Poprzedni rozdział
Granatowe audi toczyło się spokojnie asfaltową drogą. Był piękny, piątkowy wieczór, jeden z tych, które najlepiej spędzić, spacerując po plaży lub podziwiając panoramę gór. Poprzedniego dnia Marc i Kajetan bez specjalnych problemów odzyskali samochód. Marc miał wrażenie, że wypadek czarnego bmw przekonał policję do zamknięcia sprawy. Rzeczywiście było prawdopodobne, że ten sam sprawca, który potencjalnie ukradł ich samochód, ukradł następny, po czym nieszczęśliwie rozbił go podczas ucieczki przed pościgiem. Komisarz, który wydawał się być znajomym Kajetana, dopełnił formalności, zastrzegając, że w każdej chwili może ich wezwać w sprawie dodatkowych wyjaśnień. Wrócili nad jezioro po swoje rzeczy. Serdecznie pożegnali się z Kajetanem. Musieli przyznać, że przypadł im do gustu. Spokojny, uprzejmy, inteligentny był dla nich symbolem polskiej gościnności. Bardzo go polubili i mieli nadzieję utrzymywać kontakt nie tylko ze względu na podjętą misję.
Wyjechali do Wewelsburga zgodnie z sugestią Kajetana. Czekało ich kilka fascynujących dni.
Podróż była spokojna. Śpiąca na przednim siedzeniu Monik otwarła oczy. Samochód minął stojącą przy drodze zieloną tablicę – Paderborn 25 km.
– O, dojeżdżamy… – ucieszyła się Monik. – Długo spałam?
– Gdybyś się nie obudziła, dojechałbym pewnie do Barcelony. – Uśmiechnął się do niej Marc.
– Nie żartuj… Więc jak długo?
– Ach, jakieś dwie godziny – odpowiedział. – Wypoczęłaś trochę.
– To prawda, a ty – zaniepokoiła się – czy jesteś bardzo zmęczony?
– Nie, nie jestem. Ważne, że jesteśmy na miejscu. Wiesz, mam propozycję – może podjedziemy na chwilę do zamku? O tej porze musi wyglądać malowniczo. Później znajdziemy jakiś hotel.
– OK, jestem za – odpowiedziała.
Zbliżali się do zamku. Świadczył o tym brązowy drogowskaz. Nagle z dużą prędkością minęła ich elegancka, złota limuzyna.
– A cóż to za oryginalny pojazd? – zapytała Monik.
– Rolls-Royce Phantom IV – odpowiedział Marc. – W Niemczech to dosyć rzadki samochód. Trochę ekscentryczny, nieprawdaż?
– Zabawny, ale coś w nim jest wytwornego – odpowiedziała Monik.
Jej ostatnie słowa zagłuszył hałas spowodowany przez silnik przelatującego nad nimi czarnego helikoptera. Przeleciał nad samochodem, kierując się w stronę zamku.
Ledwo ucichł jego silnik, gdy podobny dźwięk ponownie zaczął narastać. Z drugiej strony nadleciał kolejny helikopter. Nie różnił się wiele od poprzedniego. Oba były sporych rozmiarów jak na cywilne maszyny. Przeleciał nad drogą, którą jechali i podążył w znanym im już kierunku.
– A cóż to? Zlot czarownic? – zażartowała Monik.
– Trochę tak to wygląda – roześmiał się Marc. – W zamku jest teraz muzeum, a pora na jego zwiedzanie trochę późna. Może to jakiś korytarz lotniczy dla helikopterów?
– To może dla Rolls-Royce’ów też. Przejeżdżają tu średnio dwa razy dziennie – zaśmiała się Monik.
Do zamku pozostało im zaledwie kilka kilometrów. Nie opuszczał ich dreszcz emocji w związku z pojawiającą się perspektywą obcowania z tym niezwykłym obiektem. Takie tajemnicze miejsca budziły nie tylko zainteresowanie, ale niejednokrotnie wyzwalały w osobach, które się w nich znalazły, niedoświadczane wcześniej emocje. Najczęściej energia krwawej historii cywilizacji gromadziła się w miejscach takich jak to, do którego właśnie zmierzali.
Samochód skręcił w drogę prowadzącą bezpośrednio do zamku. Marc jechał wolno, rozglądając się uważnie dookoła. Na drodze dojazdowej wyprzedził go mercedes klasy S. Nagle samochód jadący przed nimi zatrzymał się, gdyż drogę zagrodził mu drewniany szlaban. Do kierowcy mercedesa podszedł mężczyzna ubrany w czarny mundur ze srebrnymi dodatkami. Rozmawiali ze sobą dłuższą chwilę, po czym mężczyzna w mundurze krzyknął coś do kogoś niewidocznego zza samochodu. Szlaban podniósł się i pojazd pojechał dalej. Marc również podjechał do szlabanu. Stało przy nim dwóch postawnych funkcjonariuszy ochrony. Na lewych przedramionach mieli dużą odznakę przyszytą do munduru z napisem Straż Zamkowa. Jeden z nich podszedł do samochodu. Marc opuścił szybę.
– Państwo na spotkanie? – zapytał strażnik.
– Na spotkanie? – powtórzył za nim Marc.
– Hasło poproszę – powiedział służbowo strażnik.
– My nie na spotkanie. Chcieliśmy po prostu rzucić okiem na wasz piękny zamek w blasku zachodzącego słońca – stwierdził przyjaźnie Marc.
– Przykro mi bardzo – życzliwiej odezwał się strażnik – ale dziś musicie państwo podziwiać zamek z oddali. Wieczorem odbywa się zamknięte spotkanie. Zapraszamy pojutrze. Jutro niestety również będzie zamknięte. Proszę zawrócić. Dobranoc państwu.
– A cóż to za spotkanie? – zapytał Marc, którego nie opuszczała dziennikarska ciekawość.
– Nie jestem upoważniony do udzielania takich informacji – odpowiedział strażnik. – Proszę odjechać.
– W porządku – odparł Marc – już odjeżdżamy. Dobranoc.
Zawrócił. Powoli oddalali się od zamku.
– A nie mówiłam, że to jakiś zjazd czarownic? – powiedziała Monik.
– Masz intuicję. Wiesz co, zatrzymamy się na kawę w tym zajeździe. Co ty na to?
Marc zwolnił. Przy drodze stała stara gospoda. Wyglądała zachęcająco, jej elewacja pomalowana była na wrzosowo. Przed nią zaparkowany był tylko jeden samochód. Nad restauracją widniał napis Hotel Pod Łabędziem.
– Znakomity pomysł… – powiedziała Monik. – Jaka szkoda, że nas nie wpuszczono. Ale chyba możemy się tu zatrzymać. To bliziutko zamku.
Weszli do środka. Przytulne wnętrze zachęcało do pozostania w nim.
Nie dostrzegli żadnych gości, wybrali stolik. Chwilę czekali, aż ktoś ich obsłuży.
Do stolika podszedł starszy, uśmiechnięty mężczyzna. Trochę tęgi, ubrany w regionalny strój, wyglądał na zadowolonego z pojawienia się klientów.
– Dobry wieczór, mili państwo. Na nocleg czy tylko coś zjeść? – zapytał miło.
– Rozumiem, że nocleg będzie darmową nagrodą za porządne zamówienie? – zażartował Marc.
– Tak dobrze to nie ma – zaśmiał się gospodarz – ale coś tam na pewno wymyślę dla was. Może śniadanko za darmo?
Marc pytająco spojrzał na Monik. W jej oczach zobaczył, że miejsce jej odpowiada. Jemu samemu również przypadło do gustu.
– Dobrze, w takim razie poprosimy o pokój – zawahał się Marc.
Właściwie nie byli razem, a wspólny pokój na Mazurach był wynikiem „wyższej” konieczności. Wciąż nie potrafił przyzwyczaić się do tak bliskiego kontaktu z Monik, mając w głowie obraz jej ojca. Zastanawiał się, kiedy uda mu się to przezwyciężyć.
– Poprosimy na razie dwie dobre kawy i jakieś miejscowe ciasto – dodał szybko.
Monik uśmiechnęła się, spostrzegając jego zmieszanie. Przyzwyczaiła się już do jego obecności, więc zachowanie Marca nie zdziwiło jej. Pewnie nie miał nic złego na myśli.
Chwilę czekali na kawę. W międzyczasie odświeżyli się, a gospodarz podał im aromatyczny napój i zamówione smakołyki.
– Czy może wie pan, dlaczego nie wpuścili nas dziś na zamek? – zapytał Marc. – Nie wiedziałem, że można wynająć go na zamknięte imprezy.
Gospodarz zadumał się na chwilę. Uśmiech zniknął z jego twarzy.
– E… panie… to jakaś dziwna historia – powiedział. – Od lat zjeżdżają się tu… Zamykają wtedy zamek na dwa dni. Tracę klientów… Obstawiają cały teren i nikogo nie wpuszczają. Tak jak dziś. Nie wiem, kto tam po nocach tańcuje, ale to chyba jakieś ważne „szyszki”. Przylatują helikopterami, przyjeżdżają limuzynami z obstawą.
– Ale kto ten teren obstawia? Policja? – zapytała Monik.
– Nie… policja nie… Jacyś ich… ja wiem… tajniacy. Raz tylko policja tu była, dwa lata temu coś się musiało stać… Wszystko odbywa się w tajemnicy. Mieliście pecha, że to właśnie dziś i jutro. Chyba że zatrzymacie się do niedzieli? – zapytał z życzliwym uśmiechem. – Mamy wygodne pokoiki, a w nich słodkie łóżeczka – spojrzał na Monik znacząco.
– No kto wie, kto wie… takie tu sympatyczne chłopaki. – Uśmiechnęła się. – Może damy się skusić.
– To smacznego. – Odszedł, znikając za drzwiami kuchni.
Marc pomyślał o wyborze pokoi. Najchętniej zmieniłby hotel. Cóż sobie pomyśli ten człowiek, jak wezmą dwa pokoje. Jego męska duma narażona została na dyshonor.
– No ładnie – zaśmiała się Monik. – Chyba nie masz wyboru i będziesz musiał wziąć jeden pokój.
„Ależ mnie wyczuła” – pomyślał. – Rozumiem, że chcesz mi uratować honor – powiedział – ale co zrobisz, jak będzie tylko jedno wielkie łóżko?
– No wiesz, kobiety są teraz bardzo wyemancypowane – śmiejąc się, spojrzała mu głęboko w oczy.
Zmieszał się.
– Wiesz co, zostawię tę decyzję tobie, skoro taka jesteś odważna. Najwyżej twój papa wyrzuci mnie z pracy – odparł poirytowany.
– Nie przejmuj się, taki geniusz znajdzie pracę wszędzie – Monik najwyraźniej bawiła się jego zmieszaniem.
– Już dość tych żartów – powiedział Marc. – Co sądzisz o tym, co powiedział ten człowiek? Nie wydaje ci się to wszystko trochę dziwne?
– Nie wiem jak ty Marc, ale ja mam wrażenie, że powinniśmy natychmiast wsiąść na jakąś miotłę i cichutko polecieć zobaczyć, co się tam dzieje.
– Szczerze mówiąc, mnie też przyszło to do głowy. Wygląda na to, że wybierzemy się na nocną wycieczkę.
– No to do dzieła. Pójdę zamówić to spanie – spojrzała na niego z uśmiechem – a ty idź po nasze bagaże do samochodu. Poczekam na ciebie w holu na dole. Przebierzemy się w coś stosownego na ten bal czarownic i pójdziemy na zamek.
– Dobrze – odpowiedział – idę.
Wyszedł przed hotel i odetchnął głęboko.
Użył pilota samochodu i klapa bagażnika podniosła się do góry. Zabrał rzeczy swoje i Monik. Wszedł do holu. Czekała na niego z kluczem w ręku.
– Chodź. – Uśmiechnęła się.
Poszedł za nią na górę. Zatrzymała się przed drzwiami pokoju. Klucz zazgrzytał w starym zamku. Otworzyła drzwi. Weszła pierwsza, on podążył za nią. Pod ścianą stało wielkie łóżko złożone z dwóch mniejszych. Pokój był bardzo przytulny. Stare meble z mnóstwem bibelotów tworzyły nastrój tego miejsca. Stanął z bagażami za nią. Odwróciła się.
– Nie wiem, jak się skończy nasza nocna przygoda. Może będę się bała. – Uśmiechnęła się zalotnie. – Nie powinnam wówczas sama spać. Nie możesz mnie zostawiać. Papa byłby niezadowolony.
Stał milcząc. Jej żarty wcale nie wydały mu się zabawne. „Papa” mógł go nie tylko zwolnić, ale i ośmieszyć w szeroko pojętym środowisku dziennikarskim.
– Wiesz, zawsze możesz rozsunąć te łóżka – pocieszyła go.
Marc postawił bagaże. Czekała go fascynująca, pełna niespodzianek noc.