Zegar wiszący nad barem, wepchnięty pomiędzy sporą kolekcję starych kufli, wskazywał godzinę dwudziestą. W barze było dosyć tłoczno. Papierosowy dym mieszał się z zapachem przygotowywanych potraw. Wyjeżdżały z kuchni, kiedy przechodząca kelnerka otwierała wahadłowe drzwi. Dziewczyna poruszała się sprawnie, starając się, by goście nie czekali za długo. Marc siedział przy barze, otoczony gwarem i rozlegającymi się co chwila głośnymi salwami śmiechu. Przed nim stał wysoki kufel wypełniony złocistym płynem, razem ze szklaną, nieco przybrudzoną popielniczką. Obok siedziało dwóch młodych ludzi, nachylających się na zmianę nad siedzącą pomiędzy nimi szczupłą blondynką. Odwracała głowę, raz w kierunku jednego z nich, potem drugiego, starając się usłyszeć, co do niej mówią. Uśmiechała się przy tym z kokieterią. Widać było, że zaloty obu mężczyzn sprawiały jej przyjemność. Marc zapalił papierosa. Spojrzał na zegar znajdujący się nad jego głową. Czekał na zapowiedzianego gościa, z którym miał się spotkać. Marc spodziewał się starszego, sympatycznego mężczyzny. „Złota rączka”, tak zwykło się mawiać o ludziach, którzy potrafią zaradzić w każdej awaryjnej sytuacji. To określenie zawsze kojarzyło mu się z postacią z bajki, z jakimś czarodziejem. Uśmiechnął się do siebie, przypominając sobie swoją bezradność, kiedy zapychała się umywalka czy nagle gasło światło. W każdym razie kogoś takiego w tej chwili najbardziej potrzebował. Z zamyślenia wyrwał go hałas otwieranych drzwi. W progu stanął młody, wysoki, przystojny mężczyzna w wieku trzydziestu kilku lat. Ubrany był w błękitną koszulę i czarną, krótką skórzaną kurtkę. W chwili, w której zaczął rozglądać się po sali, Marc odwrócił od niego wzrok. „Pewnie turysta z jakiejś kolejnej wycieczki” – pomyślał. Zgasił papierosa. Przełknął łyk piwa. Skinął głową na barmana, stającego kilka kroków od niego, wskazując wzrokiem, stojący przed nim pusty kufel. Uśmiechnął się przy tym przyjaźnie, by jego gest został odebrany z sympatią. W momencie kiedy barman stawiał przed nim piwo, poczuł delikatne szarpnięcie za ramię. Barman uśmiechnął się do osoby stojącej z Marciem.
– Jesteś... – powiedział.
Marc odwrócił się. Przed nim stał młody człowiek, który przed chwilą wszedł do baru. Marc był zaskoczony.
– To pan? – zapytał. – Inaczej sobie wyobrażałem szwagra
mechanika... a właściwie złotą rączkę.
Nieznajomy uśmiechnął się.
– Cóż, nie zawsze nasze wyobrażenia się sprawdzają. Pewnie gdyby tak było, uniknęlibyśmy wielu rozczarowań. Witam, jestem George, a pan to zapewne Marc?
– George? To chyba mało austriackie imię?
– Zapewne – nieznajomy uśmiechnął się ponownie. – Jestem Amerykaninem.
– A to niespodzianka! – ożywił się Marc. – Jestem zaskoczony... młody człowiek, Amerykanin, ze świetnym niemieckim akcentem, pracujący jako konserwator...
– Mój akcent – wszedł mu w słowo George – to zasługa mojej austriackiej babci. Spędzałem u niej sporo czasu jako młody chłopak i stąd znajomość języka.
– Rozumiem. Ale... skąd zna pan moje imię? Nie zdążyłem się jeszcze przedstawić.
– No tak... powiedzmy, że jestem trochę zorientowany, kim pan jest. – Uśmiech nie schodził mu z twarzy. – I jak zdążyłem się już połapać, niewiele się pan dowiedział z rzeczy, które interesowały pana przed przyjazdem na zamek. Marc spoglądał na swojego rozmówcę z coraz większym zaciekawieniem.
– To prawda, ale tego domyślił się pan zapewne z rozmowy ze swoim... – zawahał się – szwagrem.
– Powiedzmy.
– Czy możemy gdzieś spokojnie porozmawiać? – Marc spoj-
rzał na właściciela baru.
– Pewnie. Mamy tu małą salkę, w której możecie spokojnie pogadać. Chodźcie za mną. Czego się napijesz? – zwrócił się do Georga.
– Jeżeli nie sprawię ci kłopotu, to z przyjemnością zamówię duże piwo.
– Żaden kłopot. Już ci nalewam. Zaprowadzę panów na miejsce.
Po chwili mężczyźni znaleźli się w przytulnej niewielkiej sali, na środku której stał drewniany stół otoczony kilkoma masywnymi krzesłami.
Usiedli naprzeciwko siebie.
– Jeżeli pan pozwoli... chciałem poprosić o kilka informacji – zaczął Marc.
– Tak? Może dla łatwiejszej rozmowy będziemy sobie mówić po imieniu?
– Oczywiście – zgodził się Marc. – Posłuchaj, chciałem cię prosić, żebyś opowiedział mi, jeżeli oczywiście zechcesz – zawahał się – cóż tam właściwie się dzieje? Zjechało się sporo, jak przypuszczam, ważnych osób, a ja... przyznam, na skutek pewnych kłopotów... nie bardzo mogłem się w tym wszystkim zorientować.
George spojrzał na Marca. Uśmiechnął się.
– A czy możesz mi powiedzieć...
– Tak?
– Jaki ja właściwie mam w tym interes, by powiedzieć ci cokolwiek?
Marc zastanowił się przez chwilę.
– No tak... widzisz ja jestem dziennikarzem. Mój zawód wymaga wypytywania, dowiadywania się różnych istotnych dla mnie informacji. Pomyślałem, że za pewną kwotę – sięgnął do kieszeni po portfel, zechcesz mi pomóc.
George wyciągnął rękę, by powstrzymać gest Marca.
– Zostaw... nie trzeba.
Marc spojrzał na niego zdziwiony.
– Nie chciałem cię obrazić. Ludzie często mi pomagają, dostając za to pieniądze. Taki mam zawód – usprawiedliwił się.
– Rozumiem. Jeżeli pozwolisz...
– Tak?
– Umówimy się w ten sposób: ja powiem ci, co chcesz wiedzieć, a ty w zamian podzielisz się ze mną swoją wiedzą na tematy, które mnie interesują. OK?
Marc poczuł się ponownie zaskoczony.
– A cóż może interesować konserwatora?
– Widzisz, nie zawsze ludzie zajmują się tym, czym się wydaje.
Marc spojrzał na niego uważnie.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Powiedzmy, że naprawianie zepsutych rzeczy nie jest moim jedynym zajęciem na tym zamku.
Marc sięgnął po papierosy.
– Nie będzie ci przeszkadzało?
– Nie. Zapal proszę, jeżeli masz ochotę.
Marc wyciągnął papierosa.
– Nie przypuszczałem, że nasza rozmowa rozpocznie się tak interesująco. – Uśmiechnął się.
– To dobrze rokuje – George odwzajemnił uśmiech. – Czy moja propozycja ci odpowiada?
– Możemy być zupełnie szczerzy?
– Owszem, ale... na koniec powinniśmy ustalić, co z naszej rozmowy może, a co nie może opuścić ten pokój. Marc skinął głową.
– OK. Przystąpmy zatem do tematu. Jak już mówiłem, jestem dziennikarzem...
– Wiem – przerwał mu George. – Wiem, co robisz, co cię interesuje i oczywiście domyślam się, po co u przyjechałeś. Widzisz, ja jestem, jak się to mówi popularnie, agentem pewnej organizacji rządowej. Domyślasz się, co mam na myśli?
– Zabrzmiało to bardzo poważnie – Marc roześmiał się. – Rozumiem. Nie musisz ujawniać mi szczegółów swojej przynależności.
– W porządku, jestem ci wdzięczny. Jakiś czas temu zostałem tu oddelegowany, pewnie z uwagi na moją znajomość niemieckiego, by przyjrzeć się temu, co od dłuższego czasu dzieje się na tym zamku.
– Skoro tak, rozumiem, że to, co się obecnie dzieje, nie jest przedmiotem twojego zainteresowania?
– Tego nie powiedziałem. Agent to agent. Zawsze musi mieć oczy i uszy szeroko otwarte.
– No więc czego dotyczy twoja misja?
– O tym może za chwilę. Postaram się najpierw zaspokoić twoją ciekawość.
Marc skinął na potwierdzenie głową.
– Otóż, spotkanie, któremu chciałeś się przyjrzeć, dotyczyło omówienia możliwości instalacji systemu militarnego, który jak głosiła oficjalna deklaracja, ma służyć oczywistym, od lat głośno powtarzanym deklaracjom wzmacniania różnymi sposobami bezpieczeństwa jednych wobec innych...
– Oficjalna? A nieoficjalna?
– A nieoficjalna? Mam takie wrażenie, że przeznaczenie tej zagadkowej w rzeczywistości instalacji jest zaprogramowane na o wiele wyższe cele.
– Co przez to rozumiesz?
– Powiedzmy, że mogłoby służyć również do obrony na wypadek napaści z... – George zawahał się.
– Tak? Do czego służyć?
– Na wypadek ewentualnego zagrożenia spoza ziemi. Marc spojrzał na niego zaskoczony.
– Żartujesz? Czyżby takie historie się zdarzały?
– Być może. Widzisz, to właśnie moja pierwotna misja przyjrzenia się temu miejscu. Chcę sprawdzić, do czego naprawdę służy.
– Proszę? – zapytał coraz bardziej zaskoczony Marc.
– Możemy przypuszczać, że w podziemiach tego zamku, w porozumieniu z obcą cywilizacją, prowadzone są eksperymenty mające wskazać, jakie naprawdę możliwości ma człowiek. Cechy, które mogą być przydatne dla Obcych. Marc zaciągnął się głęboko papierosem. Sięgnął po kufel piwa. Wypił spory łyk.
– To zaskakujące, co mówisz. Ale, jeżeli pozwolisz, wracając do pierwszego wątku, czym skończyło się to tajne spotkanie?
– Ano właśnie... skończyło się wypracowaniem poglądu, by chwilowo wstrzymać instalację, co uspokoi opinię publiczną. Uśpi ją, przynajmniej na moment. Znieczuli uwagę tych ważnych państw, które nie uczestniczą w projekcie, a jednocześnie pozwoli na zebranie funduszy. Zresztą, jak się domyślam, technologia, na jakiej oparta jest ta instalacja, nie jest obecnie dostępna.
– Skoro tak, to skąd pochodzi?
– No właśnie od tych, którzy w zamian wykorzystują ludzi do swoich eksperymentów.
– Żartujesz? – Marc nie ukrywał zaskoczenia.
– Niestety nie.
– A jeżeli mogę zapytać... wspomniałeś o jakimś perfidnym sposobie zebrania pieniędzy?
– Właśnie, wywołanie paniki w obszarze bezpieczeństwa, zagrożenia zdrowia może prowadzić do ogromnych zysków.
– Czy rzeczywiście zamierzają skorzystać z jakiejś niebezpiecznej choroby ukrytej w medycznych laboratoriach?
– Nie, chyba nie. Mam wrażenie, że to ma być raczej jedna wielka medialna akcja, wokół czegoś, co tak naprawdę wiele złego nie narobi.
– Całe szczęście... – uspokoił się Marc. – Ależ mają fantazję.
Czy wiesz, kto uczestniczył w tym spotkaniu?
– To były osoby niezwykle wpływowe. Słyszałeś o ludziach połączonych ideami sięgającymi do znanych wydarzeń w Wewelsburgu? Z okresu drugiej wojny światowej? Chyba wiesz, co to może oznaczać? – spojrzał na Marca znacząco.
– Tak, ten temat jest mi już znany. Ludzie ci mogą reprezentować różne, ważne ośrodki wpływów.
– Właśnie. Stąd też powaga tego spotkania – odpowiedział George.
Wstał. Marc spojrzał na niego zdziwiony.
– Jeżeli pozwolisz, skorzystam z toalety. Zaraz wracam.
– Oczywiście. Zaczekam.
George wyszedł z małej sali.
Marc został sam, zaskoczony informacjami, jakimi został przed chwilą obdarzony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się swoimi uwagami