Poul ocknął się. Niebieskie, nienaturalne światło, mimo że nie było ostre, oślepiło go. Zmrużył oczy. Czuł, że leży na jakiejś twardej powierzchni. Poruszył leżącą wzdłuż ciała ręką, starając się ją podnieść. Nie potrafił tego zrobić. Coś mocno trzymało jego dłoń, przytwierdzając ją do powierzchni. Powtórzył czynność drugą ręką. Efekt był taki sam. „Jestem przywiązany” – pomyślał. Poruszył prawą nogą. Również nie dała się oderwać z miejsca. „Boże, co się dzieje?” Odwrócił delikatnie głowę. Czuł, że ona również jest skrępowana. Każdy jego ruch natrafił na opór czegoś, co trzymało jego głowę prosto, wzdłuż leżącego ciała. Obok siebie, spod zmrużonych powiek, w odległości dwóch metrów zobaczył Monik. Leżała na wysokim stole, przypominającym stół operacyjny. Jej głowa tkwiła w metalowej obręczy, przechodzącej dookoła niej. Ręce miała skrępowane szerokimi pasami. Podobnie nogi. Oczy miała zamknięte. Spała? Może była nieprzytomna. Przykryto ją jasnym prześcieradłem lub czymś w tym rodzaju. Poul starał się dostrzec jakiś ruch jej ciała, by upewnić się, czy żyje, ale niczego nie potrafił stwierdzić. Przeraził się. Oboje leżeli skrępowani, jakby przygotowani do mającej się odbyć za chwilę operacji. Zaczął się rozglądać, ale jego pole widzenia było ograniczone. Ledwie mógł ruszyć mocno przytwierdzoną głową. Znajdowali się w jakimś korytarzu. Ciemne, wykute w skale ściany, przechodziły w półokrągły sufit. Korytarz miał jakieś trzy metry wysokości. Poul nie widział ani jego początku, ani końca. Do sufitu przymocowane były co kilka metrów podłużne lampy, dające światło, którego blasku nie znał. Było jakieś inne. Przypominało blask lamp używanych w pomieszczeniach szpitalnych. W korytarzu panowała cisza zakłócana jedynie szybkim biciem jego serca. Oddychał gwałtownie. Starał się przypomnieć sobie wydarzenia poprzedniego wieczora. Pamiętał, że dwóch mężczyzn przywiozło ich do maleńkiego, wiejskiego kościoła. Prowadzili ich drogą wzdłuż muru okalającego kościół i przyległych do niego grobów, do podziemnego wejścia. Była noc, więc niewiele widział. Nie kojarzył, kiedy wpro- wadzono ich do kościelnych lochów. Pamiętał, jak popychany schodził za Monik po kamiennych schodach. Przypominał siebie, że ostatnią rzeczą, jaką pamiętał, była pojawiająca się nagle biało-zielona mgła. A może był to jakiś dym? Nie pamiętał nic więcej. Nie kojarzył, jak i kiedy znaleźli się na stołach, na których teraz leżeli. Nie wiedział, kto ich na nich położył. Nie czuł nawet, czy leży w ubraniu. Nie wiedział, dlaczego się tu znaleźli. Ukryci przed światem w miejscu, którego istnienia nikt zapewne się nie domyślał. Bezskutecznie starał się rozluźnić krępujące go więzy. Nie potrafił się uwolnić. Szamotał się tak przez chwilę. Po kilku mi- nutach opadł z sił. Spojrzał raz jeszcze na Monik. Leżała bez ruchu. Czuł, jak panująca cisza powoli paraliżuje go. Starał się skupić, wymyślić, co zrobić, by się uwolnić.
– Spokój, po pierwsze spokój... – powtarzał sobie. – Ojcze nasz, któryś jest w niebie... – zaczął odmawiać modlitwę.
– Święć się imię Twoje... – przerwał.
Usłyszał jakiś hałas. Odgłos zbliżających się kroków.
Zamarł.
Kamienny korytarz potęgował hałas. Brzmiał, jak uderzenia metalu o kamień. Miarowe. Coraz bliższe. Coraz głośniejsze. Starał się unieść głowę. Chciał dostrzec zbliżających się ludzi. Spoglądał w kierunku końca korytarza. Nagle dostrzegł dwie postacie. Wysokie na ponad dwa metry, nienaturalnej budowy. Wytężył wzrok, by rozpoznać, kto się do niego zbliża. Po chwili dostrzegł ich wyraźnie.
– Matko Boska, co to jest?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się swoimi uwagami