Marc obudził się. Rozejrzał się po miejscu, w którym spędził noc. Słońce wpadało przez niewielkie okno, osadzone w grubym na metr murze. Na poprzedzającym je, od strony pokoju, szerokim drewnianym parapecie stała masywna, nadpalona świeca. Leżał w drewnianym i skrzypiącym, trzystuletnim łóżku. Boki łoża wpijały się w uda, gdy Marc próbował z niego wyjść. Naprzeciwko stała stara, trochę już zużyta sofa. Przed nią mieścił się okrągły, niewielki stolik, a obok niego fotel. Po lewej stronie łóżka znajdował się największy w pokoju mebel. Ogromna, imponująca, barokowa szafa. Niejeden kolekcjone by się jej nie powstydził. Nad łóżkiem wisiał duży obraz przedstawiający piękną kobietę, w długiej śnieżnobiałej sukni. Czarne, spięte z tyłu włosy, błękitne oczy i śnieżnobiała skóra charakteryzowały olśniewającą postać w wieku około dwudziestu lat. Na bocznej ścianie, na której znajdowało się okno, wisiał portret jakiegoś mężczyzny. Ubrany w zielony strój przypominający żakiet lub jakiś mundur z epoki, spoglądał dostojnie. Wystrój komnaty dopełniał leżący na drewnianej podłodze wytarty dywan. Wyblakłe orientalne wzory wskazywały na jego pochodzenie. W komnacie unosił się zapach starego drewna. Marc zastanawiał się, jak dawnej ogrzewano ten pokój, w którym się znalazł. Nie dostrzegł typowego dla takich pomieszczeń kominka, zapewniającego nie tylko ciepło, ale i miły nastrój. Łazienka była skromna. Wyłożono ją glazurą, której wiek był trudny do stwierdzenia. Białe kafle mogły pochodzić właściwie z każdej epoki. Pod ścianą stała stara, głęboka wanna. Zimna posadzka nie nastrajała do długiego przebywania w tym pomieszczeniu. Marc przeciągnął się. Miał wolny dzień. Według informacji, jakie przekazał mu naczelny, spotkanie zaczynało się na drugi dzień. Nie musiał się nigdzie spieszyć. Planował zjeść śniadanie i rozejrzeć się po zamku, którego uroda słynęła w całej Europie. Ta niezdobyta twierdza rozbudzała wyobraźnię badaczy i amatorów poszukiwania skarbów. Wyróżniała się pośród innych budowli tego okresu: była przepięknie położona, z kamienistą drogą na szczyt, na której znajdowały się słynne bramy. Marc przeszedł ją wieczorem. Szedł nie spiesząc się, podziwiając mijane bramy. Od czasu do czasu podchodził do kamiennego muru, by spojrzeć na rozciągającą się z zamkowego wzgórza imponującą panoramę. Widok zatykał dech w piersiach. Zielone pola z zaznaczającymi się na nich wiejskimi zabudowaniami, leżały na tle lasów i otaczających je wspaniałych wzgórz. Kiedy wchodził wieczorem na zamek ceremonia powitania, jaką przeżył na dole, powtórzyła się. Ponownie sprawdzono dokładnie jego dokumenty. Zaprowadzono go do komnaty, w której na stole rozłożona była oczekująca go kolacja. Zjadł ją z ogromną przyjemnością, rozkoszując się pokaźnym wyborem miejscowych wędlin i serów. Z radością kosztował znakomite czerwone wino, którego marki nie rozpoznawał. Położył się wcześnie, tuż po dwudziestej drugiej, zmęczony podróżą. Spał dobrze. Kiedy wstał, czuł się wypoczęty. Podszedł do okna. Pogoda zachęcała do spaceru. Rozświetlone słońcem błękitne niebo pozbawione było chmur. Wszedł do łazienki. Ogolił się. Wziął prysznic. Wycierając się, myślał o Monik. Wszyscy używali tego zdrobnienia, choć jej pełne imię to Monica. Empatyczne usposobienie dziewczyny nie pozwalało zwracać się do niej w ten sposób. Monik pasowało idealnie. Żałował, że nie wybrali się razem w tę podróż. Pocieszał się jednak jej zapewnieniem, że szybko do niego dołączy. Kochał tę wspaniałą kobietę. Połączyły ich wspólne zainteresowania i przygody przeżyte w Polsce. Ujmowało go ciepło, jakim go otaczała. Jej czułość i troska o niego. Była dobrze zapowiadającą się dziennikarką. Fakt, że jej ojciec był właścicielem gazety, w której oboje pracowali, utrudniał jej, a nie ułatwiał zawodowe życie. Narażona na uszczypliwości ze strony kolegów, traktowana pobłażliwiej przez funkcyjnych pracowników, musiała wkładać w swoją pracę więcej zaangażowania niż inni. Z czasem zaczęła zyskiwać sympatię otoczenia, a także szacunek za poziom pisanych tekstów i charakter poruszanych tematów. Monik miała dobre serce, angażowała się w wykonywaną pracę. Czasem zbyt mocno przejmowała się otaczającym ją światem, ale właśnie dlatego była tak wyjątkowa. Tęsknił za nią. Ubrał się, chwilę tylko wahając się, co ma włożyć. Zdecydował się na sportowy strój. Błękitne dżinsy, biała koszula w delikatne fioletowe paseczki. Zakładając mokasyny, zastanawiał się, gdzie znajdzie miejsce przeznaczone na poranne śniadanie. Wyszedł na korytarz. Panowała na nim cisza. Na końcu korytarza zaczynały się dębowe schody, prowadzące w dół. W chwili, gdy do nich dochodził, uchyliły się drzwi komnaty znajdującej się na końcu korytarza. W progu stanął człowiek średniego wzrostu ubrany w biały, nienagannie wyprasowany strój, przypominający eleganckie odzienie kelnera lub uniform hotelowy.
– Czym mogę panu służyć? – zapytał.
– Chciałem zjeść śniadanie – odpowiedział zaskoczony
Marc – ale... – uśmiechnął się – nie bardzo wiem, dokąd mam się udać.
– Oczywiście – odpowiedział życzliwie człowiek w białym ubraniu. – Zechce pan pójść za mną. Zamknął drzwi prowadzące do pokoju. Przeszedł obok Marca i zaczął schodzić po schodach. Przeszli kilkanaście metrów dolnym korytarzem. Zatrzymali się przed otwartymi drzwiami prowadzącymi do obszernej komnaty.
– Proszę bardzo, to tutaj. Chciałem panu życzyć smacznego – odezwał się przewodnik Marca. – A... jeszcze coś. Proszę, poruszając się po zamku, być przygotowanym na liczne kontrole.
– Oczywiście. Bardzo panu dziękuję za fatygę, życzenia... i ostrzeżenie. Postaram się poruszać, nie narażając nikogo na problemy. Jeszcze raz dziękuję. Wszedł do komnaty. Białe obrusy wzorowo okrywały duże stoły, stojące pod oknem, które zastawione były licznymi kulinarnymi atrakcjami. W rogu, przed urządzeniem, na którym leżały dwie patelnie, stał nienagannie ubrany kucharz, a obok niego kelner, z oczekującym na polecenie wzrokiem skierowanym na przybyłego gościa.
Kelner natychmiast do niego podszedł.
– Co mam podać do picia? Kawę? Herbatę? – zapytał.
– Proszę cappuccino.
– Oczywiście, już podaję.
Marc wybierał spośród zaproponowanych potraw swoje ulubione. Skorzystał z propozycji zjedzenia jajecznicy. Lubił te hotelowe śniadania podczas swoich podróży. Na ogół starannie przygotowane, podawane były razem z dobrą kawą.
Jadł niespiesznie, spoglądając przez okno na dziedziniec.
Nie dostrzegł jednak nikogo.
„Zapewne za wcześnie na gości” – pomyślał.
Skończył śniadanie. Skinął w geście podziękowania obsługującym go kelnerom. Wyszedł z komnaty i zszedł po schodach. Znalazł się na dziedzińcu. Odetchnął głęboko. Dzień zapowiadał się wspaniale.