Milczeli. Najwyraźniej dotarło do nich, że mogli stracić życie. Zabrakło zaledwie kilku sekund. Myślenie o tym sprawiło, że jechali teraz w ciszy. George znalazł długi objazd. Musieli nadrobić kilkadziesiąt kilometrów, by dotrzeć do Sankt Kathrein. Małej miejscowości, obecnie na długo odciętej od Grazu. Wjechali do niej, rozglądając się dookoła. Kilka hoteli, starannie utrzymane domy, z górującą nad wszystkim dzwonnicą małego wiejskiego kościoła. Nie musieli się zastanawiać którędy jechać. Widoczna z daleka wieża kościelna wyznaczała kierunek. Jechali powoli. Marc odezwał się, chcąc przerwać milczenie.
– Pisałem ostatnio artykuł o metodach podsłuchów i inwigilacji. George roześmiał się.
– Żartujesz? To jakaś teoria spiskowa? Przecież tych, którzy twierdzili, że ludzie byli, są i będą podsłuchiwani uważa się za wariatów lub w najlepszym przypadku wyznawców teorii spiskowych. Takich, które mijają się z prawdą. Jedni mówią, że może być w nich odrobina prawdy. Inni nazywają to nadmierną interpretacją faktów, a najczęściej zbiorem niczym nieuzasadnionych przypuszczeń. Oczywiście ci grzeczni. Marc spojrzał na niego zaskoczony.
– No kto jak kto, ale ty jesteś w tej dziedzinie chyba najbardziej zorientowany? –Uśmiechnął się, widząc rozbawioną minę towarzysza podróży.
– Dla wyznawców tych teorii miejsce zawsze się znajdzie...
W kabarecie lub domu wariatów – żartował George. – Pozwolisz, że sparafrazuję słowa Zbigniewa Brzezińskiego, byłego doradcy amerykańskiego prezydenta: Era technokratyczna będzie się opierać na stopniowym pojawianiu się coraz bardziej kontrolowanego społeczeństwa. Takie społeczeństwo będzie zdominowane przez elity nieskrępowane tradycyjnymi wartościami. Jakże ładnie brzmi drugie zdanie. Czy owe „nieskrępowane tradycyjnymi wartościami społeczeństwo” to takie, którego zachłanność zmierza do traktowania pozostałej części jak niewolników, którym wyznacza się miejsce i czynności do wykonania? Czy zatem owa kontrola ma dotyczyć wszystkich, czy tylko tych, którzy się zbuntują Spojrzał na Marca znacząco.
– Mam ci coś opowiedzieć na ten temat? – zapytał z uśmiechem.
Marc odpowiedział tym samym.
– Jeżeli nie zamkną cię potem w jakimś więzieniu dla szpiegów.
– A to już od ciebie zależy. Jak wypaplesz to w swojej gazecie, to nigdy nie wiadomo... – roześmiał się. – No to do rzeczy.
Do kontroli wymyślono tajnych szpiegów i oficjalne rządowe instytucje, którym w majestacie prawa nadano uprawnienia do kontrolowania, w tym do podsłuchiwania. Mamy dwa rodzaje szpiegostwa. Jedno, znane z książek lub filmów. Drugie – prawdziwe. W tym pierwszym regularnie rozbija się najlepsze samochody i romansuje z najpiękniejszymi kobietami. Drugi rodzaj – ten prawdziwy, polega na grzebaniu w śmietnikach, wielogodzinnym siedzeniu ze słuchawkami na uszach, a co za tym idzie, wtykaniu podsłuchiwanemu najróżniejszych pluskiew i mikrofonów. Podsłuchy podkłada się wszędzie: w butach, telefonach, długopisach. Umieszcza po cichu pod biurkami i pod łóżkami.
– Tak było, jest i będzie – skomentował Marc.
– Historia podsłuchów wiedzie od zazdrosnych żon do „zapobiegliwych polityków”. Za moment przełomowy, kiedy to okazało się, że podsłuchiwać mogą wszyscy, jak pamiętasz, uznano słynną aferę Watergate, którą ujawniło dwóch dziennikarzy Washington Post – Bob Woodward i Carl Bernstein. Podsłuchiwała władza, która dotychczas była poza wszelkim podejrzeniem. Afera wstrząsnęła Stanami Zjednoczonymi. Okazało się, że osoby związane z prezydentem Nixonem wykorzystywały do podsłuchiwania sztabu wyborczego Partii Demokratycznej ludzi, którzy wcześniej pracowali w służbach specjalnych. Na wierzch „wypłynęła” również sprawa włamania do siedziby sztabu, który znajdował się w kompleksie budynków „Watergate” w Waszyngtonie, podczas kampanii wyborczej w 1972 roku.
– Jak to się skończyło, wiedzą wszyscy – powiedział Marc.
– No właśnie. Afera Watergate oznaczała koniec kariery politycznej Richarda Nixona. Samochodem zatrzęsło. Zwolnił trochę. Przez chwilę panowała cisza.
– W Europie podsłuchy też znalazły swoje zastosowanie.
– Marc odezwał się pierwszy.
– Co ciekawsze, tym razem władza stała się obiektem podsłuchu. Szerokim echem odbiła się afera słynnych taśm prawdy, na których ówczesny premier Węgier, Ferenc Gyurcsany, nieświadomy tego, że jest nagrywany, przyznał się do okłamywania swoich wyborców. Byłem ostatnio w Polsce – odchrząknął i zrobił dobrze wyćwiczony tajemniczy uśmiech. – Tam, wyobraź sobie, według oficjalnych danych ujętych w sprawozdaniu z czerwca tego roku, prokurator generalny Andrzej Seremet oraz policja i inne uprawnione służby w 2010 roku wystąpiły o zarządzenie kontroli operacyjnej łącznie wobec sześciu tysięcy siedmiuset dwudziestu trzech osób, zgodę sądu uzyskano w sześciu tysiącach czterystu pięćdziesięciu trzech przypadkach. Nic przerażającego? Czyżby? Otóż według raportu opublikowanego przez Komisję Europejską, Polacy są najbardziej inwigilowanym narodem w Unii Europejskiej.
George spojrzał na Marca z zaciekawieniem.
– Jesteś nieźle zorientowany – powiedział z podziwem.
– Ty podkładasz podsłuchy, ja o nich piszę – zażartował.
– Dobrze, dobrze, nic takiego nie mówiłem – zaśmiał się George. – W tej twojej Europie nie jest lepiej. Podczas gdy urzędnicy państwowi ściągają bilingi, potencjalni terroryści zdążyli się już przerzucić na nowe technologie, takie jak darmowy przecież Skype. Kilka lat temu włoska policja wyszła z inicjatywą, aby przeforsować możliwość nagrywania rozmów odbywających się za pomocą tego komunikatora. Sprawa trafiła do najwyższych instancji Unii Europejskiej, jednak póki co, zakończyła się niepowodzeniem.
Samochód podskoczył na nierównej drodze.
– Skoro są podsłuchy, oczywiste jest, że pojawiły się także urządzenia, które mają na celu ich zagłuszanie – skomentował George. – W sklepach internetowych bez problemu można zakupić potrzebny sprzęt – wszystko zależy od tego, czego potrzebujemy. W ich ofertach można znaleźć urządzenia generujące niskie tony, które, choć są niesłyszalne dla ludzkiego ucha, sprawiają, że odsłuchanie rozmowy nagranej przez ukrytą pluskwę staje się niemożliwe. Inny rodzaj urządzeń pozwala zagłuszać sygnał urządzeń GSM, dzięki czemu w zasięgu kilkudziesięciu metrów wokół nie działają telefony komórkowe ani kamery obsługiwane w tym paśmie. Prywatność niestety kosztuje, większość „zagłuszaczy” można kupić już za kilkaset złotych, a ceny tych najlepszych dochodzą do kilku tysięcy.
Marc zaoponował.
– Ci szczególnie ostrożni zawsze mogą iść w ślady Juliana Assange’a i zmieniać numer telefonu po każdej wykonanej rozmowie. W sytuacji, gdy ścieżek śledzenia jest w dzisiejszych czasach znacznie więcej, człowiek żadnej narodowości nie może być pewny, że jest w lepszej sytuacji niż podsłuchiwani Brytyjczycy. Skandal z „News of The World” obnażył nową prawdę. Okazało się, że podsłuchują wielbieni dotychczas za uczciwość dziennikarze.
George pokiwał ze zrozumieniem głową.
– Wierz mi, Marc, że te podsłuchy, o których pisałeś, to bardzo delikatna forma działania służb specjalnych, nie tylko dziennikarzy.
– Zapewne. Chyba wiesz lepiej. Tak czy siak, nie wskazując winnych, nie można mieć pewności, że informacje o nas, które wpadną w ręce jednych ludzi, za chwilę nie dotrą do innych.
– No właśnie, dlatego musimy mieć się na baczności – uciął George. – Zaraz będziemy na miejscu. Marc zastanawiał się, gdzie mogła być Monik. Być może przetrzymywano ją w którymś z pobliskich budynków. Czuł niepokój. A jednocześnie miał nadzieję. „Może stanie się cud i ją znajdziemy” – pomyślał. Czuł się winny jej zniknięcia. Pamiętał o człowieku, który zadzwonił z ostrzeżeniem, by zrezygnował z wyjazdu. Zlekceważył go. Teraz odczuł bardzo boleśnie skutki tej decyzji. Od kilku dni martwił się. Monik stała się ofiarą jego pracy. Jego zainteresowań. Pasji. Zaparkowali samochód przed niewielkim hotelem. Wysiedli. Do kościoła pozostało im kilkadziesiąt metrów. Szli powoli. Nie wiedzieli, co tam znajdą. Wąskimi ulicami przechadzało się kilka osób.
„Pewnie turyści – pomyślał Marc. – Przyjemna miejscowość”.
Podeszli pod wzgórze, na którym znajdował się otoczony niewysokim murem kościół Weszli przez bramę. Wzdłuż muru od wewnętrznej strony, szeregiem ułożone były groby.
„Ciekawe – myślał Marc. – Nie widziałem jeszcze tak położonego cmentarza.”
Obeszli powoli kościół dookoła. Zatrzymali się przed jego drzwiami. Marc spojrzał na Georga.
– I co teraz? – zapytał. – Masz jakiś pomysł?
– Przejdźmy raz jeszcze. Poszukajmy jakiegoś wejścia pod kościół – odpowiedział.
– Pod kościół? – zdziwił się Marc. – Dlaczego?
– Chodź. – George ruszył do przodu. – Z tego co wiem, najprawdopodobniej zniknęli pod kościołem.
– Nie mówiłeś tego wcześniej.
Szli uważnie, przyglądając się murowanej elewacji świątyni.
George zatrzymał się.
– Nie wspominałem. Ale taką dostałem wiadomość. Przyjrzyjmy się uważnie, może znajdziemy jakieś wejście. Może jest jakaś płyta, którą będzie można rozsunąć. Nie przypuszczam, by były tu jakieś osobne drzwi.
– Może wejście jest od wewnątrz? – zapytał Marc.
– Nie sądzę. Podobno nie wchodzili do środka. Cała czwórka weszła do podziemi od zewnątrz. Skupmy się. Pójdziesz w jedną stronę, ja w drugą i spotkamy się przed drzwiami.
– Dobrze.
Rozeszli się. George zniknął za ścianą.
Marc zawrócił. Szedł uważnie, oglądając kościelną ścianę. Jednocześnie przyglądał się chodnikowi. Metr po metrze, poruszał się wolno do przodu. Nie spieszył się. Nie dostrzegał niczego nadzwyczajnego. „Zniknęli pod kościołem – powtórzył w myślach słowa Georga. – To dziwne.”
Spotkali się pod drzwiami.
– I co? – zapytał Marc z nadzieją.
– Nic podejrzanego nie znalazłem – odpowiedział.
– Cholera, co robimy?
George zastanawiał się. Marc nadal się rozglądał.
– Masz jakiś pomysł? – zapytał ponownie.
– Mam. Są dwa wyjścia. Jedno, że dopytamy tutejszych. Może ktoś z mieszkańców będzie coś wiedział. Podamy się za archeologów poszukujących podziemi starych kościołów.
– Świetnie – ucieszył się Mac. – A drugi pomysł?
– Hm... sprowadzę urządzenie do wykrywania podziemnych pustych powierzchni. Ale to może trochę potrwać.
Marc ucieszył się ponownie.
– To świetne rozwiązanie. Doskonały pomysł. Jak dobrze, że cię spotkałem.
George uśmiechnął się.
– Co mamy zapisane, tego nie unikniemy – sentencjonalnie skomentował pochwałę Marca.
– To co, zabieramy się do roboty?
– Pewnie. Jaki mamy plan?
– Rozejdziemy się teraz, by nie tracić czasu. Pójdziesz w jedną stronę wsi, a ja w drugą. Skoncentrujmy się na starszych mieszkańcach, chociaż nigdy nie wiadomo, kto może nam pomóc. Spotkamy się za dwie godziny przy samochodzie. Chyba że dowiemy się czegoś wcześniej. Zdzwonimy się. Aha, masz telefon?
– Oczywiście. Ruszam. W którą stronę?
George rozejrzał się.
– Może tam. – Wskazał ręką na budynki opadające za kościołem. – Ja pójdę w przeciwną stronę.
– OK. Jestem gotowy. Mam nadzieję, że dopisze nam szczęście – westchnął.
– Pewnie. Nie trać nadziei. Jesteśmy na początku drogi. Ważne, że wiemy, gdzie szukać. Powodzenia. Rozeszli się. Każdy ruszył w swoim kierunku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się swoimi uwagami