć znacznie więcej broni atomowej niż sądzili dotychczas eksperci ds. kontroli zbrojeń. Grupa badaczy z uniwersytetu w Georgetown pod kierownictwem byłego stratega i doradcy w Pentagonie, poświęciła ponad trzy lata na znalezienie dowodów istnienia sieci chińskich tajnych tuneli, które przechowują broń nuklearną.
Do tej pory sądzono, że Chiny posiadają od 400 do 800 głowic atomowych. Najnowsze wyniki badań wykazują jednak istnienie prawie 5000 km podziemnych tuneli, w których ukryte może być nawet 3000 (!) zabójczych rakiet. Zdaniem amerykańskich badaczy, kopaniem tuneli zajmuje się tajna jednostka chińskiej armii, wchodząca w skład drugiego korpusu artylerii. Ostatecznie rząd ChRL przyznał, że co prawda sieć tuneli istnieje, ale pełnią one jedynie funkcję schronów.
Mapa przedstawia dziewięć państw na świecie, które oficjalnie deklarują posiadanie broni atomowej.
(fot. article.wn.com)
Okręty podwodne i broń atomowa
Komisja amerykańskiej Izby Reprezentantów opublikowała raport, z którego wynika, iż najpóźniej za 2 lata Państwo Środka rozmieści ładunki nuklearne na swoich okrętach podwodnych. Specjaliści alarmują, że ten termin jest zbyt odległy. Niektórzy z nich sądzą nawet, że chińskie statki już od dawna na swoich pokładach posiadają głowice jądrowe.
Sam raport zwraca jednak uwagę także na fakt, że Chiny są tuż przed osiągnięciem nuklearnej triady, czyli posiadaniem lądowych międzykontynentalnych rakiet balistycznych, okrętów podwodnych z jądrowymi pociskami balistycznymi oraz bomb jądrowych zrucanych z samolotu. Chińskie działania w tym zakresie z czasem zaczną prowadzić do napięć między Stanami Zjednoczonymi a Chinami, dwóch światowych największych gospodarek, póki co zorientowanych (przynajmniej oficjalnie) na wzajemne powiązania gospodarcze i próbę ominięcia światowego kryzysu.
Chiny zaostrzają zasady ataku za pomocą broni jądrowej
Chińska armia zaostrzyła niedawno także zasady ataku za pomocą broni jądrowej. Chińczycy uznali, że w sytuacji gdy ich kraj nie będzie mógł obronić się przed agresją w sposób konwencjonalny, zaatakują bronią jądrową. Dotychczasowa doktryna głosiła, że atom zostanie użyty tylko w odpowiedzi na inny atak jądrowy.
Zgodnie z nowymi zasadami militarnego działania, Chiny mają najpierw ostrzec przeciwnika przed wykorzystaniem broni jądrowej, ale jeśli wróg i tak zaatakuje (choćby siłami konwencjonalnymi), to II Korpus Artylerii może "rozważyć" wyprzedzający atak atomowy.
Informację o nowych zasadach przyjętych przez Chiny w zakresie użycia broni atomowej podały japońskie media, które miały powołać się na tajny chiński dokument o nazwie "Obniżenie progu zagrożeń nuklearnych".
Niebawem przegonią Stany Zjednoczone?
Według różnych źródeł ubiegłoroczny budżet chińskiej armii wyniósł blisko 120 mld dolarów. Na tak duże nakłady pozwala bardzo dobra sytuacja gospodarcza tego kraju. Jednak chińskie władze nie zamierzają zadowalać się pozycją vice lidera i jak najszybciej planują przebić USA, mające do dyspozycji około 600-650 mld dolarów rocznie.
Fundusze te mają być zainwestowane w rozwój nowoczesnych technologii, a także zmniejszenie stanu liczebnego wojska, w zamia za lepsze wyposażenie w sprzęt wysokiej klasy. Chińczycy chcą w ten sposób jak najszybciej zniwelować przepaść technologiczną w stosunku do USA, którą sami oceniają na około 20 lat.
Czy Waszym zdaniem Chiny mogą faktycznie ukrywać w swoich raportach prawdziwą liczbę posiadanych głowic jądrowych? Dokąd zmierza dziś chińska polityka atomowa?
Jednym z najbardziej mglistych obszarów współczesnej nauki są badanie genetyczne oraz farmakogenetyka. Dziedziny te dają wielką nadzieję dla ludzkiego zdrowia i "lepszego" rozwoju społeczeństwa. Jednak, tak jak i w wielu innych płaszczyznach, przedsięwzięcia tego typu nękane są przeciwstawnymi ideologiami politycznymi i filozoficznymi, a także żelazną już zasadą kierowania się interesami korporacyjnymi.
fot. pinterest.com
Musimy być bardzo ostrożni, kiedy przyglądamy się promowanym dziś programom badawczym i zasadom dokonywania odkryć w nauce, zwłaszcza w takich dziedzinach jak genetyka czy farmakogenetyka.
Przemysł farmaceutyczny przez lata twierdził, że zaburzenie takie jak autyzm ma podłoże genetyczne, idąc nawet tak daleko, aby sugerować, że to "oni" jako pierwsi odkryli gen, który go wywołuje. Podobnie w zakresie zaburzeń psychicznych, takich jak np. schizofrenia, wysuwana jest teza o jej dziedziczeniu oraz względach genetycznych. Jednak bliższa analiza dowodów, która powinna rzekomo wspierać te fakty, pokazuje wnioski dokładnie odwrotne. W rzeczywistości, większość tego typu chorób i zaburzeń ma charakter środowiskowy, są wywoływane chemicznie lub w wyniku osobistej "historii" doświadczeń.
Zgodnie z jedną z teorii, genetyka wykorzystywana jest dziś do uzasadniania ograniczeń i kontroli populacji, autorytaryzmu i "władzy" elity nad masami. Wiele odkryć z jej dziedziny były i nadal są trzymane z dala od opinii publicznej, podczas gdy co bardziej "fantastyczne" odkrycia promowane są w mediach na szeroką skalę i wchodzą do codziennego dyskursu. To oczywiście nie jest przypadek.
Musimy zrozumieć najnowsze odkrycia i późniejsze konsekwencje dla osób fizycznych, firm farmaceutycznych i przemysłu zdrowia w ogóle. Najnowsze badania (skutecznie blokowane przez korporacje) pokazują, iż firmy farmaceutyczne mogą być odpowiedzialne za wzrost przemocy, samobójstw i urazów psychiczny u wielu członków populacji.
Wszystko to za sprawą m.in. na pozór tajemniczo brzmiących enzymów typu CYP450, które wiązane są z produktami farmaceutycznymi. Konsekwencją tego jest nadmierne prawdopodobieństwo działań niepożądanych, co gorsza nie do końca możliwych do przewidzenia. Jedna z hipotez próbuje uzasadniać wzrost przemocy i przestępczości w USA poprzez wprowadzanie na amerykański rynek powszchnie dostępnych leków, których skutki uboczne nie są kontrolowane. Oczywiście taki poziom wiedzy nie może być reprezentatywny dla całej populacji, to byłoby sprzeczne z interesami największych graczy przemysłu farmaceutycznego.
Czy Waszym zdaniem można zgodzić się z przedstawionymi powyżej tezami? Jaki cel przyświeca firmom farmaceutycznym, czy tylko zysk?