Marc wyszedł ze spotkania z Georgiem oszołomiony. Gwałtownie łapał chłodne powietrze gwałtownie, starając się odzyskać równowagę psychiczną. Historia opowiedziana przez Georga przeraziła go. Inaczej myśli się o tak dramatycznych wydarzeniach odgrywających się daleko w historii, w czasie wojny, gdy śmierć jest na porządku dziennym, lecz jakże inaczej słyszy się o przerażających eksperymentach odbywających się gdzieś obok nas, w majestacie prawa. Ludzie traktowani jak zwierzęta laboratoryjne, fanatyczni eksperymentatorzy, będący katami dla swych ofiar. Prowadzący swoje ponure doświadczenia w imię naukowego rozwoju i cywilizacyjnej konieczności. Śmierć jednych pozwalająca na ratowanie drugich. Ta teoria niczego nie wyjaśniała. Niczego nie usprawiedliwiała. Marc słysząc o bestialskich zachowaniach, nie znajdował dla nich wytłumaczenia. Drżał. Jego ciało protestowało. Rozejrzał się dookoła. Wysoka góra z majestatycznym zamkiem być może skrywała koszmarną tajemnicę. Być może gdzieś tam w jej wnętrzu umierali ludzie. Marc pracował w swym niełatwym zawodzie od wielu lat. Słyszał wiele mrożących krew w żyłach historii, lecz czegoś takiego nie potrafił sobie wyobrazić. Nie umiał zachować dziennikarskiego obiektywizmu i właściwego temu zawodowi dystansu. Idąc potknął się o jakieś pękniecie w skale. Zachwiał się. Starał się odzyskać równowagę. Nagle usłyszał głośny szum. Huk narastał i stawał się coraz bardziej dotkliwy dla jego rozchwianego organizmu. Zaczął się rozglądać, szukając miejsca, z którego dochodził. Niczego jednak nie dostrzegał. Wokół panowała ciemność, przerwana jedynie smętnym światłem kilku parkingowych latarni. W pewnym momencie Marc został oświetlony ostrą smugą silnie skoncentrowanego światła, dochodzącego do niego z góry. Odruchowo skurczył się i pochylił głowę. W końcu zorientował się w sytuacji. Głośny warkot i ostre światło pochodziło z krążącego nad nim niewielkiego śmigłowca. Poruszał się nad pustym parkingiem, powoli obniżając swój lot. Marc odsunął się, dotykając plecami zimnej skały. Kurczowo złapał dłońmi za wystające kamienne występy. Spogląda na helikopter, mrużąc oczy. Ten kołysał się, znajdując się coraz niżej nad ziemią. Okrą-żające go rozłożyste śmigła wzniecały chmurę pyłu. W końcu wylądował. Był cały czerwony, pokryty białymi napisami. Z baru, z którego Marc przed chwilą wyszedł, wybiegło kilka osób. Najwyraźniej usłyszały głośny huk. Stanęły w miejscu, spoglądając w kierunku helikoptera, który wygaszał silnik. Drzwi po obu jego stronach otwarły się. Z wnętrza wyskoczyły trzy osoby ubrane w odblaskowe, żółte kamizelki i czerwone uniformy ratowników medycznych.
Dwie z nich zajęły się wyjmowaniem ze środka metalowych noszy pokrytych materiałem. Po chwili cała trójka pobiegła w kierunku windy prowadzącej na zamkowe wzgórze. Zapanowała cisza. Osoby stojące przed barem gestykulowały między sobą. Ktoś pokazywał ręką na śmigłowiec. Ktoś inny na zamkowe wzgórze. Marc opuścił ręce. Poczuł silny ból w lewej dłoni. Spojrzał na nią. W ciemności niczego nie dostrzegł. Dotknął jej drugą dłonią. Poczuł coś lepkiego.
„Krew?” – pomyślał. Uniósł rękę w kierunku światła dochodzącego z parkingu. Dłoń pokrywała ciemna, lepka plama krwi. Skaleczył rękę, łapiąc za skałę. Marc zastanawiał się nad obecnością w tym miejscu helikoptera medycznego. Na ogół po chorych wysyła się karetki.
„Może to dla kogoś ważnego? – pomyślał. – Ciekawe... chy-
ba wszyscy ważni już odjechali”.
Na parkingu słychać było rozmowy przekrzykujących się ludzi. Mijały minuty. W oczekiwaniu na powrót lekarzy, Marc wrócił pamięcią
do rozmowy z Georgiem. Nagle skojarzył obecność helikoptera z podejrzeniami swego rozmówcy.
„Może coś zaszło w miejscu, o którym rozmawialiśmy?
– pomyślał. – Może ktoś uległ wypadkowi? Boże, co się dzieje z Monik?” – zdenerwował się. W tej chwili przyszła mu do głowy przerażając myśl. „Może Monik została uwięziona pod zamkiem? Może robią
jej krzywdę?” Dłonie Marca zaczęły drżeć. Wcześniej nie skojarzył zniknięcia Monik z historią, którą usłyszał tego wieczora. Teraz czuł, jak ogarnia go zimny dreszcz.
„Przecież pod ziemią nie działa telefon komórkowy” – denerwował się coraz bardziej. Chciał pobiec na zamek. Szukać wejścia do czternastej bramy. W chwili, w której podjął tę decyzję, zobaczył wracającą obsługę helikoptera. Szli szybko. Właściwie biegli. Nieśli kogoś. „Boże, a może to Monik?” – pomyślał Marc. Ruszył biegiem w kierunku noszy. Był blisko.
– Proszę odejść! – krzyknął do niego jeden z mężczyzn. Marc nie słuchał. Podbiegł do noszy. Twarz osoby leżącej na noszach była zakryta.
Chciał sięgnąć ręką, by odsłonić chorego, ale mężczyzn niosący nosze odepchnął go mocno. Marc zatoczył się. Upadł. Wstał szybko, spoglądając na zni- kające w helikopterze metalowe nosze. Dostrzegł tylko czarne skarpetki, w które ubrane były nogi leżącej na noszach osoby.
– To nie Monik – powiedział do siebie. Odetchnął. – To nie
Monik...
Helikopter uruchomił silniki. Wirniki zaczęły się obracać coraz szybciej. Tuman kurzu podniósł się ponownie z ziemi. Śmigłowiec poderwał się. Zakołysał. Obrócił się dookoła swej osi i nabierając prędkości odleciał. Marc spoglądał chwilę za nim. Rozejrzał się. Stojący przed barem ludzie patrzyli w niebo. Marc oddalił się w kierunku drogi prowadzącej na zamek. Skaleczona ręka bolała. Po chwili zniknął w ciemności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się swoimi uwagami