Podjeżdżając na parking rozmawiali o historii, która zdarzyła się Alicji. Marc przywołał ponownie swoje wspomnienie o przygodzie na zamku Czocha w Polsce, kiedy to zniknęło amerykańskie małżeństwo poszukiwaczy skarbów. Przekazał Georgowi informację, że w tym kraju ginie corocznie około piętnastu tysięcy ludzi. Znika bez śladu. Tak brzmią oficjalne dane, a jak jest naprawdę, nikt nie wie.
Podjechali pod bar. George spojrzawszy na Marca powiedział:
– Idź po nią, ja poczekam w samochodzie. Nigdy nie wiadomo, czy nie będzie trzeba szybko odjechać – wytłumaczył Marcowi.
– W porządku, idę.
Wysiadł z samochodu, kierując się do drzwi baru. Był on wypełniony papierosowym dymem, chociaż ludzi było w nim mniej niż zazwyczaj. Marc dojrzał dziewczynę, która siedziała przy barze. Piła herbatę. Zaprzyjaźniony barman starał się bawić ją rozmową.
Zauważył podchodzącego Marca.
– O! – Uśmiechnął się szeroko. – Jest ten przystojniak,
na którego czeka ta piękna dziewczyna. – Wskazał na Alicję.
Dziewczyna odwróciła się do Marca. Ześlizgnęła się z wyso-
kiego, barowego krzesła.
W momencie kiedy Marc podszedł do niej, zarzuciła mu ręce na ramiona i rozpłakała się. Marc przytulił ją bez słowa. Dał znać barmanowi gestem, by ten nic nie mówił. Barman odsunął się od nich dyskretnie.
Marc delikatnie, przyjaźnie przytulił ją raz jeszcze.
– Spokojnie, już dobrze. Wszystko będzie dobrze – odezwał się. Alicja starała się opanować płacz. Trwało to chwilę.
Otoczył ją ramieniem.
– Chodź, pójdziemy do samochodu. Zabiorę cię w bezpieczne miejsce.
Spojrzała na niego.
– Jak dobrze, że jesteś. Muszę zapłacić za herbatę.
– W porządku. Ja to załatwię. Podszedł do barmana. Zagadnął go. Ten pokręcił przecząco głową. Wyciągnął rękę i pożegnali się przyjaźnie. Marc z dziewczyną wyszli z baru. Podeszli do stojącego samochodu. W środku nie było jednak nikogo. Samochód był pusty.
Marc nachylił się do okna i spojrzał do środka. Radio było włączone, a kluczyki tkwiły w stacyjce.
Georga nie było.
– Jedziemy? – zapytała Alicja.
– Już, już – odpowiedział Marc.
Szukał Georga wzrokiem. Nie widział nikogo.
– George...! – krzyknął cicho Marc.
Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona.
– Kogo ty wołasz? Nie jesteś tu sam?
– Nie, przyjechałem z przyjacielem. Dla towarzystwa – dodał. – Miał na nas czekać w samochodzie.
– Może poszedł do łazienki? – Alicja nie była zdziwiona.
– Może masz rację, poczekamy chwilę dobrze? – zapytał.
– George chyba miał jakieś sprawy do załatwienia, to duży i samodzielny chłopiec – zażartował, aby uspokoić ją i siebie samego.
Odszedł kilka metrów od samochodu.
– Nie zostawiaj mnie samej – powiedziała z niepokojem w głosie.
– Nie obawiaj się. Chciałem się tylko trochę rozejrzeć
– uspokoił ją. Marc zawahał się. Nie wiedział, czy powiedzieć Alicji o swoich podejrzeniach co do zniknięcia Georga. Nie chciał jej dodatkowo straszyć. Nie był również pewien, czy George nie oddalił się od samochodu z zupełnie prozaicznego powodu.
– Chodź, przespacerujemy się trochę, by ochłonąć. Za chwilę pojedziemy. Też miałem emocjonujący dzień – wyjaśnił, widząc strach w oczach dziewczyny. Po jego słowach uspokoiła się nieco. Marc wziął ją pod ramię. Prowadził ją tak, by móc rozejrzeć się po najbliższej okolicy, gdzie zaparkowany był samochód. „To niemożliwe, by George zostawił klucze w stacyjce. Miał świadomość, że może wydarzyć się coś niespodziewanego” – myślał.
Jego niepokój rósł. Czuł się coraz bardziej osaczony. George wzmacniał w nim dotychczas poczucie bezpieczeństwa. Spacerując nie dostrzegał niczego, co mogłoby go naprowadzić na ślad zaginionego partnera.
– O czym myślisz? – zapytała Alicja.
– Staram się na chwilę oderwać od przeżyć dzisiejszego dnia – odpowiedział najspokojniej jak potrafił. – Jesteś zmęczona? – dodał.
– Nie, raczej nie. Chyba tylko zdenerwowana. Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Ludzie nie znikają tak nagle. A już szczególnie grupowo. Chociaż... – zawahała się.
– Tak? – zainteresował się Marc. – Co chciałaś powiedzieć?
– Wiesz, mój ojciec interesował się znikaniem ludzi i pewnie byłby w stanie wytłumaczyć to zdarzenie.
– Powiesz coś więcej? – zapytał.
– Wspominałam ci, że mój ojciec całe swoje życie poświęcił na odkrywanie zagadek cywilizacji. Ale nie chcę teraz o tym rozmawiać. Jeżeli pozwolisz... – Spojrzała na niego z wyraźną prośbą w oczach.
– Ależ oczywiście. Chodź, wracamy. Czuję się już trochę lepiej. Skierowali się w stronę baru. Georga nadal nie było. Marc wyjął z kieszeni telefon.
– Pozwolisz, że zadzwonię?
– Oczywiście, nie musisz mnie pytać – odpowiedziała. Marc wybrał numer Georga. Usłyszał dźwięk dzwoniącego telefonu. Spojrzał w kierunku, z którego dochodził. Telefon leżał na siedzeniu, wewnątrz samochodu. „Cholera, to już nie przypadek – pomyślał. – Coś musiało się stać”.
– Jedziemy? – Alicja spojrzała na niego.
– Pewnie, wsiądź proszę – Marc otworzył jej drzwi samochodu. Obszedł samochód i sam również wsiadł. Ale nie ruszyli od razu. Musiał chwilę się zastanowić. Pomyślał, że dalsze tkwienie w tym miejscu naraża ich na niebezpieczeństwo. Otaczający ich ludzie znikali. Nie chciał, by oni sami stali się następnymi ofiarami tych szokujących zdarzeń.
– Jedźmy. Zapnij pas. Ruszyli. Wyjechali z parkingu. Marc starał się przypomnieć sobie drogę do domu Georga. Dojechali po kilkunastu minutach. Marc dostrzegł przypięty do breloczka z kluczem do samochodu inny klucz. Pasował do drzwi domu.
– Rozgość się, proszę. Łazienka jest tam. – Wskazał ręką miejsce, które znał z poprzedniej obecności w tym domu.
– Postaram się szybko zrobić coś do zjedzenia. Pewnie jesteś głodna. Potwierdziła skinieniem głowy. Zniknęła za drzwiami łazienki. Marc wszedł do kuchni i rozejrzał się. W piekarniku stało naczynie z potrawą, którą przygotowywał George. Marc zajrzał do środka. „Makaron – pomyślał. – Świetnie”. Włączył piekarnik. Otworzył lodówkę. Wyjął karton soku pomarańczowego. Idąc do pokoju, zabrał ze sobą przygotowane wcześniej szklanki i sztućce. Położył je na stole.
Usłyszał Alicję wychodzącą z łazienki. Usiadła na kanapie.
– To twój dom? – zapytała. – Ładny – dodała.
– Miło, że ci się podoba. Ale nie należy do mnie. To dom przyjaciela – odpowiedział. – Proszę, czuj się swobodnie. Jesteśmy tu bezpieczni.
– To miło, jestem jednak trochę zmęczona – powiedziała, wyciągając się na kanapie. Nie będzie ci przeszkadzać?
– Absolutnie nie, wypoczywaj. Za chwilę poczęstuję cię czymś smacznym.
– To miło – odpowiedziała, przymykając oczy. Marc zgasił górne światło, zostawiając zapalone niewielkie stojące lampy. Dawały przyjemne, uspokajające światło. Poszedł do kuchni. Spojrzał do piekarnika. „Jeszcze chwila” – pomyślał. Od kilku dni nie potrafił pozbierać myśli. Wydarzenia następowały po sobie za szybko. Starał się zrozumieć ich sens, lecz nie miał czasu na solidniejszą analizę. Mimo swojego doświadczenia w rozwiązywaniu niełatwych zadań, pogubił się. Nigdy dotąd sprawy, jakimi się zajmował, nie dotknęły go tak osobiście. Tym bardziej, że sytuacja komplikowała się coraz bardziej. Nie odnalazł Monik. Stracił partnera, a sam kilka razy ledwo uszedł z życiem. I do tego jeszcze zdezorientowana i przerażona Alicja. Nie mógł stąd wyjechać. Zostawić wszystkiego. Odciąć się. Czuł, że pętla, w jakiej się znalazł, zacieśnia się. Wyjął gorący półmisek z piekarnika. Miły zapach rozszedł się po kuchni. Wszedł do pokoju. Postawił przygotowane przez Georga lasagne na stole. Spojrzał na Alicję. Spała. Podszedł do niej. Dotknął jej ramienia. Potrząsnął delikatnie. Otwarła oczy.
– Zasnęłam? – zapytała rozespana.
– Tak. – Uśmiechnął się. – Chodź, zjemy coś. Pewnie umierasz z głodu?
– Moje emocje zastąpiły głód. Wstała. Podeszli do stołu. Usiedli. Marc nałożył jej na talerz spory kawałek faszerowanego makaronu.
– Pachnie wspaniale – pochwaliła.
– Dziękuję. Smacznego życzę. Jedli przez chwilę w milczeniu. Danie rzeczywiście było smaczne. Marc myślał o Georgu.
„Pewnie tak doświadczony agent jak on da sobie radę
– usprawiedliwiał się przed sobą. – Trzeba czekać...”
– Smakuje ci? – przerwała milczenie Alicja.
– Oczywiście, uwielbiam włoską kuchnię – odpowiedział.
– Ja też – uśmiechnęła się. – Chociaż chińską też nie wzgardzę. Marc spojrzał na nią.
– Alicjo, czy jest coś jeszcze, co chciałabyś dodać do swojej relacji z tamtych wydarzeń?
Zastanawiała się przez moment.
– Nic takiego nie przychodzi mi do głowy – przyznała.
– Nie mam pojęcia, gdzie oni zniknęli. To jakiś absurd, by nikt ich wcześniej nie widział. – Zawahała się. – A może to jakaś zmowa?
– Myślisz o załodze zamku?
– Pewnie. Jak można twierdzić, że czterdziestu kilku osób nie było, skoro... byli – dodała.
– Masz rację. Jadła pośpiesznie. W pewniej chwili zamarła w bezruchu. Marc spojrzał na nią zaniepokojony.
– Czy coś się stało? Nad czym się zastanawiasz?
– Przypomniałam sobie, że to jest coś, o czym ojciec mówił mi wiele razy. Otóż, w swoich badaniach historii cywilizacji wielokrotnie zastanawiał się, czy to przypadkiem nie przybysze z obcych cywilizacji pomagali..., a już z pewnością wpływali na ludzkie losy. I wiesz, opowiadał mi wówczas, że zniknięcia ludzi nie zdarzają się przypadkiem. Oni po prostu są celowo porywani.
– Czy możesz mi powiedzieć wszystko, czego na ten temat dowiedziałaś się od ojca? To bardzo ważne. Chyba że nie masz na to teraz ochoty? – zapytał Marc.
– Nie, nie, oczywiście, że ci powiem. Pozwól tylko, że dokończę to twoje wspaniałe danie. Naprawdę konałam z głodu, ale dopiero teraz to czuję. Zrobię dla nas kawę, a potem pogadamy, dobrze?
– Oczywiście – zgodził się Marc. – Z przyjemnością. Cieszę się, że ci smakuje.
– Wspaniałe jedzenie.
Dokończyli kolację. Alicja, tak jak obiecała, zajęła się parzeniem kawy. Marc w tym czasie myślał o Georgu. Wierzył w jego umiejętności. Nie dopuszczał do siebie myśli, że przyjaciel już nie żyje. Posprzątał po kolacji. Po dłuższej chwili on i poznana rano dziewczyna usiedli pijąc kawę.
– Mój tata mówił mi, że są ludzie, którzy uważają, iż Ziemia jest domem dla niezliczonych ras przybyszów z innych planet. Podobno najpopularniejszą formą Obcych są tak zwane Szaraki. Jedynym krajem, który współpracuje z nimi na szerszą skalę są Stany Zjednoczone. Zaczęło się po drugiej wojnie światowej od kilku incydentów, ale bliższe kontakty zapoczątkowała katastrofa statku międzyplanetarnego Obcych w Roswell. Było to pod koniec lat czterdziestych. Oczywiście, wcześniej też istniały mniej lub bardziej bliskie kontakty. Ograniczę się tylko do mniej odległych czasów. Właśnie Szaraki wspomagały podobno III Rzeszę jeszcze przed wybuchem wojny. Nowe bronie i inne technologie miały pochodzić właśnie od nich. Ale Obcy nie byli bliskim sojusznikiem państwa Hitlera, zapewne w ogóle woleli nie mieszać się bezpośrednio w ludzkie sprawy. Gdyby było inaczej, losy wojny potoczyłyby się pewnie inaczej.
– Prawdę mówiąc, słyszałem już o tym, że istnieje nawet jakieś tajne porozumienie – Marc skomentował wypowiedź Alicji.
– No właśnie. Chodzi o jak najbardziej formalną umowę. Możemy mówić o swego rodzaju pakcie, jaki miał zostać podpisany w bazie Sił Powietrznych w Holliman przez przedstawicieli rządu Stanów Zjednoczonych oraz Obcych. Miało się to stać w 1954 roku. Ludzie mieli się zobowiązać do zapewnienia bezpiecznego, ustronnego miejsca i otoczyć je wszelką ochroną. Ponadto mieli dać dostęp do badań, a co najważniejsze umożliwić pozyskiwanie nowych obiektów do tego celu. Obcy ze swej strony zobowiązywali się do przekazywania nieznanych rasie ludzkiej technologii. Z ich wykorzystaniem można by pokonać choroby, wobec których nauka była dotąd bezsilna. To oczywiście tylko jedno z wielu zastosowań. Wyobraźmy sobie ziszczenie snów futurologów. Metale lżejsze od powietrza, antygrawitacyjne silniki, materiały o nieznanej dotąd wytrzymałości. A gdyby tak założyć, że to wszystko to tylko początek współpracy? Jeśli istnieje udział Obcych w polityce, w światowej ekonomii? Niedostrzegalny, lecz stały wpływ na codzienne sprawy każdego człowieka...?
– Czy twój tata mówił ci może, dlaczego pojawili się na Ziemi? – zapytał Marc.
– Obcy podobno nie mieli szans na przeżycie w swoim własnym środowisku. Również Ziemia nie jest dla nich miejscem doskonałym, wymaga podjęcia wielu wysiłków, aby adaptacja do nowych warunków mogła przebiegać z powodzeniem. Ich ciała nie są w pełni przystosowane. Dlatego właśnie istnieje konieczność ich przekształcania. To ma być powodem eksperymentów na ludziach, jak również na innych formach biologicznych. Kieruje nimi poszukiwanie wzorca, który mogliby wykorzystać. A przecież nie mamy w to wszystko szerszego wglądu. Nie znamy sposobu myślenia Obcych. Można przypuszczać, że w grę wchodzi także zapotrzebowanie na energię psychiczną, rodzaj pożywki, duchowej strawy. Do tego dochodzi, jak można założyć, stan nieustannego zagrożenia. Oni się boją I są zdesperowani. Każda wojna między ludźmi jest dla nich korzyścią. Skoro mają motyw i wielką potrzebę, to czy nie korzystają z okoliczności? Istnieje wiele przypuszczeń, że różne konflikty, wojny i kryzysy były przez nich inspirowane.
– Alicjo, czy wiesz coś może o organizacjach, które zajmowały się kontaktami z obcymi cywilizacjami? – Zadał to pytani głosem drżącym od emocji. Wizja Obcych zajmujących ważne stanowisko w świecie ludzi stawała się coraz bardziej realna.
– O tym również słyszałam. Grupa Majestic 12 powołana przez prezydenta Harry’ego Trumana jest najważniejsza ze wszystkich. Została zawiązana w 1947 roku. Skojarzenia z filmową „parszywą dwunastką” są jak najbardziej na miejscu. Wprawdzie skład mieli stworzyć najlepsi z najlepszych, ale praktyka szybko pokazała, że bezwzględność, brak jakichkolwiek zasad w osiąganiu celu, to tajemnica ich skuteczności. Początkowo głównym zadaniem grupy miało być zbieranie informacji, analiza dowodów dotyczących katastrofy w Roswell. Szybko jednak zmieniono priorytety. Usunięto też wszelkie ograniczenia w jej uprawnieniach. Głównym celem stała się pełna inwigilacja środowisk, które mogły być w posiadaniu jakichkolwiek informacji na temat katastrofy i działalności Obcych. Przeciwdziałanie ich przedostaniu się do opinii publicznej. Szantaże. Pobicia. Porwania. A także stosowanie wszelkich środków przymusu. To wszystko stało się częścią procedury działania „parszywej dwunastki”. Trzeba pamiętać, że grupa podlegała bezpośrednio samemu prezydentowi. Marc odłożył filiżankę kawy na stół. Od dłuższego czasu trzymał ją w ręce, wsłuchany w opowieść Alicji.
– Ważne są jeszcze dwie rzeczy, o których opowiadał mi tata. Otóż dotarł on do stworzonych przez naukowców opisów ras, które zamieszkują Ziemię, ale również do opisów statków kosmicznych, jakimi się poruszają.
– To bardzo interesujące. Opowiedz mi o tym.
– Według tego, co mi wiadomo, Obcych zwykle dzieli się na dwie grupy. Obie można zaliczyć do humanoidów, z tym że przedstawiciele pierwszej naprawdę bardzo przypominają ludzi, szczególnie rasy orientalnej. Właściwie na pierwszy rzut oka istnieje możliwość pomyłki. Mają około stu siedemdziesięciu centymetrów wzrostu, wagę od trzydziestu sześciu do czterdziestu pięciu kilogramów. Są dobrze umięśnieni. Ich oczy są nieco skośne, małe, głęboko osadzone, z dużymi źrenicami. Ich uszy są niewielkie, bardzo nisko osadzone. Mają szerokie i bardzo wąskie usta. Na całym ciele nie mają zarostu, podobnie jak niektórzy uwarunkowani genetycznie ludzie. To więc właściwie także nie jest cecha, dzięki której można by ich zdemaskować. Wyróżnia ich za to pewien defekt: ich kończyny mają tylko cztery palce. Zdecydowanie bardziej od ludzi różni się osobniki drugiej grupy. Przede wszystkim są o wiele drobniejsi. Ich waga waha się pomiędzy jedenastoma a dwudziestoma dwoma kilogramami. Mierzą niewiele ponad metr wysokości. Za to ich głowy są większe niż ludzkie, również ich oczy w stosunku do naszych są nieproporcjonalnie duże. Ich długie kończyny mają trzy bardzo wąskie, lecz wydłużone palce.
– Bardzo precyzyjny opis – pochwalił. – Właśnie taki wizerunek Obcych znajdujemy w większości doniesień. Pokrywa się z dzisiejszymi poglądami wielu naukowców. A ich środki transportu? Co o nich mówią źródła?
– Opisów jest bardzo wiele. Ale jest jeden, który szczególnie warto przytoczyć. Mam na myśli pewien tajny dokument sporządzony w latach pięćdziesiątych na podstawie licznych obserwacji niezidentyfikowanych obiektów latających, dokonywanych na przestrzeni wielu lat. W klasyfikacji wyróżnia się cztery główne typy statków. Pierwszy, to obiekty mające kształt trójkątny. Te zaobserwowano dopiero niedawno. Ich długość wynosi maksymalnie około stu metrów. Najczęściej spotyka sie jednak statki w kształcie elipsy. Są to tak zwane latające talerze. Doniesienia o ich pojawianiu się notowano od wielu lat w różnych zakątkach świata. Zazwyczaj są o wiele mniejsze niż trójkątne, mierzą mniej niż dwadzieścia metrów. Ale niektóre z nich miały mieć długość około dziewięćdziesięciu metrów. W dokumencie znajduje się też dokładny opis charakterystycznych sygnałów świetlnych, jakie są przez nie emitowane. W zasadzie w dużej mierze pokrywa się on z tym, co można przeczytać w wielu opracowaniach. Dane na temat dwóch pozostałych typów są bardziej skąpe. Obiekty w kształcie cygara najprawdopodobniej latają tylko w najwyższych częściach atmosfery, są nieomal nieuchwytne dla aparatury pomiarowej, także ze względu na ogromną prędkość, jaką mogą rozwijać. Ostatnią grupą są obiekty w kształcie owalnym. Wyróżniają się emitowaniem mocnego, skoncentrowanego światła.
– Muszę przyznać, że znakomicie wszystko zapamiętałaś.
– Ach, słyszałam o tym tyle razy, przy różnych okazjach. Marc... – przerwała nagle. Spojrzała na niego. W jej oczach widoczny był strach. – Czy ty sądzisz, że zniknięcie mojej wycieczki może być związane... – zawahała się. – No chyba wiesz, co mam na myśli?
Marc zastanawiał się chwilę.
– Szczerze mówiąc... Mam takie podejrzenie.
– Boże, naprawdę? – przeraziła się.
– Spokojnie, nie denerwuj się. To tylko hipoteza.
– Marc..., ale... czy my na pewno jesteśmy tutaj bezpieczni?
– Jej głos załamywał się.
– Jesteśmy – uspokajał ją. – Przecież tobie nic się nie stało. Nikt nie zauważył twojej nieobecności. Nikt cię nie ścigał. Czy to nie najlepszy dowód na to, że nic ci nie grozi?
– Może masz rację.
– No widzisz. Musimy zastanowić się, co zrobimy dalej.
A tymczasem, mała przerwa. – Wstał z kanapy. – Muszę skorzystać z łazienki. – Uśmiechnął się.
Poszedł w kierunku toalety. Alicja została sama. Przymknęła oczy, myśląc o swoich znajomych, którzy zniknęli.